Liczba obcokrajowców w Ekstraklasie – przedmiot odwiecznej dyskusji. Czy jest ich za dużo, a może za mało? Kto sprowadza zbyt wielu zagranicznych piłkarzy, a kto od tego stroni? Dylematy kibiców, ekspertów, a nawet i trenerów. Żeby nie było – nie tylko u nas, bo przecież niedawno wspominaliśmy o tym, że w Anglii i Włoszech po klęsce na mundialu 2014 także podnoszono głosy, że tamtejsze najwyższe ligi są zbyt międzynarodowe. Sprawdziliśmy więc, jak idzie klubom klejenie kadr na nowym sezon. Tydzień przed startem rozgrywek jesteśmy niemal pewni, że letnie okienko przyniesie nam więcej transferów zagranicznych piłkarzy niż to sprzed roku.
Aktualnie wynik jest gorszy ledwie o „dyszkę”. Czyli umówmy się – do zrobienia. Wystarczy wejść w zakładkę przewidywanych transferów na 90minut.pl i widzimy, że na celowniku naszych klubów znajduje się zdecydowanie większa liczba zagranicznych piłkarzy. Lada dzień sam Radomiak ma zgarnąć trzech Brazylijczyków, Bruk-Bet Termalica Nieciecza dopina transfer Dmytro Czygryńskiego, a Górnik Łęczna Abdula Aziza Tetteha. Czyli sami beniaminkowie powinni skrócić ten dystans o połowę. Rok temu do Ekstraklasy trafiło latem 54 zagranicznych piłkarzy, dziś mówimy o 44 takich transferach. Możemy chyba stwierdzić, że i tak doszło do dużego skoku, bo przecież poprzednie okienko było nietypowe. Piłkarzy można było ściągać nawet jesienią, kiedy liga na dobre już wystartowała.
Teraz mamy już tradycyjne zasady, a po problemach finansowych spowodowanych pandemią widzimy, że nasze kluby stają na nogi i nieco chętniej sięgają do portfela. Nawet sugerując się Transfermarktem – rok temu polskie kluby wydały 4,5 mln euro na wzmocnienia, dziś mówimy już o 2,8 mln euro. Biorąc pod uwagę, że wciąż mocno pasywny na rynku jest Lech Poznań, możemy się spodziewać dobicia do podobnej kwoty. A jeśli nie, to na pewno te pieniądze zostaną wydane w kontraktach. Bardzo fajnie, że do polskiej ligi trafili Lukas Podolski, Dani Quintana czy Janusz Gol, ale nie oszukujmy się: ci goście trochę kosztują, więc „darmowy transfer” wcale nie będzie taki darmowy.
44 – obcokrajowców trafiło tego lata do Ekstraklasy
Spójrzmy jednak, jak wszystkie te ruchy wyglądają pod lupą. Od lat popularnym trenerem w Ekstraklasie jest stawianie na Hiszpanów. Latem poprzedniego roku polskie kluby sięgnęły po sześciu piłkarzy z takim paszportem, teraz już po siedmiu. Przed poprzednim sezonem nasi ekstraklasowicze sięgnęli po zawodników z 25 różnych państw. Dziś licznik wskazuje już na 22 nacje. Nieco odważniej stawiamy na egzotykę – obecne mercato przyniosło nam transfery Wenezuelczyka, dwóch zawodników z Azerbejdżanu, Australijczyka, Japończyka czy nawet piłkarza z Mauritisu. W tamtym roku najbardziej egzotycznym zakupem był chyba Kris Twardek z Kanady.
Jakie kierunki były najpopularniejsze wśród polskich klubów w 2020 roku?
- Hiszpania – 6
- Chorwacja, Serbia – 5
- Czechy, Ukraina, Łotwa, Austria, Grecja, Słowacja – 3
W tym roku drastycznie, bo do zera, spadła liczba transferów łotewskich zawodników. Do nacji dominujących przebija się powoli Portugalia, a zainteresowanie Czechami wzrosło dwukrotnie. Sporo jest jednak pojedynczych piłkarzy z danego kraju. Stan na 14.07 wygląda tak.
Kraj | Liczba zawodników |
Hiszpania | 7 |
Czechy | 6 |
Portugalia | 5 |
Serbia, Słowacja | 3 |
Azerbejdżan, Chorwacja, Bośnia i Hercegowina | 2 |
Mauritius, Izrael, Szwecja, Australia, Brazylia, Belgia, Turcja, Japonia, Niemcy, Szkocja, Holandia, Gruzja, Dania, Wenezuela | 1 |
Widać, że nieco rzadziej zaglądamy na Bałkany. Rok temu bałkańskie narody dostarczyły 14 piłkarzy Ekstraklasie, teraz mówimy o zaledwie siedmiu transferach z tego kraju. Jak do tej pory żaden klub nie sprowadził jeszcze zawodnika z Afryki, ale to nie jest drastyczna zmiana. Latem 2020 roku do Polski trafił bowiem tylko jeden piłkarz z Czarnego Lądu.
W jakim kierunku rozwiną się tegoroczne trendy? Będziemy to pilnie obserwować, bo mimo że za moment rusza liga, to do końca letniego okienka transferowego jeszcze daleko. Czujemy, że po kilku kolejkach kluby mogą zdecydowanie powiększyć zagraniczny zaciąg.
5 – goli w sezonie to w ostatnich pięciu latach rekordowy wynik Lukasa Podolskiego
A skoro już o obcokrajowcach i Ekstraklasie, nie może zabraknąć tematu Lukasa Podolskiego. Transfer 36-letniego napastnika grzeje wszystkich, więc przyjrzymy się jego liczbom wykręcanym w ostatnich klubach. Czego mogą się spodziewać kibice w Zabrzu? Goleadora czy raczej gościa, który kreuje kolegom sytuacje? A może w ogóle nie należy spodziewać się Podolskiego w rubrykach „strzelcy” lub „asystenci” zbyt często? Fakty są takie, że Podolski od 2016 roku nie uzbierał więcej niż 10 goli w lidze. Ostatnio zatrzymywał się przeważnie w okolicach pięciu trafień.
- 20/21 – 4
- 19/20 – 2
- 2019 – 5
- 2018 – 5
- 2017 – 5
Najlepsza średnia goli na minutę to w jego przypadku trafianie do siatki co 185 minut. Czyli mniej więcej co dwa spotkania. Jeśli jednak dorzucimy do tego zestawu asysty, wygląda to nieco lepiej. Te same sezony, ale już w klasyfikacji kanadyjskiej.
- 20/21 – 6
- 19/20 – 5
- 2019 – 9
- 2018 – 11
- 2017 – 6
W ostatnim sezonie Podolski miał udział przy golu swojej drużyny co 310 minut. Rok wcześniej – co 109. W Japonii zszedł nawet do pułapu bramki lub asysty co 103 minuty, ale warto dodać, że najlepsze wyniki dotyczą sezonów, w których grywał zdecydowanie mniej. Dlatego najlepiej byłoby zobaczyć Podolskiego takiego, jak w sezonie 2018. Niemiecki napastnik grał wtedy sporo, a w dodatku miał udział przy golu co 186 minut. Czyli optymalnie, jeśli mówimy o kimś, kto jest już bliżej emerytury niż wielkiej kariery, ale jednocześnie wciąż sporo daje drużynie.
Nie zakładamy więc, że Podolski przyszedł do Zabrza po to, żeby sieknąć 20 goli i odejść w chwale. Na pewno jednak powinien przebić wyniki Richmonda Boakye z poprzednich rozgrywek. Nie będzie trudno – to 0 goli i 0 asyst. Czy nawiąże do legendarnego Daniela Ljuboji? Byłoby miło, ale to już spory wymóg. Przypomnijmy, że Serb, który przychodził do Legii Warszawa w wieku 33 lat (a więc był nieco młodszy) w każdym z dwóch sezonów przekraczał barierę 10 goli.
4 – razy podczas EURO 2020 dochodziło do konkursu rzutów karnych. To wyrównanie rekordu turnieju
Że mistrzostwa Europy 2020 były rekordowe? To żadne odkrycie, mówiło się o tym od dawna i odmieniało przez wszelkie przypadki. Natomiast po finale trochę niezauważony pozostał kolejny wyrównany rekord. Podczas EURO 2020 doszło do czterech konkursów rzutów karnych. Tyle samo jedenastek rozstrzygających o awansie oglądaliśmy w 1996 roku. Zabawne, że wtedy turniej odbył się w Anglii, a teraz dwukrotnie mówimy o jedenastkach właśnie w kontekście meczów rozgrywanych na Wembley. To na tym stadionie obserwowaliśmy rekordową liczbę konkursów w historii EURO – cztery.
Warto zwrócić uwagę na jeszcze jedną sprawę. W porównaniu ze wspomnianym EURO 1996, teraz zmarnowano znacznie więcej rzutów karnych. Mówimy tylko o serii jedenastek, a wygląda to tak:
- EURO 2020 – 14
- 2016 – 9
- 2012 – 6
- 2008 – 6
- 2004 – 6
- 2000 – 4
- 1996 – 5
I niżej po jednym. Widzimy więc, że do przodu idą bramkarze, którzy mają coraz więcej możliwości do analizowania strzałów rywali. Ale też rywale trochę częściej pękają pod presją. Warto dodać, że w tym roku oglądaliśmy też mnóstwo dogrywek – cztery. Trzy ostatnie spotkania EURO 2020 kończyły się zresztą albo w dogrywce, albo w rzutach karnych. Jeśli jednak chodzi o dodatkowe 30 minut, znów możemy mówić o anomalii. Żeby zebrać cztery dogrywki podczas poprzednich turniejów, musielibyśmy zsumować te z EURO:
- 2016 – 2
- 2008 – 1
- 2004 – 1 (złoty gol)
Dogrywki podczas EURO 2020 stanowią 40% wszystkich meczów rozstrzyganych w ten sposób od 2000 roku w górę. Kozacka liczba!
SZYMON JANCZYK