Czy określenie „mit założycielski” o meczu reprezentacji Polski zdążyło już zrobić karierę, a teraz jest na wznoszącej? Być może.
Przypomnę, że nierozerwalnie związane jest z kadrą Nawałki i meczem z Niemcami. Zdaje się, że to od tego meczu zaczęło robić furorę. A raczej: w ogóle pojawiło się w polskim słowniku piłkarskim.
Kadra Nawałki do meczu z Niemcami podchodziła jak na ścięcie. Drużyna męczyła kibiców. Atmosfera wokół niej była tak gęsta, że można ją było kroić nożem. Nawałka dolał jeszcze oliwy do ognia decyzjami, choćby powołaniem Sebastiana Mili, które wtedy otwarcie kwestionowano. A naszym rywalem byli nie tylko mistrzowie świata, ale drużyna, którą wszyscy widzieliśmy, jak urządza Brazylii lanie wszech czasów. 7:1.
Tak na logikę, to my powinniśmy wyjść na ten mecz i liczyć, że po prostu wynik będzie skromniejszy niż podczas Mineirazo.
Przed meczem odbywała się nawet zupełnie poważnie dyskusja, czy czasem tego meczu nie odpuścić. Wypuścić młodzież, a pierwszy skład oszczędzić na Szkotów. Naprawdę – aż takie były pokłady niewiary.
A wygraliśmy. I od tamtej pory drużyna zaczęła pisać nową historię. Zmieniło się wokół niej bardzo wiele, tak na zewnątrz, jak wewnątrz.
Widzę takie mecze i u wcześniejszych kadr. Leo Beenhakker podobno był bliski zwolnienia po swoich pierwszych spotkaniach. Było słabiutko: haniebna porażka z Finlandią u siebie. W łeb od Danii. 1:1 z Serbią niby obiecujące, ale też, strata punktów u siebie z rywalem, którego trzeba przeskoczyć w grze o Euro. Z Kazachami też się męczyliśmy, a Beenhakker musiał sięgnąć po Smolarka, którego początkowo w drużynie nie widział. Udało się wyrwać szalone 1:0. Mówiło się, że gdyby nie wygrana w Kazachstanie, Leo wróciłby do Holandii.
A potem 2:1 z Portugalią, jeden z najlepszych naszych meczów w XXI wieku. W zasadzie znikąd.
Ukraina za Jerzego Engela? To było dopiero pierwsze zwycięstwo tego selekcjonera. Mówimy natomiast o meczu wrześniowym, a Engel prowadził kadrę od początku roku. Po drodze liczono, ile już czasu nie strzeliła gola reprezentacja Polski. Były bezbramkowe remisy z Węgrami i Finlandią. Akcja z Emmanuelem Olisadebe, z którą Engel wiele ryzykował – była w tym przecież nuta desperacji. Ukraina tymczasem wtedy była na fali, postrzegano ją przez pryzmat znakomitych ligomistrzowych wyników Dynama Kijów, gwiazd Szewczenki i Rebrowa. Byli na mocnej wznoszącej, spodziewano się po nich wiele. Mówiono, że to może być czarny koń piłki reprezentacyjnej – taka kolejna Chorwacja z 1998 roku.
A wygraliśmy z nimi – na ich terenie – 3:1. Jeszcze Juskowiak miał karnego.
Być może z tym mitem założycielskim mówimy o dorabianiu historii pod konkretną teorię – to też jest możliwe. To jest wygodne.
Być może ktoś tą gadkę o micie założycielskim traktuje jako coś, co niebezpiecznie zaczyna graniczyć z frazesem.
Ale rozmawiałem z piłkarzami, którzy pojechali w 2000 do Kijowa, choćby ostatnio z Tomaszem Kłosem. I mówił, że tak, że ta Ukraina zrobiła różnicę, skonsolidowała to wszystko, całą drużynę. Podobnie mówi się o Niemczech. Bo do tamtego momentu, do 2:1 z Niemcami na Narodowym, byliśmy praktycznie po sześciu latach mniejszych bądź większych oklepów i rozczarowań. To było potężne katharsis, nie tylko dla drużyny, ale też dla kibiców.
Ja tam w to, że ten mit założycielski może istnieć, wierzę. Wierzę, że są takie mecze, które zmieniają zespół. Bo zespół, jakkolwiek jest złożoną bestią, tak jest też grupą ludzi. A przecież każdy wie, jak dynamika w grupie potrafi się zmienić pod wpływem jakiegoś konkretnego zdarzenia. I jak potrafi to być też takie zdarzenie, które da grupie ludzi niebywałego kopa.
Mam nadzieję, że tak będzie z Hiszpanią dla kadry Sousy. Słowa, które powiedział choćby Moder „Fizycznie jesteśmy zmęczeni, ale psychicznie odżyliśmy. Ten remis dał nam bardzo dużo”, można czytać, jako ruch w tym kierunku. Albo taki Puchacz „Myślę, że trzeba przede wszystkim pochwalić nas jako drużynę, kolektyw. Powiedzieliśmy to sobie w szatni, że jesteśmy jednością, zespołem począwszy od trenerów, analityków, wszystkich zaangażowanych osób. Dzisiaj jest dla nas wielki dzień”. Ja wiem, że nikt nie ma ochoty słuchać o kolektywie i tym, że remis dał dużo, ale tak – ciekawa jest opinia z wnętrza kadry, że w 2018, po Senegalu, była już dętka. Czuli, że to koniec, choć grali o wszystko z Kolumbią w Rosji, a nie z Hiszpanią w Hiszpanii. A jednak, to teraz jest więcej wiary, to teraz oceniają, że drużyna jest bardziej zwarta, bardziej gotowa na to by coś osiągnąć.
***
Swoją drogą, chciałem zauważyć, że te trzy mecze, które – zgodzicie się albo nie zgodzicie – można nazwać fundamentami drużyn, które coś jednak zrobiły, przyszły w najtrudniejszym momencie. Kiedy nikt w nie nie wierzył. Kiedy grano z rywalem, po którym spodziewano się, że gładko z nami wygra wygra. A wtedy rozpoczynał się koncert.
Są tu wspólne tropy z meczem z Hiszpanią z wczoraj i mam nadzieję, że jednak, tak jak w przypadku tamtych spotkań, zbuduje się na nim coś trwałego.
Ale szczerze wam powiem – jeśli się nie zbuduje, to cóż, może będzie to pewnym rozczarowaniem. Jeśli nie wyjdziemy z grupy, co zakładaliśmy przed turniejem, to nikt przy zdrowych zmysłach nie przyjmie tego za dobry rezultat. Nie idźmy w minimalizm godny Franza Smudy, odbierającego gratulacje po odpadnięciu z najsłabszej grupy Euro w dziejach.
Ale będę mógł powiedzieć, że tak, że ten mecz z Hiszpanią zapamiętam na zawsze. Być może okaże się jednostkowe wspomnienie, ale zdarzyła się jednak rzecz niezwykle ważna:
Zdarzył się bowiem wielki mecz reprezentacji Polski.
Za taki go mam, przykro mi. Biorąc wszystkie konteksty pod uwagę, za taki go mam.
I tego nic nie wymaże, cokolwiek zdarzy się dalej na tym turnieju.
Pisałem ostatnio: można odpaść, ale żeby jakoś ten turniej ubogacić. Dać swoimi kibicom cokolwiek. My często odpadając nie dawaliśmy praktycznie nic albo w ogóle nic.
Tym razem daliśmy.
A dla mnie, tu i teraz, jak to piszę, najfajniejsze jest to, że cieszę się na kolejny mecz reprezentacji Polski. To, że się czeka na mecz kadry, to oczywistość, ale ja nie mogę się go doczekać.
Cokolwiek zdarzy się w środę, to czekanie, bez jakiegoś strachu, a z ekscytacją, już jest fajnym darem.
***
Chciałem podkreślić, że walczyć będziemy o drugie miejsce w tabeli i ma to dla mnie znaczenie. Nie dlatego, na kogo możemy trafić – nie czas i miejsce na takie rozważania.
Ale dlatego, że to nie tak, że powiększony turniej rzucił nam ochłap i dzięki temu pozostaliśmy w grze. Nie. Jesteśmy w grze, bo sobie na to zasłużyliśmy, bo sobie na to zapracowaliśmy.
***
Kilka miesięcy temu, gdyby ktoś powiedział, że na Hiszpanię wyjdziemy Karolem Świderskim w pierwszym składzie, można byłoby się tylko pukać w czoło. Świderski był – jak to się ładnie mówi – w orbicie kadry, no ale gdzie tam pierwszy skład. Po drodze Milik złapał gaz. Piątek to wciąż Piątek, nawet jeśli aktualnie nie dziurawi seryjnie bramkarzy, w kadrze ma mocną pozycję.
Wypadli wszyscy.
Konkurenci, którzy byli bliżej poziomu Świderskiego, nie wykorzystali swoich szans.
I przyznam, gdy przed pierwszym gwizdkiem zobaczyłem, że my chcemy atakować Świderskim, pojawiło się we mnie znowu zwątpienie. Kilka meczów Świdra w kadrze. Gole Islandii i Andorze. Przyznam, że gracz solidny – zawsze, gdy wychodził na boisko, czymś pozytywnym mnie zaskakiwał.
Ale Świderski na Hiszpanię?
A jednak, Świderski na Hiszpanię okazał się żywym srebrem. Niebywałe jak ten chłopak pracował. Widoczny wszędzie, gdzie tylko był potrzebny. Czasem wyskakiwał nie wiadomo skąd, odnajdywał się jakby był bocznym obrońcą i też przerywał akcję.
Określenie „gryźć trawę” jest jednym z bardziej wyświechtanych, ale w wykonaniu Świdra wczoraj było w pełni uprawnione. Jak będzie potrzebna definicja, wystarczy pokazać ten mecz.
No i nie zapominajmy, że poza walką, pracą, czarną robotą, mieliśmy choćby to kapitalne uderzenie w słupek zza szesnastki, sam to sobie stworzył. Zmarnował też jedną szansę po dograniu Lewego, ale nie zmienia to końcowej noty.
Wyczuwam duży transfer dla Świderskiego. Stać go na to, by przyjeżdżać na Euro z dużo lepszego klubu niż PAOK-u Ateny. Pogłoski o transferze do Serie A powinny nabrać na intensywności.
***
Świderski Świderskim, bo możemy pisać wiele laurek, ale w zasadzie wypadałoby zacząć od Roberta Lewandowskiego. Z rozmysłem nie zacząłem, bo jakkolwiek to on ostatecznie zdobył bramkę, tak jednak przede wszystkim w tym spotkaniu był kapitanem pełną gębą. Nie chciał na sobie światła. Nie szukał wymówek.
Brał na siebie odpowiedzialność.
I to nie tak, że wyszło za każdym razem – ale miał pełną świadomość ciężaru swojej roli i ją akceptował.
Był tym Robertem z czasów eliminacji do mundialu 2018 i Euro 2016, kiedy zarażał kolegów… w zasadzie trudno powiedzieć czym. Bo przecież nie tym, że będzie dobrze, na to nie ma patentu. Ale jednak jakąś wiarą, że rywal nie jest z kosmosu, że można go nagryźć, że jesteśmy tu razem i trzeba walczyć.
Najlepszy mecz Lewandowskiego na wielkim turnieju? Zdecydowanie tak. I jestem pewien, że spadł mu wielki kamień z serca. Może teraz będzie miał większą lekkość, swobodę, która da wiele przeciwko Szwedom.
***
Interwencja Szczęsnego w 83 minucie była jedną z lepszych – a zarazem ofiarniejszych – jakie widziałem w reprezentacji Polski.
Wojtek Szczęsny jest za dobrym bramkarzem, by mieć syndrom Warzychy – on się zasadniczo nie zdarza bramkarzom. Oby ten mecz, w którym był jednym z liderów defensywy, zarażał pewnością i dobrą energią, był przyczynkiem do jeszcze lepszych spotkań na tym turnieju.
No dobrze, niech będzie, że nawet w to wierzę. Może pora zacząć wierzyć. Może wypada. A może, przede wszystkim, chce się.
***
To, co przy bramce zagrał Moder… To tak można? Bezczelność. Nad tą kadrą zaczyna się unosić aura pozytywnej bezczelności. Jak nic to kwestia powołania Świerczoka. Nie gra, a i tak zakłada swoje piętno.
A tak serio, to tego też nie można odmówić Paulo Sousie. Jest odwaga. Wpuszczenie w takim momencie meczu siedemnastoletniego Kozłowskiego – jedna wielka wiara. Ale i dobry nos, bo przecież Kozłowski dźwignął to, chwalony jest także przez zagraniczne media.
A najbardziej ciekawi mnie reakcja Sousy przy rzucie karnym. Nawet mu powieka nie drgnęła. Nie wiem jak. Co myślał. Jak to możliwe, by w takim momencie, gdy Hiszpanie marnują karnego, a potem jeszcze łatwiejszą do strzelenia dobitkę, facet patrzy i jest jak z kamienia.
xD luzik https://t.co/Or4oNLxzPk pic.twitter.com/mCBUQjmnGN
— Rublow (@larryRublow) June 20, 2021
Żeby nie było, że mało o Sousie – to jest jego wielki sukces. Myślę, że gdyby wziąć personalia, to jest większym wygranym tego meczu niż Lewandowski. Ale dokładnie temat Sousy opracował dziś Szymon Janczyk, tam was odsyłam.
***
Największa obawa przed Szwecją?
Ten mecz skomentuje Dariusz Szpakowski.
A tak jak Janowi Ciszewskiemu przypadło w udziale komentowanie sukcesów reprezentacji Polski, przez które sam się z nimi kojarzył, tak Dariuszowi Szpakowskiemu przypadło towarzyszenie niezliczonym klęskom, błyskawicznym odklepaniom, honorowym porażkom, meczom spod ciemniej gwiazdy, meczom definiowanym przez pecha.
Słyszę Dariusza Szpakowskiego i czuję, że oglądam nie tyle porażkę reprezentacji Polski, co ważną reprezentację Polski.
Ale, skoro futbolowi bogowie już postanowili ofiarować nam akt łaskawości, to może i ten gest z ich strony? Panu Darkowi bliżej do końca komentowania niż dalej. Taki mecz, wygrany, znaczyłby wiele.
***
Na koniec, to zdjęcie – skrin z transmisji? – jest fantastyczne.
***
***
Polecam też nasze programy. Stan Euro:
I „Dwóch opromienionych młodzieńców” z Kubą Olkiewiczem.
Leszek Milewski
Fot. FotoPyK