Ten sezon Lech Poznań przegrał już dawno temu, ale na koniec mógł przynajmniej wlać w serca swoich kibiców odrobinę nadziei, że są widoki na wygrzebanie się z dołka w najbliższej przyszłości. Zamiast tego “Kolejorz” przebija kolejne poziomy dna. Po porażce z Podbeskidziem w niesamowitych okolicznościach przegrał ze Stalą Mielec. Czystej krwi frajerstwo.
Lech Poznań – Stal Mielec: szokująca końcówka
Jest 1:0 dla gospodarzy. 88. minuta, Maciej Skorża dokonuje defensywnej zmiany – za Jakuba Kamińskiego wchodzi Wasyl Kraweć. W założeniu po to, żeby uspokoić sytuację. Mija kilkadziesiąt sekund i… tenże Kraweć ładuje sobie samobója w zamieszaniu po wyrzucie Forsella z autu. Był naciskany przez Flisa, ale nie znajdował się w sytuacji bez wyjścia, po prostu zabrakło mu opanowania. W przypadku Ukraińca i Fina robimy wyjątki co do not – weszli późno, lecz odegrali tak istotną rolę w widowisku, że nie możemy ich pominąć. Cieszyć będzie się tylko Forsell.
W szeregach Lecha złość przemieszana ze wściekłością.
Ale to nie wszystko. W doliczonym czasie Forsell znów wyrzuca piłkę z autu, w wielkim tłoku De Amo kierunkowo (!) przyjmuje ją sobie na klatkę piersiową (!!) i niczym rasowy snajper ładuje nie do obrony pod poprzeczkę.
Absolutnie fatalnie w kryciu zachował się Kwekweskiri, który na to wszystko Hiszpanowi pozwolił. Gruzin dał dziś ożywczą zmianę, ale tym blackoutem przekreślił całe dobre wrażenie, które wcześniej sprawił.
Sky is the limit – w przypadku “Kolejorza”, we frajerstwie.
Lech Poznań – Stal Mielec: dobry Puchacz nie wystarczył
Lech nie rozgrywał dobrego meczu. Poza Tymoteuszem Puchaczem w drugiej połowie, nikt w jego szeregach mocniej nie ogarniał tematu. Puchacz dwoił się i troił. Walił bomby z daleka – raz niecelne, raz w słupek, potem znów odrobinę niecelnie, ale wreszcie mu wpadło. Dośrodkowanie Czerwińskiego, sytuacyjne zgranie głową Tiby i kolejna petarda kapitana poznaniaków – rykoszet od Czorbadżijskiego i w końcu piłka zatrzepotała w siatce.
Wydawało się, że tego prowadzenia nie da się wypuścić. Stal praktycznie nie miała atutów z przodu – ani z Makiem i Domańskim na szpicy, ani z Kolewem i Prokiciem. No, okej, raz Kolew przytomnie zgrał piłkę przed pole karne do Urbańczyka, ale jego strzał nie był zbyt groźny, Bednarek interweniował na notę.
Generalnie jeżeli miały tu paść kolejne gole, to raczej ze strony podopiecznych Skorży. O próbach Puchacza już było, a przecież Czerwiński zmarnował wcześniej sam na sam (jedyny dobry moment Ramireza, który podawał), Kwekweskiri zepsuł akcję Puchacza, potem zaś dla odmiany Ramirez zepsuł akcję Gruzina.
Stal zdobyła swoje bramki z niczego, ale nie z przypadku. Tak samo dopiero co załatwiła Pogoń. Też z autu wyrzucał Forsell, a w polu karnym odnalazł się De Amo. Wówczas Hiszpan asystował Flisowi, teraz samemu wszystko wykończył. Dało to sześć punktów na wagę złota.
Ten mecz był metaforą całego sezonu Lecha. W pojedynczej akcji podsumowaniem byłaby kontra 4 na 2 z pierwszej połowy okropnie zepsuta przez Skórasia. Dobrze się zapowiadało, a na koniec… się nie udało.
Efekt? Lech nie będzie najlepszy nawet w Poznaniu, Warty już nie dogoni. Jest jeden pozytyw dla piłkarzy z Bułgarskiej – ten mecz rozegrano jeszcze przy pustych trybunach.
Fot. Newspix