Mnie też to nęciło. Zobaczcie, Włosi w środku kryzysu swojej reprezentacji, gdy niemiłosiernie męczyli się z Polakami u siebie, stawiają twardo na Roberto Manciniego, na jego pomysł na grę, na jego wybory personalne. Rozwijają się, udoskonalają schematy, wypracowują zgranie, szlifują niedoskonałości. Tymczasem Polskę przejmuje Jerzy Brzęczek, debiutujący zresztą właśnie meczem z Włochami. Marnujemy czas, zwlekamy z nieuniknionym zwolnieniem do ostatniej chwili, ostatecznie stawiamy na trenera, który też na Euro 2020 przyjeżdża bez mapy.
To jest wygodne, to jest efektowne, bo i zakończenie tej historyjki ma morał. Patrzcie, pan Roberto Mancini zrobił z włoskiej reprezentacji potwora, który po prostu wchłonął pierwszych dwóch rywali. Jerzy Brzęczek, a potem Paulo Sousa, buksują za to w miejscu i w efekcie nasi rodacy są bliscy wylotu do domu już po dwóch spotkaniach turnieju.
Wklejamy sobie na przykład tekst po remisie 1:1 z Włochami w 2018 roku.
A potem wklejamy sobie ranking reprezentacji na Euro 2020 uszeregowanych od najlepszej do najgorszej i obie kadry dzieli ponad 20 pozycji. Jedyną wątpliwością jest to, czy Turcja jest gorsza od nas i czy Francja z Niemcami nie zrobiła mimo wszystko jeszcze lepszego wrażenia od Włochów, grających przeciw wyraźnie słabszym rywalom.
Można do tego dopisywać kolejne teorie. Mancini miał czas. Wymieniał sobie elemenciki jak wytrawny konstruktor klocków Lego, cierpliwie porządkował kadrę, wprowadzał nowe ogniwa, udoskonalał taktykę. Gdy Polacy na pół roku przed Euro nie wiedzieli, kto będzie ich trenerem, na miesiąc przed Euro – jakim zagrają ustawieniem, a na dwa dni przed Euro – jakim składem, Włosi zamieniali się w piłkarskie automaty do pogrążania rywali.
Ba, tutaj jest też miejsce na teorie karkołomne. Gdybyśmy wtedy postawili na Sousę, albo na przykład na Larsa Lagerbacka, albo na Jurgena Klinsmanna, albo jeszcze na jakiegoś innego trenera, to Słowacy nadal jeszcze liczyliby stracone gole w meczu otwarcia. Gdybyśmy pracowali tak uważnie i rzetelnie jak Mancini i jego sztab, Polska miałaby już zapewnione wyjście z grupy i to nieważne, że matematyka nie dopuszcza takiej możliwości po pierwszej kolejce. Więcej – gdyby Mancini prowadził Polskę, Lewandowski miałby już cztery złote piłki.
Natomiast prawda jest niestety dużo bardziej złożona i dla nas – po prostu bolesna. Bo Mancini nie jest cudotwórcą. Jest bardzo dobrym trenerem, z okiem do piłkarzy i zmysłem taktycznym. Ale nie cudotwórcą. To nie on stworzył Barellę czy Locatelliego. On ich wykorzystał, najbardziej umiejętnie, jak tylko się da, z największym kunsztem i znawstwem, ale jednak – wykorzystał.
Bo większą część roboty Włosi wykonali wcześniej. Od pierwszych dni życia młodzieńca każda matka powtarza – jak sobie pościelisz, tak się wyśpisz. Od pierwszych dni życia młodzieniec ma to w dupie. Przychodzi na egzamin nieprzygotowany. Jest zaszokowany zjawiskiem kaca. Najpierw jara fajki jak smok, potem dziwi się, że płuca wyglądają jak statek kosmiczny.
Włosi sobie ścielili, ścielili sobie długo, metodycznie, powszechnie. Obecna siła reprezentacji płynie przede wszystkim z doskonale wyszkolonych młodych zawodników, którzy w dodatku mają już ogromne doświadczenie turniejowe. Dorosłe rozgrywki to nie to samo co juniorzy, ALE:
- Mistrzostwa Europy do lat 21 w 2017 roku – Włosi dochodzą do półfinału, w składzie m.in. Donnarumma, Bernardeschi, Chiesa
- Mistrzostwa Europy do lat 19 w 2016 roku – Włosi ze srebrem, w składzie Locatelli, Barella, Cutrone
- Mistrzostwa Europy do lat 19 w 2018 roku, Włosi ze srebrem, w składzie Kean, Zaniolo, Tonali
- Mistrzostwa Świata do lat 20 w 2017 roku i 2019 roku – czwarte miejsce i brąz, w składzie Pessina, Mandragora, Orsolini
Włosi po prostu rzetelnie wykonali swoją pracę na dole. Nie chcę uderzyć tutaj w populistyczne tony, ale moim zdaniem – paradoksalnie – swoje zrobił tu odjazd lig hiszpańskiej i angielskiej tę dekadę temu. Serie A zauważyła, że będzie bardzo trudno dalej opierać swą siłę na wielomilionowych transferach gwiazd – a bardziej uzasadnioną ekonomicznie drogą jest jednak wychowanie sobie własnych talentów, albo chociaż praca w charakterze montowni. Modelowy przykład klubu, który kupuje tanio i sprzedaje drogo to Atalanta Bergamo, ale trzeba też zwrócić uwagę choćby na Sassuolo, gdzie przewinęła się połowa obecnej kadry Italii. Nie jest przypadkiem, że nagle w Serie A zaroiło się od Polaków – to po prostu szansa zarobkowa, na przykład dla Genui, która doskonale zarobiła na Piątku, ale też paru innych klubów, które wyciągnęły naszych rodaków za grosze i na tym finansowo skorzystały (Drągowski, Linetty, a nawet Kownacki chociażby).
A przecież młodego Włocha można mieć jeszcze taniej niż młodego Polaka, wystarczy go sobie zebrać z osiedlowego boiska, wrzucić do tych potężnych struktur którejś z włoskich akademii i czekać, aż przyniesie zyski.
To przynosi zatrważające efekty, Włosi, obok Francuzów, mogą stać dumnie w szeregu tych, którzy wystawiają reprezentację niepowołanych, a oni wcale nie przynoszą wstydu. Nie to że dwie równorzędne jedenastki. Dwie równorzędne jedenastki, plus trzecia, z tych, którzy musieli zostać w domu. Oczywiście, gigantycznym wyzwaniem dla Manciniego jest poukładanie tego wszystkiego w spójną całość. Sprawienie, by piłkarze z miejsc 12-26 znali swoje role i obowiązki, by od 27. w dół faktycznie znaleźli się ci najmniej przydatni. Ale Mancini, gdy mu wypada Sensi, powołuje sobie 24-letniego Pessinę, który zagrał 40 meczów dla Atalanty Bergamo.
Sousa, gdy mu wypada Krychowiak, zaczyna szukać w telefonie numeru do Kałużnego.
Najgorsza jest świadomość, że to nie jest tak, że się nie da. 1/3 kadry, a pewnie i więcej, jeśli wliczymy tych, którzy byli gdzieś „w pobliżu” powołania, stanowią piłkarze z przeszłością w Lechu Poznań. Dlaczego Lech jest w stanie wypuszczać w świat regularnie nowych zawodników, którzy radzą sobie na przyzwoitym poziomie, a reszta niekoniecznie? Dlaczego kontuzjowanego Bielika, nie może zastąpić podobny Bielik wychowany w akademii innego klubu? Dlaczego my po prostu nie mamy z czego wybierać, skoro jednocześnie widzimy, że to wcale nie jest jakaś czarna magia i wiedza dostępna dla garstki wybrańców?
Oczywiście, nie łudzę się, że za moment będziemy drugą reprezentacją Włoch. Ale jeśli gdzieś szukać efektownych porównań – to nie w pracy Manciniego i reprezentacji Polski przez ostatnie trzy lata. Ale w pracy na samym dole piramidy, w pracy u podstaw, w mozolnym sianiu, które dzisiaj daje Włochom okazałe zbiory. Oni siali naprawdę długo, czasem pewnie z głodu, z braku pieniędzy na import zagranicznych przysmaków, ale siali. Teraz zbierają. My? Nie tylko jesteśmy biedniejsi, mamy mniejsze tradycje, więcej problemów, mniej słońca, więcej infekcji i deszczu. Mamy też wrażenie, że pościeli się samo. Zasieje się samo. A gdy już znów głodujemy, tak jak na tym turnieju, to winowajców widzimy tylko w tym końcowym okresie, przy układaniu zebranych plonów w magazynach.
Nie przeczę – były DRUŻYNY, które mogliśmy sobie porównać z naszą. Historia Nawałki w 2016 roku. Czerczesowa dwa lata później. Wspominana do dziś Grecja i tak dalej. Tam faktycznie wystarczy udana czternastka piłkarzy, trochę farta, konsekwencja przy stałych fragmentach i można mierzyć wysoko. Ale jeśli porównujemy się z Włochami, jeśli zestawiamy pracę Manciniego z pracą naszych sztabów, to pamiętajmy, że różnice wynikają z czegoś innego, niż brak krycia przy rzucie rożnym Słowaków. Można i trzeba mieć słuszne pretensje o wykorzystywanie obecnego potencjału, który bez wątpienia mamy zdecydowanie większy choćby od wspomnianej Słowacji. Ale jeszcze większe pretensje można mieć do tych, którzy powinni ten potencjał budować.
Fot.FotoPyK