Reklama

Obsesja przerwania dominacji wreszcie się opłaciła

redakcja

Autor:redakcja

03 maja 2021, 17:49 • 8 min czytania 3 komentarze

To była obsesja. Nie da się użyć innych słów, nie da się od tego uciekać – wśród drużyn ze szczytów ligi włoskiej detronizacja Juventusu stała się najważniejszym spośród wszystkich celów. Neapolitańscy kibice tatuowali sobie datę meczu, w którym Kalidou Koulibaly swoim golem dał Napoli nadzieję na strącenie turyńczyków z grzędy. Mediolańscy fanatycy byli gotowi wybaczyć wszystkie wywrotki na pozostałych frontach, o ile ligowy wynik pozwalałby na ściganie się z Juve. Nie inaczej było w tym sezonie. Ale tym razem – ta obsesja po prostu się opłaciła.

Obsesja przerwania dominacji wreszcie się opłaciła

22 kwietnia 2018 roku wspominany Koulibaly strzelił bramkę na 1:0 dla Napoli w doliczonym czasie gry hitowego meczu z Juventusem. To był gol, który dał neapolitańczykom nadzieję, który przywrócił wiarę w to, że scudetto jest do zdobycia, że Turyn da się powstrzymać. Piłkarzy na lotnisku witało 20 tysięcy widzów, to wtedy jeden z kibiców wytatuował sobie wynik meczu wraz ze strzelcem gola, fala euforii dotarła nawet do Polski. Nie wierzycie? Cóż, jeden z nas zabukował sobie bilety lotnicze na dni, w których Neapol miał świętować tytuł. 

Przez te siedem dni, gdy Napoli było w lidze o punkt za Juventusem, ale miało przed sobą cztery łatwe spotkania ligowe, Neapol oddychał i żywił się wyłącznie nadzieją. A to przecież było trzy mistrzostwa dla Juve wstecz. Obraz dominacji nie był jeszcze tak okazały jak teraz, gdy Juventus miał szansę na jubileuszowy, dziesiąty tytuł z rzędu.

Dlaczego przywołujemy tamten Neapol, tamto Napoli? Bo to był absolutny wzorzec obsesji scudetto. Maurizio Sarri był gotowy rotować składem w nieskończoność, nawet w ważnych meczach europejskich pucharów, byle jego żelazna dwunastka była w pełni sił na ligowe wyzwania. Pisaliśmy wówczas:

Jak spisałoby się Napoli na wszystkich frontach, gdyby nie ich chorobliwa obsesja na punkcie mistrzostwa Włoch? Porażki z Szachtarem, ale przede wszystkim z Feyenoordem i już w Lidze Europy z RB Lipsk były postrzegane jako cena za walkę w pełni sił na własnym podwórku. Podobnie zresztą było z Pucharem Włoch, który oddano już w ćwierćfinale z Atalantą, gdy na ławce odpoczywali Reina, Allan, Jorginho, Mertens i Insigne. Churchill zapewne spuentowałby całość swoim hasłem o hańbie i wojnie, co gorsza dla Neapolu – trudno byłoby z nim dyskutować. Oddano Puchar Włoch, oddano Ligę Mistrzów, oddano Ligę Europy, a mistrzem i tak został Juventus.

Reklama

EARLY PAYOUT FUKSIARZ.PL – W SERIE A WYGRYWASZ JUŻ PRZY DWUBRAMKOWYM PROWADZENIU!

Wydawało się, że tamten sezon będzie poniekąd nauczką na przyszłość – nie możesz niczego odpuszczać w imię walki o mistrzostwo, bo ostatecznie możesz pozostać z niczym. Ale Inter Mediolan mimo wszystko spróbował.

PAN SCUDETTO

Trzy mistrzostwa Włoch i jeszcze dodatkowo mistrzostwo Anglii. Kolejne pięć tytułów mistrza jeszcze w karierze piłkarskiej. Od zatrudnienia w Juventusie dekadę temu, aż do dziś Antonio Conte to przede wszystkim ekspert od krajowych rozgrywek – pod tym względem można go zestawić z Pepem Guardiolą. Przyczyny są dwie – liczba “skalpów” jeśli chodzi o tytuły, ale też niedosyt na europejskich salonach. Guardioli wypomina się od lat, że nie potrafi doprowadzić do zdobycia Ligi Mistrzów żadnej drużyny, poza pamiętną Barceloną, która rządziła w czasach, gdy Conte pracował w Sienie.

Włoch musi się mierzyć z identycznymi zarzutami, bo występy jego klubów w Europie to droga przez mękę. Conte, mimo że pracował w mistrzowskim Juventusie i mistrzowskiej Chelsea, nigdy nie dotarł choćby do półfinału Champions League. Ba, z Juve zdarzyło mu się odpaść w grupie, potem pracując w Chelsea w 1/8 finału.

Inter jednak zatrudnił właśnie Antonio Conte, z jasnym zadaniem: scudetto. Po pierwsze, po drugie i po trzecie. Można się zresztą zastanawiać – czy przy innych priorytetach, Conte w ogóle dotrwałby do tego momentu za sterami klubu ze stadionu im. Giuseppe Meazzy? W sezonie 2019/20 Liga Mistrzów skończyła się dla Interu w zawstydzający sposób – już w fazie grupowej, gdzie czarno-niebiescy zajęli trzecie miejsce, po drodze remisując ze Slavią Praga czy trwoniąc przewagę nad Borussią Dortmund. Wprawdzie udało się dobić do finału w skróconej wersji Ligi Europy, ale tam górą była Sevilla. Klub jednak nie panikował, bo przed Conte przecież postawiono zupełnie inne zadania.

W sezonie 2020/21, mimo gigantycznych nakładów na wzmocnienia, mimo ciągłości pracy, mimo komfortowej sytuacji, która pozwalała Conte na przemodelowanie zespołu na swoją modłę na przestrzeni kilkunastu miesięcy, Inter zajął w Lidze Mistrzów czwarte miejsce. Dwukrotnie zremisował z Szachtarem Donieck, pogubił punkty z Borussią Moenchengladbach. Być może jednak to właśnie była jedna z tajemnic sukcesu Interu. W końcu zatrudniając Conte musisz się liczyć, że to nie Zinedine Zidane, który z błyskotek za Ligę Mistrzów mógłby ułożyć zastawę dla dużego obiadu rodzinnego.

Reklama

Conte… to po prostu Conte.

TU I TERAZ

Jego cała praca w Mediolanie od pierwszego dnia była nastawiona na ten jeden cel, jakim jest detronizacja Juventusu. I co więcej – władze Interu były w tej kwestii w pełni zgodne ze szkoleniowcem. Od razu Conte przeszedł na system z trzema stoperami, bez żalu pożegnał Mauro Icardiego, wyczyścił skład z ogniw, które nie pasowały do jego systemu, zażądał wzmocnień, czasem w charakterze luksusowych dublerów dla pierwszej drużyny. Niektóre ruchy mogły się wydawać… lekkomyślne? Niepasujące do realiów nowoczesnej piłki? Jesteśmy w stanie sobie wyobrazić nieco bardziej przyszłościowe zagrywki, niż wyciąganie od ligowego konkurenta 34-letniego Serba. Ale Conte chciał Kolarova, więc dostał Kolarova.

To zresztą przykuwa uwagę przy robocie Conte – dobiera zawodników idealnie do systemu, nie ma tutaj miejsca na jakieś kompromisy. Chciał najszybszego i najbardziej efektywnego prawego wahadłowego świata? Proszę bardzo, oto 45 milionów euro, jeśli Hakimi ma być niezbędny w grze o mistrzostwo, niech tak będzie. Ba, było to widać po innej luksusowej transakcji Interu. Christian Eriksen musiał się nauczyć grać u Conte, dopóki tego nie zrobił – oglądał świat z perspektywy ławki rezerwowych. Jasne, trener próbował przez moment się nagiąć, zagrać z Duńczykiem jako klasyczną dziesiątką, nieco zaburzając swoje ulubione proporcje w środku pola. Ale szybko doszedł do wniosku, że nie ma to żadnego sensu – i do końca stycznia Eriksen w lidze zagrał tylko pięć meczów w pierwszym składzie, tylko raz pełne 90 minut.

Znów okazało się, że system jest silniejszy od jednostki. I – co tu kryć – to się opłacało. Eriksen na siedząco obserwował 6:2 z Crotone, 4:2 z Torino, 2:0 z Juventusem, 5:2 z Benevento (tu wszedł na 9 minut). Poza tym – wiadomo – Conte postawił na swoim przy rubrykach “transfery wychodzące”. Zostali w zespole zwłaszcza dwaj doskonali zawodnicy ofensywni – o Lukaku i Martinezie można zresztą pisać całe eseje. Jeszcze jeden trafiony transfer – Nicolo Barella. Mimo 23 lat – absolutny szef, obecnie już 14 punktów w klasyfikacji kanadyjskiej.

SERIE A W FUKSIARZ.PL!

Torino wygra z Parmą? Kurs 1,60!!

Tak można wymieniać i wymieniać, bo Inter po prostu był wyjątkowo spójny, przynajmniej w kluczowych kwestiach. Wiadomo było, że wyjątkowo ważna będzie trójka stoperów i dokładnie tak się stało. To właśnie w tej formacji zresztą najlepiej widać plan. Gdy okazało się, że Diego Godin nie dojeżdża do poziomu wymaganego przez Conte, po prostu go odpuszczono. Jakość miała być na tutaj i na teraz.

NIE MOŻESZ POKONAĆ? PRZYŁĄCZ SIĘ DO NICH!

Nade wszystko zaś – Inter po prostu zaczął być strasznym Juventusem w lidze. Już wcześniej zdarzały się oczywiście okresy, gdy wydawało się, że cały dorobek punktowy opiera się na Handanoviciu (zero z tyłu) i Icardim (jeden z przodu). Ale u Conte dyscyplina taktyczna i bezwzględna gra ukierunkowana wyłącznie na stabilne punktowanie sięgnęła zenitu. Inter w 34 meczach stracił zaledwie 29 goli, to bezsprzecznie najlepszy wynik w lidze. Ale to i tak nie jest jeszcze cała prawda. Spójrzmy na ostatnie 15 spotkań, gdy Inter już miał za sobą wszystkie “nieobowiązkowe” mecze pokroju fazy grupowej Ligi Mistrzów czy Pucharu Włoch. Na przestrzeni tych piętnastu starć, mediolańczycy wpuścili… sześć goli. To dobrze obrazuje, że im bliżej końca sezonu, tym więcej wyrachowania, tym więcej bezpiecznej gry, z której przecież słynął Juventus pod wodzą Conte.

Pamiętne mistrzostwo 2013/14 – Juventus przekroczył 100 punktów, ale przede wszystkim – wpuścił tylko 23 gole w 38 kolejkach.

Inter doszlifował to w imponujący sposób. W ostatnich dziesięciu meczach czarno-niebiescy dopisali sobie do dorobku 26 punktów na 30 możliwych. Potrzebowali do tego zaledwie CZTERNASTU goli. Atalanta w tym okresie strzeliła dziesięć bramek więcej, bardziej bramkostrzelni byli również piłkarze Napoli, Lazio, Juventusu, Milanu, a nawet Parmy, Crotone czy Fiorentiny. Ale kogo to właściwie będzie interesowało? Albo inaczej – czy którykolwiek z 30 tysięcy kibiców zgromadzonych wczoraj na rynku w centrum miasta, świętując odzyskany po latach tytuł, preferowałby porażki 3:4 i remisy 5:5?

Pozostaje jedynie pytanie – co dalej. Inter ma świetną bazę, by budować silny europejski klub – na ten moment zdaje się, że przeszkodzić mogłyby mu tylko chińskie decyzje polityczne, bo pamiętajmy, że właściciel mediolańczyków nie do końca podlega zasadom wolnego rynku. Poza tym? Jest w składzie sporo piłkarzy w swoim “prime time”, ale i takich, którzy nadal się rozwijają. Juventus jest w totalnej rozsypce, w kraju jest za to parę drużyn, z których można wyciągać gwiazdy i gwiazdeczki – by daleko nie szukać, mówi się już choćby o Gosensie z Atalanty w kontekście lewego wahadła w Mediolanie.

Problem? Superliga upadła, a więc Antonio Conte jest skazany na kolejną przeprawę ze swoją “ukochaną” Ligą Mistrzów. A biorąc pod uwagę, że włoski szkoleniowiec niemal w każdym kolejnym klubie miewał już karczemne awantury z przełożonymi – również i mediolańska idylla nie musi wcale trwać latami. Ale to są już szczegóły, detale, którymi Inter będzie musiał się zająć kiedy indziej – jak już odparuje szampan, jak już ostatni niedobitkowie wrócą z fety.

Na ten moment została zaspokojona najpilniejsza potrzeba, największa obsesja nie tylko Mediolanu, ale i całej reszty Włoch. Obsesja detronizacji Juventusu. W stylu, który nie pozostawia złudzeń, kto jest najsilniejszą włoską drużną AD 2021.

Fot.Newspix

Najnowsze

Hiszpania

Media: Gavi miał zastrzeżenia do gry Lewandowskiego w meczu z Atletico

Bartosz Lodko
3
Media: Gavi miał zastrzeżenia do gry Lewandowskiego w meczu z Atletico

Weszło

Komentarze

3 komentarze

Loading...