Sensacja w 33. kolejce La Ligi. Osłabiona kadrowo Granada pokonała Barcelonę 2:1 na Camp Nou, choć do przerwy gospodarze prowadzili jedną bramką i – wydawało się – mieli całkowitą kontrolę nad przebiegiem spotkania. No ale po godzinie gry Katalończycy wyraźnie zwolnili, dopuścili rywali do głosu i gorzko tego pożałowali. Podopieczni Ronalda Koemana mieli dziś okazję, by wskoczyć na pierwsze miejsce w ligowej tabeli, tymczasem koniec końców lądują na trzeciej lokacie.
Ależ pasjonująca będzie w tegorocznych rozgrywkach batalia o tytuł!
Przekonaj się jak działa Cashback bez końca – zarejestruj się w Fuksiarz.pl!
Barcelona – Granada. Kolejny gol Messiego
Pierwsza połowa? Jako się rzekło – pod dyktando Barcelony, choć to chyba za mało powiedziane. Katalończycy na przerwę schodzili z wynikiem 1:0 i mogli żałować, że prowadzą tak nisko. Granada wyprowadziła ze dwa w miarę groźnie wyglądające kontrataki, lecz żadnego z nich nie udało się gościom przekuć w sytuację zakończoną uderzeniem w światło bramki. Poza tym – na boisku istnieli tylko podopieczni Koemana. Blisko 80% posiadania piłki, mnóstwo ciekawie wyglądających kombinacji w ofensywie, aktywne wahadła. Całkowite panowanie nad środkową częścią boiska. Granada w defensywie wyglądała zupełnie nieźle, ale napór Barcelony był tak potężny, że prędzej czy później przyjezdni musieli się posypać.
Moment ten nadszedł w 23. minucie gry, gdy Messi wykończył kapitalną dwójkową akcję z Griezmannem i wyprowadził „Dumę Katalonii” na zasłużone prowadzenie. Niedługo potem Argentyńczyk mógł zresztą zdobyć kolejnego gola, lecz chybił w doskonałej sytuacji.
Co tu dużo mówić – nie zanosiło się w tym meczu na niespodziankę.
Barcelona – Granada. Dwa ciosy z zaskoczenia
Początek drugiej odsłony spotkania w niczym nie różnił się od pierwszych 45 minut. Barca cisnęła, Barca napierała, Barca szukała otwierających podań. Granada czekała zaś w okolicach własnej szesnastki, schowana za podwójną gardą. W katalońskiej ekipie podobać mógł się zwłaszcza Sergio Busquets, który posyłał swoim partnerom mnóstwo świetnych piłek, przeszywających zmasowaną defensywę gości. Szwankowała jednak po stronie Barcelony skuteczność – dogodne sytuacje strzeleckie marnowali między innymi Griezmann i Sergi Roberto.
Dało się jednak zauważyć, że im dalej w las, tym bardziej gospodarze zwalniają. De Jong przestał być tak wszędobylski jak w pierwszej połowie, szarże Messiego przestały robić wrażenie na obrońcach, Griezmann też gdzieś wsiąkł. Zmęczenie, założenia taktyczne, lekceważenie rywala? Trudno orzec, co było przyczyną. Co jest jednak istotne – Granada potrafiła Barcelonę za jej postawę skarcić. I to skarcić boleśnie.
Kiedy w 63. minucie Darwin Machis zdobył wyrównującego gola dla Andaluzyjczyków, można było jeszcze przypuszczać, że Barca potraktuje to jako poważny sygnał ostrzegawczy i lada moment przygotuje jakąś ripostę. Ot, błąd przydarzył się Minguezie, reszta defensorów też się nie popisała. Bywa. Ale to goście poszli za ciosem. Kwadrans później Jorge Molina wykorzystał kapitalne dośrodkowanie Marina i wpakował futbolówkę do siatki na 1:2. Co właściwie w tej sytuacji robiła defensywa Barcy? Trudno stwierdzić, ale na pewno nie zajmowała się bronieniem rywalom dostępu do bramki. Molina stał samotnie w samym centrum pola karnego, zupełnie poza kontrolą stoperów Blaugrany.
Desperackie próby wyrównania wyniku nie przyniosły rezultatu. W zasadzie Barca niczego ciekawego sobie nawet w końcowej fazie meczu nie wykreowała. I znów musi gonić w tabeli Atletico oraz Real Madryt. Dla Granady to pierwsze w historii wyjazdowe zwycięstwo z Barcą, a historia starć tych dwóch ekip sięga lat 40. ubiegłego stulecia. Jak dotąd Andaluzyjczycy przegrali na Camp Nou wszystkie spotkania.
Futbol, cholera jasna.
FC BARCELONA – GRANADA 1:2 (1:0)
strzelcy bramek:
- L. Messi 23′ (1:0)
- D. Machis 63′ (1:1)
- J. Molina 79′ (1:2)
fot. NewsPix.pl