Nie był to wybór oczywisty, bez dużych znaków zapytania, ale dziś można z ulgą stwierdzić, że Arkadiusz Milik wygrał wszystko, idąc zimą do Olympique Marsylia. Dzięki temu na mistrzostwa Europy mamy w napadzie drugiego napastnika będącego w gazie. W obliczu kontuzji Krzysztofa Piątka to jeszcze istotniejsze, bo gdyby Arek tkwił w układzie z jesieni, dziś potencjalnymi zmiennikami Roberta Lewandowskiego byliby Świderski, Świerczok czy Kownacki, a więc zawodnicy będący co najmniej półkę niżej od Milika.
Arkadiusz Milik w Olympique Marsylia – obie strony zadowolone
A przecież na starcie pójście do Marsylii zapowiadało się raczej jako akt desperacji, chwytanie się ostatniej deski ratunku, niż dokładnie przemyślany ruch. I kto wie, może nawet tak było. Klub zawodzący sportowo, pogrążony w szeroko pojętym chaosie organizacyjnym, z będącym na wylocie trenerem, mającym pretensje do dyrektora sportowego o transfery bez jego wiedzy i zgody – nie brakowało zniechęcających przesłanek. Debiut Polak zaliczał jeszcze z Andre Villasem-Boasem na ławce. Siłą rzeczy wielu nad Wisłą po raz pierwszy od dawna zwróciło swoją uwagę na ligę francuską, obserwując poczynania OM z Monaco. Wrażenie było fatalne, kopanina bez ładu i składu, kibic Ekstraklasy przez większość meczu nie poczułby różnicy. Milik niewiele zrobił z przodu, a do tego mógł się lepiej zachować przy golu straconym po rzucie rożnym.
Zaraz potem Villas-Boas wyleciał z posady, a kibolstwo zdemolowało obiekt treningowy klubu i można było zadawać sobie pytanie: chłopie, gdzieś ty trafił? Na dodatek nasz rodak po drugim występie, w którym zdobył premierową bramkę, doznał kontuzji. Wykluczyła go ona z czterech kolejek i mogło się wydawać, że nawet jeśli zaraz wróci do gry, to minie dużo czasu, nim osiągnie zadowalającą dyspozycję. Wcześniej przecież stracił całą jesień i początek tego roku, więc do bardzo dużych zaległości doszły mu kolejne.
Na szczęście od przełomu lutego i marca wszystko zaczęło się układać. Milik wrócił na Lyon, trafieniem z rzutu karnego uratował remis i już do końca sezonu ani razu nie wypadł z pierwszego składu. Licząc od tego momentu (łącznie z Pucharem Francji), rozegrał 1224 minuty na 1261 możliwych. Opuścił zatem zaledwie 37 minut. No i w międzyczasie zaliczył jeszcze trzy występy w reprezentacji u Paulo Sousy (razem 190 minut). Rytm meczowy odzyskany, „fizyka” odbudowana.
Najlepsze wejście od 23 lat
Najważniejsze jednak, że odbudowana została sama forma. Arek w piętnastu ligowych występach zdobył dziewięć bramek (trzy z rzutów karnych) i zaliczył jedną asystę. Jak zauważył na Twitterze korespondent „Piłki Nożnej” Jordan Berndt, to najlepsze wejście do Marsylii od 1998 roku, gdy Florian Maurice miał w pierwszej rundzie dokładnie taki sam dorobek. Gorzej zaczynali nawet Didier Drogba, Djibril Cisse czy Andre-Pierre Gignac.
Doliczając pucharową kompromitację z czwartoligowcem, urodzony w Tychach napastnik w szesnastu występach zdobył 10 bramek. Asyst mógłby mieć więcej, Thauvin i Payet zabrali mu co najmniej po jednej. Sami za to powinni dawać mu je częściej, kilka razy wychodziła im bokiem zbyt egoistyczna gra, gdy moli podać do Polaka. Im jednak dalej w las, tym ta współpraca układała się lepiej.
Generalnie widać było, jak dużym szacunkiem w drużynie cieszy się Milik. Już sam fakt, że był pierwszy do karnych, wiele mówi. Jeszcze lepiej ten respekt był widoczny w przypadku kibiców. Poza samym początkiem, praktycznie nigdy nie zgłaszali do niego większych pretensji. Zawsze w negatywnym kontekście na pierwszym planie znajdowali się inni. Po Pucharze Francji Arek był chyba jedynym, który nie zebrał krytyki. Jeżeli koledzy nie wykorzystywali sytuacji po jego dograniach – ich wina. Jeżeli za mało mu podawali – ich wina. Chwilami wręcz okazywano mu współczucie, że trafił do drużyny z tak mało płodną ofensywą.
Kibice Marsylii uwielbiają Milika
Jeżeli coś mogło zaskakiwać bardziej niż szybki powrót do dobrej gry, to właśnie status, jaki Milik miał wśród fanów Marsylii. Oni na początku nie dowierzali, że przyszedł do ich zespołu, a teraz wielu nie za bardzo wierzą, że Olympique może go zatrzymać na dłużej (choć bardzo tego pragną), nawet jeśli działacze go wykupią. Z powodu rzecz jasna takiego, że jest na ten klub za dobry.
Przyjemnie było czytać wiele komentarzy w tym kontekście. Na przykład wczoraj na Twitterze użytkownik o nicku OM_Fada, którego na Twitterze obserwuje blisko 17 tys. ludzi, napisał:
„9 goli w 15 meczach ligowych. Tyle samo co Neymar i więcej niż Icardi. Król strzelców OM w zaledwie pół sezonu. Jest niezbędny. Do wszystkich, którzy w to wątpią: Milik jest światowej klasy napastnikiem, który może wynieść Marsylię na wyższy poziom”.
Wpis dostał prawie 1700 polubień, polemiki było niewiele. Jasne, mamy tu trochę przesady. Złośliwi powiedzieliby, że takie komentarze pokazują najlepiej, jak bardzo Marsylia była wyposzczona w ostatnich latach jeśli chodzi o napastników. Ale dla kogoś w Polsce, kto postrzegał Milika głównie przez pryzmat reprezentacji, kto pamiętał głównie kilka słabszych występów w biało-czerwonych barwach i nawiązujących do nich memów, mógł to być szok. Pozytywny szok.
Arkadiusz Milik przez ostatnie pół roku odzyskał wszystko, co wcześniej stracił i chyba jeszcze trochę otrzymał z nawiązką, również w temacie renomy na rynku transferowym. Jego historia to także idealna odpowiedź w kontekście Kamila Grosickiego, który zimą zdecydował się na dalsze tkwienie w układzie sportowo zapewniającym mu jazdę w dół i dziś nie ma go w kadrze na EURO. Arek zaryzykował i teraz pije szampana. Oby nie ostatniego w najbliższych tygodniach.
Fot. Newspix