Reklama

Jak co środę… JAKUB OLKIEWICZ (13)

Jakub Olkiewicz

Autor:Jakub Olkiewicz

23 czerwca 2021, 14:11 • 5 min czytania 11 komentarzy

Nieprawdopodobnie mnie irytuje polski piłkarski imposybilizm. On jest obecny na wszystkich poziomach, od sali gimnastycznej, na której nie da się grać w piłkę, bo mamy tylko jeden, a nie dwa materace, po stadion mistrza Polski, gdzie transferów nie można było zrobić wcześniej, gdyż się nie dało. Niektórzy uważają, że polska piłka nożna jest zamknięta przede wszystkim w słowie „gdyby”, które zawiera w sobie całą esencję naszych sportowych losów. Ja myślę, że równie ważne są słowa „nie da się”, które zazwyczaj przekreślają wszystkie ambitniejsze plany mniej więcej na etapie ich formułowania.

Jak co środę… JAKUB OLKIEWICZ (13)

Ustalmy na wstępie: ja wiem, że jest bardzo ciężko. Na każdym szczebelku jest cholernie ciężko, trudno, gdzie tylko pojawia się okrąglutka piłka z łatami, tam od razu ciężar, znój i przeszkody. Trener kilkuletnich kajtków chciałby im zorganizować fantastyczną zabawę rodem z przedszkolnych treningów w podmadryckiej miejscowości, ale niestety jak zwykle napierdala rzęsisty deszcz, a rodzice są wnerwieni, że w takich warunkach trening nie został odwołany. Zresztą i tak ma do dyspozycji tylko trzech bąbli, bo pozostałych dziesięciu już złapało jakąś infekcję i wróci za dwa tygodnie.

Młody i ambitny szkoleniowiec zespołu U-12 marzy o meczach szczelnie zapełnionych klepkami i dryblingami, ale niestety traci robotę, gdy po klepeczkach i dryblingach pod własną bramką okazuje się, że jego drużyna przegrała 1:8. W sumie i tak to dla niego ulga, bo treningi prowadził po 6 godzinach w szkole i 4 godzinach na siłowni, w charakterze trenera personalnego. Prawdopodobnie teraz zacznie czasem spać, być może nawet jeść jak człowiek.

Pan trener w niższych ligach chciałby poklepać młodymi zawodnikami, no ale mu ich sprzedają po dwóch prostych kopnięciach. Pan trener w I lidze marzy o tiki-tace, ale niestety okazuje się, że żaden z jego stoperów nie potrafi podawać celnie do przodu. Dyrektor sportowy w Ekstraklasie chciałby stworzyć super zespół oparty na technicznie grających wychowankach, ale niestety technicznie grający wychowankowie są już u beniaminka Serie B, a rywal ma konkretnego typa, który umie z autu wrzucić na długi słupek. No jest ciężko. Grać młodymi? Nie da się. Grać piłeczką? Nie da się. Pracować ciężej? Nie da się. Intensywniej? Nie da się. Płacić więcej trenerom w akademii, skautom i analitykom, a mniej piłkarzom? Nie da się. Inwestować w infrastrukturę dla dzieciaków, zamiast kontrakty pierwszego zespołu? Nie da się, bo przecież spadniemy z ligi i zostaniemy z tą bazą dla młodzieży jak wiadomo kto z wiadomo czym.

I tak dalej, można wymieniać cały dzień. Właściwie to jest wręcz reguła. Na początku jest dobry pomysł i niezły plan (albo dla sceptyków: dobrze brzmiący pomysł i nieźle wyglądający plan). Potem on się spotyka z twardą i brutalna rzeczywistością. Następnie pada sakramentalne: no nie da się. I wracamy do starych, sprawdzonych wzorców, dzięki którym może i jest chujowo, ale za to stabilnie. Co więcej – często okazuje się, że konsekwentne trwanie przy tym dobrze brzmiącym pomyśle i nieźle wyglądającym planie faktycznie było błędem – bo jest nadal chujowo, ale jeszcze w dodatku niestabilnie.

Reklama

Dlatego jak nigdy trzymam kciuki, by reprezentacji Polski się udało ten imposybilizm złamać.

Jest coś ujmującego w tym, że „laga na Robercika no more”. Że stoperzy mają podejmować ryzyko. Że minuty i odpowiedzialność lądują na barkach Kacpra Kozłowskiego. Kadra próbuje grać zupełnie inaczej niż zawsze, korzystać z innych wzorców, pokazywać, że do tej pory to nasze „nie da się” było jednak tanią wymówką. Ja sam biję się w pierś – byłem przekonany, że jedyny sposób na sukces naszej drużyny w meczach reprezentacyjnych to twarda defensywka, dobrze opracowane stałe fragmenty gry i zaryglowanie środka. Dziś nie jestem już tego taki pewny, co więcej – po prostu chciałbym się mylić. Chciałbym tych zwycięstw 4:3, chciałbym tej radości, którą krótkimi momentami było widać nawet w pełnym cierpienia meczu z Hiszpanią.

Chciałbym, żeby to Paulo Sousa od początku miał rację. Trochę powątpiewałem, czy to nie jest dobieranie zawodników pod wizję, co czasami kończy się widowiskową klapą. Mocno siedziały mi w głowie obrazki tych wielu ekip, które wprawdzie przegrywały po naprawdę pięknych meczach (Podbeskidzie ze Śląskiem, 3:4!), ale ostatecznie zlatywały z ligi. Bałem się tego, co doskonale znam – jałowego posiadania piłki, podawania od boku do boku, rozbijania obozu oblężniczego na 30. metrze od bramki rywala. Kręcenia po 70% posiadania w meczu przegranym ostatecznie 0:1 po jakiejś pojedynczej kontrze czy katastrofalnym błędzie obrony. Ba, nadal się boję. Jestem w stanie sobie wyobrazić, że Sousa nadal jest ładny, portugalski, miły i pięknie brzmiący, ale niestety najpierw przegrywa ze Szwedami po cudownej walce, a potem po równie cudownej grze odpada z walki o Katar 2022.

Natomiast uważam, że powodzenie jego misji to jest coś więcej. Gdyby jemu to się udało – być może paliwo spłynęłoby do samego dołu polskiej piłki. Tak wyraźny, tak mocny sygnał: słuchajcie, nie ma się czego bać, może i wyssaliśmy z mlekiem matki grę z kontry, ale potem w dzieciństwie możemy się nauczyć też jakiejś innej strategii meczowej – byłby czymś, na czym można budować mity. To byłoby zresztą bardzo ładne zakończenie tej naszej szamotaniny – chyba każdy z nas ciągle jeszcze się waha, czy to siwy wizjoner, czy jednak siwy bajerant, sprzedawca garnków ustawionych w 3-4-2-1. Siwe bajeranctwo utwierdziłoby nas w przekonaniu, że ofensywna i odważna gra się z nami nie łączy, że jesteśmy po prostu skazani na kaszę i pulpety. Siwy wizjoner mógłby stanowić wzór – wystarczy odwaga, konsekwencja, niezrażanie się pierwszymi niepowodzeniami i nawet Tymoteuszem Puchaczem można walczyć z Hiszpanią.

Wówczas – być może! – ten wuefista wymyśliłby jakąś gierkę mając do dyspozycji tylko jeden materac, ten prezes pomyślałby, czy w U-12 naprawdę najważniejszy jest wyłącznie wynik, ten trener w I lidze pozostałby przy ambitnych taktycznych kruczkach zamiast dróg na skróty. A może kiedyś nawet udałoby się wymienić kilka podań z pierwszej piłki na połowie rywala? Na podwórku, w niższych ligach, w juniorach i wszystkich ligach seniorskich? Skoro reprezentacji to może się udać, to czemu innym nie? Skoro ktoś na hasło „nie da się” wstaje i pokazuje „oczywiście, że się da?

Nawet jeśli nie wygramy, nawet jeśli odpadniemy z tej łatwiutkiej grupy – chciałbym po prostu dzisiaj zobaczyć, że się da. Potrzebujemy tego jak powietrza, po każdym sezonie kopanin i centrostrzałów.

Reklama

Łodzianin, bałuciorz, kibic Łódzkiego Klubu Sportowego. Od mundialu w Brazylii bloger zapełniający środową stałą rubrykę, jeden z założycieli KTS-u Weszło. Z wykształcenia dumny nauczyciel WF-u, popierający całym sercem akcję "Stop zwolnieniom z WF-u".

Rozwiń

Najnowsze

Felietony i blogi

Komentarze

11 komentarzy

Loading...