Polska Jerzego Brzęczka przegrała na wyjeździe z Holandią jedną bramką. Ukraina Andrija Szewczenki przegrała na wyjeździe z Holandią jedną bramką. Właściwie całą specyfikę futbolu da się zamknąć w tych dwóch zdaniach, ukazują w pełnej krasie całe piękno dyskusji o tej dyscyplinie sportu. Bo te dwie suche informacje nam niczego nie mówią. Polska przegrała wtedy 0:1 po jednym z najgorszych spotkań, jakie widziałem w wykonaniu biało-czerwonych. Ukraina przegrała wczoraj 2:3 po jednym z najprzyjemniejszych do oglądania spotkań ostatnich paru miesięcy.
Polska przegrała oddając przez cały mecz dwa strzały, jeden desperacki, jeden nawet celny, po pojedynczym wypadzie na połowę rywala. Ukraina strzeliła dwa gole, a mogła spokojnie pokusić się o kolejne, ale na posterunku był Maarten Stekelenburg. Polska rzadko odzyskiwała piłkę, a gdy już to robiła, to:
- szukała długim podaniem Krzysztofa Piątka (wersja optymistyczna)
- wykurzała piłę jak najdalej od własnej bramki (wersja realistyczna)
Ukraina po odzyskaniu piłki montowała zazwyczaj groźne kontry, oparte na seriach szybkich, dynamicznych i co kluczowe – celnych podań. Polska zaprezentowała wówczas skrajnie defensywny antyfutbol. Ukraina dzisiaj momentami radością z gry dorównywała Holendrom. Polska stanowiła tło dla rywala, Ukraina – jego uzupełnienie w tym małym dziele sztuki, jakim był wczorajszy mecz grupy C.
Dlaczego o tym wszystkim wspominam? Ano dlatego, że przez długie lata reprezentacja Polski trochę mnie przyzwyczaiła do pewnego modelu gry. On był w wielu punktach zbliżony do tego, co Polska pokazała tamtego pamiętnego wieczoru w Holandii. Niektórzy do teraz sądzą, że to właśnie był optymalny moment, by zakończyć współpracę z Jerzym Brzęczkiem, natomiast ja uważam, że to był moment, gdy powinniśmy zastanowić się nad sobą nieco głębiej. Bo też fakty są takie, że my zazwyczaj z dużo mocniejszymi rywalami wyglądamy bardzo podobnie. Gdy urywamy zwycięski remis, gdy jakimś cudem udaje się wygrać – zazwyczaj jest w tym więcej defensywnego kunsztu czy to bramkarzy, czy stoperów, niż wyjątkowej kreatywności naszej drugiej linii czy niepowstrzymanej finezji ataku.
Pisząc wprost – zazwyczaj gramy dość toporny, prymitywny i trudny do oglądania futbol, natomiast czasem uda się tym toporem kogoś zauważalnie drasnąć.
Chwile, gdy przestawialiśmy akcenty, miały miejsce naprawdę rzadko i zazwyczaj zostawiały trwały ślad. Negatywny, jak wtedy, gdy Franciszek Smuda ruszył na wymianę ciosów z Hiszpanią. Pozytywny, jak wówczas, gdy szczytowy Adam Nawałka faktycznie stworzył bardzo bramkostrzelną i zwyczajnie całkiem przyjemną do oglądania maszynkę. Pamiętamy słynny gif z Euro 2016, z meczu przeciw Portugalczykom, prawda?
Wspominam o tym oczywiście nie po to, by teraz się do tej ładnej akcji pomodlić, ale po to, by coś uplastycznić. Od tamtego momentu minęło pięć lat. A ten gif wraca. I to nie jest tak, że ja go odgrzebuję, on jest trochę Wembley dla pokolenia twórców memów – zawsze gdy chcemy podkreślić tęsknotę za drużyną, której już nie ma i która już tak ładnie nie gra, to wracamy do klepania Portugalczyków. PIĘĆ LAT. Jeden gif. Z akcją, gdzie nawet nie oddaliśmy strzału.
Podkreślam – przez pięć lat dorobiliśmy się jednego krótkiego filmiku z akcją, gdzie nie oddajemy strzału.
Nie ma bardziej dobitnego dowodu na to, że reprezentacja Polski rzadko jest stroną dominującą na murawie. Że nasz piłkarski żywot to w jakichś 30% bycie Finlandią, która wytrzymuje napór Duńczyków, broni karnego i ostatecznie wygrywa jedną bramką po swoim jedynym celnym uderzeniu. Pozostałe 65% to oczywiście bycie Finlandią w każdym innym meczu, gdzie nie tylko sami niczego ciekawego nie tworzymy, ale jeszcze dostajemy jakieś bramki w plecy. Ostatnie 5% to jest ten gif z góry.
Nie jestem wielkim fanem Paulo Sousy. Moim zdaniem już teraz zrobił parę błędów, jego bilans nie wygląda zachęcająco, w dodatku nie pomagają mu okoliczności. Gdybym miał stawiać pieniądze, to raczej na naszych rywali, a już na pewno – na gładziutką wtopę w fazie pucharowej, o ile się do niej dowleczemy. Nie mam za grosz wiary w jakieś spektakularne rajdy na strefę medalową, właściwie spodziewam się tzw. eurowpierdolu.
Natomiast w drużynie pod wodzą Paulo Sousy, momentami dostrzegam to, czego w meczach Polski wielokrotnie nie dawało się dostrzec. Dostrzegam pomysł, by spróbować nieco innej gry. By angażować w atak nieco większą liczbę piłkarzy, by konstruować akcję nieco bardziej ryzykownie, nawet jeśli czasem może to się skończyć błędem. Staram się przypomnieć sobie, kiedy tyle się u nas mówiło i pisało o ryzyku podejmowanym przez stoperów w fazie konstruowania akcji? Kiedy selekcjoner wręcz żądał od swoich obrońców nieoczywistych rozwiązań? Kiedy w środku pola Zieliński wyglądał, jakby mu coś w głowie przeskoczyło? Kiedy Krychowiak czy Klich byli w stanie napędzić tyle akcji zaczepnych, co w ostatnich kilku meczach?
Wydaje mi się, że to nie tylko kadencja Jerzego Brzęczka, ale też część Nawałki. Pół, albo i cały Fornalik. Większość Smudy, błądzącego już wtedy zupełnie bez mapy. Te wszystkie gadki o kontrataku wyssanym z mlekiem matki… One brały się stąd, że mieliśmy bardzo ograniczone możliwości pod względem wykonawców, ale też bardzo ograniczone pod względami czysto taktycznymi. Jakby gra od dziecka w systemie 4-2-3-1 warunkowała od razu jakość naszej egzystencji na resztę kariery. Silny chłop w środku pola od destrukcji, obrona od bronienia, skrzydełka od dzidy na chorągiewkę i dorzutu w pole karne. Dziesiątka jako ten smutny gość, któremu piłka lata nad głową, gdy obrońcy dają lagę na napadziora, albo defensywni pomocnicy lagę na skrzydełko.
Sousa chce grać inaczej, ofensywniej. Bardzo szybko co prawda wpada w problemy typowego średniaka mierzącego w grę ofensywną. Momentami to sztuka dla sztuki, dryblingi w stronę własnej bramki, niekończące się podania po obwodzie, zupełnie nieefektywne posiadanie piłki. Ale momentami to takie akcje jak Klich-Frankowski-Świerczok, jak gol Jóźwiaka czy Piątka z Węgrami. Momentami to gra, której w wykonaniu Polaków nie widzieliśmy od dawna. Pomysł, którego nie było widać przez wiele ostatnich miesięcy, przez kilka ostatnich sezonów.
Więc po prostu: zagrajmy dzisiaj coś innego. A może też wynik będzie inny, niż na większości wielkich imprez, które miałem wątpliwą przyjemność oglądać w wykonaniu Polaków.
Fot.Newspix