Dyrektor sportowy Bayernu, Hasan Salihamidzić, znajduje się ostatnio pod ostrzałem niemieckich mediów. Co rusz wychodzą tylko nowe smaczki jego konfliktu z Hansim Flickiem. Lista zarzutów jest długa. Przespane dwa ostatnie okienka transferowe. Niezrozumiałe „wzmocnienia”. Próba podważenia kompetencji pierwszego szkoleniowca. Szereg problemów w relacjach interpersonalnych. Najwyższe władze Bayernu muszą gasić pożar, który w dużej mierze wzniecił Bośniak. Czy rzeczywiście zasłużył na tak dużą falę krytyki? A może sam dolewa oliwy do ognia?
Od ambasadora do stołka dyrektora
W 2017 r. bawarski klub długo szukał zastępstwa za Matthiasa Sammera. Działaczom zależało, by posadę dyrektora sportowego przejęła jakaś legenda klubowa. Wpisywałoby się to bowiem w trend panujący w ostatnich latach – na zaszczytnych stanowiskach znajdują się byłe gwiazdy „Die Roten”. Jednak z pewnych przyczyn Olivier Kahn, Philipp Lahm czy Mark van Bommel nie zgodzili się na przedstawioną im ofertę. Zapewne ktoś może się zdziwić w tym momencie. No, jak to? Odmawiać Bayernowi? Zrezygnować z szansy piastowania tak prestiżowej funkcji?
Otóż rola dyrektora sportowego w Bayernie jest dość specyficzna. Klub prowadzi raczej oszczędną politykę transferową, a wymagania względem wyników sportowych są ogromne. Kluczowe decyzje muszą być pozytywnie zaopiniowane przez Uliego Hoenessa i Karla-Heizna Rummenigge. Spokój i komfort pracy praktycznie żaden. Możliwości podejmowania autonomicznych działań niewielkie.
Ostatecznie wybór padł na Hasana Salihamidzicia – niegdyś byłego piłkarza, a wówczas ambasadora klubu. Swego czasu solidny gracz, ale do statusu wielkiej gwiazdy było mu daleko. W momencie, gdy go zatrudniono, miał pełnić funkcję reprezentacyjną. Czytaj: nie spieprzyć interesów, które wcześniej ubiła góra, poopowiadać oklepane frazesy dla mediów, być miłym i sympatycznym. Z czasem zyskiwał coraz bardziej na znaczeniu w tej układance. Oczywiście nie doszło do takiej sytuacji, że zaczął rozstawiać wszystkich po kątach i stał się klubowym guru, ale dzięki koneksjom Hoenessa – jego cichego protektora – otrzymał więcej uprawnień. Zwłaszcza w sprawach transferowych. A mówimy cały czas o osobie, która z początku była kimś na wzór gabinetowej maskotki.
W sierpniu stukną mu cztery na lata na stanowisku. Tylko że w wyniku wojny podjazdowej z Hansi Flickiem niedługo może stracić ciepłą posadkę. Niemieccy eksperci są zdania, że dalsza współpraca pomiędzy nim a pierwszym trenerem jest wykluczona. Albo on, albo Flick.
Otwarty konflikt z powodu polityki transferowej
Czym tak naprawdę zajmuje się dyrektor sportowy? To z pozoru proste, wręcz banalne pytanie, ale modele pracy na tym stanowisku są różne. Czasami do zakresu obowiązków, oprócz transferów, dochodzi także istotna rola w procesie szkolenia. Nierzadko mówi się o takiej osobie „nadtrener”. Z kolei w Bayernie został dość wyraźnie zarysowany podział ról – trener zajmuje się szlifowaniem formy piłkarzy, dyrektor ma dostarczyć mu odpowiedni materiał. Salihamidzić nie chciał współpracować w Flickiem w kwestii letnich wzmocnień. Wydaje się to logiczne, że szkoleniowiec pragnął pracować z piłkarzami, którzy w jego opinii są w stanie podnieść jakość zespołu. Dla dyrektora „Die Roten” już niekoniecznie.
Czasy pandemiczne spowodowały, że klub musiał zacisnąć pasa. Wprawdzie latem sprowadzili za około 50 milionów euro Leroya Sane, ale reszta nazwisk, delikatnie rzecz ujmując, nie powalała na kolana. Czy 29-letni Bouna Sarr to szczyt możliwości Bayernu? No nie. Czy 25-letni, wciąż „młody” i „zdolny”, Marc Roca z Espanolu Barcelona pasuje do tego klubu? Skądże. To może Eric Maxim Choupo-Moting? Bądźmy poważni.
*
Bayern potrzebował szerokiej i w miarę możliwości wyrównanej kadry, by z powodzeniem rywalizować na trzech frontach. W nowy sezon wskoczył praktycznie bez odpoczynku, więc na przełomie grudnia i stycznia wpadł w kryzys. Zaczął gubić punkty z ligowym dżemikiem, opadł z Pucharu Niemiec z drugoligowym Holstein Kiel. Flick odważnie krytykował kolegę z pracy za ruchy kadrowe. Szambo powoli wybijało. Trener „Die Roten” rzekomo nie aprobował żadnego transferu letniego. Jedynie udało mu się przekonać Bośniaka do wypożyczenia z Benfiki Tiago Dantasa. I to z dużą łaską.
Salihamidzić kompletnie odciął go od wpływu na politykę transferową. Z kolei Flick nie krępował się i raz po raz wbijał mu mediach kolejne szpileczki. Konflikt powoli narastał. Aż w końcu podczas wspólnej podróży autokarem panowie przestali się cackać i rozpoczęli krucjatę słowną. „Bild” ujawnił, że szkoleniowiec w końcu nie wytrzymał i powiedział: „stul psyk!”. Incydentu nie dało rady zatuszować. Zrobił się problem. Jasne, w kulisach gabinetowych nie raz padają ostrzejsze wymiany zdań. Widok ściskających się działaczy na trybunach, którzy w przerwie idą na sushi i złocisty trunek, to często pozory przyjacielskich relacji. W praktyce konflikty – jak w każdej innej pracy – występują zawsze. To normalne.
Niemniej dla Bayernu była to ogromna wtopa wizerunkowa. A więc dla wyciszenia sprawy Flick na konferencji prasowej po meczu z Lazio (2:1) został oddelegowany do roli strażaka. – Rozmawialiśmy o tym. Teraz Bayern ma bardzo dobrą serię, a my walczymy razem dla „Die Roten”. Chcemy kierować Bayernem, tak aby klub szedł w dobrym kierunku i dla drużyny zrobimy wszystko. Chcemy iść dalej, to nasza praca. Zrobiłem coś złego i przeprosiłem. Sprawa jest wyjaśniona (tłumaczenie za interia.pl) – tak skomentował sprawę szkoleniowiec Bawarczyków.
Nic nie jest wyjaśnione. Apogeum konfliktu miało dopiero nastąpić.
Kiepskie zarządzanie zasobami ludzki
Część opinii wskazywała, że trener Bayernu za bardzo obrósł w piórka, że niepotrzebnie wsadzał kij w mrowisko. Podział ról był już wcześniej ustalony i nie powinien mieć teraz pretensji o samowolkę dyrektora sportowego. Natomiast Salihamidzić nie zrobił kompletnie nic, by przed kluczowym fragmentem sezonu, najważniejszymi rywalizacjami, chociaż chwilowo zawrzeć rozejm. Mało tego, zaczął coraz bardziej wyraźnie zaznaczać teren i dawać sygnały – ja tu rządzę!
Już kilka miesięcy wcześniej zakończyły się fiaskiem negocjacje z Davidem Alabą. Swoją drogą, to Austriak żądał astronomicznego wynagrodzenia, ale jego odejście na pewno wpływa na gorszą ocenę pracy Bośniaka. Nie od dziś wiadomo też, że Hansi Flick ceni sobie bardzo Jeroma Boatenga. Pewnie, obrońca najlepsza lata gry ma już raczej za sobą. Tylko, czy po 10 latach w klubie, akurat tuż przed meczem z PSG, powinien dowiedzieć się, że po sezonie musi spakować mandżur i opuścić Alianz Arenę? Trochę dziwne i nietaktowne, prawda? A dyrektor sportowy Bayernu nie widział nic złego w takiej formie przekazu. Po prostu podszedł do niego po treningu i zakomunikował w stylu: fajnie było, ale coś skończyło, powoli się żegnamy.
Żeby to był pierwszy raz, gdy w kontaktach z piłkarzami czy innymi osobami związanymi z zespołem, jak mawiał klasyk: pomylił odwagę z odważnikiem. Zdarza się. Tylko dodajmy, że swego czasu próbował uciszać Roberta Lewandowskiego. Teraz trwa zimna wojna z Flickiem, i dołożył do tego fatalną zagrywkę z Boatengiem. Przypadek?
*
Trener Bayernu, jak donoszą niemieckie media, jest na skraju cierpliwości. Ponoć nie wyobraża sobie, by w nowym sezonie musiał siadać przy jednym stole z Salihamidziciem. Zresztą czuje, że znajduje się na uprzywilejowanej pozycji. Działacze „Die Roten” nie mają na razie na rynku dostępnej ciekawej opcji zapasowej, a sam Flick został już przez większość ekspertów namaszczony na następcę abdykującego Jochamia Loewa.
Lothar Matthaus, obecnie ekspert telewizyjny, w wypowiedzi dla Sky Sport wskazał, że sprawa nie zakończy się paktem pokojowym: – Któryś z nich będzie musiał odejść. Nie widzę szans na to, aby się dogadali i mogli ze sobą pracować w kolejnym sezonie. Nie jest to możliwe (…) Według mnie Flick umówi się po drugim meczu z PSG na rozmowy z władzami klubu. Wtedy to prawdopodobnie oznajmi im, że po sezonie odejdzie i poszuka nowych wyzwań. Zresztą coraz częściej w swoich wypowiedziach mówi tylko o obecnych rozgrywkach. To wygląda tak, jakby nie wiązał swojej przyszłości z Bayernem.
W ostatnim czasie nazbierało się tych „kwiatków” dyrektorowi „Die Roten”. A przecież w pierwotnym założeniu miał pełnić funkcję reprezentacyjną.
Czy Salihamidzić ma jakieś argumenty na swoją obronę?
Trzeba oddać mu, że niezwykle sprawnie wyszedł z roli fasadowego dyrektora i stał się osobą, która ma realny wpływ na politykę transferową Bayernu. Dostał się także w szeregi zarządu. Jasne, najważniejsze decyzje i tak musi konsultować z górą, ale wywalczył sobie naprawdę szeroki zakres autonomii. I tu pojawia się problem. Po ostatnich ekscesach i jego braku skłonności do współpracy, klubowym włodarzom nie będzie łatwo zachęcić kogoś z wyrobionym nazwiskiem, by ewentualnie zastąpił Flicka.
To może Bośniak broni się swoimi osiągnięciami na płaszczyźnie transferowej? Na pewno nie można powiedzieć, że jest kompletnym dyletantem w tej materii. Co prawda nie dysponował w każdym okienku pokaźną gotówką, jednak potrafił czasem puścić wodzę fantazji i wyłożył na stół za Lucasa Hernandeza 80 milionów euro. Po stronie plusów może zapisać także sprowadzenie Benjamina Pavarda, Leona Goretzki czy Alphonso Davisa. Wypożyczył Ivana Perisicia i Philippe Coutinho, którzy wydatnie pomogli Bayernowi w zeszłorocznym triufmie w Lidze Mistrzów. Z kolei wielokrotnie zarzucano mu buńczuczną postawę w rozmowach z innymi klubami. Często wbrew negatywnej opinii szkoleniowców przepychał kolanem swoje pomysły, choćby z bramkarzem Alexandrem Nubelem.
Niemniej ostatnie dwa okienka transferowe okazały się klapą. Wobec kontuzji i urazów w poprzednim ligowym z Unionem (1:1) spotkaniu Hansi Flick zdecydował się na wystawienie eksperymentalnego składu. Ten mecz dobitnie pokazał, że ławka Bayernu jest wąska, a sprowadzeni latem piłkarze to przeciętni gracze. Mogą oni stanowić, co najwyżej awaryjne uzupełnienie. Nie ma mowy o tym, by podnieśli poziom rywalizacji.
Nie wiadomo, jak ostatecznie potoczą się jego losy. Natomiast bez wątpienia stał się on dużym problemem dla Bayernu, a odwołać go może tylko rada nadzorcza klubu. Czy finalnie zapłaci wysoką cenę za całokształt pracy? Niewykluczone.
fot. Newspix