Szacunek. To słowo najczęściej po drugiej stronie słuchawki pada najczęściej, gdy pytamy rozmówców o Włodzimierza Gąsiora. Stal Mielec zatrudniając klubową legendę, wywołała duże poruszenie, bo Gąsior ma już 72 lata na karku i od dwóch lat był szczęśliwym emerytem. Pojawiły się więc szyderki i wątpliwości, czy ktoś taki odnajdzie się na poziomie Ekstraklasy, gdzie po raz ostatni pracował 10 lat temu. Ale razem z nimi pojawiło się także sporo optymizmu. – Był takim człowiekiem, o jakim zawsze mówił innym. Myślę, że wiele osób będzie teraz trzymało kciuki za niego i za Stal – mówi nam Jacek Kiełb, który Gąsiorowi zawdzięcza karierę.
Kiełb poznał szkoleniowca w Młodej Ekstraklasie. Włodzimierz Gąsior przesunął go z ataku do pomocy, a zawodnik został liderem drużyny, która wywalczyła wicemistrzostwo. W jego zespole grali także Piotr Malarczyk czy Adam Mójta i nie jest przypadkiem, że wielu młodych piłkarzy Korony zaistniało później w polskiej piłce. – Wtedy nie było tak jak teraz, że bardzo dużo chłopaków dostaje szanse. Trener Gąsior był jednym z pierwszych, który zabrał masę młodych do pierwszej drużyny. Potrafił nas wiele nauczyć, mądrze nas wprowadzał. Przykładowo jak strzeliliśmy bramkę, to nie było tak, że od razu wskakiwaliśmy do składu. Dbał o to, żeby nie uderzyła nam do głowy sodówka – wspomina zawodnik Korony.
Gąsior oko do młodzieży miał od zawsze. W latach 90., kiedy robił awans do Ekstraklasy (dawniej 1. ligi) ze Stalą Stalowa Wola, wprowadzał Jaromira Wieprzęcia. – Bardzo miło go wspominam, był bardzo wymagającą osobą. Był jednym z nielicznych trenerów, którzy nie bali się w tamtych czasach stawiać na młodych zawodników – uważa sam zainteresowany, jakby powtarzając słowa Kiełba. Bo czasy się zmieniały, ale podejście Gąsiora do młodzieży nie. W latach 2006-2007 zdobywał medale mistrzostw Polski juniorów ze Stalą. Dekadę później zajął drugie miejsce w Pro Junior System z Siarką Tarnobrzeg.
– Ściągał ludzi, o których nikt nie słyszał. Do Siarki wziął niechcianych w Mielcu Macieja Domańskiego i Kamila Kościelnego, którzy grali tak dobrze, że już po pół roku odeszli z klubu. Mateusza Czyżyckiego wyczarował z rezerw Stali, on chyba pół roku nie grał nawet w piłkę. Gąsior już po dwóch treningach na niego cmokał i mówił: to będzie piłkarz! – opowiada nam Sławomir Strzałka z telewizji klubowej Siarki. – Z Maksymilianem Sitkiem było tak samo, mówił, że to będzie chłopak na Ekstraklasę. Albo Kamil Kargulewicz, który miał 17 lat a on już coś w nim widział. Ale też nie było przeproś, był sprawiedliwy. Zagrałeś słabiej, wędka, ławka – dodaje.
Włodzimierz Gąsior – ekspert od młodzieży
Sitek po latach faktycznie dotarł do Ekstraklasy. Wędki od Gąsiora pamięta do dziś, ale docenia za to doświadczonego trenera. – Trener Gąsior w trzech pierwszych meczach zdejmował mnie w pierwszej połowie. Rekord świata pewnie. Myślałem, żeby schować się pod ziemię. Fajne było jednak to, że czułem zaufanie trenera Gąsiora. Wiem, jak to brzmi, ale jakoś czułem, że choć mi rzuca te wędki, to we mnie wierzy – mówił w rozmowie z nami młodzieżowiec Podbeskidzia.
Niemal identyczną sytuację przeżył wiele lat wcześniej Maciej Śliwowski. – Lubił zawodników niekonwencjonalnych, dlatego Śliwowski mówił, że jak przyszedł do Stali, to czuł, że będzie grał. Ale kiedy zagrał słabiej, lądował na ławce. Ktoś nawet stawał w jego obronie, ale nie było o czym dyskutować. Gąsior mówił: musi się nauczyć – opowiada nam Jaromir Kruk, autor biografii trenera: “Żołnierz (ze) Stali”.
Słowa o wierze i budowaniu powtarza wiele osób. Wokół Włodzimierza Gąsiora zawsze panowała dobra atmosfera. Na Podkarpaciu to postać wręcz legendarna. Owszem, miewał wpadki, miewał wzloty i upadki. Był zwalniany z pracy. Ale ciężko znaleźć drugą taką personę w tym regionie Polski. – To jeden z najlepszych trenerów z Podkarpacia, bez dwóch zdań – twierdzi Wieprzęć. Nie tylko on w Stalowej Woli ma ogromny szacunek do Gąsiora. W 2014 roku Stal Mielec przegrała ze “Stalówką” derbowe spotkanie 0:1. Szkoleniowiec zespołu z Mielca powiedział na konferencji prasowej, że oddaje się do dyspozycji zarządu. Paweł Wtorek, opiekun Stali Stalowa Wola, błyskawicznie to skontrował.
– Chciałbym dodać jedną rzecz. Uważam trenera Gąsiora za najlepszego na Podkarpaciu. Apeluję do władz Stali Mielec: nie można takiej decyzji podjąć, bo ogromnie szanuję tego człowieka.
Nietypowo jak na derby. To nie przypadek. Na taką opinię pracuje się latami. Faktem jest, że praktycznie każdy zespół, w którym pracował Włodzimierz Gąsior, coś mu zawdzięcza. Stal Mielec dwukrotnie wprowadzał do Ekstraklasy. Siarkę Tarnobrzeg i Stal Stalową Wolę po razie. Hetman Zamość za jego kadencji po raz ostatni grał w 1. lidze. W Kielcach wybrano go trenerem 40-lecia. Nawet ostatnia praca w Tarnobrzegu to sukces. Przez trzy lata trzymał zespół bez wielkich nazwisk w czołówce 2. ligi, promował młodzież. Dlatego szkoleniowiec wszędzie jest dobrze wspominany. – W Siarce trening był o 15, a on o 10 przyjeżdżał do klubu, robił kawę, szedł porozmawiać z panią Iwonką. O piłce można było z nim dyskutować godzinami. Pani Iwonka do dzisiaj go wspomina i mówi: to był gość. Piłkarze przynosili mu tort na urodziny, robili ‘imprezę’. On nawet nie wyglądał na swój wiek. Codziennie ćwiczył: biegi, siłownia, rower. Świetnie się trzymał – opowiada Strzałka.
Trenerskie sukcesy Gąsiora
Oczywiście wspominane wyniki też działały na wyobraźnię. Pucharów w gablocie nie ma, ale ciężko kwestionować wymienione wyżej osiągnięcia. Zresztą: dla klubów, które prowadził, takie wyniki były jak mistrzostwo Polski. – To jest gość, który nie wchodzi w żadne układy, jest bezkompromisowy. To mu trochę przeszkodziło wyciągnąć więcej z kariery w czasach korupcyjnych. Jeśli o kimś można powiedzieć, że był czysty, to o nim. Wiele razy został oszukany przez piłkarzy. Jak się o tym dowiadywał, to odchodził z klubu. Oszukiwali go też sędziowie. W ćwierćfinale Pucharu Polski z Koroną odpadł, bo nie gwizdnęli Stali karnego w Bełchatowie. Grał ze Stalą w Pucharze Intertoto, to był ostatni występ mielczan w Europie. Mógł awansować do kolejnej rundy, w ostatnim meczu grali ze Stuttgarter Kickers i znowu przekręcił go sędzia. W dodatku Polak, Ryszard Wójcik, bo wtedy tak było, że Polacy sędziowali mecze Intertoto na miejscu. Bardzo długo nie mógł tego przeboleć – wspomina Kruk.
Gąsior miał też pecha. Autor jego biografii mówi nam, że w Koronie zmontował najlepszy skład w historii, ale wycofał się sponsor, Nida-Gips, więc nie było za co grać. Podobnie było w Mielcu. – Był ze Stalą w półfinale Pucharu Polski, zajął piąte miejsce w lidze. Ale prowadził Stal, kiedy nie było kasy. Gdyby nie to, zrobiliby puchary – słyszymy.
Choć w sumie – czy można nazwać to pechem? Raczej wyborem, skoro Włodzimierz Gąsior zamiast szukać sukcesów w lepszych klubach, wolał odbudowywać Stal od czwartej ligi.
Charakter, klasa, charyzma
To pokazuje charakter. Kolejną rzecz, która nie jest pustym hasłem. Nasi rozmówcy przytaczają przykłady. Choćby ten najnowszy.
– Wiem, że trener był skonfliktowany z władzami Stali. Odmawiali mu wejścia na mecze, na VIP-y. Włodkowi, takiej legendzie… A on mimo to im nie odmówił, kiedy do niego zadzwonili. To jest mielczanin z krwi i kości. Jeśli już chcieli zmieniać trenera, to nie mogli lepiej trafić – opowiada nam Maciej Śliwowski.
– Miał poważną spinkę z Pawłem Golańskim w ŁKS-ie. Ale później, jak Golański miał problemy w Koronie, bo go odstawili, to Gąsior zaprosił go na treningi Młodej Ekstraklasy, wstawił się za nim. To pokazuje jego klasę. Potrafi też przyznać się do błędów po latach. Jest trochę specyficzny, najpierw bada człowieka, ale to dlatego, że trochę w piłce widział i jest nieufny – dodaje Jaromir Kruk.
Jest taka słynna anegdota, którą Grzegorz Szamotulski opisał w swojej książce. Powstała na bazie „afery kotletowej”, bo „Szamo” śmiał się z trenera Gąsiora, że ten przed ważnym meczem zajmował się liczbą kotletów zjedzoną przez piłkarzy i poinformował zarząd, że kilka się zmarnowało. Kruk mówi jednak, że miała ona dalszy ciąg. – Pytałem o to Szamotulskiego, nie chciał tego komentować. Słyszałem jednak, że otworzył sobie piwo, a Gąsior kazał mu je wylać. I wylał. Załatwił to szybko.
– Potrafił mocno opierdolić zawodnika na treningu czy podczas meczu. Ale potrafił też na spokojnie wytłumaczyć, co robimy źle. Miał swoich pupili, jak każdy trener, chciał promować chłopaków z regionu. Po porażkach często nie obwiniał drużyny, tylko brał to na siebie. Generalnie w porządku facet. Potrafił też rzucić żartem, brał na celownik kogoś z drużyny i wszyscy sikaliśmy ze śmiechu – mówi nam jeden z jego byłych piłkarzy.
– Poważny facet. Jak przyszedł do Siarki w sezonie 2014/2015, to była rozbita drużyna. Było sporo “gwiazd”, dużych nazwisk, jak na drugą ligę. Traore, Kukiełka, Oziębała. Jeden z chłopaków mi potem opowiadał, że po którymś meczu wszedł niezadowolony do szatni i wszystkich ustawiał: ty i ty, do prezesa, 500 zł kary. Ty jutro w rezerwach. A ty: do prezesa, rozwiązać kontrakt. Nie pierdzielił się – wspomina Sławomir Strzałka.
Włodzimierz Gąsior odbierał nagrody w latach 90. i w 2018 roku
Surowy, ale sprawiedliwy. To kolejne cechy przypisywane Włodzimierzowi Gąsiorowi. Miał listę rzeczy, których nie tolerował. Alkohol, papierosy, spóźnienia… Kiedy Śliwowski spóźniał się na zbiórkę, nie liczyło się to, że jest najlepszy w drużynie. Zawód zawsze oznaczał jedno. – Był taki mecz z Lechem Poznań. Pamiętny, przegrany 1:6. Widział, że zespół gra źle i jeszcze w pierwszej połowie zdjął dwóch najlepszych piłkarzy: Fedoruka i Śliwowskiego. “Śliwka” mówił mi później, że nie było tłumaczeń. Przynieśliśmy mu wstyd, to nas zdjął – wtrąca Kruk.
Gąsior nikogo od razu nie skreślał. Ponoć w Mielcu liczą dziś na to, że zespół pod jego wodzą odżyje, bo Leszek Ojrzyński zbyt mocno odstawił kilku zawodników, miał sztywny skład. Mak, Pawłowski, Urbańczyk – każdy był na bocznym torze. I nie chodzi o to, że ktoś z nich zbawiłby Stal. Po prostu był to jeden z kilku czynników, które psuły atmosferę w drużynie. Weteran ławki trenerskiej daje szansę i ma jeden wymóg: nie zawieść go. Kiedyś w Kielcach wyciągnął rękę do Frankline’a Mudoha. Ale kiedy odwiedził go w domu i zastał imprezę i opary dymu tak gęste, że można było wieszać siekierę, odwrócił się na pięcie i Mudoh więcej w Koronie nie zagrał.
Ale kiedy ktoś odwzajemniał zaufanie, bywało milej. – W Intertoto Stal grała z Djurgardens. Prowadził ich Tomas Soderberg, legenda szwedzkiej piłki, odkrywca Zlatana Ibrahimovicia dla reprezentacji kraju. Kiedy piłkarze pojechali do Szwecji, zaczął się handel, przemyt. Gąsior przymknął oko, a zespół się odwdzięczył. W szatni padło wtedy: “chłopaki, jak stary nam pozwolił to musimy to Djurgarden ojebać”. Poszli do trenera i powiedzieli: trener się nie martwi, pierdolniemy ich. I wygrali 4:1 po hattricku Śliwowskiego – wspomina Kruk. – Był też taki dwumecz, baraż o utrzymanie z Miedzią Legnica. Stal przegrała 1:3 i mogła spaść z ligi. Gąsior zabrał zespół na zgrupowanie, strasznie przejęty, pilnował ich na każdym kroku. Stal wygrała 3:0 i się utrzymała. W nagrodę, chyba jedyny raz, pozwolił na grubszą imprezę – dodaje.
– Nie był człowiekiem, który “dusił”. Potrafił zgrać się z szatnią, stworzyć atmosferę. Wiedział też, że pewnej granicy nie można przekroczyć. Trzymał poziom. Pewnie do kogo nie zadzwonisz, powie to samo – ocenia Jacek Kiełb.
Gąsior – trener ofensywny
Ale spokojnie, nie jest tak, że Włodzimierz Gąsior to tylko charakter, wojskowa dyscyplina i robienie “atmosferki”. Spod jego skrzydeł wypłynęła cała masa świetnych ligowców i reprezentantów Polski:
- Piotr Czachowski
- Adam Fedoruk
- Seweryn Gancarczyk
- Jacek Kiełb
- Tomasz Kiełbowicz
- Maciej Śliwowski
I wielu innych, to nie przypadek. W Siarce Tarnobrzeg w poniedziałek i wtorek były treningi poświęcone samej technice. Gąsior szlifował podstawy. Przyjęcie, podanie. Sam był doskonałym technikiem. Już jako trener potrafił zakładać siatki swoim piłkarzom, ogrywać ich w siatkonogę. W latach 80. był gwiazdą halowej ligi w USA, do spółki z legendą Benfiki, zdobywcą Pucharu Europy, Antonio Simoesem. Zaprzyjaźnił się z nim, a ten miał mu nawet zaproponować testy w portugalskim klubie. Jako piłkarz Stali też był bardzo szanowany, za całokształt. Grzegorz Lato podkreślał, że Gąsior ma niesamowitą wydolność. Ponoć w czasach, gdy trenował Koronę, nadal potrafił wyprzedzać piłkarzy podczas treningów.
Włodzimierz „Wally” Gąsior
– Wiedzieliśmy z kim grał, gdzie grał. Było wow, patrzyliśmy na niego, wiedząc, że możemy się dużo nauczyć. Wymagał od nas wiele – dbanie o siebie, dobry ubiór, nauka, kultura osobista. Można było brać z niego przykład. Patrzyłeś na niego i widziałeś wzór do naśladowania. Dzięki niemu niektórzy z nas łatwiej przechodzili z juniora do seniora. Był szczery, nie było zmiłuj. Miał jednak bardzo fajne podejście. Większość z nas uczyła się wtedy zaocznie, treningi były popołudniowe, ale zabierał nas rano na dodatkowe zajęcia. Lekkie, techniczne. To było dla nas bardzo pożyteczne – tłumaczy Kiełb.
– Kapitalnie wprowadzał nas do zespołu. Za jego czasów niczego nam nie brakowało. Nie dawał nas krzywdzić, pokazywał wiele rzeczy. Powiem szczerze, ja nie wiedziałem, że on był takim dobrym piłkarzem. Wiedziałem, że był w Stali, ale myślałem sobie: e, grał to Lato! Potem zobaczyłem na stadionie, że to on jest na pierwszych stronach, poczytałem i było mi wstyd. Dzięki temu, że był spokojny i doświadczony, mógł nam przekazać to, co zebrał, grając na najwyższym poziomie. Kiedyś po meczu z Górnikiem zadałem mu pytanie: trenerze, pan się nie boi tak grać? Tam pół reprezentacji, a my z nimi jedziemy do przodu. A on mi na to: przecież wy tak gracie, że ja się nie mam czego bać. Poradzisz sobie z nimi. Kiwniesz, strzelisz. Zapytałem: z reprezentantami Polski? Odparł: a co, w piłkę grać nie umiesz? Umiał nas tak ustawić, zmotywować, że faktycznie nam to wychodziło – mówi Śliwowski.
Sam o sobie mówił, że dba o zdrowie i formę, bo inaczej niczego nie nauczy drużyny. W rozmowie z “SuperNowościami24” stwierdził, że dzieciakom trzeba dziś wszystko pokazać, każde zagranie. Samo tłumaczenie nic nie da. Tej dewizy się trzymał, więc nie mógł “zardzewieć”. Treningi u Gąsiora to zawsze małe gry, dużo piłki, zabawy.
– Wszędzie, gdzie był, wykonywał dobrą robotę. Ci, którzy mówią, że Stal będzie grała archaiczny futbol, nie mają o nim pojęcia. Zespoły Gąsiora zawsze grały ciekawą, ofensywną piłkę. Miały mocnych skrzydłowych. To nie jest leśny dziadek, który się gdzieś schował. Śledzi piłkę, jest ze wszystkim na bieżąco. Merytorycznie jest bardzo dobrze przygotowany. Bardzo niedoceniany trener – twierdzi Kruk.
Wyniki Włodzimierza Gąsiora w Stali Mielec
– Kiedy robiliśmy awans z 3. do 2. ligi, graliśmy ofensywną piłkę. Niby oklepane 4-2-3-1, ale miło się na to patrzyło, była duża wymienność pozycji. Nie było lagowania. To nie jest stereotypowy trener z generacji: polska myśl szkoleniowa, do przodu na chaos. Starać się uczyć piłkarzy gry, podejmować decyzje, był takim mentorem. Część zawodników była w tym klubie od paru lat, więc pewnie łatwiej było to zaszczepić, nie wiem, ile uda się zmienić w tak krótkim czasie, ale są tu piłkarze, którzy potrafią grać piłką – mówi nam Marcin, kibic Stali, który prowadzi twitterowe konto Veynev i z bliska obserwuje życie klubu.
– Graliśmy fajną piłkę. Ze spokojem jechałem na wyjazdy, wiedziałem, że Siarka będzie grała dobrze. Nieważne ilu było młodzieżowców, juniorów, Siarka grała do przodu. Trener cały czas tylko powtarzał: gramy swoje, gramy swoje. Za jego pierwszej kadencji, kiedy awansowaliśmy do Ekstraklasy, bywało średnio, mecze wygrywane po 1:0. Podobno był wtedy ostry, nieprzystępny dla piłkarzy. Potem zmienił się on i gra Siarka, była ofensywa. Pamiętam nawet, jak Gąsior wziął Stal Mielec w trudnym momencie i spotkaliśmy się gdzieś w trzeciej czy czwartej lidze. Wtedy także imponowali grą w piłkę. Podejrzewam, że teraz też ma taki plan, żeby grać do przodu – opowiada Strzałka.
I faktycznie tak może być. Słyszymy, że w Mielcu byli rozczarowani stylem gry drużyny Ojrzyńskiego, który woli prostsze środki. Niektórzy się śmieją, że gdy zobaczyli walczących w powietrzu Grzegorza Tomasiewicza i Macieja Domańskiego, wiedzieli już, że to nie ma prawa się udać. Włodzimierz Gąsior może przywrócić drużynie radość z futbolu. Czy to wypali? Nie wiadomo, wiemy przecież, że czasami w naszej lidze nagradzana jest prostota, a nie wyrafinowanie. Natomiast w szatni bardzo cenili sobie ponoć warsztat Dariusza Skrzypczaka, który chciał grać w piłkę. Dlatego jeśli taki ma być pomysł nowego trenera, to zawodnicy szybko mogą go kupić. Zwłaszcza że mówimy o konieczności efektu krótkotrwałego. Bo wiadomo, że na dłuższą metę Gąsiorowi trudno byłoby się utrzymać na fali.
Porażki Włodzimierza Gąsiora
Włodzimierz Gąsior miewał rzecz jasna także trudne momenty w karierze. Jaromir Kruk wspomina, że po latach szkoleniowiec dostrzega wiele błędów. – Wie, że momentami brakowało mu elastyczności. Bo musiała być wojskowa dyscyplina, a można było parę rzeczy zrobić inaczej. Nie ma problemów z przyznawaniem się do winy, bo zawsze dużo od siebie wymaga.
Ostatni sezon w Tarnobrzegu kończył w słabym stylu. Miał serię 12 meczów bez wygranej, dziewięć razy przegrywał mecze do zera. Później przyjął jeszcze 0:6 od Rozwoju Katowice. Od miejscowych słyszymy, że Gąsior za mocno wtedy wierzył w drużynę. Był w tym zbyt ślepy. Twierdził, że niewiele brakuje do poprawy, a jeśli ktoś patrzył na sprawę z boku, nie wyglądało to dobrze. W końcu mu podziękowano i ciężko było się tej decyzji dziwić. Siarka skończyła rozgrywki punkt od miejsca dającego utrzymanie.
Jego dużym minusem było ponoć to, że nie był dobry w przygotowaniach do rundy. – Kiedyś czytałem czy słyszałem, że w tym względzie trener zawsze pozostawiał duże pole do popisu swojemu asystentowi. W Siarce było tak, że przed jedną z rund wiosennych. Akurat było tak, że z Siarki zwolniono Maćka Wojnara, z którym bardzo dobrze się dogadywał i który był za to odpowiedzialny. I posypało się, wiosna była słabsza – podsumowuje Sławomir Strzałka.
Włodzimierz Gąsior jako trener Siarki Tarnobrzeg
Podobnie było, kiedy Gąsior po raz ostatni został zwolniony ze Stali. Bo to, że często do Mielca wracał to jedno. Ale skoro często wracał, to często też pracę kończył. – Nie za bardzo pamiętam go z roli strażaka, raczej właśnie miał problem z wychodzeniem z kryzysów. Pamiętam, że w Stali w ostatnim sezonie zawalił przygotowania. Piłkarze wyszli, pierwszy, drugi mecz, a oni padają fizycznie. Podobno było za dużo siłowni, hantli. Zjadła ich trochę presja, bo wtedy były duże oczekiwania, nowy stadion, chęć szybkiej odbudowy i wyniki się pogorszyły. Wytykano mu, że w trudnych momentach był zbyt uparty, brakowało mu dystansu – wspomina Veynev.
Nie wyszło mu w ŁKS-ie, nie wyszło w KSZO. Jedni tłumaczyli to szemranymi, zakulisowymi sprawami. Być może to wtedy Gąsior “był oszukiwany przez piłkarzy”, o czym wspominał Kruk. Potrafił też się na piłkarzy obrażać. Kiedy Patryk Mikita miał odejść do Radomiaka po sezonie, wiedział już, że w Siarce nie pogra. Potrafił się też pomylić. Jak wtedy, kiedy opieprzył z góry do dołu Dariusza Kozubka za brudne buty, a okazało się, że… to nie on był właścicielem obuwia. Zabawne jest jednak to, że Kozubek tak wziął to sobie do serca, że do końca kariery słynął z butów wypolerowanych na błysk. To znamienne, że wpadki się za Gąsiorem nie ciągną. Że każdy, z kim rozmawialiśmy – oficjalnie lub nie – dodawał na końcu, że mimo wszystko zapamiętał go dobrze.
– Pamiętam jeszcze taką sytuację. W Koronie Gąsior zakazał palenia fajek. Był tam wtedy Andrzej Fendrych, lokalna ikona. I chował się po krzakach, żeby tylko trener go nie widział. Fendrych wtedy wylądował na ławce, a to był świetny piłkarz. Mimo to powiedział mi, że bardzo szanuje Gąsiora. A nawet lepiej. Że gdyby w polskiej piłce było więcej takich trenerów, bylibyśmy w lepszym miejscu. To o czymś świadczy – dodaje autor biografii trenera.
„Nikt nie ma prawa go skreślać”
Najważniejszym pytaniem pozostaje więc to, czy magia trenera Gąsiora nie przygasła po dwóch latach na bezrobociu? Choć w drużynie ma kilku swoich podopiecznych z dawnych lat, ma też przecież wielu gości, którzy mogą na niego patrzeć stereotypowo: przez siwe włosy i dziesięcioletnią nieobecność w Ekstraklasie.
– Ci, którzy mówią, że to dziadek, się nie znają. Trzeba być z drużyną, znać ją od środka. Wiedzieć, jakie metody treningowe i psychologiczne wprowadza trener, żeby wydobyć ją z dołka. Zobaczycie, co wam dziadek pokaże, tym wszystkim mądrym. Jestem o tym przekonany – uważa Maciej Śliwowski. – Nikt nie ma prawa go skreślać. Włodek jest bardzo inteligentnym człowiekiem. W tym kraju nie wszyscy ludzie tacy są. On nie szuka kwadratowych jaj, robi to, co potrafi najlepiej. Przy piłce jest od rana do wieczora. Ma niesamowitą wiedzą, merytorycznie jest świetnie przygotowany do zawodu. Mało się odzywa, ale jak ktoś mu będzie chciał podskoczyć, zajść za skórę, natychmiast sprowadzi go na ziemię. Ten facet ma charyzmę. U nas zawsze był charakter, walka. Jak przyjeżdżała drużyna, w której byli sami reprezentanci kraju, to graliśmy najlepsze mecze.
– Gdyby udało mu się spiąć klamrą tę piękną karierę, uratować Stal i oddać to komuś innemu… Strasznie mu kibicuję – kończy Strzałka. Śliwowski idzie nawet krok dalej. – Dla dobra polskiej piłki powinno być tak, żeby człowiek z takim charakterem, zasadami, ten sukces odniósł.
– To najlepszy możliwy wybór na ten moment. Podejrzewam, że gdybyśmy wzięli np. Macieja Bartoszka, to nie miałby on takiego poparcia w mieleckim środowisku. Wprowadziłoby to tylko więcej zamieszania. Teraz każdy Gąsiorowi kibicuje – mówi z kolei Marcin, Veynev.
Jedno jest pewne. Ten ruch na pewno poruszył tak wiele serc, że aż szkoda, że stadiony pozostają zamknięte. W przeciwnym razie Włodzimierz Gąsior miałby za plecami “dwunastego zawodnika”. Teraz muszą mu wystarczyć wiadomości z dobrymi życzeniami. Ewentualnie dobre słowo, gdy ktoś zagadnie go o autograf na książce.
– Mój kolega był ostatnio na treningu, poprosił o podpis. Trener go zapytał: i jak tam, wierzysz? “No, wierzę”. Bardzo dobrze. Wierz. Będzie dobrze – wtrąca Veynev.
I to motto ma przyświecać Stali w najbliższych tygodniach.
SZYMON JANCZYK
fot. Newspix