– W szatni są rozmowy w stylu: ty, słyszałeś, co osoba X powiedziała, jak dziennikarz go zaatakował. I szatnia zaczyna odbierać to w taki sposób, że trener zaczyna się gubić. Dla Bogdana Zająca była to pierwsza praca w roli głównego szkoleniowca. Jestem pewien, że wyciągnie wnioski z tych błędów – Maciej Makuszewski opowiedział nam o reakcji drużyny na emocjonalne wypowiedzi Bogdana Zająca. Nie ukrywa, że jest to jedna z przyczyn niepowodzenia byłego szkoleniowca Jagiellonii. Odniósł się też do sytuacji z Kamilem Wojtkowskim i twierdzi, że wcześniej nie zachowywał się dziwnie. Wyjawił nam także plany na przyszłość. Czy widzi siebie jako trenera? Zapraszamy!
W bardzo młodym wieku wyjechałeś do SMS-u Łódź. Już wtedy zakodowałeś, że koniecznie musisz zostać profesjonalnym piłkarzem?
Tak, miałem 13 lat, gdy opuściłem Szczuczyn. Moja rodzinna miejscowość znajduje się województwie podlaskim, 90 kilometrów od Białegostoku. Do łódzkiego SMS-u uczęszczałem od pierwszej klasy gimnazjum aż do matury. Wybór padł na tę szkołę, bo pół roku wcześniej graliśmy tam jakiś turniej. Trenerzy wypatrzyli mnie, wzięli numer telefonu i zadzwonili do rodziców. Następnie pojechaliśmy do Łodzi i podjęliśmy decyzję: wyjeżdżam z domu, wyruszam w świat. Mój tata też grał w piłkę i powiedział mi: to jest twój wybór, jeżeli chcesz iść do SMS-u, to będziemy cię wspierać i robić wszystko, abyś czuł się tam dobrze.
A co do drugiej kwestii, to futbol już od najmłodszych lat stanowił istotny element mojego życia. Tak jak już wspomniałem – mój tata był piłkarzem. Chodziłem na jego mecze, piłka nożna cały czas była obecna w moim domu. Myślę, że to był ten impuls, który dalej pociągnął pasję.
Twój syn też już ma zaszczepioną smykałkę do futbolu?
Synek skończył niedawno trzy lata, a już pojawił się na kilku moich meczach. Gdy oglądam spotkania w telewizji, to siedzi obok mnie i wspólnie obserwujemy widowisko. Tak więc pasja rozwija się u niego.
Wielu piłkarzy nie chce, by ich pociechy podążały futbolową drogą. U ciebie jest odwrotnie?
Też mam mieszane uczucia co do tego. Może jeszcze mu się to zmieni, ale na razie się na to nie zapowiada. Jest zafascynowany piłką, gra w nią cały dzień. Tylko koszulki sportowe chce zakładać. Ciągle mówi, by włączyć mu Ekstraklasę, bo nauczył się na pamięć reklam naszej ligi!
Czyli w domu nie masz odpoczynku od piłki nożnej?
Zdecydowanie, ale należę do grona zawodników interesujących się futbolem poza treningami i własnymi meczami. A są przecież piłkarze, którzy kompletnie nie orientują się w świecie piłki nożnej.
A może lepiej jest trzymać taki dystans?
Czasami tak. Ale dla mnie oglądanie meczów to też doskonała okazja, by podpatrzeć rywali, innych zawodników na mojej pozycji – ich zachowania, poruszanie się po boisku. Szczerze? Fascynuje mnie to. Jeszcze dwa/trzy lata temu kompletnie nie czułem tego, by zostać przy piłce. Nie wyobrażałem sobie siebie w funkcji trenera. Bardziej myślałem o pracy w skautingu klubowym. Obecnie już pod innym kątem patrzę na futbol. Nie interesuję się tylko samym graniem, ale dużą wagę przykładam do zagadnień taktycznych. Jest dla mnie istotny rozwój zawodników – pokazywanie im kierunku i strategii gry. Nie mówię, że na pewno zostanę szkoleniowcem, ale mam postanowienie: chcę w tym roku rozpocząć kurs trenerski. Mam wiele przemyśleń i swoją wizję futbolu. Chciałbym w przyszłości dawać innym ten pozytywny impuls, być drogowskazem dla młodych piłkarzy.
Brzmi to trochę tak, jakbyś już powoli planował zawiesić buty na kołku.
Oj nie, nie mam jeszcze takich myśli. Gdyby ktoś teraz zapytał się mnie, ile lat chcę jeszcze pograć na dobrym poziomie, to nie potrafiłbym precyzyjnie odpowiedzieć. Mam 31 lat, ale nie czuję tego. Wiadomo, gdy przychodzę do szatni i widzę, że są w niej chłopaki z roczników poniżej 2000, to czasami myślę: kurczę, jestem już troszkę wiekowy. Jasne, zdaję sobie sprawę, że już kilka sezonów za mną. Jednak nie mam tak, że wstaję rano i dopadają mnie wątpliwości, bo coś tam boli i mogę nie dać rady. Nie dostałem jeszcze sygnału od głowy i organizmu, że to już końcówka.
Ponoć bardzo dbasz o zdrowe odżywianie. Dzięki temu czujesz, że przybywa ci dodatkowej energii?
Wiesz co? To nie tak, że ciągle jadę na zdrowej żywności. Uważam, że wszystko jest dla ludzi. Czasem nawet żona mówi: zjemy dziś schabowego, ziemniaczki, kapustka. Nie mam z tym problemu. Zresztą pochodzę z bardzo małej miejscowości i lubię potrawy przyrządzone przez moją mamę. Swojskie wyroby, jakaś kiełbasa, szyneczka – w odpowiednich ilościach nie są czymś niezdrowym dla organizmu. Raz na jakiś czas nawet zdarza mi się zjeść fast fooda. Tylko jak człowiek przesadzi, to potem odczuwa tego skutki. Trzeba znać umiar. Z kolei w kwestii zdrowego odżywiania – tak, staram się korzystać z dietetycznego cateringu. Od dłuższego czasu praktykuję to rozwiązanie.
W dzisiejszych czasach to powszechne zjawisko. Piłkarze na postoju przed meczem wyjazdowym raczej już nie biorą hot-doga i nie zapijają go colą.
Właśnie nasunąłeś mi kolejne spostrzeżenie. Teraz zawodnicy, którzy wchodzą do pierwszej drużyny, mają zupełnie inne podejście w porównaniu do czasów, gdy ja zaczynałem przygodę z dorosłą piłką. Mając 20 lat, kiedy to przychodziłem do Jagiellonii, nie miałem takiej mentalności i świadomości jak oni. Druga sprawa to wyszkolenie piłkarskie. Dzisiaj standardem są treningi indywidualne, chłopcy chodzą na siłownie, rodzice ich wożą na zajęcia. Ja szlifowałem swoje umiejętności podczas gry ze starszymi od siebie kolegami. To było moje przygotowanie fizyczne, również czysto piłkarskie.
Obecnie każdy młody piłkarz chce mieć indywidualnego trenera. Nie wiem, czy to dobrze, że głównie skupiają się na przygotowaniu fizycznym. Za to mniej przykładają się do dbałości wykonywania ćwiczeń z piłką. Mniej u nich tej kreatywności na boisku. Nie ma tego flow i luzu w ich grze. Trochę brakuje mi u młodych tej jakości czysto piłkarskiej. A moim zdaniem najważniejsza jest sama gra piłką. Czy Xavi i Iniesta byli nabici, dobrze zbudowani? No nie.
Jak myślisz, z czego to wynika?
Obecnie młody piłkarz ma więcej możliwości. Jednak czują na plecach oddech menedżera i rodziców. Gdy są blisko gry w Ekstraklasie albo już dostali minuty, to wiedzą, że za chwilę mogą wyjechać za granicę. Tam przygotowanie fizyczne jest niezwykle ważne.
Też w relatywnie młodym wieku wyjechałeś za granicę. Gdy byłeś w Tereku Grozny zaznałeś szczodrości prezydenta Kadyrowa?
W Rosji zarobki były bardzo dobre. Dopiero później, gdy rubel zaczął spadać, przestało być kolorowo. Kluby nie płaciły już piłkarzom aż tak dużych pieniędzy. Skończyły się prezenty od prezydenta. Ale jeśli ktoś zasłużył, to rzeczywiście mógł poczuć, co znaczy hojność ze strony Kadyrowa. Widziałem, że ostatnio wygrali 5:0 z Krasnodarem. Pewnie dolary na ich konta popłynęły strumieniami. Oczywiście za moich czasów, gdy zespół spisywał się dobrze, również otrzymywaliśmy podwójne premie. Co ciekawe, prowadził nas wtedy Stanisław Czerczesow. Bardzo intensywnie pracowaliśmy. W Groznym zmierzyłem się z dużą jakością treningu, zwłaszcza pod względem fizycznym. W moim odczuciu spokojnie dawałem sobie radę pod tym względem.
Powiedziałeś, że zawodnicy są teraz bardziej świadomi tego, co robią i swoich możliwości. Niemniej czasami głowa nie wytrzymuje. Kamil Wojtkowski jest tego najlepszym przykładem.
Ogólnie byłem w ogromnym szoku, gdy dowiedziałem się, co nawywijał. To był poniedziałek, zaraz po meczu z Lechem. Akurat mieliśmy wolne. Nagle dostaję kilka sms-ów. Patrzę, że mam nieodebrane połączenie od kierownika. Oddzwaniam, a kiero mówi do mnie: widziałeś, co zrobił Kamil? Odpowiedziałem, że nic nie wiem. Nie wierzyłem w to, że na poziomie profesjonalnej piłki takie numery mogą się zdarzyć.
Wcześniej były z jego strony jakieś mniejsze ekscesy?
Właśnie nie. Coś tam obiło mi się o uszy, że w Krakowie mieli z nim jakieś problemy, ale u nas naprawdę był spokojny. Nie należał do grona wylewnych zawodników. Nie udzielał się na tle całej szatni. Wydawało mi się, że ma duże umiejętności, których nie potrafił w pełni wykorzystać. Z wieloma piłkarzami miałem do czynienia, ale po nim absolutnie nie było widać, że lubi używki i imprezowy styl życia.
Ostatnimi czasy dość głośno o Jagiellonii i to niekoniecznie z powodu dobrych wyników. Z różnych stron dochodziły głosy, że wasza szatnia z dużą aprobatą przyjęła wiadomość o zwolnieniu trenera Zająca.
Z trenerem Zającem pracowałem już wcześniej w Lechu Poznań, był wtedy asystentem Adama Nawałki. Na pewno nie można mu odmówić zaangażowania w pracę. Jest wręcz pracoholikiem. Od rana do wieczora analizował mecze, zajęcia treningowe. Dam ci prosty przykład: nagrywał wszystkie treningi, a potem ten sam trening oglądał z każdym zawodnikiem, czyli nawet 25 razy.
Było to męczące?
Każdy ma swoje metody pracy. Pewnie wynikało to z tego, że całe życie pracował z trenerem Nawałką. Wiele rzeczy z jego warsztatu chciał wdrożyć u nas. Ale praca trenera to nie jest lekki kawałek chleba. Dużo niekorzystnych czynników się nałożyło podczas jego pobytu w Białymstoku – koronawirus w zespole, wiele kontuzji. Wyniki też nie szły w parze z wykonaną pracą. Myślę, że nie pomagały mu te wystąpienia medialne. Gdyby trener Zając bardziej ogólnikowo odpowiadał, nie wchodził w polemikę z dziennikarzami, może odbiór jego osoby byłby inny. W tym również tkwił problem.
Mocno przekładało się to na nerwowość w szatni?
Prawie każdy czyta wywiady. Ja jestem już w stosunku do mediów zdystansowany. Mam rodzinę, inne zajęcia. Nie zawsze mam czas i ochotę analizować czyjeś wypowiedzi. Niemniej w szatni są rozmowy na ten temat, w stylu: ty, słyszałeś, co osoba X powiedziała, jak dziennikarz go zaatakował. I szatnia zaczyna odbierać to w taki sposób, że trener zaczyna się gubić. Dla Bogdana Zająca była to pierwsza praca w roli głównego szkoleniowca. Jestem pewien, że wyciągnie wnioski z tych błędów.
Był widoczny brak jego doświadczenia?
Pewnie niedługo otrzyma gdzieś etat. Nie wiem, czy w Ekstraklasie, czy w I lidze. Bez wątpienia to profesjonalista, osoba maksymalnie zaangażowana w pracę. Natomiast pewne rzeczy są do poprawy. Jeżeli nabierze doświadczenia, to być może w przyszłości będzie odnosił mniejsze lub większe sukcesy.
Skoro jesteśmy już przy wątku trenerskim, to w jakich okolicznościach nastąpiło twoje pożegnanie z Lechem? Dariusz Żuraw wprost zakomunikował, że nie widzi dla ciebie miejsca w składzie?
To było pożegnanie bez żalu. Już pół roku wcześniej chciałem odejść. Miałem wtedy konkretną propozycję z Jagiellonii. Trener powiedział, żebym został. Miałem dostać więcej szans. Ostatecznie tak się nie stało.
W jednym z ostatnim twoich występów dla Kolejorza też w krótkim odstępie czasu dostałeś dwie żółte kartki .
W tym meczu z Rakowem wywalczyłem rzut rożny, po którym wpadała dla nas bramka na 3:2. O tym mało kto pamięta. Dobra, a teraz wyprzedzę twoje pytanie o sytuację z ostatniej rywalizacji ze Śląskiem Wrocław. Cóż, tak czasem bywa. Pierwsza kartka była konsekwencją boiskowego impulsu – uderzyłem w nogi zawodnika. Okej, nie mam pretensji. A druga? Sędzia pewnie wybroni się z niej. Jednak trafiłem w rywala.
Paradoksalnie prezentujecie się lepiej, gdy gracie w osłabieniu.
Szczerze? Nie mam pojęcia, dlaczego tak jest. W Poznaniu bardzo chcieliśmy się przełamać, oddalić od siebie głosy krytyki. Trener Grzyb też przeprowadził świetne zmiany, które bardzo wydatnie pomogły nam odnieść upragnione zwycięstwo. A jeśli chodzi o mecz ze Śląskiem, to wszyscy czujemy niedosyt. Mieliśmy sporo szans na wyrównanie. Moim zdaniem zabrakło trochę pazerności w polu karnym, bo w tym spotkaniu posłaliśmy wiele dobrych dośrodkowań w szesnastkę rywala. Dobrze, że już piątek gramy następny mecz. Będzie mieli szansę szybciej się zrehabilitować.
Słychać w twoim głosie taką sportową złość. Nawet dzisiaj mógłbyś wyjść na boisko, tylko po to, by poprawić sytuację w tabeli?
Wiele rzeczy się nie ułożyło w tym sezonie tak, jakbyśmy tego chcieli. Wyniki są poniżej oczekiwań, brakuje kibiców na stadionach. To widać, że w pewnych momentach zespół jest trochę sfrustrowany miejscem, które obecnie zajmuje. A przecież mamy odpowiednią jakość, by być zdecydowanie wyżej w ligowym zestawieniu. Nie mówię, że stać nas było na walkę o mistrzostwo, ale o puchary już tak.
Frustracja to jedno, ale sprawiacie wrażenie przemotywowanych. Stąd tyle tych głupich kartek?
Zdecydowanie musi być mniej tych kartek z naszej strony. Poziom agresji też musi spaść. Czasem tak bywa, gdy drużyna za wszelką cenę chce wygrać.
Rafałem Grzyb dawniej był twoim kolegą z drużyny. Nie czujesz się trochę nieswojo w obecnym układzie ról?
Podczas treningów, na meczach zwracam się do niego “trenerze”, a prywatnie, poza pracą, jesteśmy na “ty”. Myślę, że to jedyne słuszne rozwiązanie. Mam do niego duży szacunek, bo jest super człowiekiem. W trudnych momentach może pomóc. Jako szkoleniowiec wkłada bardzo dużo pracy w to, by nasza forma poszła w górę.
Tobie etos pracy też nie jest obcy. Swego czasu na bieżąco relacjonowałeś na Instargramie swoją rehabilitację po kontuzji, którą odniosłeś na pół roku przed mundialem. Próbowałeś oszukać przeznaczenie?
Pół telefonu mam zapełnionego relacjami. Mój dwa lata młodszy brat niedawno zerwał więzadła krzyżowe i cały czas mu wysyłam te filmiki. Zresztą nie tylko jemu udostępniałem nagrania. Całość stanowi pokazowy materiał, jak wyglądał cały proces mojej rehabilitacji, jak należy wykonywać ćwiczenia. Powiem tobie szczerze: pracowałem na maksymalnych obrotach, a nie miałem tylko zerwanych więzadeł krzyżowych, bo doszły do tego poboczne. A skoro doktor zakomunikował mi, że takie obciążenia są prawidłowe i nie ma żadnego ryzyka ponownego urazu, to dałem sygnał: dobra, jedziemy z tym. Ponadto fizjoterapeuci i trenerzy przygotowania fizycznego mówili, że wszystko jest w porządku.
Naprawdę nie bałeś się, że znowu sobie coś uszkodzisz?
Miałem podejście, że jeżeli miałoby się coś stać, to najwyżej jeszcze raz pójdę na stół operacyjny i po prostu dłużej będę pauzować. Z kolei, gdy po trzech miesiącach przerwy wracałem do treningów, to też nie chciałem odstawiać nogi. Wiadomo, że z tyłu głowy zawsze są jakieś obawy. Jednak musiałem z kimś się skonfrontować, ktoś musiał władować się we mnie, by zobaczyć, czy ta noga daje radę. Nawet mogłem szybciej wrócić na boisko. Tylko że chuchali i dmuchali na mnie. Powtarzali mi, że nie ma sensu się spieszyć.
Mocno przeżyłeś to, że ostatecznie zostałeś skreślony z kadry na mundial?
W takim momentach pojawiają się łzy. Generalnie to spodziewałem się tego, że może zabraknąć mnie ścisłym gronie zawodników powołanych na mistrzostwa Świata w Rosji. Zaraz po tym, jak odniosłem kontuzję, już wiedziałem, że to koniec marzeń. Ale po tych wszystkich pozytywnych impulsach, telefonach od sztabu reprezentacji miałem nadzieje na wyjazd. Trener Nawałka interesował się moim zdrowiem. To też nakręcało do żmudnej pracy na rehabilitacji. Po trzech tygodniach miałem już spuszczoną głowę, byłem zmęczony fizycznie i psychicznie. Dobijała ta monotonia. Natomiast cały czas powtarzano mi: Maciek, masz cel, musisz walczyć o jego realizację. Finalnie dostałem telefon od trenera, że jestem w szerokiej kadrze, z tym że do Rosji zabiera kogoś innego. Pozostało mi tylko uszanować jego decyzję.
Udział w akcjach charytatywnych to twój sposób na oderwanie się od problemów boiskowych?
Żona ma swoją agencję “Makuszewscy Wedding Planers” i staram się jej pomagać, tak więc często brakuje mi czasu na inne sprawy. A staram się dbać o swoje życie prywatne i odpoczynek. Jednak gdy mam trochę więcej wolnego, to nie stanowi dla mnie problemu, by komuś pomóc. Jakbyś zadzwonił do klubów, w których grałem i zapytał się, kto zawsze najwięcej koszulek brał na różne akcje, to myślę, że spokojnie jestem w TOP3. Teraz w Jagiellonii już proszą mnie, abym nie brał rozmiaru “S”, bo do czerwca wyczerpały się zapasy “esek”. Doskonale pamiętam, gdy byłem jeszcze dzieckiem, jak wielkie wydarzenia stanowiły dla mnie spotkania z piłkarzami, nawet z IV ligi. Dlatego, jak ktoś do mnie dzwoni i prosi o spotkanie, np. w szkole podstawowej, nie odmawiam. Lubię pomagać innym.
Rozmawiał Piotr Stolarczyk