Piotr Zieliński rozgrywa właśnie sezon życia. Pamiętacie jeszcze tego pomocnika Napoli, którego trzeba było bronić, tłumacząc, że może i nie ma liczb, ale ma najwięcej podań w tercję ataku? On już nie istnieje. Dziś „Zielek” jest najlepszym asystentem Serie A. Ok, do spółki z kilkoma kolegami po fachu, ale jednak. Polak ma za sobą najlepszym sezon w karierze, więc pojawia się pytanie: czy takiego Piotrka zobaczymy na dłużej?
Serie A: osiem bramek, 10 asyst. Liga Europy: 2 gole i asysta. Puchar Włoch: asysta. Udział przy bramce Napoli co 137 minut we wszystkich rozgrywkach. W samej lidze włoskiej? Co 133 minuty. Niezwykła regularność, mimo że przecież Zielińskiemu przytrafił się w sezonie COVID, a także mały kryzys formy. Koniec końców jednak jego liczby są imponujące. Spójrzmy na grono najskuteczniejszych środkowych pomocników:
- Franck Kessie, Jordan Veretout – 10 goli, w tym odpowiednio 8 i 5 z rzutów karnych
- Rodrigo de Paul – 9 goli, w tym 3 z rzutów karnych
- Piotr Zieliński, Sergej Milinković-Savić – 8 goli, 0 z rzutów karnych
Polak ma za to na koncie trzy trafienia z dystansu, co jest jednym z najlepszych wyników w lidze. A ani razu w tym sezonie nie oddał nawet strzału z rzutu wolnego. Co ciekawe jego wynik jest znacznie wyższy niż xGoals. Zieliński ma aż trzy bramki „nadwyżki” na koncie. Oznacza to oczywiście, że w tym wszystkim był element szczęścia. Ale szczęściu trzeba pomóc, bo nie jest tak, że akurat Polakowi się poszczęściło. Podobne statystyki mają Domenico Berardi czy Luis Alberto. Po prostu – każdy z tych piłkarzy złapał taką hossę, że „wszystko mu siada”.
To może xAssist? Nie, tu także Zieliński korzysta na swojej dobrej formie. W tej statystyce jest na 27. miejscu w lidze – +4,56 xA. To najwyższa „nadwyżka” spośród wszystkich czołowych asystentów ligi włoskiej.
22 – gole i asysty we wszystkich rozgrywkach ma na koncie Piotr Zieliński
Kto najmocniej przyczynił się do tego wyniku? Zielińskiemu w tym sezonie najlepiej współpracuje się z duetem Lorenzo Insigne – Matteo Politano. Obaj strzelili po trzy gole po jego podaniach, obaj raz sami dograli mu piłkę przed bramką. Nieźle gra mu się także z Victorem Osimhenem – Nigeryjczyk dwa razy skorzystał z asysty Polaka, raz role się zamieniły. Ale to nie są jedyne sprawy, dzięki którym obecne rozgrywki są w wykonaniu Zielińskiego wybitne. Bo to, że „siada” mu wszystko, to jedno. Ale i w innych statystykach Serie A pomocnik Napoli wypada świetnie. W obecnych rozgrywkach jego rola trochę się zmieniła. Rzadziej kreuje z głębi, ma mniej podań w tercję ataku, co zwykle było jego domeną. Teraz Zieliński jest czymś w rodzaju wolnego elektronu.
- 15 „siatek” założonych rywalom – 1. miejsce w Serie A
- 52 udane dryblingi – 10. miejsce w Serie A, procentowo wypada lepiej niż Franck Ribery i tylko ciut gorzej niż Josip Ilicić i Cristiano Ronaldo
- 80 udanych „holowań” piłki w tercję ataku – 7. miejsce w Serie A, do spółki z Lorenzo Insigne
- 22 stworzone sytuacje bramkowe – 1. miejsce w Serie A
Widać, że tym razem korzysta z nieco innego wachlarza umiejętności. To już jest szukanie kolegów, zbieranie asyst drugiego stopnia. To częściej rajdy w strefę ataku, szukanie szans na zdobycie bramki. Zieliński w tym sezonie oddaje mniej strzałów niż przed laty, ale są one lepsze. Częściej trafiają w bramkę. Słowem: są mądrzejsze. Zalicza znacznie mniej podań w tercję ataku. Mniej zagrań w pole karne, podań pod pressingiem rywala. Rzadziej jest zaangażowany w działania defensywne i pressing na rywalu.
Być może właśnie stąd wzięła się eksplozja jego formy? To całkiem możliwe, bo wygląda na to, że Gennaro Gattuso znalazł dla niego idealną rolę na boisku. Nie ma co szufladkować, że jest to „dziesiątka” lub „ósemka”. Najlepiej pasuje chyba określenie – wolny elektron. I ciekawe, że pełnię potencjału Polaka wydobył akurat on. Trener określony mianem „defensywnego motywatora”, a nie ktoś z grona ofensywnych maniaków w stylu Carlo Ancelottiego czy Maurizio Sarriego.
Przewrotny bywa los piłkarza.
9 – tytułów mistrza kraju ma na koncie Pep Guardiola
Napoli Zielińskiego wciąż bije się o wicemistrzostwo, natomiast w większości lig mistrzów kraju już znamy. Tak jest np. w Anglii, gdzie rządzi Manchester City Pepa Guardioli. „The Citizens” sięgnęli po tytuł po raz trzeci, więc Pep ma już na koncie tyle samo mistrzostw z każdym z klubów: Barceloną, Bayernem i City. Jego osiągnięcie jest o tyle fenomenalne, że przecież jego kariera na ławce trenerskiej zaczęła się w sezonie 2008/2009. To oznacza, że Guardiola:
- jest w zawodzie od 12 sezonów
- w tym czasie 9 z nich kończył jako najlepszy w kraju
Ktoś powie: prowadząc takie potęgi trudno spadać z podium. My odpowiemy: spokojnie. Dopiero co Andrea Pirlo po dziewięciu latach dominacji udowodnił, że Juventus nie jest samograjem i może ligę przegrać. Oczywiście można wytykać Pepowi, że w Lidze Mistrzów dopiero w tym roku przełamał czteroletnią serię bez choćby półfinału. Że po raz ostatni dotarł do finału tych rozgrywek dekadę temu. Można, tylko po co? Liga Mistrzów to prestiż, a liga krajowa to potwierdzenie klasy. Bo to w tych rozgrywkach musisz udowadniać wartość przed 38 kolejek. W zasadzie ciężko znaleźć drugiego takiego specjalistę od ligowych zmagań. Na równi z Pepem możemy postawić gościa, który równie często jest krytykowany za osiągnięcia w Europie. Antonio Conte. Nie licząc epizodu w Atalancie, statystyki Włocha w najlepszych ligach wyglądają tak:
- 7 sezonów w Serie A i Premier League
- 5 tytułów mistrza kraju
Szacunek się należy. Wracając jednak do Guardioli – ciekawe jest to, że zwykle zdobywał tytuł ze sporym zapasem punktów. W tym roku jego przewaga nad drugim zespołem w tabeli to 10 „oczek”, jednak aż dwukrotnie kończył ligę z 19 punktami przewagi nad wicemistrzem. Najbardziej zacięte boje? To rywalizacja z Realem Madryt. Wyglądało to tak:
- +9 punktów
- +3 punkty
- +4 punkty
- -9 punktów
W Anglii wyraźnego rywala brak, bo choć dwa razy City walczyło o tytuł z Liverpoolem, to obecnie „The Reds” są zdecydowanie z tyłu.
55 – piłkarzy przewinęło się przez Zagłębie Sosnowiec w trzy lata
Nie byłoby sukcesu City, gdyby nie pieniądze wydane na transfery. To fakt. Ale liczba ściąganych zawodników nie zawsze musi iść w parze z ich jakością. Wiedzą o tym w Sosnowcu, bo jak wyliczyła kibicowska strona klubu, od lata 2018 roku do zimy 2021 (siedem okienek) do Zagłębia dołączyło 55 nowych piłkarzy. Jaki jest tego efekt? Spójrzmy:
- 2018/2019 – spadek z Ekstraklasy (16., ostatnie miejsce w lidze)
- 2019/2020 – 11. miejsce w 1. lidze (4 punkty przewagi nad strefą spadkową)
- 2020/2021 – na dziś 17. miejsce w 1. lidze (3 punkty przewagi nad spadkowiczem)
Zagłębie we wspomnianych trzech sezonach wykręciło szaloną średnią 0,95 punktu na mecz. Tylko w poprzednich rozgrywkach udało się wzbić ponad 1 „oczko” na mecz. I to niewiele – 1,29 to zdecydowanie średnia pasująca do spadkowiczów. W Sosnowcu od dłuższego czasu słychać bardziej o problemach niż o realnych szansach na odbudowę. Skoro jednak o transferach, to warto przyjrzeć się najlepszym strzałom z minionych trzech lat.
- Junior Torunarigha – transfer gotówkowy, zakończył karierę po odejściu z Sosnowca (11 meczów, 0 goli, 0 asyst)
- Martin Toth – być może najgorszy obrońca ostatnich lat w Ekstraklasie. Jedna runda i 4 nominacje do badziewiaków
- Carl Stewart – chłopak wyciągnięty z lokalnych lig w Anglii. 5 meczów w 1. lidze
- Stanisław Bilenkij – snajper z Ukrainy. 2 gole w pół roku
- Tomasz Hołota – podsumowaniem jego dyspozycji niech będzie to, że do Zagłębia przychodził z Ekstraklasy, a odchodził do beniaminka 2. ligi
- Kamil Antonik – 4 mecze, 1 w podstawie
Zagłębie potrafiło też kompletnie przestrzelić przy wyborze młodzieżowca (Sinior, Machala, Bieniek). Największym problemem jest jednak to, że do 55 nowych piłkarzy trzeba doliczyć sześciu trenerów. Bo przecież w obecnej kadrze Zagłębia znajdziemy także transfery – na papierze – lepsze. Ale koncepcji było tak dużo, że dziś Kazimierz Moskal pracuje z materiałem ściąganym przez kilku poprzednich trenerów. Kibice Zagłębia słusznie to zresztą punktują, zauważając, że szkoleniowiec sam nie dostał zawodników, o których prosił, za to dostał kilku, których nie wymagał.
Dlatego nie dziwią głosy o tym, że latem Sosnowiec przeżyje kolejną rewolucję. To znaczy może i nie przeżyje, bo kasa pustoszeje bardzo szybko, a i piłkarze niezbyt chętnie patrzą na tak niestabilny kierunek planując swoją przyszłość.
SZYMON JANCZYK