Reklama

Jak co środę… JAKUB OLKIEWICZ (6)

Jakub Olkiewicz

Autor:Jakub Olkiewicz

16 czerwca 2021, 10:48 • 5 min czytania 29 komentarzy

„Wreszcie normalność” – wzdychamy raz za razem przy najróżniejszych okazjach. Rok temu – gdy piłkarze wybiegli na pierwsze treningi. W lutym, gdy skończył się lockdown dla amatorskiej piłki nożnej i można było pełną piersią oddychać na trawiastych boiskach. Parę tygodni temu, gdy wróciliśmy na stadiony. Później, gdy wróciliśmy do knajp. Natomiast to nadal były trochę pół-środki, nadal to była jazda na drugim, może trzecim biegu. 

Jak co środę… JAKUB OLKIEWICZ (6)

Aż do wczoraj, gdy w świat popłynęły obrazki z Budapesztu.

Nigdy nie sądziłem, że to wywoła we mnie aż takie emocje, ale to naprawdę było jak powrót z dalekiej podróży, jak spotkanie z dawno niewidzianym przyjacielem. Od rana te materiały krążyły w sieci, najpierw zbiórki kibolskie Węgrów gdzieś na mieście, potem zbijanie się w coraz większy marsz, by ostatecznie zalać ulice miasta aż do samego stadionu. Chóralne śpiewy podczas tego pochodu to była zapowiedź tego, co się będzie działo już na arenie. Tam wielkoformatowa oprawa i głośny doping z 60 tysięcy gardeł. Gdy tylko Węgrzy przekraczali linię środkową boiska, doping się wzmagał, niósł tych zawodników, gdy Szalai dryblował między czterema Portugalczykami, można było odnieść wrażenie, że najpierw eksploduje stadion, a po chwili głowa Szalaia, który był tak nakręcony, jakby walczył o niepodległość.

Klimat i atmosfera, którego tak naprawdę nie widzieliśmy od bardzo, bardzo dawna. Dotychczasowe lockdownowe luzowania pozostawiały jednak jakieś skrawki restrykcji, tu gdzieś mamy ograniczenia publiczności, tutaj trzeba zachować dystans, tam konieczne są maseczki. Gdzieniegdzie ludzie po prostu nadal się boją, co nie jest nieuzasadnione. Efekt jest na przykład taki, że dociera do nas obrazek z Baku, z MISTRZOSTW EUROPY, gdzie na puściuteńkim stadionie z trybunami odległym od boiska o sto metrów toczy się mecz, który jeszcze dwa lata temu można by było pomylić z jakimś sparingiem, albo charytatywnym starciem z udziałem reprezentacji malarzy.

To Baku coś w nas wszystkich niszczyło, przez wiadome okoliczności kolejnego meczu, rozmawialiśmy o tym nieco mniej. Ale już następnego poranka, oglądając skróty ze starcia Walijczyków, czuć było, że to po prostu nie to. Że to mityczne „coś” zostało turniejowi odebrane. A dziś? Że Budapeszt to coś turniejowi oddał.

Reklama

Powinienem się po prostu cieszyć, bo każdy taki obrazek to znak, że 2020 rok był tylko koszmarem, który raczej się skończy. Nie dziś i nie jutro, może nawet jeszcze powróci zimą, ale wreszcie się skończy. A jednak, nie da się nie zapomnieć, że my sami, na własne życzenie, bez żadnych medycznych przesłanek, podobnych obrazków właśnie się pozbawiliśmy.

Trzeba tutaj napisać wprost: decyzja o tym, by powiększyć dostępną pojemność stadionów od 26 czerwca, gdy finał baraży o Ekstraklasę ma miejsce 20 czerwca, to jest kabaret. Nie ma żadnych, ale to żadnych powodów, by na stadionie w Gdyni podczas dzisiejszego meczu z ŁKS-em czy na stadionie w Tychach podczas meczu z Górnikiem Łęczna zasiadło tylko 25%, a nie 50% kibiców. Zwłaszcza, gdy dodamy do tego myk, który zastosowano w Katowicach, a którego nie da się zastosować wszędzie, z powiększeniem pojemności obiektu o osoby zaszczepione. Czy możliwe jest, by decydowały względy epidemiczne? No nie, bo 1 i 8 czerwca reprezentacja Polski grała przy 50-procentowej publice. Od tego czasu minęły dwa tygodnie, sytuacja w całym kraju się drastycznie poprawiła, media już nawet nie podają tych komunikatów o liczbie zakażonych z podziałem na województwa, bo nie za bardzo jest czym dzielić.

Nie lekceważę zagrożenia. Zdaję sobie sprawę, że jesienią temat znów może być poważny. Ale na dziś stan jest taki, że prawdopodobnie prędzej potłuczemy się wchodząc po schodach stadionu w Gdyni, niż zarazimy się tam koronawirusem. Ani Wrocław, ani Poznań nie odczuł żadnych konsekwencji organizowania meczów reprezentacji Polski. Tłoczymy się już zresztą chętnie na basenach, miejskich plażach, w centrach handlowych czy restauracjach. Nie możemy się jedynie stłoczyć na stadionie, bo… Bo nie.

Pozbawiliśmy się tego Budapesztu i najbardziej żal mi właśnie kibiców Arki i GKS-u Tychy. Wiele wskazuje na to, że to właśnie w Gdyni lub w Tychach wyjaśnią się losy awansu do Ekstraklasy, dla obu klubów będzie to jeden z najważniejszych dni w ostatnich latach. Dla kibiców to okazja do meczu, który pamięta się przez całe życie – wiem to z doświadczenia, bo sam fetowałem całkiem niedawno awans do Ekstraklasy. To jest dzień, w którym nawet nasza paździerzowa piłka jest w stanie dać nam ułudę wielkości – bo na stadionie jest tłok. Bo w przemarszach idą tysiące ludzi. Bo restauracje mienią się barwami lokalnego klubu.

Tego NIE BĘDZIE, gdyż termin baraży jest o tydzień wcześniej niż luzowania rządowe.

Boli mnie to, bo jednocześnie pokazuje, jak kompletnie nieistotna jest w polskiej piłce I liga. Narzekamy na poziom beniaminków, na przepaść między tymi dwiema klasami rozgrywkowymi. Ale jednocześnie jestem pewny – gdyby to Canal+ transmitował te rozgrywki, baraż byłby sprzedany jak finał mistrzostw świata. Gdyby to Ekstraklasa SA o to walczyła z politykami, kibice mogliby pewnie nawet siedzieć na okolicznych blokach. Lobbing byłby tak silny, że w niedzielę Tychy, Gdynia, być może Łódź lub Łęczna, zmieniłyby się na parę godzin we wczorajszy Budapeszt.

Reklama

Ale niestety, tutaj nikt nawet nie próbował przekonująco zawalczyć. Nie wierzę, że nie dało się tutaj wymóc na politykach podobnej dyspensy jak ta, którą dostał PZPN na mecze towarzyskie reprezentacji. Po prostu nie miał kto tego zrobić. W efekcie dostaniemy jakiś meczyk o atmosferze letniego sparingu, z garstką ludzi na trybunach, zarówno dziś, jak i w finale barażowym. Gdy już jest okazja, by I liga miała swoje święto, by pokazała się sponsorom, by udowodniła piłkarskiej Polsce, że może być areną dla naprawdę konkretnych widowisk, nikt nie próbuje tej okazji wykorzystać.

Na razie zostaje oglądanie filmików z Budapesztu i wiara, że za rok już będzie w pełni normalnie. A I lidze tonięcie w tym, w czym pływa dzisiaj. Nie jest to szampan.

Łodzianin, bałuciorz, kibic Łódzkiego Klubu Sportowego. Od mundialu w Brazylii bloger zapełniający środową stałą rubrykę, jeden z założycieli KTS-u Weszło. Z wykształcenia dumny nauczyciel WF-u, popierający całym sercem akcję "Stop zwolnieniom z WF-u".

Rozwiń

Najnowsze

Felietony i blogi

Komentarze

29 komentarzy

Loading...