Wiele osób przed sezonem twierdziło, że Warta Poznań kadrowo wygląda najsłabiej w lidze. I w sumie tym tezom się nie dziwiliśmy, bo zawodników z ekstraklasowym doświadczeniem było tam niewielu. Ale “Zieloni” potrafili rozsądnie uzupełnić braki i dorzucić na kilku pozycjach nieco jakości. Dzisiaj widzimy, że nawet z najmniejszym budżetem w lidze można przeprowadzić rozsądne transfery.
Mateusz Kupczak, Łukasz Trałka, Michał Jakóbowski, Mariusz Rybicki. Tylko ci czterej piłkarze pierwszoligowej Warty miało jakiekolwiek doświadczenie ekstraklasowe przed awansem po barażach. Z czego Jakóbowski w Lechu lata temu zagrał kilka epizodzików, a Rybicki sam pewnie nie pamięta już meczów w barwach Widzewa. Obawy dotyczące jakości kadry “Zielonych” był zatem uzasadnione.
Dlatego właściwie już dzień po świętowaniu awansu w Poznaniu wzięli się do roboty na komitecie transferowym. Jasnym było, że zespół trzeba wzmocnić. Ale też jeszcze bardziej klarowne było to, że klub nie będzie miał do wydania zbyt wiele pieniędzy.
Warta awansowała z przeciętnym budżetem pierwszoligowym, więc w ESA miała i ma nadal najmniejszy budżet w całej lidze. Robert Graf, dyrektor sportowy klubu, musiał zatem szukać kreatywnych rozwiązań. Poszukać w I lidze, sprawdzić zawodników z kartą na ręku, obracać się w dość niskich widełkach kontraktowych.
Jak to wypaliło?
Nadspodziewanie dobrze. Warta brała bowiem zawodników o niskim ryzyku finansowym. Nie stać ich było na rzucenie – dajmy na to – 600 tysięcy euro na napastnika. Ewentualne fiasko z takim ruchem oznaczałoby potężne tąpnięcie nie tylko w budżet transferowy, ale generalnie w finanse klubu, który zyskał stabilność, ale do komfortu jeszcze sporo mu brakuje.
Wartę trzeba na pewno pochwalić za sprowadzenie Mateusza Kuzimskiego. Wicekról strzelców I ligi poprzedniego sezonu, zawodnik tułający się po niższych ligach, który ukłuł Wartę też w poprzednim sezonie. I to był strzał w dziesiątkę. Kuzimski ma już dziesięć punktów w klasyfikacji kanadyjskiej, ale jest też żołnierzem pierwszej linii frontu w armii Tworka. Biega, atakuje, walczy, irytuje rywali. Jak na fakt, że warciarze nie kreują dziesiątek sytuacji strzeleckich, to sześć goli i tak jest wynikiem przyzwoitym jak na snajpera warciarzy. A zaznaczmy, że Warta za Kuzimskiego nie płaciła kwoty odstępnego.
Latem poznaniacy przeprowadzili tylko dwa transfery gotówkowe. Czyli wykupili Jana Grzesika ze spadającego z Ekstraklasy ŁKS-u i ściągnęli Roberta Ivanova z Honki FC. Czy były to ruchy popularne, oczywiste i takie, które sami byśmy wymyślili? No niekoniecznie. Grzesik był przecież elementem obrony, która próbowała bić rekordy Ekstraklasy w straconych bramkach. A Warta była zdeterminowana by go ściągnąć do tego stopnia, że odczekała aż przechoruje koronawirusa, a przecież sezon już się zaczynał. Ivanov? Jesienią czuliśmy w tym transferze wtopę, a gość ogarnął się, udanie zastępuje dzisiaj kontuzjowanego Kielibę i ostatnio zagrał nawet w reprezentacji Finlandii.
– On przychodził do nas po grze przez dwa sezony w systemie z trójką obrońców. Grał tam jako ten środkowy defensor, który często asekuruje stopera pół-lewego lub pół-prawego. Dlatego miał początkowo u nas problem z agresywnym doskokiem do napastnika. Ale przeprowadziliśmy szereg analiz, daliśmy sporo wskazówek, do tego doszła jego praca indywidualna rola w treningu. I zgadzam się, że poczynił duży progres. Znakomicie też wkomponował w szatnię, odnalazł wspólny język z chłopakami, podchwycił sporo polskich słówek. Gdy miał urodziny, to dostał od nas prezent ukierunkowany na jego pochodzenie – dostał narty, kask. Chłopacy dali mu nawet ksywkę „Janne Ahonen”. Czekamy na pierwszego gola, bo warunki fizyczne ma świetne. I przy okazji czekamy na jego pierwszą cieszynkę, bo jest bardzo kreatywny pod tym względem – mówił nam o Ivanovie Adam Szała, asystent Piotra Tworka.
Zimowe korekty
Jesienią do Warty trafiła pierwsza z transz od Canal+ za prawa telewizyjne. I widać było od razu, że budżet kontraktowy “Zielonych” nieco się powiększył. Warciarzy było stać już na kilka realnych wzmocnień składu. Oczywiście najbardziej w oczy rzuca się wypożyczenie Makany Baku.
Po sześciu meczach w Warcie ma trzy gole, asystę i kluczowe podanie. Z czego to kluczowe podanie w meczu z Podbeskidziem było wykonaniem 80% roboty w akcji bramkowej Kuzdry. Ale zaznaczmy – pięć meczów, trzy gole, asysta i kluczowe podanie. To lepsze statystyki niż… każdy skrzydłowy Lecha w tym sezonie ligowym. Szkoda tylko, że – z tego co słyszymy – kwota wykupu go z Holstein Kiel jest na tyle wysoka, że Warta raczej nie będzie mogła sobie pozwolić na sprowadzenie Niemca na stałe. Na budżet „Zielonych” będzie po prostu za drogi. Natomiast tej wiosny Baku dał Warcie tyle, że nikt przy Drodze Dębińskiej tego wypożyczenia nie żałuje.
Natomiast nie mniej cennym ruchem było wypożyczenie Macieja Żurawskiego z Pogoni Szczecin. Podobał nam się ten chłopak w ekipie “Portowców”, ale wiadomo, jak to jest z tymi młodzieżowcami – czasem zagrają okej, później miesiąc szukają formy, strzelą gola, później miesiąc przeciętności. A Żurawski w Warcie nie zagrał chyba jeszcze słabego spotkania.
Wiemy doskonale, że poznaniacy mieli jesienią problemy z pozycją młodzieżowca. Tym nominalnym był Aleks Ławniczak, ale gdy wypadł ze składu, to Tworek musiał się nagimnastykować, by wypełnić przepis. Sadzał na ławce bramkarza Adriana Lisa, za niego występował Daniel Bielica. Sytuacja mało komfortowa. A dzisiaj Żurawski nie tylko daje komfort regulaminowy, ale jest po prostu bardzo dobrym uzupełnieniem duetu Trałka-Kupczak. I powalczy, i wyjdzie do pressingu, i rzuci takie prostopadłe podanie, jak do Baku przy jego premierowym trafieniu. Znów można jednak powtórzyć – szkoda dla Warty, że Pogoń go nie sprzeda.
Póki co nie mieliśmy okazji zbyt często oglądać w akcji Adama Zrelaka, który do Warty trafił na stałe. Kuzimski ma mocną pozycję w zespole, więc Słowak musi swoje odczekać. Ale z tego co popytaliśmy w klubie – na treningach wygląda tak, że sztab szkoleniowy musi się pogłowić nad tym, jak zmieścić obu tych napastników w wyjściowym składzie.
Nieudane ruchy bez ryzyka finansowego
Oczywiście nie wszystkie transfery Warcie wypaliły. Handzlik gra bardzo mało, podobnie Czyżycki, Spychała kompletnie sobie nie poradził, Rodriguez grał jak bez mapy i złapał jeszcze uraz. Pecha miał Michał Kopczyński, któremu zdrowie nie pozwoliło rozegrać więcej niż pięciu meczów, bo gdy grał, to wyglądał przyzwoicie.
Natomiast za wszystkie te wtopy warciarze zapłacili – cytując klasyka – zero euro, zero złotych odstępnego. W klubie mieli świadomość, że nie każdy transfer wypali, bo przecież w tych widełkach ekonomicznych trudno sprowadzić w jednym oknie dziesięciu zawodników, którzy okażą się strzałem w dziesiątkę. Zatem tak – Warta też ma pudła transferowe, ale są to pudła, które i niewiele kosztowały, i były niejako wpisane w koszty. Poza tym poznaniacy po prostu potrzebowali poszerzenia kadry. Latem odcięto ogony, pożegnano tych, którzy już w I lidze nie dawali rady. I do Poznania musieli przyjść i tacy zawodnicy, którzy będą lepsi niż ten osiemnasty piłkarzy w kadrze poprzedniego sezonu. A jednocześnie pewnie nie tak dobry, jak piłkarz podstawowego składu.
Warta pokazała, że za mniej też da się przeprowadzić ruchy transferowe, które obronią się na poziomie Ekstraklasy. Pewnie dzisiaj takie – dajmy na to – Zagłębie Lubin nie pluje sobie w brodę, że odpuściło Jana Grzesika. Ale coś nam się wydaje, że Kuzimski czy Baku mogą być wyrzutem sumienia kilku ekip.
fot. FotoPyk