Reklama

Musimy pomówić o stadionach (21)

Jakub Olkiewicz

Autor:Jakub Olkiewicz

01 lipca 2021, 15:31 • 5 min czytania 17 komentarzy

Mecz Anglików ze Szkotami na Wembley był takim pociskiem energetycznym, że z puszek w mojej lodówce odparowała cała tauryna. Tam wszystkie elementy do siebie pasowały, wszystkie się ze sobą zgadzały. Dwie brytyjskie drużyny, w których “brytyjskość” objawiała się we wszystkim, od intensywności w grze, aż po rysy twarzy. Gdy Dykes walczył z Shawem o piłkę w powietrzu, można było odnieść wrażenie, że to casting do nowego filmu gangsterskiego kręconego przez Guya Ritchiego, obaj aspirują do roli łysego bandziorka nawijającego charakterystycznym slangiem.  

Musimy pomówić o stadionach (21)

My byliśmy w tej wyjątkowej sytuacji, że do komentowania tej manifestacji brytyjskości zaprzęgnięto najbardziej brytyjskiego z naszych komentatorów, czyli Kazimierza Węgrzyna. Węgrzyn ze swoją ekscytacją związaną z każdym stykowym pojedynkiem, tworzył jedną całość z tym wyjątkowo mięsnym starciem na murawie. Prawdziwe były te komentarze, że był ekspert ekstraklasowy został zabrany do lunaparku, gdzie za każdym rogiem czaiła się jego ulubiona atrakcja. A to pojedynek szybkościowy, a to wślizg, a to twarde, ale zgodne z przepisami wejście. Węgrzyn, ale chyba też choćby Rafał Wolski, to komentatorzy stworzeni do takich meczów. Widowisko nakręca ich komentarz, ich komentarz nakręca widowisko.

Ale to, co stanowiło prawdziwą wisienkę na torcie, działo się na trybunach. Wembley w nieprawdopodobny wręcz sposób żyło tym meczem, dotyczy to kibiców z obu stron, choć przecież nadal trudno było jeszcze o bicie rekordów frekwencji.

Stadion buzował, tak jak działo się to zresztą w meczu z Niemcami. Raheem Sterling zbiera się do dryblingu, jakieś 40 metrów od bramki rywala. Ale Wembley już wie, z tego może być gol. Zaczyna bulgotać, wrzawa się unosi, jakby Sterling właśnie brał rozbieg przed rzutem karnym. Co z tego, że osiemnaście wcześniejszych prób zakończyło się na stoperach rywala, Wembley się nie zniechęca, Wembley żyje, wspiera, tworzy klimat i atmosferę. Tak jak u komentatorów sytuacja na murawie tworzy styl komentarza, a styl komentarza wpływa na nasz odbiór widowiska – tak i trybuny w takich meczach i na takich stadionach żyją w symbiozie z boiskiem.

Udany czysty wślizg wywołuje euforię na trybunach. Euforia na trybunach znowu przekonuje piłkarzy, że ten mecz, o coś więcej. Efekt jest taki, że mamy bezbramkowy remis, w którym oddano łącznie dwa celne strzały na bramkę, a czujemy się, jakby właśnie skończył się najlepszy mecz w historii futbolu. Efekt jest taki, że mamy dosłownie pięć czy sześć okazji bramkowych, ale jesteśmy przekonani, że to była 90-minutowa walka w trybie cios za cios, ząb za ząb, parada Pickforda za robinsonadę Marshalla.

Reklama

Po drugiej stronie jest mecz Szwecji z Ukrainą. Mecz, który moim zdaniem czysto piłkarsko miał sporo do zaoferowania. Już sam fakt, że na przestrzeni kilkudziesięciu sekund mieliśmy słupki pod obiema bramkami o czymś świadczy. Genialny gol Zinczenki po jeszcze lepszym dograniu Jarmołenki. Kapitalny drybling Forsberga i obicie poprzeczki. Kilka bardzo groźnych kontrataków z obu stron, a przy tym wszystko podlane tym samym sosem intensywności, momentami zmieniającej się wręcz w agresję. Oczywiście, ostatnie 20 minut to już głównie oczekiwanie na dogrywkę, a 30 minut dogrywki – próba dotrwania do końca meczu ze wszystkimi kończynami i głową na karku, a nie na końcu halabardy rywala. Ale też nie jest tak, że ten mecz nie miał piłkarskiej jakości. No miał, nawet przy takich rzeczach, jak doskonały dorzut Zinczenki w ostatniej akcji spotkania.

A jednak, coś tu nie grało, coś tu się nie zgadzało, niektórzy sądzili nawet, że to mecz po prostu nudny. Patrzę potem na skrót, patrzę na statystyki i tej nudy w ogóle nie widać, w ogóle jej nie czuć. Moim zdaniem wytłumaczeniem jest właśnie ten ogólny klimat na stadionie, który czuć nawet sprzed telewizora i który w drastyczny sposób zmienia odbiór widowiska.

Sam nie do końca w to wierzyłem, zwłaszcza, że przecież za nami pandemia, gdy innych meczów niż te bez publiki i z dopingiem w formacie .mp3 po prostu nie mieliśmy. Ale potem patrzę na zestaw tych spotkań na Euro.

Największe paździerze? Walia – Szwajcaria, Czechy – Chorwacja, Szwecja – Słowacja, w fazie pucharowej chyba jednak Belgia – Portugalia. A w drugą stronę? Wszystkie mecze Duńczyków. Wszystkie mecze Węgrów. Chorwacja – Hiszpania, Francja – Szwajcaria. Być może to przypadek, być może nie do końca, ale najgorzej wspominam mecze z Baku czy Hampden, w sumie również z Sewilli, gdzie odległość trybun od boiska jest irracjonalna, a i frekwencja na każdym z nich – daleka od wymarzonej. Najlepsze były widowiska na Parken oraz w Budapeszcie, do tego naturalnie Wembley. Nieprzypadkowo zestawiłem właśnie Wembley podczas 0:0 Anglików ze Szkotami z Hampden podczas 120-minutowej wojny szwedzko-ukraińskiej.

Ech, odwlekam ten moment jak mogę, ale muszę się przyznać – po prostu się myliłem co do wpływu rozsiania Euro po całym kontynencie na mityczny klimat turnieju. Ba, mam wrażenie, że to rozbicie na kilku gospodarzy może mieć pozytywne skutki. Holendrzy z Czechami stworzyli naprawdę fajne show w Budapeszcie, Chorwaci z Hiszpanami w Kopenhadze. Jestem w stanie sobie wyobrazić, że kolejny turniej organizuje właśnie jakiś nietypowy mariaż – Anglia, Węgry, Dania i Holandia. Też trzeba by się było nalatać. Też niektórzy mieliby przewagę własnego boiska niemal przez cały turniej, a inni łapaliby kolejne tysiące przebytych kilometrów. Ale pod względem samej atmosfery?

Być może to wręcz orzeźwiające, gdy jednego dnia obserwujemy imponującą oprawę węgierskich trybun, a następnego bulgoczące Wembley. Jeszcze nie do końca pożegnamy się z szyderczymi śpiewami Anglików, a dostajemy odlatujące Parken, na którym Duńczycy gniotą Rosjan. To wszystko ma sens, choć jest jeden warunek. I jest to właśnie dobieranie odpowiednich stadionów. Ten turniej naprawdę to pokazuje – “piłkarski” obiekt, z kibicami, którzy mogą niemal dotknąć piłkarza wykonującego aut, to inna bajka niż lekkoatletyczne molochy, na których cały czas obawiasz się, że w trakcie meczu ktoś zacznie ładować przez pole karne oszczepem czy innym dyskiem. Zmieniam więc swoje zdanie sprzed turnieju, gdy wydawało mi się, że kluczowa jest geograficzna bliskość, że atmosferę tworzą tysiące kibiców mijających się na autostradach, kursujących między Poznaniem a Warszawą, jak w trakcie Euro 2012.

Reklama

Kluczowe są same obiekty. Po stokroć wolę Euro, gdzie faworyzowani są Duńczycy czy Węgrzy, ale dzieje się to w Kopenhadze czy Budapeszcie, od “sprawiedliwego dla wszystkich” Euro, gdzie mielibyśmy same obiekty pokroju Sewilli, choćby nawet wszystkie były zlokalizowanym w jednym maleńkim państwie.

Natomiast nie mam też złudzeń. Dla UEFA czy FIFA decydujące nie były i nigdy nie będą ani względy geograficzne, ani konstrukcja stadionów, ani nawet piłkarskie tradycje. Decydujące będą pieniądze. Chciałbym jedynie, by posiadacze tych pieniędzy wcześniej pobudowali stadiony z trybunami tuż za linią boczną.

Fot.FotoPyK

Łodzianin, bałuciorz, kibic Łódzkiego Klubu Sportowego. Od mundialu w Brazylii bloger zapełniający środową stałą rubrykę, jeden z założycieli KTS-u Weszło. Z wykształcenia dumny nauczyciel WF-u, popierający całym sercem akcję "Stop zwolnieniom z WF-u".

Rozwiń

Najnowsze

Felietony i blogi

Komentarze

17 komentarzy

Loading...