Reklama

Włochy i Atmosferić, czyli mądrzy będziemy dopiero jutro (11)

Jakub Olkiewicz

Autor:Jakub Olkiewicz

21 czerwca 2021, 16:47 • 6 min czytania 9 komentarzy

Roberto Mancini w 88. minucie meczu z Walią postawił na 25. zawodnika z 26-osobowej kadry reprezentacji Włoch. Salvatore Sirigu pojawił się między słupkami w miejsce Gianluigiego Donnarummy i tym samym na liście powołanych został już tylko jeden zawodnik bez rozegranej minuty – trzeci bramkarz, Alex Meret. Włoskie media komplementują szkoleniowca i przypominają, że to bardzo osobista sprawa Manciniego. Włoski szkoleniowiec był jedynym piłkarzem reprezentacji, który nie dostał ani minuty podczas mundialu w 1990 roku. 

Włochy i Atmosferić, czyli mądrzy będziemy dopiero jutro (11)

Włosi wygrali pewnie trzy mecze fazy grupowej, momentami bawili się piłką, w ostatnim meczu wystawili ośmiu zawodników z rezerwy, żaden nie zaniżył w drastyczny sposób bardzo wysokiej jakości całego zespołu. Dodając do tego zmianę Sirigu, która przecież nie miałaby pewnie miejsca przy wyniku 0:1 – dostajemy obraz kapeli, która przyjechała na turniej dobrze się bawić. Pojawiają się wątpliwości – czy nie lepiej jednak cały czas grać na pełnej spince, najsilniejszym składem? Zaszczepiać mentalność zwycięzców, wygrywać jak najwyżej mecz za meczem, trzymać kluczowych piłkarzy w rytmie meczowym? Na razie po cichutku, ale pewne teorie są już napisane – czekają jedynie na wynik.

Klucz do wszystkich drzwi. Wynik.

Pamiętam doskonale swoją teorię na temat kiepskiej gry wyjazdowej Śląska Wrocław. Otóż:

  • Vitezslav Lavicka pozwalał piłkarzom na zbyt wiele w trakcie przejazdu na mecze. Karty, obstawianie, który gołąb szybciej odfrunie, czasem też gazowane napoje, zdarzyła się cola. W efekcie zawodnicy dojeżdżali na miejsce rozkojarzeni, ich głowy zaprzątało już kolejne rozdanie, nie potrafili wznieść się na poziom z meczów u siebie.
  • Vitezslav Lavicka zbyt krótko trzymał piłkarzy w trakcie przejazdu na mecze. Niekończące się analizy taktyczne na małym przenośnym telewizorku, wyłącznie woda mineralna do picia, postoje na stacjach ograniczone do minimum, ani jednego zjazdu do McDonaldsa przez cały sezon. W efekcie piłkarze wychodzili na mecz pospinani, brakowało im luzu, fantazji, polotu. Karność ich zabijała, przez co nie potrafili wznieść się na poziom z meczów u siebie.

Dwie przeciwstawne teorie, ale gdybym chciał świrować insajdera – każda mogłaby brzmieć całkiem przekonująco.

Reklama

Co się dzieje dalej w turnieju? Włosi dochodzą do finału, może nawet wygrywają całość, analizy otwiera pełne przekonania zdanie: ich siłą była jedność, którą było widać właśnie w takich wypadkach jak zmiana Sirigu-Donnarumma. Kolektyw pracował jak jeden organizm, ciągnął wózek w tę samą stronę, nie było w szatni grupek ani podziału na rezerwowych czy zawodników podstawowego składu.

Ale jeśli Włosi zaliczą jakieś potknięcie? Na przykład przegrywając w kolejnym meczu?

Pojawi się zasadne pytanie – czy dobrze było kombinować z tym składem, wytrącać z rytmu dobrze pracującą maszynkę? Czy nie poczuli się nieco zbyt pewnie, czy nie uznali już na poziomie fazy grupowej, że nie ma dla nich na tym turnieju rywala? Być może już planowali półfinał, być może sądzili, że każdy kolejny mecz będzie łatwiejszy, tymczasem na turnieju nie ma już słabych drużyn! Każdy kolejny mecz trzeba traktować jak finał, inaczej całą misternie budowana konstrukcja może ulec zawaleniu.

Wynik determinuje wszystko. Wynik decyduje o tym, która z hipotez jest prawdziwa, a przecież to nawet nie jest wierzchołek bardzo okazałej góry z tego typu teoriami.

Robert Lewandowski nie dostaje piłek. Przez pół meczu próbujemy grać skrzydłami, podajemy sobie gdzieś w linii pomocy, dajemy do wahadłowych na zapalenie płuc. Wygrywamy? Robert ściągał na siebie obrońców, a Polska sprytnie wykorzystała luki powstające w pozostałych sektorach boiska. Przegrywamy? Mamy w składzie najlepszego piłkarza świata i nie potrafimy go w żaden sposób wykorzystać, nawet nie zagrywamy do niego piłek.

Robert Lewandowski dostaje piłki. Co i rusz otacza go pięciu obrońców, walczy, przepycha się, stara. Wygrywamy? Wreszcie udało nam się skorzystać z naszego największego atutu jakim jest superstrzelec z Bundesligi. Ale co w przypadku porażki? „Wszystko na Roberta”, nasza jedyna recepta, tak się nie da grać, musimy korzystać z bocznych sektorów, musimy być bardziej nieprzewidywalni.

Reklama

Głośny ostatnio temat – przygotowanie fizyczne, ciężkie treningi na kadrze. Zasuwają bardzo ciężko i przegrywają? Zajechał ich, nie dobrał obciążeń, nie było jak dać z wątroby. Przegrywają po siatkonodze i grze w dziadka? Przyjechali na wakacje, koncert Golców, opalenizna, basen, to potem na boisku grasz tak, jak trenowałeś. A jeszcze gorzej jest już podczas samego meczu.

Przy stanie 1:0 zespół cofnął się, stracił bramkę w końcówce. KUNKTATORSTWO się zemściło. Paskudny minimalizm, nie da się grać na dotrwanie przez 45 minut, było jasne, że w końcu coś wpadnie, oddanie inicjatywy to zawsze pierwszy krok do utraty prowadzenia. Ten sam zespół przy stanie 1:0 dalej atakował, dostał bramkę na remis po pojedynczej kontrze. ZABRAKŁO PRAGMATYZMU. Zabrakło lepszej oceny własnego potencjału, zabrakło doświadczenia i większego skupienia się na grze defensywnej. Zespół seryjnie marnuje kolejne okazje, ale w końcu strzela? Pachniało tu bramką od paru ładnych minut, spychali rywala do narożnika i wreszcie to się opłaciło. Zespół seryjnie marnuje okazje i traci? Panowie, wszyscy dobrze to wiemy – niewykorzystane sytuacje się mszczą.

Ostatnio w programie „Dwaj zgryźliwi tetrycy” rozmawialiśmy o tym w kontekście wypowiedzi kadrowiczów, zwłaszcza, że dzień po dniu dostaliśmy dwa różne oblicza. Karol Linetty wyszedł przybity, przepraszał za wszystko, kajał się za ten mecz otwarcia, gdyby miał okazję – każdemu by kupił po bombonierce w ramach zadośćuczynienia. Jan Bednarek wjechał z kolei na pełnej, husaria, nie boimy się, idziemy po swoje, jesteśmy Polska.

Zremisowaliśmy, co stanowi dla nas sukces, a więc wszyscy, łącznie ze mną, chwalimy mental Polaków. Świadomi własnej wartości, pewni siebie, przekonujący – to było słychać w słowach Bednarka i widać na murawie. Ale gdyby Morata trafił dobitkę z karnego? Czy nie uznalibyśmy, że pycha kroczy przed upadkiem, że znowu się nadymaliśmy, a rywal jednym ruchem przebił nasze wszystkie baloniki?

To trochę śmiech przez łzy, bo jednocześnie przyznanie się do totalnej bezradności. W piłce klubowej można jeszcze próbować nadążyć za wszystkimi czynnikami, ważyć, które są istotniejsze, które mają mniejszy wpływ na wynik. Ale tu, na trwającym kilka tygodni turnieju? Możemy bazować na strzępkach informacji, które docierają do nas zza tych wszystkich barierek. Spekulować, że tutaj mental i atmosfera, tutaj dobry trener, a tam napastnik, który akurat jest w gazie. Potem nadchodzi kolejny mecz i nagle się okazuje, że Robert Lewandowski jednak nie jest destrukcyjnym gwiazdorem, który jedynie macha łapami i krzyczy na kolegów, ale inspirującym liderem, motywującym i zagrzewającym do boju.

Można wierzyć, że raz wstał lewą, a raz prawą nogą z łóżka. A można też pogodzić się z losem i uznać, że naszym zadaniem jest po prostu jak najpiękniej i jak najbardziej przekonująco dopasować fakty do tez. I nic z tym nie zrobimy, bo nikt z nas nie wie, czy ze Szwecją wybiegnie zgrany kolektyw z doskonale dysponowanym najlepszym zawodnikiem kadry po odpowiednim okresie przygotowawczym (jak przeciw Hiszpanii), czy porozbijany, zajechany i zniechęcony zespół z rozczarowującą gwiazdą w przodzie (jak ze Słowacją).

Dowiemy się we środę wieczorem. I wtedy ogłosimy światu, z pełnym przekonaniem i uczuciem trafnego odczytania napływających do nas z kadry sygnałów.

Łodzianin, bałuciorz, kibic Łódzkiego Klubu Sportowego. Od mundialu w Brazylii bloger zapełniający środową stałą rubrykę, jeden z założycieli KTS-u Weszło. Z wykształcenia dumny nauczyciel WF-u, popierający całym sercem akcję "Stop zwolnieniom z WF-u".

Rozwiń

Najnowsze

Felietony i blogi

Komentarze

9 komentarzy

Loading...