Reklama

Gruby zrobił rajd, niski walnął z główki. Jak Arka zdobyła Puchar Polski?

Michał Kołkowski

Autor:Michał Kołkowski

01 maja 2021, 15:07 • 17 min czytania 11 komentarzy

„Zarandia! Zarandia, Zarandia… Ależ akcja, coś NIE-SA-MO-WI-TE-GO! Jak on to zrobił?!” – wywrzaskiwał rozemocjonowany Mateusz Borek. W tym samym momencie rzeczony Luka Zarandia ściągał już koszulkę i z odsłoniętym torsem – zresztą niezbyt okazale się prezentującym – pędził w stronę tej trybuny Stadionu Narodowego, którą zajmowali kibice przystrojeni w żółto-niebieskie barwy. Była dokładnie 111 minuta finału Pucharu Polski w sezonie 2016/17. Arka Gdynia za sprawą szerzej nieznanego Gruzina wyszła na prowadzenie 2:0 z Lechem Poznań. Prowadzenie, którego już faworytom ze stolicy Wielkopolski nie oddała. Ambitny, lecz targany rozmaitymi problemami wewnętrznymi beniaminek sprzątnął puchar sprzed nosa „Kolejorza”, co niewątpliwie może uchodzić za jedną z największych sensacji tych rozgrywek w XXI wieku.

Gruby zrobił rajd, niski walnął z główki. Jak Arka zdobyła Puchar Polski?

Kim był wtedy Zarandia dla Arki? Nikim szczególnym. Zagrał ledwie 49 minut w Pucharze, niezbyt udanych, z Wigrami Suwałki. W lidze? Dwa króciutkie epizody Nawet w tym meczu z Lechem było widać, że nie jest w dobrej dyspozycji, brzuszek rysował się dość wyraźnie. No ale dla Arki to był wieczór magiczny, z magicznymi bohaterami. – Gdy Zarandia dołączał do nas zimą, to plan dla niego był bardzo ostrożny. Miał się aklimatyzować, pracować mocno w treningu i powoli wchodzić do gry – tłumaczył nam w 2017 roku Wojciech Pertkiewicz, wtedy prezes Arki. – Życie pokazało, że przytrafiła mu się piękna akcja i medal za Puchar Polski. Choć to była melodia przyszłości i nadal jest.

I to właśnie ta „melodia przyszłości”, zauważalnie daleka od optymalnej formy fizycznej, dobiła Lecha Poznań w finale Pucharu Polski na Narodowym. Choć przecież w ekipie „Kolejorza” wystąpili tamtego dnia piłkarze o uznanych nazwiskach – Jan Bednarek, Tomasz Kędziora, Dawid Kownacki, Szymon Pawłowski, Radosław Majewski, Maciej Makuszewski, Marcin Robak, Łukasz Trałka… Jeśli podliczyć dziś liczbę występów w reprezentacji Polski całego tego towarzystwa, wyjdzie w sumie ponad 100 meczów rozegranych w kadrze przed i po finale. Arkowcy mogą się wylegitymować czterema takim występami – po dwa nabili Antoni Łukasiewicz i Adam Marciniak.

Przepaść w potencjalne piłkarskim pomiędzy oboma finalistami była wręcz olbrzymia, ale Dawid zdołał ustrzelić Goliata. – Nic nie wskazywało na to, byśmy mieli się w tym spotkaniu męczyć – opowiada Radosław Majewski, były gracz Lecha. – W lidze graliśmy bardzo dobrze. Mieliśmy pewność, że jedziemy po zwycięstwo. Jak jesteś w dobrej formie, to takie spotkania traktujesz jako dopełnienie formalności. No ale trzeba jej dopełnić.

Reklama
Luka Zarandia – tak wyglądał zawodnik, który rozstrzygnął losy finału

Krąży legenda, że Arka na zwycięstwo tak dalece nie liczyła, że nie miała własnych szampanów i musiała pożyczyć od Lecha. Tę historię prostuje wspomniany Pertkiewicz: – Z tego co kojarzę, to chyba mieliśmy nawet oklejone szampany napisami „Puchar jest nasz”. Podobnie było z koszulkami. Ale muszę przyznać, że przygotowaliśmy się skromnie, bo Lech miał wydrukowane 10 000 takich koszulek. My – 100. Później była zabawa i pewnie trzeba było skądś parę sztuk skombinować, natomiast na pewno nie było tak, że przyjechaliśmy z pustymi rękami.

Świętowanie? Było, a jakże, choć bez większych szaleństw, bo Arka niedługo później miała ważny mecz z Cracovią. Zwycięstwo w Pucharze Polski nie zwolniło jej z konieczności bicia się o utrzymanie. – Drużyna wracała do hotelu poza Warszawą. Tam była mała celebra i powrót, przywitanie z kibicami pod stadionem. Tak więc nie była to biesiada do rana, trzeba było wstać. Musieliśmy podejść do meczu z Cracovią z odpowiedzialnością. Przegraliśmy 0:2, ale nie wynikało to z imprezy, tylko z tego, że forma była, jaka była – zapewnia Pertkiewicz.

Jak to w ogóle możliwe, że zespół z takim trudem walczący o ligowy byt zdołał sięgnąć po Puchar Polski? Cofnijmy się nieco w czasie.

Zarejestruj się na Fuksiarz.pl

Arka Gdynia zwycięży jutro w finale Pucharu Polski? Kurs 5,20 na triumf gdynian

ARKA – LECH. HISTORIA FINAŁU PUCHARU POLSKI 2016/17

ARKA – LECH. DROGA GDYNIAN DO FINAŁU

Po spadku z najwyższego poziomu rozgrywek w 2011 roku Arka na dość długi czas utknęła na zapleczu Ekstraklasy. Nie powiodły się próby szybkiego powrotu do elity. Gdynianie zostali zmuszeni, by się przegrupować i przedefiniować organizacyjnie, finansowo i kadrowo. O awans skutecznie powalczyli dopiero w sezonie 2015/16. Drużynę prowadził wówczas trener Grzegorz Niciński, wcześniej zasłużony dla Arki zawodnik. – Jeśli ktoś powiedziałby nam kilka miesięcy temu, że awansujemy do Ekstraklasy tak szybko, to pewnie mało kto by w to uwierzył. Mieliśmy plan trzyletni, a udało nam się awansować już po dwóch latach – mówił szkoleniowiec po zaklepaniu promocji do najwyższej ligi.

Reklama

Bogiem a prawdą, rzeczywiście było po Arce widać, że personalnie nie jest to jeszcze zespół przygotowany na Ekstraklasę. Jasne, w 1. lidze gdynianie nie mieli sobie równych, zaklepali awans na kilka kolejek przed końcem. Ale nie od dziś wiadomo, że walka o wejście do Ekstraklasy, a walka o utrzymanie się w niej, to dwa zupełnie odmienne wyzwania. Wymagające innego stylu, innych predyspozycji i – po prostu – innych zawodników.

Dość powiedzieć, że najskuteczniejszym piłkarzem Arki w sezonie 2015/16 był 33-letni Paweł Abbott. A chyba nikt nie oczekiwał, że na rosłym, lecz mającym mnóstwo ograniczeń napastniku będzie można opierać ofensywę zespołu również po awansie. Pewne rzeczy na najwyższym poziomie rozgrywek po prostu już nie przechodzą. Jednak wzmocnienia dokonane przez działaczy beniaminka przed startem kolejnych rozgrywek też niespecjalnie imponowały – w Arce wylądowali Dariusz Zjawiński, Dawid Sołdecki, Adrian Błąd, Szymon Lewicki, Damian Zbozień, Adam Marciniak, Dominik Hofbauer, Adam Danch i Pavels Steinbors. Właściwie wszyscy zostali ściągnięci nad Bałtyk na zasadzie wolnego transferu.

Grzegorz Niciński

– Po to wchodziliśmy, aby na tym poziomie funkcjonować i grać. Jesteśmy ambitni, ale nikt nie jest zadufany w sobie i butny. Dla nas każde spotkanie w ekstraklasie będzie nauką i lekcją, ale chcielibyśmy punktować już od pierwszych kolejek – twierdził Niciński latem 2017 roku.

Początkowo piłkarze Arki wcielili te śmiałe założenia trenera w sposób spektakularny. Po dziesięciu ligowych kolejkach beniaminek z Gdyni nieoczekiwanie plasował się w ligowej czołówce i miał na koncie między innymi zwycięstwa z Wisłą Kraków (3:0), Ruchem Chorzów (3:0), Śląskiem Wrocław (2:0) oraz Legią Warszawa (3:1). Arka nie tylko znakomicie punktowała, ale i grała niezły futbol, kreując wielu kompletnie niespodziewanych bohaterów – żeby wspomnieć choćby o filigranowym Rafale Siemaszce. Jednak na dłuższym dystansie gdynianie nie zdołali utrzymać tak dobrej dyspozycji. W 10. kolejce ligowych zmagań bezbramkowo zremisowali na wyjeździe z Lechem Poznań, co było oczywiście rezultatem korzystnym z punktu widzenia arkowców, ale jednocześnie okazało się być początkiem passy ośmiu ligowych meczów bez zwycięstwa. Pod koniec listopada Arka przegrała 1:5 z Wisłą. Tą samą Wisłą, którą kilka tygodni wcześniej sama zmiażdżyła.

Co tu dużo mówić – Arka została przeczytana przez ligowych rywali. Pozycja trenera Nicińskiego zaczęła się chwiać.

ARKA – LECH. NICIŃSKI ZWOLNIONY

Jeżeli szkoleniowiec Arki czymś się bronił – rzecz jasna poza solidną zaliczką punktową, jaką wypracował na początkowym etapie rozgrywek – to na pewno kolejnymi awansami w Pucharze Polski. Arka wspinała się po szczeblach tych rozgrywek w sumie trochę niepozornie, ponieważ los oszczędzał jej na drodze do finału rywali z ekstraklasowej półki. Co wcale nie oznacza, że gdynianie kolejne etapy turnieju przechodzili bez kłopotów.

  • 1/32 finału (26.07.2016) Rominta Gołdap 1:4 Arka Gdynia
  • 1/16 finału (09.08.2016) Olimpia Zambrów 0:1 Arka Gdynia
  • 1/8 finału (22.09.2016) KSZO Ostrowiec Świętokrzyski 1:2 Arka Gdynia
  • 1/4 finału (25.10.2016; 29.11.2016) Bytovia Bytów 2:1, 0:1 Arka Gdynia
  • 1/2 finału (28.02.2017; 04.04.2017) Arka Gdynia 3:0, 2:4 Wigry Suwałki

Umówmy się – można sobie wyobrazić trudniejszy zestaw oponentów.

Podopieczni Nicińskiego mocno się męczyli w ćwierćfinałowym dwumeczu z Bytovią, potem narobili sobie również nieco problemów w rewanżowym starciu z Wigrami Suwałki. Przepustkę na Narodowy udało im się jednak wywalczyć. Trener już zimą wybiegał myślami w stronę finału. – Dla każdego trenera gra na PGE Narodowym jest marzeniem – powiedział w rozmowie z „Łączy nas piłka”. – Jednak nasz cel numer jeden na wiosnę pozostaje bez zmian. Mamy się utrzymać w Ekstraklasie. Finał byłby dopełnieniem i powtórzeniem największego sukcesu w historii klubu.

Można zatem szkoleniowcowi żółto-niebieskich trochę współczuć. Przepustkę na Narodowy wypracował, ale do samego finału na stanowisku nie doczekał. Wiosną Arka zanotowała passę czterech ligowych porażek z rzędu. Zebrała u siebie lanie m.in. od Lecha Poznań, swojego późniejszego rywala w finale. Klęska 1:5 z Pogonią Szczecin przelała czarę goryczy, choć rozstanie z Nicińskim było w zasadzie pewne już wcześniej.

Pogoń Szczecin 5:1 Arka Gdynia (Ekstraklasa 2016/17)

10 kwietnia 2017 roku Arka oficjalnie ogłosiła zwolnienie trenera, który zapewnił jej awans do Ekstraklasy i udział w finale krajowego pucharu. Właściwie momentalnie przedstawiono też jego następcę, którym okazał się Leszek Ojrzyński. Co tylko potwierdziło zakulisowe głosy, że posada Nicińskiego od dawna wisiała na włosku, a gdyńscy działacze intensywnie dogadywali temat potencjalnego następcy.

ARKA – LECH. DERBOWY KOSZMAR ARKI

Ojrzyński wówczas miał coś do udowodnienia. Naturalnie wciąż pamiętano mu dobrą robotę wykonaną w Koronie Kielce i Podbeskidziu Bielsku-Biała, ale już w Górniku Zabrze charyzmatyczny szkoleniowiec spisał się gorzej. Tymczasem Arka po klęsce z Pogonią spadła na 14. miejsce w Ekstraklasie. Oczywiście czasu do wyprowadzenie zespołu na prostą było sporo, bo gdynianie mogli się jeszcze odkuć w grupie spadkowej, no ale lęk przed degradacją zaczął na poważnie zaglądać im w oczy. Na dodatek debiut Ojrzyńskiego przypadł na derbowe starcie z Lechią.

– Kilka tych meczów derbowych było, wszystkie przegrane – wspomina Ojrzyński. – I każde z tych spotkań miało swoją własną, inną historię. Wszystkie z nich bardzo odczułem. Debiutowałem właśnie w derbach Trójmiasta. Problemów miałem sporo, bo Arka w pięciu ostatnich meczach przed moim przyjściem straciła dwadzieścia bramek. Lepszej drużyny pod tym względem nie było… Czy raczej gorszej – zależy jak na to spojrzeć. Trzeba było wejść do szatni i w meczu takiego kalibru zareagować. Niestety, nie ułożyło się to po naszej myśli. Pamiętam jak padały te bramki w moim debiucie. Przegrywaliśmy 0:2, udało nam się złapać kontakt. Lechia miała bardzo ciężką przeprawę w tym meczu. W pewnym momencie wybijali już piłkę po autach. Ale liczy się tylko wynik. Przebieg meczu pamiętam tylko ja i zawodnicy, a wynik 1:2 pozostał i takie są fakty.

Arka pod wodzą nowego trenera zaczęła zatem od porażki z Lechią, a potem podzieliła się punktami z Piastem i Cracovią. Do finału Pucharu Polski gdyńska ekipa przystępowała w nastrojach może nie grobowych, ale na pewno bardzo ponurych.

Leszek Ojrzyński po porażce w pierwszym meczu na ławce trenerskiej Arki

Inaczej wyglądała sytuacja prezentowała się natomiast w Lechu Poznań.

Gracze „Kolejorza” nie tylko mieli świeżo w pamięci marcowe starcie z Arką, w którym udało im się wygrać aż 4:1, ale i kilka innych znakomitych występów w Ekstraklasie. Po przerwie zimowej lechici wygrali 3:0 z: Termalicą, Piastem, Pogonią, Wisłą Płock oraz Ruchem. Pokonali też Lechię i Koronę. Zdarzały im się potknięcia, prawda, no ale komu się one w tej lidze nie przytrafiają? Lech tak czy owak punktował z imponującą regularnością. Gdyby nie domowa porażka w meczu na szczycie z Legią Warszawa po słynnym golu Hamalainena w czwartej minucie doliczonego czasu gry, wiosna w wykonaniu Lecha byłaby bliska ideałowi. No, przynajmniej do 2 maja 2017 roku.

Zwycięski finał z Arką i odzyskanie Pucharu Polski po latach niepowodzeń (Lech przegrywał z Legią finałowe starcia tych rozgrywek w 2011, 2015 i 2016 roku) miało więc dla ekipy Bjelicy stanowić pozytywny impuls przed decydującą fazą walki o mistrzostwo Polski. – Pamiętam, że rozmawiałem z „Trałą” przed meczem. Mówił, że to dla niego trzeci finał z rzędu i jak znowu przegra, to on już ten puchar odpuszcza – śmieje się Majewski.

Po sezonie zasadniczym tabela wyglądała bowiem tak:

  • (1.) Jagiellonia Białystok – 59 punktów
  • (2.) Legia Warszawa – 58
  • (3.) Lech Poznań – 55
  • (4.) Lechia Gdańsk – 53
  • (12.) Arka Gdynia – 31
  • (13.) Cracovia – 31
  • (14.) Ruch Chorzów – 30
  • (15.) Piast Gliwice – 30
  • (16.) Górnik Łęczna

Biorąc pod uwagę podział punktów przed podziałem na grupy mistrzowską i spadkową – w Ekstraklasie na finiszu sezonu mogło się zdarzyć właściwie wszystko. Lech bardzo mocno wierzył w dublet. Arka – w cud.

ARKA – LECH. CZAS GRAŁ NA KORZYŚĆ ARKI

Arka przed finałem raczej starała się podchodzić do tego meczu jak do szansy, tak, by ciśnienie nie pętało jej nóg. Adam Marciniak mówił: – Nie mam obaw. Nikt się raczej nie boi, wszyscy są szczęśliwi, że dostąpią takiego zaszczytu. Będziemy atakować nie z pozycji faworyta i możemy tylko zyskać, sprawić sensację, w tym meczu jest mniejsza presja niż w tych, które czekają nas w walce o utrzymanie. Marcus Da Silva wspomina natomiast: – Czuło się ekscytację związaną z Narodowym. To był pozytywny stres. Mnie to nakręcało.

Z kolei trener Ojrzyński zapowiadał: – Nasi zawodnicy są świadomi tego, o co grają we wtorek. Czekali na to spotkanie. To niesamowita przygoda i doświadczenie, tym bardziej na takim stadionie. Wiemy, że przyjdzie bardzo wielu ludzi, część z nich będzie kibicować Arce. Chcemy sprawić niespodziankę, bo w takich kategoriach należy rozpatrywać nasze szanse. Faworytem jest Lech.

Czyli spokojna, jak najbardziej przemyślana i słuszna w takich okolicznościach narracja. To Lech musi, my możemy. Jak przegramy, to nic się nie stanie, a jak wygramy, to będziemy bohaterami i fajnie. Czy można się dziwić takiemu podejściu? Absolutnie nie, już wtedy było czuć ogromną przewagę Lecha, ale po czasie, z pewnej perspektywy, widać było, ile teoretycznie powinno dzielić te drużyny. Spójrzmy na składy:

  • Burić – Kędziora, Nielsen, Bednarek, Kostewycz – Trałka, Gajos – Kownacki, Majewski, Jevtić – Robak (z ławki: Pawłowski, Radut, Makuszewski)
  • Steinbors – Socha, Sobieraj, Marcjanik, Warcholak – Łukasiewicz, Marciniak – Marcus, Szwoch, Bożok – Trytko (z ławki: Hofbauer, Zarandia, Siemaszko)

Na papierze: deklasacja. Po czasie widzimy przecież, że Bednarek radzi sobie w Premier League. Kędziora dopiero co został mistrzem Ukrainy. Płacąc za Kownackiego, Fortuna rozbiła bank, a Trałka do dzisiaj rozstawia ligę po kątach. Dodajmy do tego trenera Nenada Bjelicę, który rozbijał się z Dinamem po Lidze Mistrzów. Czym może odpowiedzieć Arka? Marcjanik wyjechał do Włoch, ale szybko go zweryfikowano. Z ławki wchodził Zarandia, który chwilę pokopał w Belgii, natomiast bez specjalnych sukcesów i jest obecnie w Kazachstanie. Niby więc były to zespoły z tej samej ligi, ale tylko umownie – Lech przerastał gdynian, miał wręcz obowiązek wygrać ten mecz. Prezes Pertkiewicz mówił swoim zawodnikom, że Arka ma tyle szans na zdobycie Pucharu co wino procent. Ale chyba jakieś bardzo delikatne, cieniutkie winko.

Wojciech Pertkiewicz obok władz Lecha Poznań

Wydaje się, że Bjelica miał tego świadomość i rozumiał, że jeśli Lech ma ten finał przegrać, to głównie przez presję. Plątaninę nóg spowodowaną palącym pragnieniem sukcesu. Mówił: – Każdy mecz w Lechu jest z presją i w każdym spotkaniu jesteśmy faworytem. Jesteśmy przygotowani, myślimy tylko o Arce i chęci zwyciężania. Jeśli nie ma presji od dziennikarzy, to my sami ją zrobimy. Są ważne i ważniejsze mecze, ale każdy chcę wygrać. Finał Pucharu Polski czy Ligi Mistrzów – chcę wygrać. Tak samo na treningu. Moi zawodnicy muszą znać tę mentalność.

Bjelica musiał przecież wiedzieć, co przeżywał Lech na tym stadionie z Legią. Chciał nauczyć swoich zawodników pewnego podejścia. Jak czas pokazał – nie nauczył. Aczkolwiek trzeba zaznaczyć, że w finałowym spotkaniu Lech miał spodziewaną przewagę. Tylko nic nie wpadało do siatki.

  • Główka po rzucie rożnym przeleciała tuż nad bramką, do siatki wleciał jedynie Steinbors
  • Kownackiego z siódmego metra zatrzymał bramkarz
  • Chwileczkę później Łotysz przenosi piłkę nad poprzeczką po kolejnej główce

A to tylko pierwsze pół godziny gry.

Dodajmy do tego wiele sytuacji, kiedy lechitom brakowało centymetrów, by dziubnąć piłkę. Kiedy arkowcy wybijali ją rozpaczliwe. Wydawało się – coś musi w końcu wpaść. Ale nie wpadało. Kapitalnie bronił Steinbors (w lidze zmiennik Jałochy), choć często dopisywało mu szczęście. A czas grał na korzyść Arki. Marcus opowiada: – Im dłużej tam było 0:0, tym bardziej nasze szanse wzrastały. Tak samo było ostatnio w półfinale z Piastem – to był faworyt. Oni posiadali piłkę, chcieli strzelać. Ale im dłużej im to nie wychodziło, tym bardziej my rośliśmy. Puchar jest specyficzny.

Majewski ma podobne spostrzeżenia, choć oczywiście patrzy na sprawę z drugiej strony barykady. – Najgorzej, to w takim meczu doprowadzić do dogrywki i nerwówki – mówi. – Wyglądaliśmy na lepszą drużynę, ale nie potrafiliśmy umieścić piły w bramce. Jak nie strzelasz, to – ja nie wiem czemu – pojawia się w głowie taka niepewność, że zaraz się coś złego, niespodziewanego wydarzy. Tak po prostu jest.

ARKA – LECH. SENSACJA W FINALE

Arkę mimo wszystko to mogło zgubić w 90 minucie, kiedy wymarzoną patelnię miał Radosław Majewski. Dostał piłkę z prawego skrzydła, miał czas, miał miejsce, wystarczyło dobrze przymierzyć i Steinbors nie miałby nic do powiedzenia. Ale Majewski nawet nie trafił w bramkę. Arka wtedy uwierzyła w siebie jeszcze mocniej. Potwierdza to Marcus: – O Jezu, 90 minuta… Pamiętam, że Sobieraj próbował zatrzymać tę akcję, ale był już mega zmęczony i nie dał rady. Jak Majewski nie strzelił, to powiedziałem do kolegów na ławce – bo już mnie Siemaszko zmienił – że wygramy.

Miał rację.

Radosław Majewski nie ucieszył się ze srebrnego medalu

Majewski opowiada: – Spierdoliłem, najkrócej rzecz ujmując. Pamiętam tę sytuację do teraz, ona mi się powtarza przed oczami. Mogłem osobiście zamknąć ten mecz. Skończyć go w 90 minucie. Zobacz, jaka w piłce jest mała różnica od bohatera do zera? Strzeliłbym jedną bramkę i każdy by mnie pamiętał jako tego, który dał Lechowi trofeum. I byłoby cudownie. Ale nie trafiłem i zostałem tym, który zawalił. A powinienem był to zakończyć. Jeden dobry strzał i byśmy zasłużenie wygrali. Bo naprawdę na to wtedy zasłużyliśmy. Ja pamiętam, że piłkarze Arki już koło 80 minuty nie dawali rady wracać w swoje pole karne. I wygrali z nami w dogrywce. Ten mój sprint w ostatniej minucie – przecież w defensywie Arki nie było wielu zawodników. Dali z siebie wszystko i nie zdążyli wrócić pod własną bramkę. Byli wycieńczeni. Ale to oni zdobyli Puchar Polski, mają to w swojej historii. A my, choć byliśmy przed meczem naładowani, skończyliśmy z niczym.

W dogrywce urwał się skrzydłem Marciniak i dorzucił jedno ze swoich ciasteczek, bo cokolwiek powiedzieć – bywa, że Marciniak ma naprawdę dobre wrzutki. Ale że wynik otworzył akurat Siemaszko? Głową?! Chłop odrósł od ziemi na 170 centymetrów. Wstyd dla obrońców Lecha, lecz też ta bramka pokazywała, w jakim gazichu był wówczas napastnik Arki. Sieknął wtedy 14 bramek we wszystkich rozgrywkach, choć wcześniej nigdy nie trafiał na ekstraklasowych boiskach. Mówił nam: – W tamtym momencie nie uważałem się za gwiazdę. Nie znajdowałem się na billboardach. Nie występowałem w reklamach. Ale mimo wszystko to było coś. W Trójmieście wiele osób mnie rozpoznawało. Chociaż z tego, co pamiętam, w „Przeglądzie Sportowym” znalazłem się na okładce. Bardzo miłe wspomnienia.

Uratował go dla gdyńskiego futbolu między innymi Jarosław Kotas, panowie zresztą dzisiaj razem współpracują. Kotas w swoim stylu wspominał: – Obrońca-biedak widzi piłkę i chce na nią iść, ale Rafał ma timing. To coś, czego się człowiek nie nauczy, tylko musi dostać. On dostał. Za długo grał w Rumiach, gdzieś tam się pałętał. Miał cycki i brzuch. Ale na stare lata robi to, co powinien.

Rafał Siemaszko toni w objęciach po triumfie w Pucharze Polski

Potem Zarandia wykonał wspomniany na wstępie rajd przez pół boiska. Lech odpowiedział wprawdzie jedną bramką, ale był to już gol na otarcie łez. W obozie gdynian zaczęła się feta. Siemaszko: – Ależ oczywiście, że poświętowaliśmy. Jedni mniej, drudzy więcej. Nawet „Fakt” jakieś tam zdjęcia opublikował. Podczas tamtego wieczoru mogliśmy sobie nieco pofolgować, lecz na drugi dzień, z samego rana, mieliśmy powrót do Gdyni i trzeba było w jakimś tam stopniu trzymać fason. Był czas na zabawę, a potem znowu wzięliśmy się pracy.

Jak przyjął Lech tę porażkę? Bardzo go dotknęła, przecież z tamtego meczu pochodzi słynne zdjęcie Klimczaka i Rutkowskiego, gdy stoją głęboko zszokowani i przygnębieni, jak – mówiąc brutalnie – dwa zbite psy. Przegrywać z Legią na Narodowym – boli, bo to prestiżowa konfrontacja, ale cóż, dwie równe, mocne drużyny. Przegrać z Arką, kiedy masz wszelkie argumenty w garści? Kiedy już widzisz Puchar w gablocie?

To wręcz kompromitacja.

Jednak na koniec grasz po to, by być szczęśliwym, bo masz trofeum – przyznaje „Maja”. – Ja już znałem ten smak, wiedziałem co to znaczy zdobyć Puchar Polski. Jaka to jest fajna okazja do radości dla całego zespołu. W Lechu wygraliśmy dwa razy Superpuchar, ale to nie jest wystarczający sukces. To nie daje przepustki do historii. Nie udekorowaliśmy tej całości, choć byliśmy w tamtym sezonie naprawdę dobrą drużyną.

Early Payout gwarantuje wygranie zakładu w momencie objęcia dwubramkowego prowadzenia przez Twoją drużynę! Zarejestruj się w Fuksiarz.pl i zgarnij wysokie wygrane!

Bjelica przestraszył się, że zespół po tej klęsce mu się rozlezie. Zamazywał rzeczywistość: – Jestem dumny z mojej drużyny, nie tylko za to spotkanie, ale też za cały rok i pracę, jaką wykonujemy. Jesteśmy bardzo rozczarowani, ale już myślimy o kolejnym meczu. Zagraliśmy dobry mecz, w obu połowach mieliśmy sporo okazji. Zrobiliśmy wszystko, by ten mecz wygrać. Gdybym miał raz jeszcze wybrać podstawowy skład, to dokonałbym dokładnie takiego samego wyboru. Na boisku byli wszyscy najlepsi piłkarze – grzmiał szkoleniowiec poznaniaków.

Marcin Robak przyznał natomiast: – To zwycięstwo miało być dla nas taką trampoliną do kolejnych meczów. Jesteśmy źli na siebie, ale nie powinno nas to podłamać, gdyż wciąż mamy szansę na mistrzostwo Polski. Stać nas na to, by je zdobyć.

***

Jak wiemy: podłamało, Lech mistrzostwa nie zdobył. Jeszcze dwa następne mecze wygrał, ale potem przyszła kolejna porażka z Legią, remis z Lechią, a tytuł ostatecznie odjechał w Białymstoku. Z kolei niesiona entuzjazmem Arka utrzymała się w Ekstraklasy. Ale w stylu dość paskudnym. Wszyscy to świetnie pamiętamy – ręka Siemaszki, „kurtuazyjny” mecz z Zagłębiem Lubin. To rysa na pozytywnym wizerunku tamtej ekipy żółto-niebieskich.

Czego mogą gdynianie żałować najbardziej? Że za tym zwycięstwem nic nie poszło. To znaczy – był jeszcze finał rok później, były fajne starcia Midtjylland, ale nie udało się w Gdyni zbudować nic trwałego. Fatalne zarządzanie przez Midaków, spadek, zadłużenie…

Może teraz, w przypadku zwycięstwa, będzie inaczej?

MICHAŁ KOŁKOWSKI
PAWEŁ PACZUL

fot. NewsPix.pl

Za cel obrał sobie sportretowanie wszystkich kultowych zawodników przełomu XX i XXI wieku i z każdym tygodniem jest coraz bliżej wykonania tej monumentalnej misji. Jego twórczość przypadnie do gustu szczególnie tym, którzy preferują obszerniejsze, kompleksowe lektury i nie odstraszają ich liczne dygresje. Wiele materiałów poświęconych angielskiemu i włoskiemu futbolowi, kilka gigantycznych rankingów, a okazjonalnie także opowieści ze świata NBA. Najchętniej snuje te opowiastki, w ramach których wątki czysto sportowe nieustannie plączą się z rozważaniami na temat historii czy rozmaitych kwestii społeczno-politycznych.

Rozwiń

Najnowsze

Piłka nożna

Boruc odpowiada TVP, ale nie wiemy co. „Kot bijący się echem w zupełnej dupie”

Szymon Piórek
5
Boruc odpowiada TVP, ale nie wiemy co. „Kot bijący się echem w zupełnej dupie”

Piłka nożna

Piłka nożna

Boruc odpowiada TVP, ale nie wiemy co. „Kot bijący się echem w zupełnej dupie”

Szymon Piórek
5
Boruc odpowiada TVP, ale nie wiemy co. „Kot bijący się echem w zupełnej dupie”

Komentarze

11 komentarzy

Loading...