Bruno Fernandes – dwa gole, dwie asysty. Edinson Cavani – dwa gole, dwie asysty. Paul Pogba – gol i kluczowe podanie. Gdyby w ten wieczór Old Trafford mogło patrzeć oczami dziesiątek tysięcy kibiców, dudniłoby, klaskałoby i huczałoby aż miło. Roma walczyła dzielnie, mimo obcego terenu, kopciuszkowego charakteru, silniejszego rywala, mnożących się kontuzji, ale nie miała nic do powiedzenia wobec eksplozji olbrzymiego naturalnego piłkarskiego talentu tercetu Fernandes-Cavani-Pogba. To był pokaz tego, ile w takich meczach znaczyć mogą indywidualności.
Manchester United-AS Roma. Spektakl na trzech pianistów
Fernandes, Cavani i Pogba myśleli i działali tak szybko, że na spotkanie nie dojechał Marcus Rashford. Serio. Anglik nie mógł się dostroić, nie mógł się odnaleźć. Wyglądał, jakby Ole Gunnar Solskjaer powiedział mu w szatni, żeby założył sobie pelerynę-niewidkę i obserwował po cichu kolegów z ofensywy. I to właśnie na tle niedyspozycji młodszego kolegi najlepiej wypadają Portugalczyk, Urugwajczyk i Francuz. Maczali palce przy każdej z sześciu bramek dla Manchesteru United. Każdy z nich, a szczególnie Cavani, mógł mieć na koncie jeszcze przynajmniej z jedną zdobycz statystyczną. Bo właściwie to wszystkie akcje Czerwonych Diabłów musiały przejść przez nich. Nie było to siłowe, nie było to wymuszone. Po prostu całkowicie naturalnie brali na siebie całą odpowiedzialność za ofensywę, jak na liderów przystało.
Doskonale widać to było przy pierwszej bramce. Paul Pogba minął kilku rywali jak tyczki. Edinson Cavani mądrze, wręcz automatycznie, zgrał w tempo z pierwszej piłki do wbiegającego w pole karne Bruno Fernandesa, a ten mięciutkim i charakterystycznym dla siebie lobikiem pokonał Pau Lopeza. Akcja ze stempelkiem wszystkich trzech. Obrazek meczu. Reszta bramek to już robota ich pojedynczych przebłysków:
-
Fernandes podbił piłkę do Cavaniego, a ten pięknym huknięciem z powietrza wpakował piłkę w okienko bramki Romy,
-
Cavani wykorzystał błąd Mirante po strzale Wan-Bissaki,
-
Fernandes pewnie wykorzystał karnego,
-
Fernandes dorzucił na głowę Pogby,
-
Cavani zewniaczkiem-perełką uwolnił Greenwooda, który przebiegł kilkanaście metrów i ustalił wynik na 6:2.
Kozacko się na to patrzyło. Momentami mieliśmy wrażenie, że reszta drużyny Manchesteru United trochę nie dojeżdża, wspominaliśmy zresztą o Rashfordzie, ale przecież nie on jedyny, bo głupie błędy zdarzały się też innym, szczególnie niepewny w konstrukcji i destrukcji był cały blok defensywy, ale jak widać genialna dyspozycja trójki z przodu wystarczyła, żeby czerwona część Manchesteru mogła spać spokojnie.
Manchester United-AS Roma. Dzielna Roma
Choć przecież Romie nie można odmówić woli walki. Rzymianie grają słabiutki sezon. Cholernie rozczarowują w lidze. Dużo mówi się o zwolnieniu Paulo Fonseki. Nie ma – no może poza Dżeko – w tym zespole wielkich nazwisk i wielkich gwiazd. Na Old Trafford jechali skazani na pożarcie przez Czerwone Diabły. Na domiar złego tylko w pierwszych czterdziestu pięciu minutach z kontuzjami boisko opuścić musieli Jordan Veretout, Pau Lopez i Leonardo Spinazzola. Pierwszy zszedł już w piątej minucie. Drugi to bramkarz. Trzeci główny wodzirej wolty z pierwszych trzydziestu minut gry. Tak, tak, wolty, bo Roma po pierwszej połowie prowadziła 2:1.
Najpierw Pellegrini wykorzystał karnego po tym, jak Pogba zagrał ręką we własnym polu gry, a potem Mkhitaryan, Pellegrini i Dżeko wykończyli akcję, którą brawurowym kilkudziesięciometrowym rajdem napędził Spinazzola. Tylko, że to był raczej błąd w Matrixie. Roma nie mogła w dłuższym wymiarze zagrozić Czerwonym Diabłom. Nie w taki dzień Fernandesa, Pogby i Cavaniego. I tak, powtarzamy się, ale oni autentycznie zagrali klasowo, a to zawsze trzeba doceniać.
W konsekwencji losy tego dwumeczu są już pozamiatane. Czerwone Diabły są jedną nogą w finale Ligi Europy. Ba, pewnie nawet dwoma, bo rewanż w Rzymie jawi się jako formalność.
MANCHESTER UNITED 6:2 AS ROMA
Fernandes 9′, 71′ z karnego, Cavani 48′, 64′, Pogba 75′, Greenwood 86′ – Pellegrini 15′, Dżeko 34′
Fot. Newspix