– Wiedziałem, że ludzie z lokalnego środowiska szanują mnie i będę miał z ich strony duże poparcie. W momencie, gdy dochodziły nas sygnały o kolejnych nieprawidłowościach, wiara w sukces nieco osłabła – mówi Maciej Mateńko, nowy prezes Zachodniopomorskiego Związku Piłki Nożnej. Mimo absurdalnych “dryblingów” wyborczych dotychczasowej władzy, udało mu się skruszyć mur, który wydawał się przeszkodą nie do sforsowania – po 17 latach Jan Bednarek będzie musiał opuścić fotel sternika ZZPN-u. W jakim stopniu ucierpiało jego życie rodzinne? Czy obawia się tego, że nie sprosta ogromnym oczekiwaniom? Dlaczego uważa, że będzie dobrym sternikiem? Jakie działania zamierza podjąć w najbliższym czasie? Czy osoby odpowiedzialne za machlojki wyborcze zostaną zwolnione? Zapraszamy!
Teraz wiele osób przypina sobie ordery za rzekomy wkład w pana triumf, ale nierzadko jest tak, że przy pierwszym niepowodzeniu grono “przyjaciół” drastycznie się zmniejsza. Czy obawia się pan tego, że w przypadku trudności, jakiejś porażki w pracy prezesa związku, obecni zwolennicy się odwrócą?
Myślę, że moją postawą przez wiele lat pracy trenerskiej, także w związku, wyrobiłem sobie dobrą opinię. Nie boję się tego, że ktoś ode mnie się odwróci. Wielu ludzi mnie tutaj szanuje, więc o to się nie martwię. Osoby ze środowiska znają mnie i wiedzą, że jestem w stanie podołać zadaniu. W dodatku jestem przekonany, że zrealizujemy tyle projektów, tyle nowych pomysłów, że każdy klub – nawet ten, który nie głosował na mnie – odczuje korzyść z reform. Zdaję sobie sprawę, że nie wszyscy będą szczęśliwi z tej zmiany, bo część osób na pewno straci pewne wpływy czy profity, wynikające ze współpracy z poprzednim zarządem ZZPN-u. Dla mnie zaś najważniejsze jest to, by większość naszej społeczności odczuła realnie efekty zmian na lepsze. Sądzę, że za cztery lata – przy okazji nowych wyborów – ludzie nie będą mieli wątpliwości, że ta zmiana była konieczna.
Oczekiwania wobec pana są ogromne. Bardzo wysoko ustawił pan sobie poprzeczkę. A zapewne nie wszystkie pomysły uda się zrealizować. Ma pan świadomość, że wówczas kluby mogą być rozczarowane?
Zdaję sobie z tego sprawę. Wiem, jaka odpowiedzialność spoczywa teraz na mnie. Głównie na mnie, ale także na osobach, które weszły w skład nowego zarządu. Nie mam zamiaru pracować na 90%, chcę dać z siebie maksa. Już teraz, ze względu na ilość pracy, praktycznie od rana do wieczora przebywam w siedzibie związku. W dodatku do nocy odbieram telefony, mnóstwo załatwiania spraw. Weekendy mam już zajęte do końca czerwca. Wszędzie mnie kluby zapraszają i będę starał się dotrzeć na te wydarzenia. Powiem szczerze – tak mocno poświęciłem się pracy przy kampanii wyborczej, a obecnie już jako tzw. prezes-elekt, że wczoraj o godzinie 23.00 przyszła żona do mojego pokoju i mówi: nie wyobrażam sobie, by następne cztery lata naszego życia tak wyglądały. Czasami nawet w domu nie mieliśmy czasu zamienić zdania, bo byłem i wciąż jestem pochłonięty pracą.
Nie za dużo było tych poświęceń z pana strony dla zwycięstwa w wyborach? Jasne, gdy już wkroczy się na pewną ścieżkę, trudno jest wycofać się z niej, czy przystopować. Sam pan przyznał, że rodzina ucierpiała na tym, a to nie koniec wyzwań.
To wynika z mojego charakteru – nie potrafię tak łatwo odpuścić. Jeżeli coś robię – maksymalnie się w to angażuję. Podjąłem się tego wszystkiego z poczuciem, że moje życie zmieni się diametralnie. Natomiast nie sądziłem, że te zmiany będą aż tak duże.
Jest pan mocno zaskoczony tym życiowym przewrotem?
Z całą pewnością. Owszem, przypuszczałem, że będzie to zupełnie inaczej wyglądać niż podczas dotychczasowej pracy trenera, ale czasami jestem zdziwiony, jakie osoby do mnie dzwonią, ile tych spotkań mnie czeka. Nie spodziewałem się tego wszystkiego. Z tym że muszę wziąć to na klatę. Przede wszystkim jestem zobligowany, by znaleźć czas dla rodziny. Nawet żona zaproponowała mi, że zrobi dla mnie specjalny grafik, w którym będzie zaznaczone, że teraz jest czas wyłącznie dla nas.
Aktualnie na fali entuzjazmu ma pan duży zapał do pracy. Jednak w pewnym momencie może wkraść się rutyna, zmęczenie materiału. Wyklucza pan taką możliwość?
Nie ma takiej opcji, żebym stracił motywację. Zanim zostałem trenerem Mobilnej Akademii Młodych Orłów, przez 17 lat w różnych klubach pełniłem funkcję szkoleniowca. I żadna osoba z tych zespołów nigdy nie powie, że czegoś nie dopilnowałem, że nie dawałem z siebie sto procent. Jeździłem na wszelkie możliwe imprezy sportowe z udziałem moich piłkarzy. Co roku organizowałem wyjazdy na duży zagraniczny turniej. Skoro nie znudziło mi się to przez te prawie dwie dekady, to dlaczego – dajmy na to – po dwóch latach nowej pracy miałbym stracić entuzjazm?
Praca szkoleniowca różni się od piastowania funkcji prezesa. To jeden z głównych zarzutów w pana stronę – oponenci twierdzą, że nie odnajdzie się pan w pracy urzędnika ubranego w garnitur.
Uważam, że ten zarzut jest moim atutem. Związek nie potrzebuje urzędnika, który tylko siedzi za biurkiem, tylko osoby, która autentycznie żyje piłką, jest wśród ludzi. Mimo że przez emocje w noc powyborczą nawet na minutę nie zmrużyłem oka, to już rano pojechałem na mecz ekstraklasy kobiet: Olimpia Szczecin – Górnik Łęczna. Później wybrałem się do Polic, na charytatywny mecz oldboyów. Co ciekawe – wziąłem ze sobą maszynkę do strzyżenia włosów, postawiliśmy puchar, do którego zbieraliśmy na szczytny cel pieniądze i strzygłem ludzi. Nigdzie nie publikowałem tej informacji, bo zaraz zaczęłoby się gadanie, że robię to dla poklasku. A chciałem tylko pomóc chorej dziewczynce. Generalnie mam zamiar często jeździć w teren, bo tego ludzie oczekują od prezesa.
Część delegatów nie chciała na pana głosować z obawy przed tym, że ZZPN utraci wpływy w Warszawie, przez co odbije się to na klubach. Wszak Jan Bednarek ma znaczącą pozycję w centrali.
Po pierwsze – PZPN jest obowiązany pomagać wszystkim wojewódzkim związkom, tak więc nie ma możliwości, by kategoria: lubię czy nie lubię, decydowała o tym, kogo centrala będzie wspierać. Po drugie – znam już wiele osób pełniących różne funkcje w PZPN-ie. Teraz poznam też osoby z tego najwyższego szczebla. Zresztą, część z nich się już ze mną kontaktowała. Myślę, że tylko do pierwszego spotkania można mieć takie obawy, bo jestem przekonany, że gdy ludzie zobaczą, jak mocno jestem zaangażowany, jakie mam pomysły w stosunku do polskiej piłki, to nie sądzę, żeby jakiekolwiek układy miały znaczenie.
Tuż przed wyborami zdecydował się pan połączyć siły z innym kandydatem na prezesa, Piotrem Dykiertem. To był ten moment, gdy dla dobra sprawy musiał pan zawrzeć układ?
Nazwałbym to racjonalnym kompromisem. Przy zamieszaniu z delegatami, zmienionym regulaminie wyborów – brakiem drugiej tury – nie byłoby szans wygrać z dotychczasową władzą. Podkreślę, że Piotrem Dykiertem mamy podobną wizję zmian w związku.
Ogarnęło pana zdziwienie, że temat wyborów w pewnym momencie stał się aż tak głośny?
Zainteresowanie było ogromne. Trudno teraz spotkać mi osobę, która nie śledziła wydarzeń związanych z wyborami, a także samego zjazdu wyborczego. Wiele osób podkreśla, że transmisję z wyborów oglądało się lepiej niż jakikolwiek mecz. Te pięć godzin upłynęło dla nich w niesamowitym tempie. Z kolei sama kampania też cieszyła się dużym zainteresowaniem ze strony klubów.
Jeden z trenerów popierających Jana Bednarka zarzucał panu, że prowadzicie kampanię opartą na hejcie. Ponadto wystosował opinię, że to dzięki związkowi miał pan dobrą pracę, a nagle zapragnął pan władzy. Bolały takie słowa ze strony kolegi po fachu?
Nikt nigdy nie dał mi nic za darmo. To, że zostałem trenerem kadry województwa, że pracowałem w Akademii Młodych Orłów, było zasługą mojej ciężkiej pracy. Ilu zna pan trenerów w naszym województwie, którzy mają w swoim dorobku pięć medali juniorskich mistrzostw polski?
Żadnego.
Mówienie o tym, że dostałem coś w prezencie, jest jakąś abstrakcją. Co do słów tego trenera – nie chciałem się do nich odnosić. Wystarczy, że ludzie skrytykowali ten wpis. Ponadto nie mam zamiaru odmawiać komuś własnego zdania. Ważne, żeby było obiektywne. Natomiast ten post był strasznie tendencyjny.
Niedługo stanie pan przed największym wyzwaniem w nowej pracy – polityką kadrową. Czy związek czekają duże zmiany personalne? Środowisko wręcz domaga się oczyszczenia kilku stołków.
Żadnych decyzji nie będę podejmował autorytarnie. W nowym zarządzie otaczają mnie mądrzy ludzie i razem z nimi będę decydował o zmianach. Jestem człowiekiem, który ma w sobie dużo empatii i współczuję ludziom, którzy znaleźli się teraz w takiej sytuacji. Czują się bardzo niekomfortowo, nie wiedzą, na czym stoją. Dlatego nie chcę zwlekać z tymi decyzjami. Sam widzę, jak są teraz zestresowani. Zresztą, już pierwszego dnia przeprowadziłem z obecnymi pracownikami rozmowę. Puściliśmy w obieg ankietę zawierającą pytania: czym się dokładnie zajmują? Co mogą zaoferować związkowi? Dokonamy też analizy budżetu związku. Wówczas podejmiemy decyzję dotyczącą liczby etatów i zarobków, bo nie ukrywam, że dobrze pracuje człowiek, który jest doceniany, także poprzez odpowiednia pensję.
Bez wątpienia sam związek sprawił, że te wybory wywołały tyle emocji. Skala kontrowersji, zawirowań była ogromna. A jeszcze w dniu wyborów lokalni dziennikarze dotarli do nieprawidłowości związanych z podstawieniem delegatów. Czy osoby odpowiedzialne za te “dryblingi” wyborcze zostaną pociągnięte do odpowiedzialności, choćby komisji dyscyplinarnej związku?
Chcemy stanowić wzór uczciwości. Dlatego będziemy wyjaśniać, kto i w jakiej skali, dopuścił się nieprawidłowości i zaniedbań. Nasz prawnik już analizuje wszystko, więc na pewno nie będziemy zamiatać tego pod dywan. Musimy dać jasny sygnał środowisku, że nie będzie żadnych machlojek. Wczoraj podjęliśmy decyzję, że rozpoczniemy pracę nad statutem ZZPN-u, w celu wyeliminowania wszystkich dziur prawnych, pozwalających na manipulacje. Ten statut stworzymy tak, by każde następne wybory były uczciwe. Niech ludzie ocenią, czy jestem dobrym prezesem i zasługuję na drugą kadencję. Nie będę ingerować w wybory jakimiś chorymi przepisami, żeby sobie ułatwić reelekcję.
To będzie rewolucja?
Można tak powiedzieć. Nie będzie możliwości dowolnego interpretowania statutu.
Gdy ZZPN zaczął w białych rękawiczkach majstrować przy regulaminie, zmniejszając szansę na wygraną opozycji, miał pan chwilę zwątpienia w sukces?
Wierzyłem od samego początku w to, że uda nam się wygrać te wybory. Tak naprawdę na swój sukces pracowałem przez blisko 20 lat pracy trenerskiej, nie tylko podczas kampanii. Wiedziałem, że ludzie z lokalnego środowiska szanują mnie i będę miał z ich strony duże poparcie. Niemniej przed samymi wyborami przez moment zwątpiłem to, czy uda mi się pokonać wszystkie przeciwności. W momencie, gdy dochodziły nas sygnały o kolejnych nieprawidłowościach – o wykluczeniu z walnego delegatów, którzy mnie popierali, o podmianach delegatów, wiara w wygraną nieco osłabła. Słyszałem też o klubach, które długo po terminie przekazywały czyste uchwały z pieczątką klubu, in blanco, tak aby można było wpisać dowolnego delegata. Miałem obawy, że poprzez uniemożliwienie wejścia delegatom będącym po mojej stronie na rzecz podstawionych, obraz mojego rzeczywistego poparcia zostanie mocno zakrzywiony. Tak, bałem się, że te nieprawidłowości wpłyną na utratę szans.
Kategorycznie odcina się pan od osoby ustępującego prezesa Jana Bednarka? Czy w przypadku czystych intencji z jego strony będzie miał głos doradczy?
Pan Jan Bednarek ma ogromne doświadczenie w kierowaniu związkiem. Przez te 17 lat zrobił naprawdę wiele dobrych rzeczy, a ja nie neguję wszystkich jego dokonań. Każda osoba, która będzie miała ciekawe pomysły na to, aby związek lepiej funkcjonował, przede wszystkim kluby, zawsze otrzyma możliwość współpracy z nami.
Rozmawiał Piotr Stolarczyk
fot. Artur Szefer