Tak jak dyżurnym mottem polskiego futbolu mogłoby być “nie spodziewałem się niczego, a i tak jestem zawiedziony”, tak dyżurnym mottem Euro 2020 “spodziewałem się wszystkiego, a i tak jestem pozytywnie zaskoczony”.
Powiem wam najpierw, że nie zgadzam się na pudło Doku w końcówce.
To, gdzie kiwał wzdłuż pola karnego kolejnych Włochów tak, jakby włoska defensywa złożona była z pierwszoklasistów na zajęciach wyrównawczych. To, gdzie po wrzuceniu ich na karuzelę łańcuchową, oddał bardzo dobry strzał. Po widłach. Lecący w okienko. Minimalnie niecelny.
Przyznajmy, że świat, w którym to uderzenie wpada do sieci, jest światem obiektywnie lepszym.
Ciekawszym.
Piękniejszym.
Bez względu na kibicowskie sympatie, bez względu na to, czy ktoś na mecze Squadra Azzurra maluje się we włoskie barwy i puszcza Italo Disco na pełny regulator. Z tym golem mecz – cały turniej – byłby pełniejszy. Zresztą, gdy arbiter Slavko Vincić zwlekał z końcowym gwizdkiem, tylko ktoś nieskończenie naiwny mógłby pomyśleć, że to przez włoski teatrzyk z końcówki, kiedy Belgia była ograbiana z czasu. Otóż nie – z dobrego źródła wiem, że Vincić nie chciał kończyć meczu, bo zbyt mu się on podobał. Może znał też teorię Jerzego Pilcha, według którego “mecze bez dogrywek i karnych, nawet jak są wielkie, nie przechodzą do historii. Mecze bez dogrywek i karnych są jak historie bez dramatycznego epilogu”. A ten mecz na wielkość solidnie pracował przez dziewięćdziesiąt minut, obciął się tylko o centymetry w jednej sytuacji.
Od wielu lat, z uporem godnym lepszej sprawy, propaguję teorię, według której mecze wielkich drużyn na wielkiej scenie często są raczej słabsze niż lepsze.
To znaczy: one zawsze są dobre, gdy się wgryźć w taktykę, w umiejętności, w przesuwanie, w umiejętność przyjęcia piłki w pełnym biegu, w przesuwanie, w krycie, w doskok, w przesuwanie i jeszcze w przesuwanie.
Czyli we wszystko, co rządzi futbolem.
Ale co równie często, co decyduje o wyniku, nie wzbudza emocji. A futbol jednak najczęściej jest postrzegany jako ten, którego sukces zasadza się na notorycznym rozsadzaniu emocjonalnego termometru.
Wielka turniejowa scena nie paraliżuje, mówimy o zbyt dobrych zawodników, ale wiesz, że nie masz nawet rewanżu. Jeden błąd – jeden nieodpowiedzialny Krychowiak – i wszystko z głowy. Cały turniej, trud kolegów, miesiące przygotowań. Lata marzeń.
Cały zbiorowy sen o zł0tym pokoleniu na śmietnik.
Dlatego często takie mecze mają jednak zauważalny wymiar ograniczania ryzyka. Za modelowy przykład miałem Belgia – Portugalia. Stężenie potencjału takie, jak w mojej drużynie Championship Managera 01/02 po pięciu sezonach, ale cała para w przeszkadzanie, w faule, w utarczki, w okazjonalne tylko akcje.
Belgowie i Włosi jednak dowieźli.
Dowieźli od pierwszej do ostatniej minuty.
Mieliśmy w tym turnieju mecze mocniejsze emocjonalnie, rozkładające pod tym względem na łopatki, choćby Francja – Szwajcaria, które wciąż jest dla mnie najlepszym spotkaniem turnieju (swoją drogą, znajdę moment w trakcie najbliższych dni, by wybrać najlepsze spotkania Euro 2020, czuję, że będzie to świetna zabawa). Ale to był bodaj najwyższy poziom samego grania.
Wygrał lepszy. Wygrał ten, kto na to bardziej zasłużył. Zagrał mądrzej. Wykorzystał choćby głęboko ustawioną defensywę Belgów, za mało zwrotną przy szybkich atakach Włochów. Przebłyski Insigne i Barelli – na pozór Insigne efektowniejszy, ale dla mnie jednak Barella. Bo to co przy golu zrobił samym zwrotem, dynamiką, powinno się pokazywać w polskich szkółkach piłkarskich. Dlaczego właściwa koordynacja, która podobno mocno kuleje, jest tak istotna. I że bez tego pewnego poziomu nigdy się nie przeskoczy.
Natomiast spotykam się z narracją, że Włosi pozamiatali Belgię i tak w ogóle to była ona tłem. Że powinno być 2:0 do przerwy, po którym Belgia już by się nie pozbierała. No cóż, nie zgodzę się. Belgia miała mocne otwarcie, Belgia miała szanse de Bruyne i Lukaku przy stanie 0:0, gdzie tylko wybitny kunszt Donnarummy uratował Włochów. Spinazzola dokonywał interwencji turnieju – a przecież wydawało mi się, że padła ledwo mecz wcześniej, gdy Rodriguez blokował czystą sytuację w dogrywce – piłka tańczyła na głowie Lukaku, źle ustawiony był Hazard. No i wiadomo, Doku. Dziewiętnastolatek, który zaczął mecz nerwowo, a potem wyglądał, jakby przyniósł na ten mecz piłkę i kazał grać “pierwszy wszystko”.
Włosi byli lepsi, to jasne.
Ale odbieranie Belgom zasług… darujmy. Dołożyli nie cegiełkę, nie taczkę cegieł, co cały towarowy do tego spotkania. A nawet jeśli nie jesteście przekonani, to zadam wam pytanie:
Powiedzcie, czy nie obejrzelibyście, tak dla własnej przyjemności, w taki poniedziałek czy wtorek, Belgii w jakimś repasażu?
***
Oczywiście to był kolejny dzień, kolejny raz Euro 2020 uderzyło w bęben turnieju wszech czasów. Jak tak dalej pójdzie, zdążymy się jeszcze doczekać uderzenia braci Tashibana, tygrysiego strzału Kodżiro, jak i oczywiście finalnego produktu piłki nożnej, Fatality tej gry – skutecznego centrostrzału.
***
Na słuszną rzecz zwrócił wczoraj uwagę Mateusz Miga. Otóż zauważył, że posiadający żółtą kartkę Tielemans przepuścił Insigne tak, jak podnosi się szlaban na przejeździe. Brakowało tylko, żeby Tielemans życzył Insigne powodzenia, szczęśliwej drogi, no i jeszcze – pozdrowienia dla fanów “Znachora” – żeby siedli przed podróżą.
Insigne przyjmuje piłkę. Tak, być może komuś umknęło: to akcja od linii środkowej. Ja trochę zapomniałem, bo zżarł te metry tak szybko, nikt mu nie przeszkadzał.
A raczej prawie nikt. Bo sytuacja była dość delikatna. Między linią środkową, a głęboko osadzoną formacją defensywną Belgii – i zarazem przestrzenią, z której Insigne mógł realnie myśleć o strzeleniu gola – był tylko Tielemans. Zrobiło się aż tak newralgicznie.
I zobaczcie, Tielemans go miał na widelcu.
I zobaczcie jak Tielemans przepuszcza Insigne. Ruch rękami. Cała postawa ciała wycofana. Tak się przepuszcza kogoś w drzwiach. Tak się robi przestrzeń na drodze, jak Pogotowie Gazowe jedzie na sygnale.
Skriny nie oddają dynamiki, ale widać chyba nawet po nich, że Tielemans musiał zaprzeczyć swojemu zamiarowi. Potem nikt nie doskoczył, Insigne strzelił.
Żółta kartka ustawiła więc kierunek tego meczu.
Żółta kartka – kara boiskowo niedoceniana, lekceważona, deprecjonowana.
***
No cóż, Turcji dawno w turnieju nie ma, Gvardiol już wody nie pije, ktoś musiał zadbać o walory komediowe. Są potrzebne i w późnej fazie turnieju.
Tym razem padło na rzuty karne Szwajcarów i Hiszpanów.
Czy widziałem serię jedenastek, którą wykonywano by gorzej? Nie wiem. Kiedyś na Copa America Canarinhos pudłowali jednego po drugim. Ale to wciąż możliwe.
Busquets w słupek – tyle, że chociaż zmylił Sommera.
Schar oddaje wymarzony dla każdego bramkarza broniącego jedenastkę strzał. Akurat na zasięg ramion, tuż przy środku bramki, nawet wysokość idealna. Odznaka “Wielkiego przyjaciela bramkarzy” zostanie przyznana.
Rodri. Przecież to będzie jeden z tych turniejowych żartów, które przetrwają próbę czasu. Ile razy bowiem w futbolu zdarza się, żeby wpuścić kogoś specjalnie na karne, a potem ten ktoś karnego marnuje. Jest tu potencjał pod uniwersalną wykładnię, przykład wykraczający poza sport.
Ale i tak rozbieg Akanjiego, te kroki robione jakby stepował, podanie do Simona… Brakowało tylko, żeby sędzia przy tym wykonaniu w ogóle anulował jedenastkę, bo Akanji zrobił kroki.
Na koniec Vargas prawie metr nad bramką.
Heroizmu wymagało doprowadzenie do jedenastek. Sommer – najlepiej docenił go Unai Simon, który otrzymawszy MVP meczu, powiedział, że ta nagroda należy się szwajcarskiemu golkiperowi. Ale jeśli tak wykonujesz karne, nie możesz liczyć na nic więcej.
Najlepsze jest jednak to, że Hiszpanie wykonywali je przecież niewiele lepiej. W ogóle Hiszpania w tym meczu, poza karnymi, które powinny skończyć się eliminacją:
– Ich bramka to rykoszet
– As kier za darmo, indywidualny błąd Freulera
– W dodatku as kier w momencie, kiedy Szwajcarzy nabierali rozpędu
– Znowu błędy w defensywie, by przypomnieć slapstick przy bramce Shaqiriego
– Hamulcowy Moreno
– Niemożność strzelenia goli Szwajcarom mimo tak długiego okresu gry w przewadze
– Fatalne oceny ich gry u wszystkich ekspertów, którzy trochę tę Hiszpanię śledzą
Jest takie poczucie, że Hiszpania w czwórce jest drużyną, która… nie powiem, że na to nie zasłużyła, ale najmniej się podoba. Italia – wiadomo, genialna. Jeśli awansuje Anglia – triumf konsekwencji defensywnej, pewnej turniejowej mądrości. Jeśli awansuje Dania – czarny koń robi robotę, orze to Euro jak pańskie pole. Jeśli awansują Czechy bądź Ukraińcy – cóż za sensacyjny półfinalista, doda uroku.
Ale Hiszpania? Z tym swoim niedzisiejszym klepaniem? Z ograniem w regulaminowym czasie tylko Słowacji? Gdzie jeszcze Słowacy pomagali ładując sobie samobóje?
No nie wiem.
Sam wczoraj wyraziłem pogląd, że, w ramach troski o kibica, UEFA mogłaby zdjąć Hiszpanię i na półfinał znów dać Belgia – Włochy. Nie obraziłbym się.
Ale jest i druga strona medalu. Damian Smyk zauważył dzisiaj w “Stanie Euro”, że pod względem stworzonych, a niewykorzystanych dogodnych szans, nikt nie może się równać z Hiszpanią. Moreno i Morata przewodzą zmarnowanym szansom w turnieju, natomiast to wszystko pokazuje, że Hiszpania sytuacje tworzy.
A przecież ta statystyka nie uwzględnia strzelonych bramek – tych przecież Hiszpania ma na turnieju już dwanaście. Nikt nie strzelił więcej (choć mogą im dorównać dzisiaj Duńczycy, mają dziewięć goli).
Nie jest to mój półfinalista, całym sercem za Włochami w tej rywalizacji, ale Hiszpania nie wygrała tego awansu w czipsach. Mogą sięgnąć po tytuł, Włosi na pewno nie mają rozwiniętego czerwonego dywanu. Z napastnikami, którzy raczej strzelają niż nie strzelają – a nawet strzelają na pół gwizdka – Hiszpania byłaby postrzegana zupełnie inaczej.
***
Felix Brych będzie sędziował mecz Anglia – Ukraina. I choć to turniej, który sypie jak z rękawa inspiracjami, tak większej nie będzie. Bo każdy może spojrzeć na Brycha i pomyśleć:
Najwyraźniej mogę spieprzyć wszystko, a i tak zostanę nagrodzonym. Względnie, w wersji ciut stateczniejszej: najwyraźniej mogę zawalić, a wszystko jakoś samo się ułoży.
Jakże kojąca myśl.
Jakby się spokojnie żyło i umierało, gdyby to była prawda.
Spoiler: tak się nie układa. Życie, zasadniczo, nie jest tak wyrozumiałe jak UEFA wobec Felixa Brycha.
Spodziewam się, że Brych posędziuje dzisiaj dla odmiany dobrze, bo to przecież nie jest arbiter, który myśli, że gramy na stare i po trzech rogach wskazuje karne. Ale chyba, będąc realistą, wolałbym, aby przypadek Felixa Brycha uczył tego, że za błędy ponosi się konsekwencje.
Kolejną szansę też wliczam w swój sposób myślenia, sam swego czasu jechałem na drugich, a może i siódmych szansach. Któż kiedyś nie jechał. Natomiast taka forma rozwiązania zostawia we mnie niesmak.
***
Zapraszam też na nasze programy. Dzisiejszy Stan Euro:
A także wczorajszych Tetryków:
Leszek Milewski