Paulo Sousa pojawił się na meczach polskich klubów dwukrotnie. Na początku swojej kadencji, jeszcze przed wysłaniem pierwszych powołań i na finale Pucharu Polski, gdy przy okazji został zaszczepiony na Stadionie Narodowym. Nie będzie przesadą stwierdzenie, że Portugalczyk ma Ekstraklasę w poważaniu. Może nie w głębokim, ale jednak w poważaniu. Wypisaliśmy pięć powodów, dla których naszym zdaniem selekcjoner powinien jednak zainteresować się polską ligą.
Ale zanim do nich przejdziemy, kilka kontrargumentów, żebyście nie posądzili nas o bicie piany pod publiczkę. Zdajemy sobie sprawę, że oglądanie Ekstraklasy nie jest najważniejszym zadaniem selekcjonera. Ale jednak na tyle ważnym, by ten temat poruszyć. I tak, wiemy doskonale, że skład reprezentacji Polski oparty jest na zawodnikach grających w ligach zagranicznych. Być może pod kątem selekcyjnym o wiele większą wartość miałoby zamieszkanie w Mediolanie czy Neapolu i regularne bywanie na Serie A. No i doskonale rozumiemy to, że oglądanie Ekstraklasy może być dla Sousy, tak po prostu, średnią rozrywką. To oczywiste oczywistości. Ale nie mogą być one uznane za wymówki, które nas przekonują i zamykają dyskusję na amen. A teraz konkrety – dlaczego Sousa powinien jednak zainteresować się naszą ligą?
1. Bo to jego obowiązek, a selekcja jeszcze się nie zamknęła
Selekcjoner, tak po prostu, musi oglądać polskich zawodników. To przecież nawet wynika z nazwy wykonywanej przez niego profesji. Jest nią selekcja. Selekcji dokonuje się na podstawie obserwacji. Efektywna obserwacja to oglądanie piłkarzy ze stadionu. Poznawanie zalet, poznawanie wad. Rozmowy. Wyciąganie wniosków.
Można mówić, że kadra opiera się na Lewandowskim, że ważniejsza jest praca nad nową taktyką, której zrozumienie jeszcze raczkuje, więc warto skupić się przede wszystkim nad jak najczęstszym kontakcie z trzonem reprezentacji. I to wszystko prawda. Natomiast na turniej jedzie 26 zawodników. Nie znajdą się tam tylko reprezentanci Bundesligi czy Championship. Na ostatnim zgrupowaniu pojawili się przecież…
- Kamil Piątkowski,
- Sebastian Kowalczyk,
- Kacper Kozłowski,
- Bartosz Slisz,
- Karol Niemczycki (awaryjnie).
Pięciu piłkarzy, wszyscy z drugiego szeregu, bez ugruntowanej pozycji w kadrze. Kilku innych znalazło się na wstępnej liście. Można użyć określenia „fusy”, można też powiedzieć, że mowa o marginesie polskiej kadry. Natomiast margines też trzeba kimś obsadzić, zwłaszcza, że na turniej można wziąć o trzech piłkarzy więcej niż planowano. Czy Sousa nie mógłby przekonać się do Świerczoka? A może wpadłby mu w oko jakiś skrzydłowy/wahadłowy, który rzuciłby wyzwanie niegrającym Grosickiemu czy Płachecie? To możliwe. Sousa nie daje sobie szansy na to, by się przekonać.
2. Bo piłkarze powinni czuć, że są obserwowani
Powie to każdy piłkarz – zaufanie trenera jest sprawą kluczową. Często liczą się małe gesty. Wielu kadrowiczów Nawałki doceniało to, że selekcjoner dzwoni przed powołaniami.
– Tym razem cię nie powołam, bo to, to i to. Ale mam cię na oku. Monitorujemy twoje mecze.
– Oczywiście, panie trenerze.
Niby były to niepozorne rozmowy, a jednak dawały ligowcom kopa. Wiedzieli, że ciągle są w grze. Nawałka bardzo szybko doceniał zawodników, którzy brylowali w Ekstraklasie. Na Euro 2016 zabrał przecież Mariusza Stępińskiego czy Filipa Starzyńskiego, którzy nie byli wcześniej etatowymi reprezentantami, ale ich akcje w lidze mocno skoczyły chwilę przed turniejem. Dziś piłkarze nie muszą mieć podobnego poczucia. Nie dostają kolejnego bodźca, by jeszcze bardziej pracować na swoją szansę.
3. Bo wyjazd na zachód nie może być jedyną przepustką do kadry
Ligę mamy jaką mamy. Nad jej poziomem dyskutować nie musimy. Każdy z piłkarzy pracuje na szybki wyjazd, natomiast nie powinniśmy dopuścić do sytuacji, w której sam transfer nagle zwiększa akcje zawodnika o dwieście procent. Czy Helik znalazłby się w kadrze, gdyby został w lidze? Pewnie nie. Zaliczył znakomity sezon, ale to wciąż ten sam Helik, na przestrzeni kilku miesięcy nie zanotował przecież nie wiadomo jakiego skoku. A nawet jeśli zawodnik, który jest potencjalnym kadrowiczem, za dwa lata w końcu wyjedzie, to dobrze byłoby poznać go od podszewki, by mieć nieco szerszy pogląd na jego formę niż to, że zagrał dobre pięć meczów dla beniaminka Serie A. Sousa mógłby robić sobie w ten sposób grunt pod przyszłe lata pracy z reprezentacją. No, chyba że traktuje ją krótkofalowo.
Selekcjoner musi zbierać informacje o piłkarzach, którzy są pod ręką. Jeśli tego nie zrobi, nie wykreuje drugiego Pazdana, który został we Francji Ministrem Obrony Narodowej. Nie wymyśli nowego Mączyńskiego – piłkarza, na którego Nawałka zwrócił uwagę tylko dlatego, że go doskonale znał. Lata obserwacji tego piłkarza sprawiły, że były selekcjoner znalazł na niego znakomity pomysł. Ale, no właśnie – do tego trzeba znać tych zawodników. Wiedzieć o ich słabszych stronach, wahaniach formy, zakrętach, ale i zaletach, które nie są widoczne na pierwszy rzut oka.
4. Bo telewizja nie mówi wszystkiego
Z jakichś powodów działy skautingu nie umierają, a wręcz przeciwnie – mają się bardzo dobrze, największe kluby wciąż je rozbudowują. Skauci podpierają się InStatem, WyScoutem czy innymi platformami, oglądają całe mecze na komputerach, ale każdy, absolutnie każdy powie, że żadna forma tzw. e-skautingu nie zastąpi klasycznego obejrzenia meczu z trybun.
Dlaczego? Bo widzi się znacznie więcej. To, jak piłkarz reaguje po stracie. To, jakie ma relacje z kolegami, czy jest liderem. To, czy jest skoncentrowany na rozgrzewce. To, jak się porusza bez piłki. Wreszcie – to, jak radzi sobie z presją selekcjonera, bo na przykład Sebastian Kowalczyk w meczu oglądanym przez Sousę w Szczecinie kompletnie się spalił. Mowa oczywiście o słynnych detalach, ale one też powinny składać się na projekt pt. „powołanie na Euro”.
5. Bo selekcjoner ma też funkcję reprezentacyjną
Selekcjoner musi się czasami pokazać dla samego PR-u. To od razu poważnie wygląda – selekcjoner jeździ, selekcjoner buduje kontakty, selekcjoner chce poznać Polskę jako kraj, selekcjonerowi zależy. Wykonuje tym samym pracę dla PZPN, któremu też zależy na dobrym wizerunku.
Ale danie twarzy do telewizji to jedno, drugie to poznanie specyfiki kraju, w którym się pracuje i ludzi, którzy tworzą polską piłkę. A przy tym podzielenie się doświadczeniem. Czy rozmowa z Piotrem Tworkiem nie okazałaby się cenna dla tego trenera? Czy regularna wymiana wrażeń o postępach Kamila Piątkowskiego z ludźmi z Rakowa nie przyniosłaby korzyści? Czy wspólne oglądanie meczów z Maciejem Stolarczykiem nie usprawniłoby współpracy na linii pierwsza kadra – młodzieżówka? Oczywiście, że tak. Przykładów można wymieniać multum – nie zbuduje się dobrych relacji z cennymi ludźmi polskiej piłki wisząc tylko na Zoomie.
*
Nie jesteśmy szaleńcami – nie wymagamy, by selekcjoner od razu przeprowadzał się do Warszawy, zakochał się w pierogach i wkładał kosz pod zlew. Nie uważamy też, by konieczna była obecność na każdej kolejce Ekstraklasy. No, ale… od czasu do czasu wypadałoby ją obejrzeć. To nie tak, że „ligowcy grają gruz, więc nie ma po co tu przyjeżdżać”. Jest po co. Bo praca selekcjonera poza zgrupowaniami to o wiele szerszy temat niż tylko oglądanie meczów zza biurka, kilka telefonów i przyjazd do Polski wtedy, gdy trzeba.
Panie Sousa, prosimy o większe zainteresowanie naszymi rozgrywkami. Warto.
***
Fot. FotoPyK