Ponieważ Raków Częstochowa pokonał Śląsk Wrocław, Legia Warszawa nie zostanie dziś formalnym mistrzem Polski nawet w razie wygranej w Gdańsku i porażki Pogoni Szczecin w Mielcu. Piłkarze Marka Papszuna ze względu na zaległe spotkanie ze Stalą teoretycznie mogliby jeszcze “Wojskowych” dogonić. W praktyce jednak Legia może w tę niedzielę zakończyć emocje związane z walką o pierwsze miejsce. Starcie z Lechią zapowiada się jako ostatnie większe wyzwanie dla stołecznego zespołu.
Legia poprzedni egzamin zdała na piątkę, całkowicie dominując Piasta w drugiej połowie spotkania w Gliwicach i zasłużenie zwyciężając po strzale głową Rafy Lopesa. Tym samym wróciła na właściwe tory po dwóch rozczarowujących remisach. To był najniższy wymiar kary, mimo że jedną stuprocentową sytuację zmarnował Tiago Alves. Lider mierzył się z rozpędzonym rywalem, więc patrząc pod tym kątem Lechia na tu i teraz aż tak nie imponuje. Świetnie punktowała od początku lutego do połowy marca, ale w ostatnich pięciu meczach już tylko raz sięgnęła po pełną pulę. Mimo to nadal jest poważnym kandydatem do zajęcia czwartego miejsca, które w razie triumfu Rakowa w Pucharze Polski da europejskie przepustki. Zawodnicy Piotra Stokowca nie potrzebują więc płomiennych przemów w szatni, żeby utrzymywać maksymalny poziom mobilizacji.
Legia lubi grać z Lechią
Lechia to jednak raczej wdzięczny przeciwnik dla Legii. Ekipa z Łazienkowskiej z poprzednich dwunastu spotkań przegrała tylko jedno – 1:2 u siebie na początku ubiegłego sezonu. W Gdańsku nie poległa od maja 2016 roku. Później wywiozła stamtąd cztery wygrane i dwa remisy. Czasami nie brakowało kontrowersji (Daniel Stefański zmienia temat), ale tendencja jest jednoznaczna.
Nas tak naprawdę bardziej interesuje już to, jaki plan Legia ma na lato. Niestety mamy mocne przeświadczenie, że obecnie mogłoby dojść do piątej z rzędu pucharowej kompromitacji. Wystarczyłby rywal na podobnym poziomie fizycznym (czyli prawie każdy w Europie), poukładany taktycznie, z szybkim czarnoskórym skrzydłowym i jakimś gościem rozgrywającym mecz życia, byśmy kolejny raz w okolicach sierpnia i września wymieniali punkt po punkcie, co poszło nie tak.
“Wojskowi” są przede wszystkim za słabi na środku obrony. To wręcz niebywałe, że można być zdecydowanym liderem Ekstraklasy, nie posiadając – pod nieobecność kontuzjowanego Igora Lewczuka – ani jednego stopera, który rozgrywa dobry sezon. Artur Jędrzejczyk ostatnio ustabilizował formę, ale wcześniej zaskakująco często notował fatalne wpadki. Mateusz Wieteska niczego nie gwarantuje, poza tym, że w każdym meczu trzeba się spodziewać, że w pewnym momencie wywinie jakiś numer. Artem Szabanow, nim doznał poważnej kontuzji stawu skokowego, zdążył zawalić Puchar Polski i mecz z Pogonią, w którym sprokurował bezsensownego karnego. Inna sprawa, że on jest tylko wypożyczony i nie wiadomo, co dalej.
Ilu piłkarzy Legii odejdzie i kto za nich przyjdzie?
Trudno uwierzyć, żeby latem nie doszło do odejścia żadnego kluczowego zawodnika. Filip Mladenović i Josip Juranović na wahadłach przerastają tę ligę. Pierwszy jest regularnie powoływany do reprezentacji Serbii, drugi to reprezentacji Chorwacji i nie ma siły, żeby nie budzili zainteresowania. To samo dotyczy Tomasa Pekharta, Luquinhasa i odbudowanego Bartosza Kapustki.
Ich następcy wcale nie muszą być słabi, grunt, żeby od razu dali oczekiwaną jakość.
A to, jak wiemy, jest niezwykle trudne w polskich realiach. Problem mieli z tym nawet błyszczący teraz Mladenović i Juranović. Trzeba zresztą oddać Legii, że letnie okienko w dłuższej perspektywie mocno się obroniło. Juranović, Mladenović, Kapustka, Boruc, nawet Rafa Lopes – wszyscy na plus lub bardzo duży plus. Jedynie z Joelem Valencią nie wyszło. W jego przypadku fakt wypożyczenia jest pozytywem, inwestycja małego ryzyka. Wszyscy jednak pamiętamy, co było latem w pucharowych eliminacjach. Od błędu Mladenovicia zaczęło się nieszczęście z Omonią Nikozja, Juranović jeszcze był bez formy, podobnie jak Kapustka i tylko Boruc od razu robił swoje. Sprowadzić dobrego piłkarza to jedno. Sprowadzić dobrego piłkarza w dobrej dyspozycji i dopasowanego do drużyny od razu na starcie to drugie, znacznie trudniejsze zadanie.
No i nie zapominajmy o wygasających kontraktach. Niewyjaśniona pozostaje przyszłość m.in. Boruca, Lewczuka, Wszołka i Vesovicia. To, czy zostanie Walerian Gwilia, to już kwestia drugorzędna. Wyzwaniem będzie także obsadzenie pozycji młodzieżowca. Od nowego sezonu ten status tracą Bartosz Slisz i Kacper Kostorz. Poza bramkarzem Cezarym Misztą do gry z postaci, które już w tym sezonie zdążyły mocniej posmakować Ekstraklasy, byłby tylko Kacper Skibicki. Ariel Mosór czy Szymon Włodarczyk raczej nie będą gotowi, by od razu wypełnić taką lukę. Krótko mówiąc, niewiadomych tradycyjnie jest sporo.
Nadzieja? Czesław Michniewicz już zna ten zespół na wylot, nie musi ustalać taktyki z marszu po kilku dniach pracy (vide mecz z Karabachem) i na pewno patrząc do przodu, przygotował się na wiele wariantów. A na razie musi z boku obserwować, czy jego piłkarze zrobią dziś swoje. Jeśli pokonają Lechię, w klubie mogą już zacząć chłodzić szampany, bo na mecie sezonu czekają Wisła Kraków, Stal i Podbeskidzie (tak, wiemy, z beniaminkami już Legia przegrała). Czytaj: nie będzie się dało tego zepsuć.
Fot. FotoPyK