„Jak mówisz szczerze, to jesteś arogancki. Jeśli to uzasadnisz, jesteś problematyczny. W tym przypadku wolę być arogancki i problematyczny”.
„Jak chce się kogoś na boisku pokazać w złym świetle, zawsze się uda”. „Trenerzy, którzy ze mną pracowali mieli odmienne zdanie od prasy”. „Zabawne, że wszyscy zarzucali mi, że nie biegałem, a ja do dzisiaj biegam, jeszcze po górach”. „Jak zdobywałem z Zagłębiem mistrzostwo Polski, to 80% ligowców miało wyższy kontrakt”.
„Dla drużyny brałem sporo rzeczy na siebie, nawet kosztem kpin czy pośmiewiska”. „Zawsze miałem argumenty do dyskusji z dziennikarzami. A że niektórzy dziennikarze w swoich pytaniach chcieli usłyszeć takie odpowiedzi, jakie sobie zakładali?”. „Wy mi przypięliście pseudonim „Pączek”. Po tym wywiadzie też ktoś coś wyrwie z kontekstu i znów będzie mnóstwo śmiesznych, dziwnych rzeczy na mój temat”.
Maciej Iwański, były kapitan Legii, a także mistrz Polski z Zagłębiem Lubin, w dużej rozmowie, w której nie unika trudnych tematów i konkretnych odpowiedzi. Zapraszamy.
***
Macieju, jak się odnajdujesz w życiu po karierze?
Już się odnajduję. Ale początki nie były łatwe. Człowiek zdrowy jest do dzisiaj. Jak się go zostawia, niepotrzebnego, gdzie zawsze był potrzebny, to tak troszeczkę nie radzi sobie z tym wszystkim. Ale przychodzi taki wiek, kiedy musimy postawić kropkę. Nawet, jeśli czujemy, że umiejętności jeszcze są, że forma jest. Taka kolej życia sportowca. Trzeba przejść na drugą stronę.
W jednym z wywiadów mówiłeś, że czekałeś jeszcze na telefony od kilku trenerów, ale nie zadzwonili.
Powiedziałem, że czekałem na telefony od trzech trenerów: Jana Urbana, Jacka Magiery, Jurka Brzęczka. Mówiłem, że jeżeli od nich dostałbym propozycję, to bym ją przyjął. Ponieważ wiedziałem, że oni patrzą na grę w piłkę podobnie do mnie i inaczej niż większość trenerów w Polsce. Mnie nie interesuje na boisku plucie, drapanie, kopanie, szczypanie, deptanie, Granie nie fair, nawet, jeśli miałem epizod z graniem nie fair. Interesował mnie na boisku, przede wszystkim aspekt budowania, kreowania gry oparty na umiejętnościach stricte piłkarskich. I wiedziałem, że ci trenerzy mają podobną wizję budowania drużyny.
Uściślijmy: nie chciałeś trafić do drużyny, która stawia głównie na waleczność, czy chodziło też o drużyny, w których trzeba dużo biegać?
Nie chciałem trafić do trenera, który nie będzie zwracał uwagi na umiejętności piłkarskie zawodników i dla którego przeszkadzanie przeciwnikowi jest ważniejsze od kreowania własnej gry. Że ja nie lubiłem biegać? Do dziś biegam i nawet mam trenera biegowego. Węgrzyn raz wyciągnął sytuację, których w meczu na dobrą sprawę możesz wyciągną kilka i to poszło w świat. Jedna sytuacja i urosło. Ja to wiedziałem, sztab to wiedział – to mi wystarczyło. A jak chce się kogoś na boisku pokazać w złym świetle, zawsze się uda. Tamten „słynny” pressing – takich sytuacji w meczu jest wiele. Można było znaleźć podobną, gdzie zachowałem się inaczej.
Nigdy nie miałem problemu z bieganiem. Badania pokazywały, że mam najgorsze predyspozycje wytrzymałościowe, tak czysto pod kątem możliwości swojego organizmu, a potem na boisku charakter przewyższał możliwości. Wiedziałem gdzie mam biegać, miałem bardzo dużo sytuacyjnych piłek przejętych. Ja nie chcę o sobie mówić, ale to wasz dobry przyjaciel, Czesiek Michniewicz, powiedział o mnie kiedyś, że szybciej grałem niż inni myśleli. Edward Klejdinst mówił „waleczny Iwanek”. Trenerzy, którzy ze mną pracowali, mieli odmienne zdanie od prasy. Chciałem więc grać w drużynach, które grają w piłkę, a nie przeszkadzają.
Zabawne, że wszyscy zarzucali mi, że nie biegałem, a ja do dzisiaj biegam, jeszcze po górach. Mam trenera biegowego, Pawła Skorupę, thriathlonistę i świetnego człowieka. Biorę udział w zawodach. Brakowało mi tej rywalizacji, choć istotne – nie rywalizuję z innymi, bo tam są giganci biegowi. Rywalizuję ze sobą, na przykład porównując swój bieg sprzed roku. Na razie najdłuższy bieg tego typu, jaki zaliczyłem, to 25 km. Dłuższych na razie nie zamierzam biegać. Przewyższenia podczas tego biegu to było około 1500m. Zapraszam bo świetna zabawa.
Jak wspominasz dokładnie ten moment rozbratu z piłką? Był taki żal, że jednak nikt nie zadzwonił?
Miałem dwuletni kontrakt z Ruchem. Po roku sam poszedłem do prezesa. Chciałem go rozwiązać. Pewne rzeczy w Ruchu mi się nie podobały, jakie rzeczy… czas pokazał, gdzie jest Ruch, jakie było zarządzanie klubem. Nie chciałem w wieku 35 lat firmować pewnych spraw, widząc je od środka. Rozwiązałem kontrakt, telefony, owszem, dostałem. Ale z innych klubów, nie od tych trenerów, do których miałem zaufanie. Więc zawiesiłem buty na kołku.
Powiedziałeś wcześniej, że te pierwsze miesiące były trudne. W jaki sposób dokładnie?
Ja generalnie uważam, że każdy z nas, piłkarzy, kończąc karierę przechodzi mniejszą lub większą, ale depresję. Z osoby, która miała ustalony cykl dnia, wszystko posegregowane, nagle po prostu tego nie ma. Wstajesz rano i nie wiesz co dalej robić. Wcześniej wiedziałeś, wszystko było ułożone. A teraz ten rytm jest zaburzony.
Co istotniejsze, nie możesz już robić tego, co najchętniej byś całe życie robił. Bo przecież o to chodzi. Ja od dziecka miałem zajawkę, po prostu zajawkę na piłkę. Chciałem grać w reprezentacji Polski, chciałem grać w Legii. To się spełniało. A potem się spełniać przestało. Ująłbym to tak: wcześniej chcieli cię tam, gdzie chciałeś być. Później już nikt cię nie chce tam, gdzie chcesz być. To było trudne. Zgodziłem się jeszcze na chwilę na grę w niższej klasie, takie roczne granie, natomiast to zupełnie z innych pobudek. Dzisiaj wciąż mam propozycje, ale odmawiam. Kontuzję wole złapać w górach.
Gdy o końcu kariery rozmawiałem z Arturem Bugajem, mówił, że najtrudniejsze było poradzenie sobie z inflacją życia. Piłkarz, gdy ten przelew co miesiąc przychodzi, wydaje więcej. Potem ciężko się odzwyczaić od standardu życia, do którego się przyzwyczaiło.
Nie musi przelew przychodzić. To też zależy jak żyjesz. Jak jesteś w miarę ogarnięty, przychodzi z innej strony. Natomiast to nie jest główny aspekt. Nie grałem w piłkę dla pieniędzy. Jak zdobywałem z Zagłębiem mistrzostwo Polski, to 80% ligowców miało wyższy kontrakt. Chciałem grać jak najlepiej, gdzieś się przy tym realizowałem, pieniądze były obok. Raz w życiu poszedłem gdzieś dla pieniędzy i źle na tym wyszedłem.
Manisaspor.
Turcja generalnie. Miałem wtedy trudny okres, z wiadomych przyczyn, o których nie chcę mówić, bo potem tylko tę korupcję mi wyciągacie. Choć jestem najlepszym najgorszym przykładem dla młodych, czego powinni unikać. Natomiast to był okres, kiedy nie mogłem już liczyć na pomoc Legii. Dziwne rzeczy zaczęły się dziać i postawiłem na wyjazd, choć miałem przygotowany kontrakt z Legii na trzy kolejne lata. Niestety, to dziadostwo, w które przez swoją głupotę dałem się wplątać, zaważyło na wyjeździe. Liga turecka piłkarsko świetna, to mi się podobało, no ale finanse, na papierze tak, ale w rzeczywistości… Każdy może się domyślić co mnie spotkało. Niemniej wspomnienia mimo to mam dobre. Życie fantastyczne liga mocna i był tam trener, Hikmet Karaman, twardy charakter ale bardzo sprawiedliwy. Mało takich jest. Treningi wyłaniały u niego jedenastkę, a nie jakieś sympatie.
Czyli spotkałeś na swojej drodze wielu trenerów niesprawiedliwych?
Tak.
Na co zwracali więc uwagę w pierwszej kolejności?
Zostawię to dla siebie. Jak ktoś pomyśli, to będzie wiedział. Nie będę tego rozwijał.
Wróćmy do tematu zostawienia piłki. Powiedziałeś o lekkiej depresji.
Mało kto lubi mówić, że w jakichś realiach się nie odnajdował. Ale tak było na początku. Szukałem sobie zajęcia i wiedziałem, że dobrze by było, abym szybko je znalazł. I otworzyłem agencję menadżerską. Zacząłem jeździć, skautować, sam dla siebie. Ale za dużo nie umiałem tych chłopaków znaleźć, więc otworzyłem szkółkę piłkarską. Wyszkolić, nie wyszukać. Mam to szczęście, że otwierając akademię, otworzyłem ją z Andrzejem Wyrobą, który był koordynatorem w Podbeskidziu, był w sztabie szkoleniowym Darka Dźwigały – pracował na najwyższym poziomie w Polsce i młodzieżowej reprezentacji Polski. Jego wiedza jest olbrzymia i dobrze się uzupełniamy.
Przejechałeś się na tym skautingu, że to nie jest takie proste?
Nie przejechałem się. Jeżdżąc, oglądając młodych zawodników, widziałem ile mają braków. Jak mam kogoś reprezentować, to musi być osoba, która też wie czego chce. Wie, że ten sport jest wymagający. Wie, że potrzeba determinacji, żeby się przebić. A jak widziałem, że chłopaków interesuje przede wszystkim to, jakim samochodem będą jeździć – podziękuję. Jak w takim młodym wieku chłopak jest zafascynowany nie piłką, tylko tym co wokół, to wiedziałem, że nie mam z kim pracować. Uważam też, że Legia ma szczęście, że ma Lucjana Brychczego, a Wisła Kazimierza Kmiecika. Ci dwaj wybitni piłkarze i trenerzy po kilku treningach są w stanie określić potencjał piłkarza i trafią w 90%.
Ty sam często się łapiesz na tęsknocie za samym boiskiem? Uważam, że są dwa rodzaje piłkarzy: jedni, którzy potrafią to boisko zostawić za sobą, a także drudzy, którzy całe życie pozostają w tej tęsknocie i już nigdy w niczym się tak do końca nie odnajdują.
Każdy piłkarz zawsze będzie tęsknił za boiskiem. Może nie od razu. Nie w pierwszych miesiącach. Ale uważam, że jednak każdy. Nie grałby w piłkę, gdyby tej dyscypliny nie kochał. Bo bez takiej pasji nie da się nic osiągnąć. Uważam więc, że wszyscy tęsknimy, jedni sobie lepiej potem radzą, drudzy gorzej, ale nie dorabiałbym do tego filozofii.
Mi już przeszła ta tęsknota. Łapałem się na niej na początku, teraz już mniej. Tęsknić będę i w wieku 60 lat, ale już nie jest to tak silne. Wiedziałem, że po prostu coś się skończyło. Młodzi są dzisiaj dużo lepiej przygotowani siłowo, mają często do pomocy cały sztab, lepszą bazę, do tego dodaj mój wiek – pewnych aspektów fizycznych po prostu zaczęło brakować.
Bywało natomiast, że też miałem pretensje o to, jak zostałem przygotowany. Niektórzy trenerzy trafiali z tym zawsze. Nawet patrząc, że ktoś mi wyciągał, że po pięciu tygodniach wolnego miałem tkankę tłuszczową… Nie chcę generalizować, bo to byłoby krzywdzące dla niektórych trenerów, ale pamiętam takie sytuacje, kiedy robiłem wszystko, co mi zalecił trener, a czułem po sobie, że nie jest tak, jak powinno być. Potrzebowałem zawsze mocnego treningu, treningu na temat, a nie stoimy czy spacerujemy, do tego zakładamy dwie kurtki, żeby nie zmarznąć. Jak przychodziłem do szatni, to musiałem czuć, że jestem po treningu. A miałem trenerów od przygotowania, którzy wołali: odpocznij, masz za wysokie tętno, a to było podczas gierki. Dla mnie to mijało się z celem. Na boisku przeciwnik mi odda piłkę, bo mam za wysokie tętno? Chyba nie. Zabraniali nam wizyt w siłowni, sauny.
Piłkarze często wspominają też, że brakuje im atmosfery szatni. Też tak masz? Z jednej strony na to kładł nacisk Andrzej Niedzielan, mówiąc, że tego mu brakuje najbardziej. Z drugiej Łukasz Nawotczyński postanowił całkiem odciąć się od środowiska, tak się nim zraził.
Zrazić się można do konkretnych ludzi, ale do środowiska? Wiadomo, że szatnia to mały świat, gdzie jest wesoło, ale są i poważne rozmowy. W każdej szatni są też niesnaski, a bywają też bójki. Pamiętam trenera, który mówił, że lubi, jak w jego szatni się ze sobą pobiją, bo to znaczy, że im zależy. Ale czy jakoś bardzo tęsknię za tym, żeby codziennie siedzieć w szatni? Nie. Byłem troszeczkę innym charakterem. Nie byłem jajcarzem. Może oni bardziej tęsknią.
Maciek, twoja relacja z mediami całą karierę była, nazwijmy ją, wyboista.
Nie było jej w ogóle. Ja się nigdy z mediami nie ustawiałem. Ne unikałem też prasy, mówiłem szczerze, co myślę. Uważam, że zawsze miałem argumenty do dyskusji z dziennikarzami. A że niektórzy dziennikarze w swoich pytaniach chcieli usłyszeć takie odpowiedzi, jakie sobie zakładali? Podkreślę: uważam, że zawsze byłem gotowy rozmawiać na argumenty. Tymczasem zdarzało się wyciąganie jednej dziesiątej wywiadu, wyrywanie jej z kontekstu, i publikowanie. Albo jedno się mówi, później to wygląda zupełnie inaczej.
Te argumenty – mówisz choćby o tych piłkach, które miały być za ciężkie? Ty szedłeś do końca, że je ważyłeś i były za ciężkie.
Nie ważyłem ich ja, tylko ważył je Krzysztof Dowhań, trener bramkarzy Legii. Puma założyła mi wtedy sprawę, strasznie się głośno o tym zrobiło. Niestety nie było tak głośno, jak ten proces przegrali. Nikt tego nie poruszył. Cała liga miała wtedy problem z tym, żeby z rzutu rożnego piłkę dokopać, na drugi słupek one jak namokły były po prostu cięższe, niż powinny. Taka prawda, wszyscy to w lidze wiedzieli, tylko nikt nie chciał powiedzieć. Ja powiedziałem, to się pośmiano. A miałem rację.
Znany jesteś też z pseudonimu „Pączek”, który ci przypięto.
Wy mi go przypięliście. Dzisiaj się z tego śmieję, ale gdzieś to się później przewijało. Po tym wywiadzie też ktoś coś wyrwie z kontekstu i znów będzie mnóstwo śmiesznych, dziwnych rzeczy na mój temat.
Jeszcze raz mówię: nie bałem się rozmawiać. Byli tacy koledzy w Legii, którzy wychodzili tylnymi drzwiami, żeby nie dawać wywiadu po przegranym meczu. Ja się tych wywiadów nie bałem, byłem w Legii kapitanem, brałem to na siebie. Chciałem, żeby szatnia nie cierpiała. Natomiast uważam, że w Polsce od jakiegoś czasu łatwiej się z człowieka śmiać, niż mówić o nim dobrze. Jesteśmy pierwsi do narzekania. W ogóle uważam, że nasza piłka nie jest taka zła jak nieraz się ją przedstawia. Oglądam Zielińskiego: dla mnie numer jeden jeśli chodzi o umiejętności indywidualne w kadrze. Piłkarz na najlepsze drużyny świata. A my ciągle na niego narzekamy. Zieliński to, Zieliński tamto. We Włoszech ten facet jest numerem jeden jeśli chodzi o stranierich.
Ale podobał ci się Zieliński na Wembley? Doceniam go za mecz z Węgrami, ale to Wembley – obiektywnie słabe.
Nie chodzi o to, czy mi się podoba na Wembley, czy nie. Oceniam go jako piłkarza. To jest wybitny piłkarz, kropka.
Brakuje ci po karierze tego zainteresowania, bycia na świeczniku?
Nie. Są ludzie, którzy lubią być na świeczniku, ja o to nigdy nie zabiegałem.
Ale musiałeś czuć to światło reflektorów, jak to kapitan Legii.
Byłem kapitanem Zagłębia, Legii, nawet kadry. Nie brało się to z niczego. Drużyna wiedziała, że nie jestem dyplomatą tylko powiem to co myślę i zawsze stanę w obronie szatni po przegranym meczu. To się samo narzucało, że będą o mnie dużo pisać czy mówić. Ja wiedziałem co się w szatni dzieje, kto płacze po porażce, kto sobie nie radzi z krytyką, ale nigdy o tym w prasie nie powiedziałem. Natomiast brałem sporo rzeczy na siebie, nawet kosztem kpin czy pośmiewiska. Do dzisiaj tak mam w życiu. Prawda i szczerość się zawsze obroni. Wyjdzie na światło dzienne, choć zawsze dłużej się na nią czeka. Jak mówisz szczerze, to jesteś arogancki. Jeśli to uzasadnisz, jesteś problematyczny. W tym przypadku wolę być arogancki i problematyczny.
Jak patrzysz na swoją karierę, to masz o coś do siebie żal? Jakieś niewykorzystane szanse?
Nie można mieć do siebie pretensji, bo człowiek nigdy nie wie, co by się stało, jakby zrobił inaczej. Ja jeszcze raz powiem: mnie najbardziej dobija niesprawiedliwość. Ktoś wyciąga kwestie spoza boiska, które są nieprawdziwe, a które mogą skrzywdzić. Zaważyć na karierach. Jest wielu piłkarzy, którzy sobie z czymś takim nie poradzą.
Masz jakiś konkretny przykład takiej niesprawiedliwości?
A moja afera, ta alkoholowa? Co facet wyciągnął, a co było? Nawet nie chce mi się o tym mówić. Natomiast takie rzeczy mogą zaważyć na niektórych zawodnikach, bo jakiś pseudodziennikarz powie to czy tamto. A żal do siebie, tak sportowo? Że nie potrafiłem swoich umiejętności sprzedać w kadrze narodowej. Uważam, że mogłem się w niej pokazać z lepszej strony, osiągnąć więcej, było to w moim zasięgu. Mam kiepską cechę, jestem perfekcjonistą i wiem, że zawsze mogłem zrobić coś lepiej.
Byłeś kapitanem Legii. Jest tak, że wielu piłkarzy radzi sobie w mniejszym klubie ESA, ale trafiając do Legii nie potrafią się odnaleźć. To faktycznie jest trudniejszy do piłkarza klub, taki, który trzeba udźwignąć?
Ja nie miałem z tym problemów, byłem zawsze skoncentrowany na boisku. Może dlatego, że to była dla mnie nobilitacja, by grać w klubie, któremu kibicowałem za dzieciaka, który oglądałem w telewizji i zawsze chciałem w nim grać. Ale przypominam sobie słowa trenera Skorży, który powiedział mi w Legii:
– Maciek, myślałem, że w Wiśle jest presja. Ja się z presją dopiero tutaj zacząłem mierzyć.
A to słowa człowieka, który sięgał po mistrzostwa Polski.
To na czym ta presja gry w Legii polega?
Myślę, że piłkarze czy trenerzy sami mogą ją sobie wytwarzać, nakładać na siebie dodatkowy ciężar. Wiadomo, że o Legii najwięcej się mówi, Legia jest na świeczniku, Legia nie wzbudza też neutralnych emocji. Każdy albo ją lubi, albo jej nienawidzi. To kocioł emocji.
Dlaczego w tobie siedziała ta Legia za dzieciaka? Dość daleko mieszkałeś od Warszawy.
Wychowałem się w Bieruniu, miasteczku między Tychami a Oświęcimiem – jak ktoś kojarzy doktora Ficka, to będzie wiedział, gdzie jest Bieruń. Rodzice pochodzili z Krakowa, ludzie kibicowali też Ruchowi, Górnikowi. W telewizji swego czasu była Legia, Leszek Pisz, Jerzy Podbrożny. Do tego kuzyna miałem w Warszawie, także czasem się go odwiedziło – stolica robiła wrażenie.
Ty wielokrotnie podkreślałeś, że pochodzisz z małej miejscowości, a mimo to doszedłeś do Ekstraklasy, kadry. W ogóle wierzyłeś jako dzieciak, że piłka może dać ci chleb?
Marzyłem o tym, nauczyciele zawsze mi powtarzali – Maciek, możesz mieć świadectwo z paskiem . Ale ja wolałem boisko szkolne po lekcjach niż książki. Udało mi się, moim zdaniem, dzięki dwóm kwestiom: po pierwsze, tym, że byłem zafascynowany piłką. Ona była zawsze najważniejsza. Myślę, że młodzi chłopcy dzisiaj tego nie doceniają, jakie paliwo stanowi po prostu naturalna zajawka graniem. Po drugie, praca nad sobą, codziennie. Miałem też sporo porażek, już na samym początku. Nie zostałem przyjęty do SMS-u Kraków w wieku 16 lat. Uznano, że jestem za niski. Potem nie zostałem przyjęty do Wisły Kraków w wieku 18 lat. Może mnie to wzmocniło. Każdą porażką można się zrazić, ale można ją jakoś przepracować. No i kto wie jak by się to potoczyło, gdybym trafił do Wisły. Wielu juniorów nie dostawało tam szans. A ja poszedłem do Szczakowianki, wtedy III ligowej. I zaliczyliśmy marsz w górę, aż do Ekstraklasy, a ja byłem w tym marszu podstawowym zawodnikiem.
Najlepsze twoje lata to jednak chyba Zagłębie.
Do spółki z Legią, ale tak. Ciekawe jest to, że ja w pierwszych miesiącach w Zagłębiu męczyłem się. Nie zmianą klimatu, nie zawodnikami, tylko męczyłem się sam ze sobą. Dostałem mocny trening i na początku nie wyrabiałem. Organizm dopiero po paru miesiącach się przyzwyczaił i już później poszło. W Legii bywały okresy, kiedy miałem trochę inną rolę, dlatego nie byłem już tak widoczny z przodu. Jeśli graliśmy Iwański-Giza-Guerreiro, no to ktoś musiał zejść do tyłu. I to zawsze byłem ja.
Wiem, że w Kościelcu wyrzuciłeś swój medal, po prostu, do stawu. Ciążył na nim wiadomy mecz z Cracovią.
W Tatrach go wyrzuciłem. Ciążyło mi to. Sytuacja, gdzie dałem się namówić, to moja największa głupota. Posypałem głowę popiołem. Przyznałem się do tego. Ale to wciąż mi ciążyło, że ten medal tak został zdobyty, gdy mógł zostać zdobyty w uczciwy sposób. Graliśmy trzydzieści meczów, ten jeden mecz zaważył na tym, że medal był dla mnie nieuczciwy. Postanowiłem się go pozbyć. Niektórzy mówili: daj go na aukcję charytatywną. Ale dla mnie on był pozbawiony wartości, to jak go dawać na aukcję. Wyrzuciłem go, pewnie do dziś spoczywa na dnie tego stawu, niech zostanie w Tatrach.
Ta liga była, twoim zdaniem, mocno przeżarta?
Jak się popatrzy na przeróżne blogi to tak. Ostatnio dowiedziałem się, że Puchar Polski został zabrany Groclinowi, który grał z nami w finale. To dlaczego nie został przyznany nam? Myśmy uczciwie przeszli swoją ścieżkę.
Dziś, poza prowadzeniem akademii, jesteś też prezesem Soły Oświęcim.
Następstwo akademii. Zostaliśmy przez klub zaproszeni do prowadzenia szkolenia. Po 3 miesiącach okazało się, że jak my tego nie weźmiemy, klub upadnie. Uznaliśmy, że jest potencjał w dzieciakach i próbujemy. Zresztą ja nie lubię się poddawać ani kończyć czegoś co dopiero zacząłem. Klub ma zadłużenie po poprzednikach, próbuje to prostować, zdobywać dotacje, sponsorów. Z tym, że to nie jest moja najmocniejsza strona. Nie lubię chodzić po ludziach i się prosić. Wolę dobrą pracą sam przyciągnąć uwagę, sprawić by ludzie chcieli wziąć w tym projekcie udział. Liczę, że tak będzie.
To cię zaspokaja, akademia i prezesura, czy chciałbyś w futbolu zafunkcjonować w większej roli?
Nie zaspokaja mnie to, ale się przy tym realizuje i też na siłę nie dążę do tej, jak to nazwałeś, większej roli. Obserwuję dużo polskiej piłki, pewne rzeczy mi się w klubach podobają, pewne nie. Ale ja też nie jestem alfą i omegą. Niezręcznie byłoby teraz pouczać, więc zostawię to dla siebie.
Skupiam się wspólnie z Andrzejem Wyrobą na prowadzeniu akademii, mamy fajną kadrę trenerską, która chce się uczyć i kształcić. Andrzej jest też edukatorem w ŚZPN i organizuje regularnie szkolenia dla naszych trenerów. Mamy wybitne jednostki w poszczególnych rocznikach i już Ligowe kluby chcą zapraszać ich do swoich akademii. Z kilkoma klubami ekstraklasowymi rozmawiamy o współpracy. Nas nie interesuje marketingowe bycie szkółką partnerską. Nas interesuje realna współpraca z klubem, który nie boi się wprowadzać do pierwszej drużyny wybitnych jednostek zastępując miejsce średniakami z innych krajów.
Leszek Milewski
Fot główne NewsPix/Fot w artykule FotoPyK