Reklama

3-4-3: chwilowa moda czy już stały trend?

redakcja

Autor:redakcja

20 kwietnia 2021, 10:18 • 6 min czytania 20 komentarzy

Nie ma co ukrywać – jeśli chodzi o świat piłkarskiej taktyki, Ekstraklasa jest dość konserwatywna. Bardzo niechętnie wprowadzamy zmiany, zresztą często jest to powiązane z dość krótkimi kadencjami kolejnych szkoleniowców. Jak już zagościło nad Wisłą i Odrą 4-2-3-1 z dwoma defensywnymi pomocnikami, to praktycznie każdy piłkarz w Polsce musiał się w tym systemie nauczyć grać. Szczytem ekstrawagancji było przejście na 4-3-3, które w naszym wydaniu jest wariantem 4-2-3-1 z nieco bardziej ofensywnymi bokami pomocy. Dlatego obecne parcie do poszerzenia arsenału o grę trójką obrońców traktujemy z zaciekawieniem.

3-4-3: chwilowa moda czy już stały trend?

Choć Maciej Skorża zaznaczył na początku swojej kadencji, że bazowym ustawieniem będzie dla Lecha klasyczne 4-3-3, które zresztą poznaniacy mają też w programie szkolenia, to dwa pierwsze mecze po zwolnieniu Dariusza Żurawia „Kolejorz” zagrał z trójką stoperów. I nie był ani pierwszy, ani drugi, ani nawet trzeci w lidze z tym pomysłem. Wiadomo, przy haśle „trzech stoperów” od razu staje przed oczami Raków Częstochowa, który w tym systemie, wzbogaconym o „dwie dziesiątki” grał skutecznie i efektownie jeszcze w I lidze. Ale to ustawienie niemal jeden do jednego zastosowała Legia Warszawa i obecnie jest na drodze do mistrzostwa. Mniej lub bardziej udane eksperymenty mają za sobą też kluby z dołu jak Wisła Płock czy Stal Mielec, ostatnio trzech stoperów spróbował Jacek Magiera, wcześniej Marcin Brosz. Nade wszystko – także Paulo Sousa preferuje właśnie takie rozstawienie figur po szachownicy.

Na przykładzie Lecha Poznań można łatwo wyjaśnić, dlaczego te kombinacje to dobry pomysł – jeśli nie na stale, to chociaż w charakterze opcji.

OPTYMALIZACJA DEFENSYWNA, MASKOWANIE BRAKÓW

Paradoksalnie najważniejszy wydaje się ten najbardziej banalny powód. Co dwie głowy to nie jedna, co trzech stoperów, to nie dwóch. Ekstraklasa nie jest ligą przesadnie dynamiczną, nie jest to klasa rozgrywkowa, w której roi się od dryblerów, niewielu tu kreatorów, zdolnych oszukać całą linię defensywną mierzonym prostopadłym podaniem. Gdybyśmy mieli wykreślić jakiś ogólny schemat akcji ekstraklasowego zespołu, byłaby to piła do boku i wrzuta na napadziora. Nie jest to szczyt ofensywnego wyrafinowania, ale czasem działa – zwłaszcza, gdy w pomocy masz głównie ludzi od noszenia fortepianu. Nie masz za to ani jednego fortepianisty, co więcej, nie masz też fortepianu.

Trzech stoperów gwarantuje względny spokój przy dośrodkowaniach i stałych fragmentach, co więcej, zazwyczaj to też okazja do stworzenia sobie czegoś ekstra pod bramką rywala – nie jest przypadkiem, że duet Schwarz-Petrasek był swego czasu skuteczniejszy od większości duetów złożonych z dwóch skrzydłowych czy ofensywnych pomocników z napastnikami. Natomiast wraz ze wzmocnieniem defensywy i dołożeniem centymetrów pod drugą bramką –  warto wyróżnić też zamaskowanie jednego z największych problemów polskiej piłki lat dwudziestych XXI wieku. Polska ma trzech skrzydłowych, ale niestety jednego na emeryturze, drugiego na ławce w Premier League, a trzeciego nadal szukamy.

Reklama

To naturalnie hiperbola, nie deprecjonujemy tutaj ani Kamila Jóźwiaka, ani Przemysława Płachety, ani nawet zawodników występujących w Ekstraklasie. Faktem jest jednak, że coraz częściej kluby mają problem z obsadą tych pozycji. W kadrze to było najbardziej widoczne, przejście na wahadła było proponowane niejako w ramach remedium na problemy z grą w klubie Grosickiego i przeciągający się brak rozsądnego następcy Błaszczykowskiego (TAK, to już tyle lat bez przekonującego skrzydła). Ale i w Lechu po odejściu Jóźwiaka, przy ciągłym poszukiwaniu formy Sykory, obniżeniu lotów następców „Jóźwiego” – wygląda to trochę bryndzowato. Skoro masz słabych skrzydłowych, to opcja dla ciebie – nie musisz mieć już żadnych. A przecież nadal dwóch ludzi na boisku pozostaje w bocznych strefach, więc jeśli trzeba będzie zarzucić na aferkę – nadal będzie miał kto to zrobić.

ODCIĄŻENIE KREATYWNYCH

Jeśli chodzi o Legię Warszawa – prawdopodobnie w przejściu na trójkę stoperów kluczowe były dwa nazwiska dalekie od środka obrony. Luquinhas. Bartosz Kapustka. Czesław Michniewicz w prosty sposób znalazł dla obu optymalne pozycje, sprawiając, że ludzie z potencjałem na status gwiazdy ligi wreszcie zaczęli wyglądać, jak przystało na gwiazdy ligi.

Instynktownie czujemy, że w Lechu Poznań też jest przynajmniej jeden gracz, który skorzystałby na odciążeniu go z zadań defensywnych i wtłoczeniu w system z równie kreatywnym towarzyszem u boku. Tak, trudno jest obecnie wierzyć w Daniego Ramireza. Ale to gość, który nie raz i nie dwa razy udowadniał, że posiada i umiejętności, i wizję gry. Trzeba tylko odpowiednio go wykorzystywać, a i on sam pewnie musi być w formie. Na ten moment nie ma ani jednego, ani drugiego. Czy w roli jednej z dwóch „dziesiątek” Ramirez grałby lepiej? Na razie jeszcze tego nie wiemy, zwłaszcza, że dużą rolę odgrywa tutaj zawsze partner z linii. Ramirez-Tiba jako duet podwójnie zabezpieczony z tyłu, pozostawiony z wolną ręką w kwestii poczynań ofensywnych?

Tak, z Legią wyglądało kiepsko. Z Rakowem fatalnie. Ale jeszcze byśmy takiego układu nie przekreślali. Szczególnie, że Lech ma jeszcze paru młodych ofensywnych pomocników do sprawdzenia.

„FLAGOWY PRODUKT”

Tomasz Kędziora, Robert Gumny, w sumie też Bartosz Bereszyński, obecnie Kamil Jóźwiak. Zaraz może się okazać, że akademia Lecha Poznań wypuszcza w świat wyłącznie prawych wahadłowych, nawet gdy oni sobie jeszcze do końca nie zdają z tego sprawy – i wyjeżdżają jako napastnicy czy skrzydłowi. Pół-żartem, ale pół-serio – Lech nie może być zakładnikiem akademii, bez dwóch zdań, ale nie może też działać w oderwaniu od swoich potężnych młodzieżowych struktur. Do rangi mema rozrosło się uparte powtarzanie, że „Kolejorz” Dariusza Żurawia nie może być bardziej elastyczny taktycznie, bo cały klub łącznie z akademią ma narzucony z góry system.

Ale właśnie. Czy nie jest tak, że wychowankowie Lecha zwyczajnie będą się lepiej czuli w ustawieniu 3-4-2-1, niż tym klasycznym 4-3-3? Na razie w Lechu tego nijak nie sprawdzimy, przynajmniej dopóki solidnej dawki minut w tym systemie nie wyrobią Kamiński, Marchwiński, Skóraś i Puchacz. Ale pewne przesłanki, by sądzić że właśnie w ustawieniu z wahadłowymi ich talenty odpalą, można łatwo zauważyć. Ofensywny dryg, odwaga, skłonności do dryblingu, ale przy tym i pracowitość. Marchwiński z kolei skupiony na kreowaniu, zamiast powrotów na własną połowę? Gdybanie, wiemy. Ale czy tak naprawdę można gorzej wprowadzać talenty do składu i je rozwijać, niż w czasach 4-3-3 schyłkowego Żurawia?

Reklama

SPRAWDZAM!

Niewykluczone, że Maciej Skorża naprawdę będzie bazował na 4-3-3, tak zresztą sami rozpisaliśmy dzisiaj skład na grafice. Natomiast to 3-4-2-1 dobrze jest mieć w portfolio „na zaś”, gdyby okazało się na przykład, że przyjeżdża rywal, preferujący grę w tym systemie. Dużo łatwiej odciąć wahadłowych czy zaplastrować ofensywnych pomocników, gdy samemu gra się w podobnym ustawieniu. Może więc nie na co dzień, ale właśnie na czas, gdy wpadnie w odwiedziny Legia czy Raków?

3-4-2-1 na pewno będzie dalej robiło karierę, zwłaszcza, jeśli Michniewicz coś osiągnie tą taktyką w eliminacjach do europejskich pucharów. Do Lecha wydaje się pasować – jak zresztą do połowy Polski, która cierpi na brak klasowych skrzydłowych…

Fot.FotoPyK

Najnowsze

Liga Mistrzów

Żaden z półfinalistów Ligi Mistrzów nie wygrał w ćwierćfinale pierwszego meczu

Bartosz Lodko
0
Żaden z półfinalistów Ligi Mistrzów nie wygrał w ćwierćfinale pierwszego meczu

Komentarze

20 komentarzy

Loading...