Działo się w tym meczu wiele, niemalże wszystko, ale summa summarum ani zawodnicy Realu Madryt, ani Sevilli nie mogą być w pełni zadowoleni z remisu 2:2. Ci drudzy dlatego, że dwukrotnie wychodzili na prowadzenie, a drugą bramkę dali sobie strzelić w czwartej minucie doliczonego czasu gry. A ci pierwsi na pewno zdają sobie sprawę, że podział punktów oddala ich od mistrzostwa Hiszpanii. Szanse na tytuł ekipa „Królewskich” naturalnie wciąż zachowuje, lecz dziś wszystko w nogach i głowach graczy Atletico.
Real Madryt – Sevilla. Mocny początek gości
Sevilla na początku spotkania uzyskała nad Realem miażdżącą wręcz przewagę w posiadaniu piłki i zwyczajnie ganiała „Królewskich” po boisku, przerzucając ciężar gry to na lewo, to na prawo. Paradoksalnie jednak – to gospodarze mieli pierwszą szansę do wyjścia na powadzenie. Karim Benzema doskonale się odnalazł w polu karnym i z niezwykle trudnej pozycji skierował futbolówkę do siatki, ale arbitrzy VAR dopatrzyli się spalonego Alvaro Odriozoli, który w tej sytuacji dośrodkowywał na głowę francuskiego napastnika. I rzeczywiście – był ofsajd. Choć cała sytuacja została kiepsko rozegrana na poziomie realizacji transmisji, więc sympatycy Realu zasiadający przed telewizorami mogli przeżyć bardzo niemiłą niespodziankę.
Dziesięć minut później do siatki trafili już ci, którzy na gola zapracowali mocniej. Fernando zachował się niczym rasowa dziewiątka w polu karnym Realu – położył rozpaczliwie interweniującego obrońcę i bez mrugnięcia okiem pokonał Thibaut Courtois. Sevilla po 22 minutach miała zatem w garści prowadzenie, na które zwyczajnie zasługiwała. Od tego momentu goście zaczęli stopniowo oddawać inicjatywę Realowi.
Niby w pierwszej połowie Los Blancos nie potrafili z tego skorzystać. Nie kreowali sobie jakichś wielce dogodnych sytuacji, raczej bili głową w mur. Ale już około 60. minuty ekipa z Andaluzji ewidentnie zaczęła przeginać z murowaniem dostępu do własnej bramki. Krótko mówiąc, Sevilla całym zespołem wycofała się pod własne pole karne. Utrudniało to Realowi poszukiwanie czystych pozycji strzeleckich, fakt. Piłkarze „Królewskich” bez końca wymieniali piłkę przed szesnastką gości, by jakoś się przedrzeć przez gąszcz przeciwników. Było jednak jasne, że tak kreatywni gracze jak Kroos czy Modrić prędzej czy później znajdą miejsce na zagranie otwierającego podania, a wtedy Sevilla pożałuje swojej zachowawczej postawy.
Tak też się stało. Ostatnim ostrzeżeniem była spartaczona setka Viniciusa, ale już w 67. minucie większą skutecznością popisał się wprowadzony z ławki Marco Asensio, który wykorzystał kapitalne dogranie wspomnianego Kroosa i nie najlepsze ustawienie elektrycznego dziś Bono.
Real Madryt – Sevilla. Dwa karne w jednej akcji
Wydawać się mogło, że Real jest już w tym meczu na fali i nie odpuści ekipie przyjezdnych. Że mistrzowie Hiszpanii pójdą po pełną pulę. Zwłaszcza że na kwadrans przed końcem meczu defensywa Sevilli dała się całkowicie zaskoczyć. Andaluzyjczycy wykonywali rzut rożny i nie nadążyli z powrotem na własną połowę, co wykorzystał Benzema. Francuz pognał z kontrą, wpadł w pole karne Sevilli i dał się sfaulować. Sędzia podyktował rzut karny.
Rzut karny dla Sevilli.
Dlaczego? Zadecydował fatalny błąd Edera Militao, który przy walce o górną piłkę dopuścił się zagrania ręką we własnej szesnastce. Prawdopodobnie z tego wynikał kiepski powrót gości do obrony – tak bardzo skupili się na dyskusjach z sędzią, że aż przegapili kontratak Realu.
Sędzia główny i jego suflerzy z VAR-u na szczęście wytrzymali presję i dali jedenastkę Sevilli. Do piłki podszedł Ivan Rakitić, autor asysty przy golu numer jeden. Chorwat zachował stuprocentowy spokój – Courtois zupełnie nie wyczuł jego intencji, rzucił się w drugą stronę. I nagle Andaluzyjczycy znaleźli się na ponownym prowadzeniu, choć jeszcze kilkadziesiąt sekund wcześniej mecz zauważalnie wymykał im się z rąk.
Real Madryt – Sevilla. Pocisk Kroosa na wagę punktu
Podrażniony Real rzucił się do ataku w poszukiwaniu drugiej bramki. Ale defensywa Sevilli w tym sezonie myli się dość rzadko i w końcówce dzisiejszego spotkania ekipa Julena Lopeteguiego również nie dawała gospodarzom zbyt wielkich nadziei na remis. Aż do czwartej minuty doliczonego czasu gry, kiedy zawodnicy Sevilli nie nadążyli z wyblokiem do Toniego Kroosa, który ewidentnie przymierzał się do oddania strzału z dystansu. Zadecydował moment zawahania, trwająca ułamek sekundy drzemka. To wystarczyło Niemcowi, by posłać potężny strzał na bramkę Bono.
Piłka po rykoszecie wpadła do siatki obok kompletnie zdezorientowanego golkipera.
Futbolówka odbiła się od nogi Diego Carlosa i na ten moment to jemu formalnie został przypisany samobój, który utrzymuje Real w walce o mistrzostwo kraju. Później uderzenia z podobnej odległości spróbował też Casemiro. Zabrakło dosłownie centymetrów.
Remis w dzisiejszym spotkaniu już właściwie na dobre wykreśla Sevillę z dyskusji o mistrzostwie Hiszpanii. Realowi jeden punkt pozwala zaś zrównać się dorobkiem z Barceloną i wyprzedzić ją dzięki lepszemu bilansowi meczów bezpośrednich. Najbardziej zadowolone z tego rezultatu może być jednak wspomniane Atletico, które pozostaje liderem hiszpańskiej ekstraklasy i ma wszystkie karty w ręku.
REAL MADRYT 2:2 SEVILLA
(M. Asensio 67′, D. Carlos (samobój) 90+4′ – Fernando 22′, I. Rakitić 78′)
fot. Newspix.pl