Nie wiem, czy finał coś na tej liście zaburzy. Raczej nie, o finałach mam dość niskie mniemanie. W dodatku unosi się nad nimi głównie żal, że się skończyło, a po tym turnieju żal będzie tym większy. Natomiast z niekłamaną przyjemnością układałem top najlepszych spotkań Euro 2020, znowu grzebiąc się w jego bebechach. Inna sprawa, że ta przyjemność zakłócana była świadomością, że gdybym miał być sprawiedliwy, ułożyć należałoby top 60.
10. ANGLIA – SZKOCJA 0:0
0:0, podane bez kontekstów, lubi uchodzić za synonim nudy ostatecznej.
Jest, w opinii obiegowej, wykraczającej poza sport, jak ta transmisja skoków narciarskich oglądana u wujka Mariusza, gdzie przez dwie godziny patrzymy na chorągiewkę mierzącą wiatr. W studiu słuchamy frapującej rozmowy, że raczej nie będą skakać. I potem, po dwóch godzinach dyskusji, że raczej nie będą skakać, faktycznie nie skaczą.
Otóż mógłbym bronić 0:0 w różnoraki sposób. Wskazywać, że 0:0, nawet mierne, nawet ekstraklasowe, nawet stereotypowe, potrafi mieć ciężar dramatyczny, bo jeden gol, jeden błąd, i zmienia się wszystko. Ten wygrywa, a ten zostaje z niczym. Ja wiem, że ten ciężar dramatyczny potrafi utonąć w mozolnym tempie jak owocówka w occie jabłkowym, ale jednak.
Niemniej 0:0 bronić nie muszę, 0:0 najlepiej bronią takie mecze jak Anglia – Szkocja.
I muszę przyznać, jest to jeden z moich ulubionych piłkarskich fenomenów: 0:0, zwykle z urzędu wyszydzane, wskazywane palcem, wywożone ze wsi na furze gnoju, a tu 0:0, o którym mówi świat.
Najlepiej o meczu Anglia – Szkocja powiedział Janek Mazurek, który stwierdził, że choćby ten mecz trwał jeszcze wiele godzin, a wciąż nie padałyby bramki, to nic by nie stracił. Oczywiście istnieje ryzyko, że w okolicach 77 godziny piłkarze mogliby zacząć zdradzać pewne oznaki uszczerbków na kondycji. Ale sądząc po tym, co widziałem, raczej nie. Może w okolicach września. Choć i to nie bardzo.
Nie da się ukryć, że miejsce tego meczu na mojej liście to w dużej mierze zasługa Szkotów. Tak, nie jestem obiektywny, ten ranking nie zdradza ambicji obiektywności, ja sam nigdy takich ambicji nie zdradzałem. Szkockość, ich definicyjny pech, gdzie mieli niezły turniej, a odpadli i tak, choć urwali remis na Wembley, u odwiecznego wroga, ale dwa mecze u siebie w zęby… Szkockość zasługuje na ostatnie wspomnienie. Na Wembley ich walka, ich determinacja, ich dobra gra stworzyła widowisko.
No i to z tego meczu pochodzi wyśmienita anegdota o tym, jak O’Donnell, dzięki McGinnowi, wyłączył Grealisha. Pewnie już słyszeliście – jeśli tak, przewińcie. Jeśli nie, tłumaczę:
Wchodzi Grealish na zmęczonego O’Donnella. O’Donnell ma problem. Ale McGinn, który gra z Grealishem w Aston Villi, zdradza tajemną formułę na wyprowadzenie Grealisha z równowagi. Należy bowiem tego gracza komplementować, a czuje się nieswojo. I O’Donnell chwali mu łydki, pyta jak zadbać o taką fryzurę i tym podobne. Fortel się sprawdza.
To jest skauting ery 7.0, widziany już teraz. To jest przyszłość.
9. UKRAINA – HOLANDIA 2:3
Damian Smyk po tym meczu życzył sobie i nam wszystkim, by to spotkanie nie okazało się najlepszym na turnieju. Bo miało zadatki, by takim spotkaniem się stać. Zwroty akcji. Piękne gole. Przebłysk Dumfriesa. Ukoronowany jego zwycięskim golem, którym unieważnił swoje wcześniejsze pudła. Błyskotliwy Depay. Zamykający – na ten mecz – usta krytykom Weghorst.
Działo się.
Ale najlepsze w meczu Ukraina – Holandia być może jest to, że stał się papierkiem lakmusowym jakości turnieju. Bo na kolejne Ukraina – Holandia nie musieliśmy wyczekiwać, już chwilę potem pojawiły się lepsze mecze. Ukraina – Holandia, przynajmniej w moich oczach, blakło, bo barw nabierał turniej.
8. FRANCJA – NIEMCY 1:0
Wobec nikogo na tym turnieju nie miałem takich oczekiwań, co do Tricolores.
Można powiedzieć, że ja byłem Jerzym Engelem, a mocna Francja na Euro 2020 Pucharem Świata.
Francja, wzmocniona jeszcze tuż przed turniejem Benzemą, miała reprezentacyjną wersję Galacticos. Tylko, że lepszą, bo w Galacticos różnie bywało z obrońcami, a Francuzi mieli kim bronić. Patrzyłeś na skład i zastanawiałeś się, czy to na papierze najmocniejsza ekipa w sporcie od czasów wyjściowej piątki Chicago Bulls z ostatniego sezonu z Jordanem, czy jednak nie.
Liczyłem, że na tym turnieju Francja pokaże wielkość.
I pokazała ją, ale składając hołd chimeryczności: pokazała ją bowiem przez fragment meczu ze Szwajcarią, a także długimi partiami meczu z Niemcami.
Może to tylko 1:0, może nie było huraganowych ataków, ale dla mnie w tym meczu Francuzi dowieźli to, czego się po nich spodziewałem. A poprzeczkę zawiesiłem wysoko. Był jeden gol, ale jeszcze ze trzy czyste sytuacje, dwa gole anulowane przez VAR… ja nie widziałem drużyny na zaciągniętym hamulcu ręcznym. Ja widziałem drużynę, która wie czego wymaga nowoczesny futbol, ale wie też, że nowoczesne granie nie wyklucza piękna.
No i Paul Pogba tego dnia. I nie tylko tego dnia. Cóż to mógłby być za piłkarz, gdyby zawsze grał tak, jak gra w swoich najlepszych meczach. Choć oczywiście tak możemy powiedzieć o każdym piłkarzu.
7. WĘGRY – FRANCJA 1:1
Dziś, gdy wiemy, jak wcześnie odpadła Francja, patrzymy na remis z Węgrami jako zapowiedź ich przyszłej klęski.
Ale jest też prawda chwili. A w tamtej chwili wydawało się, że Węgrzy, remisując z Francją, zdobyli K2 zimą, bez tlenu, jeszcze z workiem cegieł na plecach.
Francja podchodząc do meczu z Węgier była faworytem turnieju. Walcem. Gdyby grał sam potencjał, Węgrzy nie wyszliby z własnej połowy – chyba, że na przerwę.
A tymczasem obejrzeliśmy znakomity mecz, gdzie Węgrzy prowadzili, gdzie panowała elektryczna atmosfera na trybunach, gdzie nawet to świętowanie Kleinheislera z jakąś węgierską dziennikarką urosło do rangi symbolu.
Tak, na tamten moment wydawało się, że 1:1 Węgrów z Francją będzie jedną z największych niespodzianek turnieju. O, jak lekceważyliśmy jeszcze wówczas ten turniej, tak jak lekceważyć potrafimy tylko przyszłość.
6. WĘGRY – NIEMCY 2:2
Drogie Węgry. Odpadliście po fazie grupowej, a przecież wielu kibiców darzyć was będzie większą estymą – ba, czymś jeszcze cenniejszym, większą pamięcią – niż niektórych ćwierćfinalistów.
Przyznam, że nie wierzyłem w was. Nie wierzyłem, gdy dobrze graliście z Portugalią, że jesteście w stanie to wygrać.
Nie wierzyłem, że możecie się postawić Francji. A gdy zobaczyłem, że jesteście w stanie postawić się Francji, to że jesteście w stanie wywieźć z tego meczu punkty.
Wy mieliście naprawdę przeciętny skład. Liczba zawodników z ligi węgierskiej, brak Szoboszlaia – nic na was nie wskazywało. A przecież byliście tak blisko, by wyrzucić Niemcy z turnieju.
Niezwykły był ten moment, kiedy Niemcy wreszcie strzelili na 1:1 i znowu w was nie uwierzyłem. Uznałem, że to już koniec. Było fajnie, ale Niemcy zrobili to, co umieją najlepiej – w końcu dociągnęli taki rezultat, jaki ich urządzał. Bo przecież to jeszcze wasz, drogie Węgry, wyjazd, Monachium – nie mogło się udać, nie ma magii Budapesztu. Gdzie, skąd, jak.
A tutaj nie minęło kilkadziesiąt sekund i znowu to wy wychodziliście z grupy.
Chyba nawet operator nie wierzył, że coś takiego może się stać – wyprowadźcie mnie z błędu, ale jeśli dobrze pamiętam, nie był ten gol w pierwszej chwili pokazany tak płynnie.
I wtedy, przy 2:1, uwierzyłem. Uwierzyłem w was, w siłę kolektywu. We wszystko.
I wtedy, rzecz jasna, dostaliście dzwona.
Ale jakkolwiek honorowa porażka w polskim słowniku piłkarskim całkowicie się zdewaluowała, tak w taki sposób, w jaki wy przegraliście… potrzeba nowego określenia, honorowa porażka ma zbyt pejoratywne znaczenie. Myślę, że samo określenie „przegrać jak Węgry na Euro 2020” może zrobić jeszcze jakąś umiarkowaną karierę, będzie sens do tego nawiązać.
5. PORTUGALIA – NIEMCY 2:4
Oczywiście, że ten mecz miał w sobie pewien wyraźnie wyczuwalny element ekstraklasy. Był to zaskakujący w tej mieszance element, coś, jakby ktoś do ogórkowej dosypał curry.
Ale przecież ja się nie obrażam. Ja lubię Ekstraklasę. To dlaczego zekstraklasowiały Semedo, zostawiający Gosensowi momentami tyle miejsca, że można by tam wykręcić Boeingiem 747, miałby mi nie pasować.
To było coś wyjątkowego, że Gosens robił z nich tam dżem raz po raz, od pierwszej minuty. W zasadzie Portugalia powinna mieć taktykę podwórkową, gdy ta drużyna z drugiej ulicy ma jednego wyróżniającego się piłkarza, który robi im całą grę. Kryć Gosensa i jakoś to będzie. Oczywiście, uproszczenie, przesada – no ale zdumiewało mnie, że Portugalczycy nawet nie próbowali wyciągnąć tych mitycznych wniosków. Czas mijał, wynik się zmieniał, Gosens wciąż odgrywał kluczową dla Niemiec rolę, a szlaban na autostradzie wciąż był unoszony. Postawiony został dopiero, gdy Gosens zszedł,bo już mógł.
Portugalia flirtująca z hat-trickiem bramek samobójczych. Niemcy, przyciśnięci do lin po meczu z Francją, prezentujący radosną ofensywę. 4:1 po godzinie gry.
Może krytycy kina zaklasyfikowaliby ten mecz do kina klasy B, mimo filmowych gwiazd pierwszego kalibru – coś jak niektóre dzieła Quentina Tarantino. Ale ja tam na Tarantino zawsze bawię się jak trzeba.
4. DANIA – BELGIA 1:2
Żaden mecz na tym turnieju nie miał takiego bagażu emocjonalnego.
Wszyscy wiemy, co działo się w meczu Dania – Finlandia. Jak zdekoncentrowana była Dania po wydarzeniach z Eriksenem. Przed tamtym meczem Mateusz Borek i Kazimierz Węgrzyn zwracali uwagę, że w duńskiej prasie nie ma najmniejszego minimalizmu – tam mówiło się wprost, że Dania może wygrać wszystko.
A tu najpierw to wszystko skarlało w obliczu walki Eriksena o życie. Potem powrót na boisko i dzwon, którego nikt nie zakładał.
I zaczyna desperacko brakować punktów.
Punktów, które trzeba zdobyć na Belgii, obok Francji mającej najpotężniejszą talię kart na ręce.
I Duńczycy dźwigają to. Grają fenomenalną pierwszą połowę. Belgia przez ten czas istnieje tylko teoretycznie. Coś próbuje Lukaku, ale z naciskiem na coś. Budzą się dopiero po zmianie stron, gdy wejdzie de Bruyne i zagra swój najlepszy mecz na tym turnieju – w zasadzie jedyny, w którym pokazał swoją wielkość. Wszystko mi się w jego wykonaniu podobało: bajeczna asysta, bajeczny gol, wszystko z lekkością, wszystko z elegancją. A przecież równie dobry był Lukaku, tym razem w roli kreatora. No i też momentami pociągu ekspresowego, który ucieka rywalom goniących Belga w drewnianych chodakach.
Mecz bez happy-endu dla Danii, ale mecz, który ich w dużej mierze zbudował. Pozostali konsekwentni, grali swoje, atakowali. I na tym w dużej mierze zajechali do dogrywki o finał Euro. Być może brakło im sił, by zachować stuprocentową konsekwencję.
3. CHORWACJA – HISZPANIA 3:5
Kiks turnieju.
Główny autor tego kiksu w trakcie meczu odkupujący swoje winy.
To samo przy okazji robi Morata, ale w skali turniejowej – co miał jeszcze dopisać później, wszyscy wiemy.
Osiem bramek. Hiszpania prowadząca 3:1, Luis Enrique pokazujący, że będzie dobrze, a potem 3:3 i Simon w sobie znany sposób na początku dogrywki ratujący przed stratą gola po strzale Kramaricia.
W zasadzie łatwiej mówić, czego brakowało, niż co się stało – brakowało może tego, by wynik do końca był sprawą otwartą, bo Hiszpanie odwinęli się i było pozamiatane. Z drugiej strony, miała swój urok akcja z ostatnich sekund, bodajże Olmo i Oyarzabala, którzy bawili się z Chorwatami jak na podwórku, zastanawiając się, czy wchodzić z piłką do bramki, czy grać w dziadka, czy zrobić jeszcze coś innego.
Nikt nie mógł zakładać, że jeszcze tego samego dnia dostaniemy mecz lepszy.
2. WŁOCHY – BELGIA 2:1
Gwiezdne wojny.
Mecz, w którym najwięcej było czysto piłkarskiej jakości.
Gdy spotykają się w fazie pucharowej dwie potęgi, często są to piłkarskie warcaby. Króluje wyrachowanie, jest wzajemne sprawdzanie gardy, jest trochę tańca w dystansie. A tutaj… nawet jeśli, to śladowe ilości. Przede wszystkim tempo, tempo, tempo.
Wygrał lepszy, ale to był taki mecz, po którym aż się chciało, żeby przeszli jedni i drudzy. Generalnie nie jestem zwolennikiem tego, by – wzorem niektórych innych sportów – równolegle do drabinki o czołowe miejsca, grać drabinkę o miejsca 5-8, 15-19 i tym podobne. Ale dla czystej przyjemności oglądania Belgów, oglądałbym.
Żebyśmy też jednak się dobrze zrozumieli: to Włochów uznałem najlepszą drużyną fazy grupowej. To Włochów mam za najlepszą drużynę turnieju, która faworytem w niedzielę nie będzie tylko dlatego, że gra na Wembley, dlatego szanse widzę 50 na 50. Ale tutaj też, abstrahując od końcówki, gdzie było jak było, Włosi pokazali swoją wyjątkową moc.
W zasadzie ten mecz, nie zdziwię się, jeśli u wielu jest na pierwszym miejscu. Ale ja zgadzam się z Jerzym Pilchem, że wielkie mecze wielkich turniejów potrzebują dogrywki, najlepiej jeszcze karnych. Tutaj, po tym wzajemnym pościgu, miałem poczucie niedosytu.
Żal, że kończył się mecz, jest atutem tego starcia, ale po Szwajcaria – Francja tego żalu nie miałem, bo wiedziałem, że obejrzałem mecz kompletny.
1. SZWAJCARIA – FRANCJA 3:3, karne 5:4
Mecz, w którym zdarzyło się wszystko.
Jeden z najlepszych meczów, jakie widziałem, to bezsprzecznie.
Mecz, po którym, choć Francja sensacyjnie odpadła, to i tak ze trzech, czterech jej piłkarzy powinno się znaleźć w jedenastce rundy. A Pogba mógłby zgłosić aspiracje do bycia kapitanem.
Mecz, w którym na przestrzeni czterech minut Francja mogła przegrywać 0:2, a zamiast tego prowadziła 2:1, pokazujący tą szczególną siłę futbolu, jego kwintesencję – w jakiej jeszcze dyscyplinie tak mocno w tak krótkim czasie może zmienić się układ na planszy.
Mecz ze zmarnowanym karnym, mecz z bohaterem tragicznym w postaci Mbappe. Mecz z fenomenalną grą Benzemy, który był w tym spotkaniu wielki – to przyjęcie przed bramką – a mimo to właśnie po tym najlepszych od jego powrotu meczu Francja odpadła.
Co tu dużo mówić – ten mecz wyleczył mnie z traumy po spotkaniu Holandia – Czechy 2004, którego nie widziałem, a którym całe lata rzucano mi w twarz, psując radość z dowolnego spotkania. Tutaj jestem pewien: Szwajcaria – Francja było spotkaniem lepszym.
Jeśli przegapiłeś Szwajcaria – Francja, ten mecz będzie cię prześladować latami, a może nawet dekadami.
Ale jeśli go widziałeś, to nawet za kilka dekad, gdy spotkasz kogoś, kto też go widział, będziecie mogli zbudować między sobą pomost wspominając tamte wydarzenia.
Do Szwajcaria – Francja będą przymierzane przez kolejne turnieje najlepsze mecze następnych mistrzostwa, a my, którzy ten mecz widzieliśmy, wejdziemy w rolę – wedle uznania – nestorów albo starych dziadów, którzy będą mówić:
No, fajne to było Euro 2048, ale brakło mu takiego Szwajcaria – Francja. Będziemy tym rozwścieczać młodsze pokolenia. Ale mają prawo się rozwścieczać, bo będą mieli czego zazdrościć.
Leszek Milewski