Ćwierćfinały Ligi Mistrzów zdecydowanie nie zawiodły – emocji nie brakowało, będzie co wspominać. Mamy zatem nadzieję, że ćwierćfinaliści Ligi Europy także staną na wysokości zadania. Tym bardziej że chyba tylko jeden dwumecz może w tym momencie uchodzić za rozstrzygnięty. W trzech pozostałych parach sporo się może jeszcze pozmieniać.
Co nas zatem dziś w Lidze Europy czeka?
MANCHESTER UNITED – GRANADA (2:0)
Zaczynamy od spotkania, które – co tu kryć – zapowiada się najmniej ekscytująco. “Czerwone Diabły” wygrały pierwsze starcie z Granadą 2:0 po trafieniach Rashforda i Fernandesa, a zatem naprawdę niewiele wskazuje na to, by miały odpaść w ćwierćfinale Ligi Europy. Jasne, podopieczni Ole Gunnara Solskjaera już wielokrotnie udowadniali, że są w stanie się poślizgnąć w najmniej spodziewanym momencie, ale to chyba nie jest ta chwila. Nawet jeśli weźmiemy pod uwagę, że w składzie Manchesteru zabraknie wielu (istotnych) zawodników – Harry’ego Maguire’a, Luke’a Shawa, Scotta McTominaya, Anthony’ego Martiala, Erica Bailly’ego, a być może również Marcusa Rashforda, Paula Pogby i Bruno Fernandesa.
Co tu dużo mówić – dla Solskjaera dzisiejsze spotkanie zapowiada się jako okazja do zrobienia małego przeglądu wojsk, natomiast Granada spróbuje pożegnać się z europejskimi pucharami z honorem. Ćwierćfinał Ligi Europy to i tak rezultat, którego Hiszpanie nie muszą się wstydzić.
Szkoleniowiec Granady, Diego Martinez, zapowiada wszakże walkę do końca. Bo cóż mu pozostało? – Zagramy na fantastycznym stadionie. Musimy wierzyć we własne możliwości – powiedział Martinez. – I wierzymy w siebie. Ktoś musi wygrać to spotkanie, a ja mam zaufanie do swoich zawodników. To pewne minimum, które jest dla nas w tej chwili niezbędne. Mieć totalną wiarę w siebie.
AS ROMA – AJAX AMSTERDAM (2:1)
Konfrontacja Romy z Ajaksem zapowiada się znaczne ciekawiej. Rzymianie bronią honoru włoskiej piłki na europejskiej arenie i w pierwszym starciu z holenderską ekipą wyszło im to całkiem nieźle, bo przywieźli ze sobą do Wiecznego Miasta z wyjazdu zwycięstwo 2:1. Trzeba jednak pamiętać, że Ajax w tamtym spotkaniu prowadził po pierwszej połowie, a na początku drugiej Dusan Tadić nie wykorzystał rzutu karnego. Trochę więcej spokoju u Serba i bardzo możliwe, że dzisiaj rozmawialibyśmy o tym dwumeczu w zupełnie innym tonie. Nie bez znaczenia był także fakt, że dostępu do bramki Ajaksu bronił z konieczności 21-letni Kjell Scherpen, dla którego był to debiut w spotkaniu tego kalibru. Olbrzymi golkiper (około 205 centymetrów wzrostu) popisał się kilkoma świetnymi interwencjami, no ale trafienie na 1:1 to akurat straszliwy babol z jego strony.
Pau Lopez z Romy pokazał natomiast wielką klasę – nie tylko wybronił jedenastkę, ale i kilka innych, również niezwykle groźnych sytuacji. Nie chcemy oczywiście mówić, że o wyniku zadecydowała różnica klas między bramkarzami, no ale niewątpliwie Scherpen podłączył Romę do tlenu. A jak będzie dzisiaj? Erik ten Hag, szkoleniowiec Holendrów, unikał jakichkolwiek konkretów na konferencji prasowej. – Jutro wyłożymy karty na stół – stwierdził stanowczo. – Wiemy, że oni wyciągnęli wnioski, ale my też to zrobiliśmy. W zeszłym tygodniu wynik nie był po naszej stronie. Popełnialiśmy błędy, a to jutro musi się zmienić. Zawsze skupiam się na sposobie gry i nie ma znaczenia, czy gramy u siebie czy na wyjeździe.
Między słupkami Ajaksu tym razem pojawi się blisko 40-letni Maarten Stekelenburg, zresztą przed laty piłkarz Romy. Przekonamy się, czy doświadczenie 58-krotnego reprezentanta Holandii przyniesie pewność i sukces ekipie Joden. Z taką grą defensywną jak w pierwszym spotkaniu bez wątpienia trudno będzie amsterdamczykom wyeliminować Romę.
VILLARREAL – DINAMO ZAGRZEB (1:0)
Ostatnio w lidze hiszpańskiej ekipa “Żółtej Łodzi Podwodnej” zanotowała bolesne potknięcie – przegrała 1:2 z Osasuną. Bolesne z dwóch powodów. Po pierwsze, ten mecz przerwał serię sześciu zwycięstw Villarrealu z rzędu. Po drugie zaś, nie pozwolił drużynie wskoczyć na piąte miejsce w stawce. TOP4 jest już poza zasięgiem peletonu, dlatego obecnie Real Sociedad, Real Betis i właśnie Villarreal toczą zacięty bój o zajęcie piątej lokaty w La Lidze. Na razie podopieczni Unaia Emery’ego plasują się na pozycji siódmej, która nie gwarantuje udziału w europejskich pucharach w kolejnym sezonie.
Inna sprawa, że Emery’ego raczej nie kojarzymy jako wybitnego fachowca od ligowych sukcesów. Z Sevillą nigdy nie zajął on miejsca na ligowym podium, w Paryżu udało mu się przegrać wyścig o tytuł z AS Monaco, w Premier League nie zrobił furory jako manager Arsenalu. Jeżeli w czymś się Emery specjalizuje, jest to właśnie Liga Europy. Cztery finały (trzy zwycięskie), półfinał, dwa ćwierćfinały. W tym ten tegoroczny, z Villarrealem. Jak dotąd jego ekipa legitymuje się w LE bilansem niemal nieskazitelnym – dziesięć zwycięstw, jeden remis, zero porażek.
W pięciu meczach fazy pucharowej Villarreal stracił tylko jednego gola.
Pierwszy mecz z Dinamem Zagrzeb zakończył się skromny, jednobramkowym triumfem podopiecznych Emery’ego. Oczywiście nie jest to jeszcze gwarancja awansu – Tottenham dobitnie się przekonał, że Chorwatów nie wolno lekceważyć. Niemniej, hiszpański zespół do rewanżowego starcia przystępuje z pozycji zdecydowanego faworyta. Sam Emery chyba wyczuwa, że jest szansa na dołożenie kolejnego europejskiego sukcesu do kolekcji. – Liga Europy to dla nas niezwykle istotne rozgrywki – powiedział na konferencji. – Bardzo szanujemy ten turniej. W rewanżu z Dinamem chcemy zagrać tak jak w pierwszym meczu. Musimy być bezbłędni w defensywie. Nasza zaliczka jest zbyt skromna, by lekceważyć rywala.
SLAVIA PRAGA – ARSENAL (1:1)
A skoro już o Emerym była mowa, to ostatnio w angielskich mediach pojawił się dość ciekawy i wałkowany na rozmaite sposoby temat. Mianowicie – czy przypadkiem rozstanie Arsenalu z Hiszpanem i zatrudnienie w jego miejsce Mikela Artety nie okazało się wymianą siekierki na kijek? “Kanonierzy” są już bowiem o krok od tego, by na całej linii przegrać sezon 2020/21. Polegli w Pucharze Anglii, polegli w Pucharze Ligi. W Premier League zajmują zaś dopiero dziewiątą lokatę i mają na koncie tyle samo punktów co beniaminek – Leeds United. Rzecz jasna od Artety nikt nie wymagał nawiązania do złotych czasów kadencji Arsene’a Wengera, triumf londyńczyków w ubiegłorocznej edycji Pucharu Anglii był w zasadzie dość sympatycznym zaskoczeniem. No ale spodziewano się jednak, że Arteta uczyni z Arsenalu coś więcej niż ligowego średniaka.
Tym bardziej że w kłopotach jest Tottenham, zawodzi Liverpool, nie błyszczy Chelsea. Na razie wszystko wskazuje na to, że na potknięciach wymienionych klubów z Big Six skorzystają Leicester City i West Ham United, a nie Arsenal. Oczywiście furtkę do Ligi Mistrzów stanowi także Liga Europy, ale i na tym froncie “Kanonierzy” nie imponują. W pierwszym meczu ćwierćfinałowym zremisowali ze Slavią Praga 1:1.
Co tu dużo mówić, jeśli Czesi po raz kolejny zaszokują piłkarską Europę i wyrzucą faworytów z Londynu za burtę, Arteta może nie utrzymać się na stołku zbyt długo. – Przed meczem wspominałem, że jesteśmy pod wrażeniem ich formy, nastawienia i chęci do gry w każdym pojedynku – komplementował rywali trener “Kanonierów” (cytat: kanonierzy.com). – W pierwszym spotkaniu pokazali, że nigdy się nie poddają i strzelili bramkę w ostatniej minucie starcia. Jutro czeka nas prawdziwa bitwa.
Bogata oferta Fuksiarza na mecze Ligi Europy:
Slavia przed rewanżem ma jednak spore problemy kadrowe. Zawieszony jest Ondrej Kudela, z urazami zmagają się Simon Deli i David Hovorka. Trener Jindrich Trpisovsky będzie miał olbrzymi ból głowy z zestawieniem formacji defensywnej. Już w pierwszym spotkaniu Slavia popełniła sporo błędów w defensywie, ale Arsenal po prostu swoich oponentów za te pomyłki nie karcił. Tak szczęśliwy dla Czechów scenariusz może się nie powtórzyć, nawet jeżeli w ekipie gości zabraknie dzisiaj Aubameyanga i Odegaarda, o czym się plotkuje w brytyjskich mediach. – Nie mogę zagrać bardziej defensywnie, bo nie mam obrońców na ławce – przyznał Trpisovsky, pytany o plan na bronienie korzystnego wyniku. – Wychodzę z założenia, że potrzebujemy graczy wszechstronnych. Jeżeli komuś czegoś brakuje w obronie, musi dwa razy więcej dołożyć w ataku, by rywal się go bał.
– Jeśli będą karne, pójdę do szatni. Szkoda nerwów – dodał szkoleniowiec Slavii. Zobaczymy, czy przyszłość zweryfikuje tę deklarację.
fot. NewsPix.pl