W zeszłym sezonie trzech z czterech półfinalistów Ligi Mistrzów miało niemieckich trenerów. Od sezonu 2017/18 w finale Ligi Mistrzów jest przynajmniej jeden niemiecki trener. W rankingu 50 najlepszych trenerów świata według “FourFourTwo” pięciu Niemców znajduje się w TOP12. Sformułowanie “niemiecki trener” powoli staje się czymś podobnym do szwajcarskiego zegarka, kubańskiego cygara czy włoskiej pizzy.
Jaki jest zatem sekret tak dobrej edukacji trenerskiej? Co łączy Thomasa Tuchela, Jurgena Kloppa, Juliana Nagelsmanna, Hansiego Flicka czy Marco Rose – trenerów, którzy są rozchwytywani i którzy dyktują trendy taktyczne w futbolu XXI wieku?
Być może – by uwiecznić początek tej rewolucji – musimy cofnąć się do 1998 roku. Studio ZDF, program dotyczący francuskiego mundialu, prowadzący rzucają pod dyskusję temat powodu klęski Niemców na tym turnieju. Przed tablicą taktyczną staje Ralf Rangnick – w za dużym garniturze krok po kroku omawia rewolucyjny na tamte czasy pomysł taktyczny. Wówczas pracował w drugoligowym Ulm. Przyklejono mu – dość szyderczo – łatkę “profesora”, ale tamta kropla zaczęła drążyć skałę.
Rangnick może nie jest najbardziej utytułowanym niemieckim szkoleniowcem. Ale jest prawdopodobnie czołowym wizjonerem trenerskim ostatnich 30 lat. Między innymi dzięki niemu Hoffenheim jest w Bundeslidze. To on stał za merytoryczną stroną RB Lipsk. Również on odpowiada w dużej mierze za rozwój całej stajni piłkarskiego Red Bulla – od Brazylii, przez Salzburg i na wspomnianym Lipsk skończywszy.
Wreszcie Rangnick pracował z Tuchelem w Stuttgarcie. Z Nagelsmannem w RB Lipsk. Pomagał w karierze Jessego Marscha, Marco Rose oraz Adiego Huttera. U każdego z tych trenerów – w mniejszym lub większym stopniu – odnajdziemy elementy wspólne takie jak pressing, gegenpressing, wysoka intensywność gry, zdolność do elastyczności taktycznej, dążenie do innowacji.
Ale Rangnick osobiście wziął pod swoje skrzydła wielu młodych trenerów, w tym Tuchela w Stuttgarcie, Nagelsmanna w Lipsku, swojego następcę Jessego Marscha, który dołączy do niego latem z Salzburga, przyjezdnego szefa Borussii Dortmund Marco Rose i jego następcy z Borussii Monchengladbach Adi Hutter , z Eintracht Frankfurt.
– Wielu niemieckich trenerów wzięło gegenpress Rangnicka i zaadoptowało go do swojej taktyki. Wysoka presja, wyprzedzanie, ciągła chęć ataku. To są fundamenty niemieckiego futbolu. Każdy z tych trenerów dostosowuje je do swojej koncepcji, stosują różne ustawienia, ale u każdego z nich zaobserwujemy te fundamenty gry – mówi David Webb, były szef rekrutacji Bournemouth, trener akademii BVB czy skaut Tottenhamu.
Najpłodniejsza akademia trenerów
Szkoła trenerów DFB w Kolonii, czyli Hennes Weisweiler Akademie, to centrum dyskusji. Akademia owszem, wychowuje trenerów. To prawda, że trzeba przestudiować dziesiątki książek. Ale przede wszystkim trzeba w niej rozmawiać, wątpić, szukać, zastanawiać się.
Felerem wielu trenerów – byłych piłkarzy jest święte przekonanie o własnej nieomylności. Ja grałem piłkę, ja widziałem, ja coś zdobyłem, więc ja też będę potrafił kierować zespołem. W szkole trenerów DFB masz to wyrzucić z głowy i nieustannie konfrontować swoje poglądy.
Wymóg dostania się do szkoły? Posiadanie licencji UEFA A, doświadczenie w pracy trenerskiej i… to tyle z wymogów oficjalnych. Ale do tego dochodzi czas, bo trenerzy przy kursie muszą poświęcić 800 godzin. 240 godzin to normalna pula obowiązkowa przy kursie UEFA Pro, ale kolejne setki godzin trzeba przepracować podczas stażu w Bundeslidze. No i na koniec pięć tygodni pracy domowej. Wcześniej jednak trzeba wykazać się przy rekrutacji do szkoły. Najpierw trwa selekcja CV, listów motywacyjnych. Następnie jest etap przesłuchań aplikantów, często w formie problemowej “czyli twoja drużyna gra z zespołem o ustawieniu takim i śmakim…”. Wreszcie z grubo ponad setki kandydatów komisja wybiera 24 kursantów. I tak co roku.
Każdy z trenerów, którego nazwisko przewinęło się w tym tekście, ukończył tę szkołę. Ale wkrótce nadejdzie w niej rewolucja. – Dlaczego zmieniać coś, co przynosi efekty? – zapytacie. Ale przecież Niemcy w futbolu lubią wykonywać skoki naprzód, gdy idzie dobrze. Często przecież mówi się, że w piłce nożnej efekty pracy z młodzieżą można rozliczyć dopiero po dekadzie, czasem i po kilkunastu latach. Podobnie jest z trenerami – to, że dzisiaj niemieccy szkoleniowcy odnoszą sukcesy, to pochodna tego, że dziesięć lat temu ktoś ich dobrze wyszkolił. Dzisiaj trzeba przygotować trenerów do pracy z problemami, z którymi zmierzą się za dziesięć lat.
Akademia trenerów DFB za dwa lata powinna zmienić siedzibę. Ale ma też zmienić sposób funkcjonowania. Kursantów będzie co roku o połowę mniej – z 24 miejsc zostanie tylko 12. Jeszcze większy nacisk ma zostać położony na zdolności miękkie. Więcej psychologii, więcej umiejętności społecznych, więcej przywództwa. Traktowanie piłkarza w pierwszej kolejności jako człowieka. Tajniki motywacji. Ponadto kontynuacja tego, co Niemcy zdiagnozowali już kilka lat temu, czyli orientacja w piłce młodzieżowej na piłkarzu, nie zespole. Nasi zachodni sąsiedzi zorientowali się bowiem, że tworzą dobre zespoły, ale nie kreują wielkich indywidualności. Analiza treningów niemieckich juniorów pokazała też, że za dużo jest ćwiczeń izolowanych, za mało pracy łączącej wiele elementów istoty futbolu w jednym ćwiczeniu. Efekty tych zaniedbań przedstawił chociażby Joachim Loew podczas konferencji prasowej po mundialu w Rosji.
– Mieliśmy wysokie posiadanie piłki, ale nie poświęcaliśmy zbyt wiele sił na sprinty i szybkie biegi. Owszem, biegaliśmy dużo, ale brakowało nam w tych biegach intensywności. Zbyt powolnie tworzyliśmy grę. Częściej graliśmy wszerz niż do przodu. Podejmowaliśmy decyzje zbyt wolno. W ten sposób trudno zaskoczyć rywala, który broni się bardzo głęboko. To był nasz mankament – mówił selekcjoner. I przedstawiał twarde dane – na mundialu Niemcy wykonywali o 22% mniej sprintów niż w meczach eliminacyjnych. Na mundialu w Brazylii decyzję o podaniu podejmowali średnio w ciągu 1,19 sekundy, z kolei w Rosji potrzebowali na to 1,5 sekundy. Niemcy w Rosji o 13% rzadziej wykonywali zagrania w przód.
Ucieczka w przyszłość ma przynieść Niemcom jeszcze lepszych zawodników, jeszcze lepszą reprezentację i – co kluczowe – jeszcze lepszych trenerów.
Era osobowości
Nagelsmann swój warsztat opiera na 31 zasadach, które chowa przed światem niczym KFC przepis na swoją panierkę. Nie chce przesadzać z analizami taktycznymi, choć wielu postrzega go jako szaleńca strategii, który ma przygotowany wariant gry na każdą okazję. – Taktyka jest dla trenerów, a nie dla piłkarzy. Nie ma sensu zalewać zawodników tonami analiz. Nie są w stanie tego zapamiętać. A nawet jeśli są, to trudno wcielić to wszystko w trakcie gry. Nie chcę, by boisko piłkarskie stało się planszą dla trenerów, którzy rozgrywają swoje taktyczne szachy – mówi. Niektóre z tych 31 zasad ujawnił podczas kilku wywiadów. Jedna z nich głosi – lepiej zmusić przeciwnika do niecelnego podania niż walczyć o piłkę w bezpośrednim pojedynku. Dlaczego? Bo pojedynki często są uzależnione od szczęścia. Inna zasada – Nagelsmann preferuje rozgrywanie podaniami po przekątnej boiska, a nie w poprzek lub wzdłuż. Ponoć zapewnia to większy kąt i głębie przy rozegraniu.
Tuchel szalony sposób rotuje systemami – od 1-4-2-3-1, przez 1-4-3-1-2, po 1-4-3-3. Ale nic u niego nie jest pozostawione przypadkowości. Łukasz Piszczek w Foot Trucku opowiadał, że Tuchel niesamowicie dokładnie określa boiskowe ramy wykonywania praktycznie każdego elementu ataku pozycyjnego. Zasłynął ze swojego Matchplanu, w którym zamieszczał wszystkie możliwe rozwiązania i scenariusze, które mogły zdarzyć się podczas meczu. Żadnej improwizacji w tworzeniu strategii. Oczywiście, błyszczeli u niego geniusze gry indywidualnej, ale każdy ich zryw był wliczony w system. U niego w PSG Neymar, Mbappe czy Dembele zawsze dostawali mnóstwo przestrzeni na własną kreację i własną wizję, ale na pewnym poziomie musieli dostosować się do wyższych wytycznych.
Klopp zachwycił najpierw Bundesligę, a później Premier League niesamowitą organizacją gry i gegenpressingiem. O jego zespołach napisano setki esejów. Obok zespołów Guardioli to jego drużyny były w ostatnich latach najwdzięczniejszym tematem do wszelakich analiz taktycznych.
Moglibyśmy wspomnieć jeszcze o Hansim Flicku, który w zeszłym roku stworzył najbardziej dominującą kapelę świata. O Marco Rose, o Ralph Hasenhüttlu, o wychowanym trenersko w Niemczech Kovacu i jego Monaco.
Bez wątpienia każdy z nich jest trenerskim objawieniem w kontekście taktyki, niektórych wprost nazywa się rewolucjonistami. Ale bez wielkiej osobowości nie da się dzisiaj pracować na ekstremalnie wysokim poziomie. Wyświechtany slogan o tym, że trener musi wzbudzać strach i podziw, został wzniesiony na jeszcze wyższą półkę.
Bo być może – poza świetnym szkoleniem, zaufaniem właścicieli do relatywnie młodych trenerów, otwartymi głowami władz – sekretem sukcesów niemieckich jest po prostu fakt, że w danym momencie na świeczniku znalazły się bardzo silne osobowości. Nowoczesny, inspirujący Nagelsmann. Tuchel, autokrata, który bardzo interesuje się modą i lubi świat celebrytów. Klopp, czyli człowiek, z którym na piwo chciałby pójść każdy kibic na świecie.
2021/22 znów będzie rokiem Niemców?
Dziś Thomas Tuchel ma szansę trafić do elitarnego grona – tylko sześciu niemieckich trenerów sięgało po Ligę Mistrzów lub Puchar Europy. Jupp Heynckes, Udo Lattek, Dettmar Cramer, Ottmar Hitzfled, Hansi Flick i Jurgen Klopp. Bukmacherzy faworyta widzą w Manchesterze City, ale i tak progres, jaki za wciąż krótkiej kadencji Tuchela zanotowała Chelsea jest godny pochwały. A co z kolejnym rokiem i niemieckimi trenerami?
Cóż, wcale się nie zdziwimy, jeśli passa obecności niemieckich szkoleniowców w finale Ligi Mistrzów zostanie przedłużona. Julian Nagelsmann i Bayern Monachium w finale sezonu 2021/22? Wygląda to dość sensownie.
fot. NewsPix