Stal Mielec mogła dziś praktycznie zakończyć emocje w walce o utrzymanie, ale nie wykorzystała faktu, że Raków dopiero co świętował zdobycie Pucharu Polski i nie wystawił najcięższych armat. Nie dość, że beniaminek był bezzębny w ofensywie, to jeszcze w praktycznie ostatniej akcji podarował gościom totalnie absurdalny rzut karny.
Stal Mielec – Raków: przesądził karny z 93. minuty
Absurdalny, bo Grzegorz Tomasiewicz nie miał żadnego powodu, żeby tak ryzykownie atakować Kamila Piątkowskiego, który walczył z Forsellem przy linii pola karnego. Niewielkie zagrożenie, standardowa sytuacja, a tu nagle pomocnik mielczan bezmyślnie zahaczył rywala. Sędzia Wojciech Myć podjął jak najbardziej słuszną decyzję o podyktowaniu jedenastki, którą na gola pewnie zamienił Ivi Lopez.
Hiszpan znów zrobił różnicę. Po jego wejściu z ławki Raków znacznie ożywił się w ofensywie. Lopez grał na dużym luzie, z fantazją i co najważniejsze – wiele rzeczy mu wychodziło. Gola mógł mieć znacznie wcześniej. W jednym przypadku Petr Schwarz nabił go, uderzając z osiemnastu metrów, ale piłka trafiła w słupek. W drugim Strączka uratował Getinger, który zdołał wybić głową strzał Lopeza zmierzający przy słupku. Bez pomocy swojego kapitana bramkarz Stali raczej nic by nie zrobił. Zresztą, Strączek już przed przerwą został uratowany przez Getingera, który stanął na drodze strzału głową Jakuba Araka. Również wtedy futbolówka leciała tak, że sam golkiper byłby w potężnych opałach.
Stal Mielec – Raków: Flis sprawdzał Holca
Tak naprawdę jedynie Getinger i Flis nie mogą mieć do siebie większych zastrzeżeń za to spotkanie jeśli chodzi o Stal. Flis okazał się zdecydowanie najgroźniejszym zawodnikiem beniaminka w ofensywie. Jako jedyny zmuszał Dominika Holca do większego wysiłku. Szczególnie dotyczy to efektownej próby z początku drugiej połowy, przy której Słowak musiał się solidnie napocić. To byłby piękny gol. Pierwszy sprawdzian miał miejsce zaraz na początku meczu, oczywiście – a jakże! – po wyrzucie Forsella z autu. Czorbadżijski zgrywał piłkę, a zamykający akcję Flis huknął z całych sił. Na szczęście dla Holca w sam środek bramki, więc z pomogą kolegów jakoś udało się zażegnać niebezpieczeństwo.
Znacznie więcej sobie po tym widowisku obiecywaliśmy, długimi fragmentami po prostu nudziło. Liczyliśmy, że Stal odważniej podejdzie do tematu, zwłaszcza że na ławce Rakowa siedzieli Ivi Lopez i Marcin Cebula, a Frana Tudora i Igora Sapały nie było nawet w meczowej kadrze. W pewnym momencie odnosiliśmy wrażenie, że gospodarze myśleli już tylko o dowiezieniu remisu. Raków również nie wyglądał na najbardziej zdeterminowaną drużynę świata, ale skoro beniaminek sam się wystawił, to piłkarze Marka Papszuna z tego skorzystali.
W efekcie po odrobieniu ligowych zaległości klub z Limanowskiego jest wiceliderem z dwoma punktami przewagi nad Pogonią Szczecin, z którą jeszcze zmierzy się w ostatniej kolejce.
Stal podała tlen Podbeskidziu. Gdyby dowiozła ten remis, wyprzedzałaby bielszczan, z którymi ma gorszy bilans meczów bezpośrednich, o cztery punkty. A tak, nadal wszystko jest realne w temacie walki o utrzymanie. Podbeskidzie musi tylko i aż pokonać w sobotę Wisłę Płock. Mielczan czeka starcie z Legią, więc teoretycznie przed nimi trudniejsze zadanie.
Fot. Newspix