Nikt chyba nie ma wątpliwości, że Pep Guardiola to jeden z najlepszych szkoleniowców na świecie, ale wiadomo – Liga Mistrzów ostatnio była dla niego upierdliwym kamieniem w bucie. Ha, „ostatnio”. Toż to mija przecież 10 lat, od kiedy Hiszpan ostatni raz meldował się w finale tych rozgrywek. W tym czasie Zidane wygrywał je seryjnie, triumfował żółtodziób Flick, Roberto Di Matteo, który potem przepadł, szansę dostawał „przegryw” Pochettino. No, brakowało Guardioli. Ewidentnie. Ale po dzisiejszym spotkaniu – koniec z tym.
Do dzisiaj Guardiola opadał kolejno z:
- Chelsea w półfinale
- Realem w półfinale
- Barceloną w półfinale
- Atletico w półfinale
- Monaco w 1/8
- Liverpoolem w ćwierćfinale
- Tottenhamem w ćwierćfinale
- Lyonem w ćwierćfinale
Wyraźnie widać, że w pewnym momencie Guardiola się zaciął. Jeszcze przez pewien czas regularnie dojeżdżał do ½ i tam miał problemy, ale w sumie zawsze był dość blisko. Potem było już tylko gorzej, a niektóre wpadki po prostu zostawiały sporą plamę na jego wizerunku.
Łatwiej zrozumieć wylot z Barceloną czy Realem, trudniej z Monaco, Tottenhamem, Lyonem czy nawet ówczesnym Liverpoolem. City potrafiło przecież zabrać ligę angielską dla siebie, a w Europie z tymi samymi rywalami miało problemy. Czasem odpadając w kuriozalny sposób, bo przecież pamiętamy dwumecz z Tottenhamem. Poza tym – z całym szacunkiem – jeśli zatrudniasz Guardiolę, nie chcesz odpadać z Lyonem. Niedosyt ewidentnie był.
Czuł go Bayern, czuło – wciąż pewnie czuje – City. Na krajowym podwórku, jak pisaliśmy, dla obu tych klubów wszystko się zgadzało. Bayern sięgnął po trzy mistrzostwa Niemiec, City dwukrotnie triumfowało w Premier League, zaraz będzie też trzeci triumf. Natomiast znów – jak zatrudniasz Guardiolę, chcesz od niego Ligi Mistrzów.
Teraz w końcu Hiszpan może je dać swojemu pracodawcy. Po pierwszych 45 minutach tego dwumeczu wydawało się, że będą ogromne kłopoty z awansem do finału, ale City zareagowało znakomicie. Szybko odpowiedziało na rozmach paryżan w pierwszym spotkaniu, a dzisiaj – profesura. Wielu pewnie spodziewało się, że to gospodarze będą mimo wszystko trzymać piłkę i w ten sposób odpychać PSG od własnego pola karnego, a tymczasem nie mieli problemu z tym, by na rywala się zaczaić. A kontry były ich w wykonaniu znakomite.
To też pewnie jakiś element rozwoju warsztatu trenerskiego Guardioli. Wszyscy znamy jego filozofię, natomiast ona ewoluuje i co ważne, potrafi się dostosować do rywala i możliwego scenariusza.
No, ale teraz Guardioli i tak pozostaje ostatni krok. Jeśli go nie postawi, a zrobi to na przykład Zidane i po raz czwarty wygra Ligę Mistrzów, krytycy Guardioli dostaną nowe argumenty.
Fot. Newspix