Jacek Magiera to jedno z najbardziej intrygujących nazwisk na karuzeli trenerskiej. Było nie było, to wciąż jedyny polski trener, który w XXI wieku wygrał mecz w fazie grupowej Ligi Mistrzów. Odbudował wtedy Legię po fatalnym początku Hasiego, także ligowym. Jest to zarazem kandydatura trenerska dość zagadkowa, bo Magiera wciąż… nie ma żadnego pełnego sezonu przepracowanego z jednym klubem. Tych doświadczeń na wysokim szczeblu pracy klubowej nie ma wiele. Jak będzie w Śląsku Wrocław?
***
Kiedyś jeden z moich kolegów zwrócił mi uwagę, że w trakcie meczu za mało opieprzam zawodników. Odpowiedziałem, że nie pracuję z baranami, tylko z inteligentnymi ludźmi. Na nich nie trzeba się drzeć.
***
JACEK MAGIERA: TALENT NIEOCZYWISTY
Jacek Magiera był skazany na futbol. Jego tata, Tadeusz, był wojskowym, ale też na przełomie lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych kierownikiem drużyny w Rakowie Częstochowa.
Jacek i jego brat, Marek, dziś komentator sportowy Polsatu Sport, dzięki tacie mieli w Rakowie pewne szczególne przywileje – przykładowo, jeździli razem z drużyną na mecze. Raków to był ich drugi dom, spędzali tam mnóstwo czasu na własnych treningach, meczach swoich i pierwszej drużyny, na wyjazdach, na obozach treningowych. Jacek miał więc przetarcia seniorskie już jako bardzo młody chłopak, wchodząc do gierek jako 13-latek, trenując z dorosłym Rakowem jako 14-latek, poznając atmosferę wyjazdów dorosłego zespołu.
Raków był wtedy na zapleczu Ekstraklasy, klub hutniczy – realia uczące pokory. Przykładowo:
- Każdy piłkarz miał swoją podpisaną piłkę, o którą miał dbać. Był za nią odpowiedzialny. Więcej niż jednej na głowę po prostu nie było.
- Zawodnicy sami odpowiadali też za pranie sprzętu. W konsekwencji… często nie prali go zbyt regularnie. Stąd, z niewypranych, przepoconych strojów, pochodzi ten osławiony „zapach szatni”.
- Gdy Raków jechał na wyjazd, zabierał własny prowiant typu kotlet schabowy, bigos, do tego kompot – po drodze zatrzymywali się na leśnym parkingu i tak wyglądało przedmeczowe wyżywienie.
Magiera był też wychowankiem Zbigniewa Dobosza, bardzo szczególnego trenera w historii Rakowa. Dobosz słynął z nieszablonowych metod. Piłkarze na jego zajęcia mówili „rebusy”, bo treningi nigdy się nie powtarzały. I teraz były dwie szkoły: jedni piłkarze dziwili się, że jak tylko złapią o co chodzi w zajęciach, to zajęcia są zmieniane. Inni dostrzegali, że to odpowiada warunkom meczowym. Tam też trwa cały czas adaptacja, nie ma warunków znajomych, wszystko jest dynamiczne.
Dobosz słynął też z wielkich wymagań wobec swoich piłkarzy. W Częstochowie do dziś krąży anegdota, jakoby piłkarze, nawet młodzi, mieli trenować 365 dni w roku. Dobosz zwykł mawiać:
– Zajęcia w Wigilię nie są obowiązkowe. Ale niech mi któryś nie przyjdzie…
Zaciekły wróg alkoholu, trener nieustannie dokształcający się w kwestiach szkoleniowych, pracoholik i mentor. Jacek Magiera był jego wychowankiem, Dobosz go piłkarsko ukształtował. Dobosz, trener prowadzący w latach 80-tych i 90-tych, był w pewnym sensie osobą, która nie pasowała do ówczesnych realiów piłki. Trener pod prąd. Tak też później postrzegany był Magiera w środowisku piłkarskim. Przypadku nie ma.
Wymowne, że początkowo Magiera był dość daleko na liście rakowskich talentów. Gdzie mu było do takiego choćby Bojarskiego. Sam wspominał, że w swoim roczniku był tak może dziewiąty w swojej drużynie. Za każdym razem, gdy dziś tłumaczy młodym piłkarzom, że rozwój jest w ich rękach, kieruje się własnym doświadczeniem. Bo ten dziewiąty w szatni juniorów Rakowa wkrótce doszedł do:
- 99 meczów w różnych drużynach juniorskich reprezentacji Polski
- Mistrzostwa Europy U-16
- Czwartego miejsca w mistrzostwach świata U-17
Jacek Magiera w pewnym momencie był jednym z najgorętszych talentów Ekstraklasy. Ten ranking Piłki Nożnej pokazuje jasno, jak mocno stały jego akcje, gdy był jeszcze bardzo młodym zawodnikiem – nie miał nawet dwudziestu lat. Tuż przed transferem do Legii, był w rankingu defensywnych pomocników wyłącznie za regularnymi reprezentantami Polski. Gdyby zdarzyło mu się to dziś, pewnie zaraz zagiąłby na niego parol jakiś zachodni klub.
Jednocześnie łączył już wtedy grę w piłkę ze studiami – studiował historię. Temat pracy magisterskiej obronionej pomiędzy zgrupowaniami w przerwie zimowej: „Historyczna i heraldyczna emblematyka na podstawie klubów piłkarskich”. Przedmiotem analizy było 6609 klubowych herbów.
***
– Oprócz piłki…
– Pozostałą część życia wypełnia mi nauka. Uczę się w Technikum Hutniczym. Chciałem przy okazji podziękować moim nauczycielom za wyrozumiałość. Trenuję razem z seniorami siedem razy w tygodniu i nie mam wolnego czasu.
Źródło: MAGIERA: CHCIAŁBYM BYĆ WIELKIM PIŁKARZEM. DZIENNIK CZĘSTOCHOWSKI, 1993.
***
Po co piłkarzowi studia wyższe?
Są potrzebne, jak każdemu innemu człowiekowi. Kiedy zaczynałem studia w 1997 roku, powiedziałem sobie, że skończę je za wszelką cenę. Jak już coś zaczynam robić, to staram się doprowadzić to do końca, i dobrze. W piłkę nie gra się całe życie. Po zakończeniu kariery chcę zostać trenerem, ale… nigdy nie wiadomo. Historię lubiłem od zawsze, ale miałem na niej zajęcia i z psychologii, pedagogiki. Jestem przygotowany na kontakty z młodszymi i starszymi od siebie.
Studia nie przeszkadzały w karierze?
– Bardzo przeszkadzały. Żeby nigdy nie być zmuszonym wybierać: futbol albo historia, kierowałem się słowami brata. Marek powiedział: „Pamiętaj, to nie wyścigi. Studiuj powoli, ale sumiennie”. No i pamiętałem. Nauka trwała osiem lat, powtarzałem drugi i trzeci rok. Miałem też roczny urlop dziekański. Ale szczęśliwie doprowadziłem wszystko do końca. Było ciężko. Bywało że po rannym treningu jechałem do Częstochowy na konsultacje i spotkania na uczelni, wracałem wieczorem, rano znów na trening i potem znowu do Częstochowy. Nerwów i stresu było dużo. Przez te osiem lat nie było obozu, na którym nie miałbym książek. Inni grali na playstation, w ping-ponga, czytali gazety, chodzili na spacery – a ja siedziałem w pokoju i wkuwałem. Inni spali dwie godziny, ja jedną… Nadrabiałem zaległości.
Źródło: MAGIERA: STUDIA SĄ POTRZEBNE. GW, 2005.
JACEK MAGIERA: LEGIONISTA
Jego talent nie rozwinął się w Legii tak, jak mógł. Nie trafił do kadry. Został solidnym ligowcem, potrafiącym wejść na poziom wyższy, ale nie został gwiazdą. Bywało też, gdy z niego rezygnowano, choćby Smuda odsyłał go do Widzewa Łódź.
Z czasów Widzewa anegdota, dobrze pokazująca charakter Magiery. O tamtym Widzewie nieprzypadkowo mówiono: „nikt ci nie da tyle, ile Widzew obieca”. Piłkarze mieli problem z doproszeniem się o pieniądze, a Magiera, choć z drużyną trenował od kilku tygodni, nie mógł nawet doprosić się kontraktu. Pewnego dnia zameldował się w klubowym sekretariacie, poprosił o możliwość skorzystania z komputera i… napisał swój kontrakt sam. Prezes klubu podpisał się pod dokumentem bez czytania, pewnie nawet ucieszył się, że sprawa załatwiła się sama. Sęk w tym, że Magiery nie docenił. W umowie zawarty został bowiem zapis, który zagwarantował piłkarzowi wypłatę wszystkich pieniędzy bez wielomiesięcznej batalii o każdy grosz. Jeśli Widzew nie zapłaciłby sam z siebie, to należna suma zostałby odliczona od pieniędzy, które łódzki klub miał otrzymać za przejście do Legii Tomasza Łapińskiego.
Nie da się ukryć, że w tamtych czasach zwyczaje szatni były zupełnie inne niż obecnie. Normą było wspólne wyjście na balangę czy „nocne Polaków rozmowy” przy alkoholu. Magiera zazwyczaj takich spotkań unikał. Jeśli wychodził, to i tak nie pił, względnie były to ilości symboliczne. Taki zawodnik mógłby mieć trudności w szatni. Ale, choć Magierze czasem się obrywało, to były to raczej żarty z tego, że… studiuje. Taka klasyczna szyderka szatni, natomiast ostatecznie wzbudzał duży szacunek w Legii, a jego słowo miało duże znaczenie. Wzbudzał respekt swoimi zasadami. Już wtedy brał też pod skrzydła młodych zawodników, choćby Kubę Rzeźniczaka. Zawsze też był jednym z tych, którzy pierwsi wyciągali rękę do obcokrajowców, chcąc spoić szatnię.
Zakończył karierę z dwoma mistrzostwami Polski, szczególnie duży wkład mając w sezon 01/02 pod Dragomirem Okuką. Mocne treningi Serba, które niektórych potrafiły zajechać, nie przeszkadzały Magierze – po szkole u Dobosza był na coś takiego gotowy.
Piłkarzem był raczej z gatunku tych, którzy robią czarną robotę, ale potrafił huknąć choćby tak:
Koledzy z Legii żartują, że gdyby ktoś potrzebował odtworzyć jakikolwiek trening Okuki, to Magiera zrobi to pierwszy. Już wtedy miał na siebie określony plan. Notował zajęcia, przygotowywał się do pracy trenera, chodził na kursy.
Karierę kończył epizodem w Cracovii w sezonie 06/07, ale istotniejsza jest wiosna sezonu 05/06. Magiera jesień spędził w Legii, idącej na mistrza Polski. Nie miał wtedy jeszcze trzydziestu lat, spokojnie znalazłby ligowy klub, Pasy były dowodem. Ale obiecał sobie, że kiedyś wróci do Rakowa i wtedy słowa dotrzymał.
Sęk w tym, że Raków wiosną 2006 roku grał w III lidze i klepał biedę. Magiera zamienił kontrakt z ekstraklasy na 2618 złotych pensji. Pensji, która i tak nie szła do jego kieszeni, tylko wracał do klubu, bo ten potrzebował pomocy. Magierowie byli zaangażowani w walkę o Raków, gdy ten wyleciał w powietrze na przełomie wieków – organizowali zbiórki podstawowych kwestii, takich jak piłki czy komplety strojów.
JACEK MAGIERA: WYCHOWAWCA MŁODZIEŻY
„Szczęście czy fart”. W środowisku krążą żarty o tym, że Jacek Magiera wykupił cały polski nakład tej książki. Rozdawał ją swoim piłkarzom, ale potrafił też wysłać zawodnikom, z którymi nigdy nie współpracował. No dobrze, ale o co w ogóle chodzi w tej książce? O dość oczywistą kwestię: jest fart, jest szczęście. Fart, to gdy ci coś spadnie z nieba. Na szczęście natomiast trzeba zapracować. Trzeba mu w każdej chwili pomóc. Tak szczerze – to nie jest książka typu „OSIĄGNIJ SUKCES W PIĘĆ MINUT”.
Miał niespełna trzydzieści lat, gdy dołączył do sztabu Legii, zostając asystentem kolejnych szkoleniowców, więc naturalne było wręcz, że opiekował się młodymi graczami. O tym, jak próbował pilnować Kamila Grosickiego, mógłby zapewne napisać książkę. Po latach mówił:
Zabolało mnie, co ludzie mówili po tym, jak Kamil strzelił Legii gola, już w barwach Jagiellonii. Powiem wprost: on stąd musiał odejść, nie było innego wyjścia. Wierzyliśmy w niego, ale tutaj środowisko przestało go akceptować. Gdyby wtedy został w Legii, mógłby już w ogóle nie grać w piłkę, kto wie, jakby było… Mnie Kamil rozczarował z tego względu, że byłem jedną z tych osób, które bardzo chciały dać mu szansę, nalegały na transfer z Pogoni. (…)
Poznałem Kamila w reprezentacji Polski U-18, której byłem drugim trenerem. To był rocznik `88. W rozgrywanych w Izraelu eliminacjach do mistrzostw Europy był jednym z najlepszych zawodników całego turnieju. Daleko od Szczecina prezentował się świetnie. W Legii przeszedł testy sprawnościowe, podpisał kontrakt i miałem nadzieję, że będzie robił postępy i w piłce, i życiu. Szkoda, że w parze z umiejętnościami nie poszedł rozwój intelektualny, bo tak trzeba na tę sprawę uczciwie spojrzeć. (…). Byłem 30-letnim szczawiem, który za punkt honoru obrał sobie wyprostowanie go w ciągu roku, mimo że pewnych spraw nie da się obejść.
Historii z młodymi piłkarzami było więcej.
Jeden z młodych zawodników podpisał nowy kontrakt i kupił sobie auto. Jeśli dobrze pamiętam, BMW. Na pewno ładne, ja takiego nie miałem, ale nie o to chodzi. Umówiliśmy się na obiad i on pyta, czy możemy jechać jego autem. Oczywiście, że możemy. Wchodzę do tego samochodu, a tam kubek po McDonaldzie, jakieś inne rzeczy porozrzucane, generalnie – dziadostwo jak cholera, a miał je może miesiąc. I on mi zadał wtedy takie pytanie: trenerze, co mam zrobić by dobrze grać w piłkę? Odpowiedziałem – zacznij od porządku w aucie.
Zasadniczo Magiera widział zbyt wiele klasycznych historii, kiedy młode talenty liczyły, że na talencie zajadą daleko. Zapominały o pracy, pochłaniały ich pierwsze sukcesy, a potem zawodnik nagle się kończył. Magiera mówił: nie sztuką jest mieć dwadzieścia lat i za ekstraklasową pensję dobrze się bawić, sztuką mieć poukładane życie w wieku 40 lat. Ciekawostką jest też, że w tamtym czasie był… jurorem piłkarskiego reality show „Piłkarski diament”.
Natomiast na pewno jest człowiekiem, który wierzy w dawanie drugiej szansy i generalnie, wierzy w ludzi. Znana jest w środowisku historia Pawła Kozuba, któremu nie wyszło w piłce, poszedł w trenerkę, prowadząc zajęcia w niższych ligach, a w pewnym momencie Kozub otrzymał szansę wjechania na znacznie wyższą trenerską półkę od Magiery. Magiera potrafił poświęcić sporo czasu także postaciom kompletnie nieznanym, jak choćby Jan Stolarski, który był młodym graczem zaledwie testowanym w Legii II, wówczas kontuzjowanym.
Trener Magiera dał mi książkę „Szczęście czy fart”: słuchaj Janek, ona pomoże ci w biznesie. Tak specjalnie mnie podszedł, ale ja myślałem wtedy: po co mi jakiś biznes? Ja chcę tylko wrócić do zdrowia. W domu rzuciłem książkę na biurko i nawet do niej nie zajrzałem. Gdy trener spotkał mnie na Legii spytał: przeczytałeś książkę? Coś ściemniałem, że jeszcze czytam. Po tygodniu na obiedzie pyta znowu: Janek, przeczytałeś książkę? Kłamałem, że zajrzałem, ale widać było, że kręciłem. Nastało dwadzieścia minut niezręcznej ciszy.
Zawiodłeś.
Zawiodłem. Nawet nie chciał ze mną rozmawiać. Ja coś zapytałem, on nic. Strasznie czerwony się zrobiłem ze wstydu. Wstaliśmy, podał mi rękę: Janek, nie mogę ci dalej pomagać. Jak będziesz gotowy to się odezwij. Wyszedłem załamany. Co teraz? Biegnę do domu, czytam książkę na głos, całą na jeden raz. Od razu uświadomiłem sobie jaka jest ważna. Dzisiaj sam ją polecam chłopakom, których prowadzę, rozdałem już kilku w szatni. Wtedy zaraz po lekturze zacząłem dzwonić do trenera Jacka. Nie odbierał. To pisałem sms-y z cytatami, moimi przemyśleniami na jej temat. Na drugi dzień się odezwał: dobra Janek, przyjedź. Od razu czułem, że nasza relacja się zmieniła. Większe zrozumienie. To była znakomita lekcja, tak samo zresztą jak ta, którą wyniosłem z książki. Przed lekturą sceptycznie byłem nastawiony. Nie czytałem wcześniej za wiele książek. Po niej uświadomiłem sobie ile potrafi dać dobra książka. Teraz czytam np. o psychologii sportu, młodemu trenerowi może się też przydać np. biografia Fergusona.
Jakie rady od trenera Magiery pamiętasz?
Wszystko zależy ode mnie. Wszystko jest możliwe, a marzenia się spełniają. Nieważne w jakim miejscu jesteś, ważne w jakim chcesz być i czy nad tym pracujesz.
Magiera odszedł z Legii po sezonie, kiedy prowadził II drużynę, a zdarzały się takie sytuacje, jak choćby mecz z Tomaszowem Mazowiecki. Na ten mecz Henning Berg oddelegował do dwójki swojego asystenta, który, choć w protokole jako trener figurował Magiera, przejął zespół. Z rzeczonym Tomaszowem z zawodników rezerw zagrał tylko Norbert Misiak. Poza tym sami gracze jedynki; drużyna dostała od Tomaszowa w łeb.
W każdym razie takie zagrywki zdecydowały, że Magiera uznał, iż czas iść na swoje.
JACEK MAGIERA: PIERWSZY TRENER
Trzeba przyznać, że praca pierwszego trenera w wykonaniu Jacka Magiery to niezły rollercoaster.
Objął Zagłębie Sosnowiec na początku sezonu 16/17. Zagłębie szybko złapało znakomitą formę. Potrafiło stoczyć wyrównany bój z Wisłą Kraków, przegrany 3:4, ale też imponować grą ofensywną. Ostatnie mecze Magiery w Sosnowcu:
- 4:1 ze Zniczem
- 4:0 z Kluczborkiem
- 5:4 z Podbeskidziem.
Wtedy, w obliczu kryzysu w Legii, dostał telefon z Warszawy. Szansa wyjątkowa, szansa życia – obejmowanie nie tylko Legii, ale jeszcze Legii grającej w Lidze Mistrzów.
Wyniki z Sosnowcem tylko zwróciły na niego uwagę, ale jest jasne, że tak krótki czas trenowania tej drużyny nie był czynnikiem decydującym. Od lat mówiło się o Magierze w kontekście trenera Legii, zastanawiano się, czy to już czas, by ją objął. Kilkukrotnie dostawał propozycję, by być pierwszym trenerem na zasadzie strażaka, szkoleniowca tymczasowego, za każdym razem odmawiając, bo chciał objąć Legię na własnych zasadach. W Legii wiedziano jakim jest człowiekiem, jaki ma warsztat – to zdecydowało.
Objął zespół w trudnym momencie. Legia była po porażce 0:6 z Borussią Dortmund. Tabela ligowa wyglądała katastrofalnie:
Źródło: 90minut
Tamta jesień była na pewno przypadkiem szczególnym. Obejmował kadrę bezsprzecznie mającą mnóstwo talentu, ale będącą w mocnym dołku mentalnym. Poukładał to, choć – jak przyznawał podczas prezentacji na Lech Conference – praktycznie nie miał na to czasu, bo treningów przy tak intensywnym terminarzu mieli bardzo mało. A jednaj drużyna odpaliła. Magierze nikt nie odbierze remisu z Realem Madryt czy jedynego w XXI wieku zwycięstwa polskiej drużyny w Lidze Mistrzów, a więc ogrania Sportingu na wagę trzeciego miejsca w grupie.
Rozmawialiśmy wtedy z Jackiem Magierą, mówił na gorąco tak:
Trudniej jest rozpracować Real czy przykładowo Chojniczankę?
Akurat nie rozpracowywałem Chojniczanki, robił to Tomek Łuczywek, który dziś też pracuje w Legii, a w Zagłębiu był drugim trenerem. Znał ten zespół lepiej. Ale muszę powiedzieć, że chyba jednak z Chojniczanką było trudniej. Z prostej przyczyny – zawodników Realu się zna. Bale, Kroos, Ronaldo, Morata i tak dalej – wszyscy wiedzą, jak grają, ale w dodatku mają w sobie jeszcze taką nutkę geniuszu, że zawsze mogą zadziwić pozytywnie – patrz na strzał Bale’a. Wszyscy wiedzą, że tak potrafi, ale nikt nie spodziewa się, że z takiego miejsca i z taką swobodą.
Tymi nawiązaniami do I ligi na konferencjach trochę pokazuje pan, że te dwa różne światy – bo przecież to są dwa różne światy – dzieli mniejsza odległość niż mogłoby się wydawać.
Bo nie jest ona wcale tak wielka. Mówię zarówno o środowisku trenerskim, jak i zawodniczym. W pierwszej lidze naprawdę mamy teraz bardzo dobrych piłkarzy. Gdybyśmy wystawili zespół z zaplecza na Real, pewnie poległby bardzo sromotnie. Ale gdybyśmy wyciągnęli z niego jednego zawodnika i wstawili do naszej drużyny, to nie odstawałby w wyraźny sposób. Okej, może spaliłby się psychicznie. Ale na pewno znaleźlibyśmy też takiego, który by to wytrzymał. Nie trzeba szukać przykładów, takim człowiekiem jest przecież Michał Kopczyński, który przed chwilą grał w Wigrach Suwałki. Teraz wystąpił w Lidze Mistrzów – widzieliśmy z jakim skutkiem. Dzisiaj też nie powiem o nazwiskach, ale na pewno są w pierwszej lidze piłkarze, na których warto zawiesić oko i się nimi zainteresować. `
Po sezonie sięgnął po mistrzostwo kraju, nadrabiając bagaż straty punktów Hasiego. Wiosną przegrał tylko jedno spotkanie.
W Legii został zwolniony de facto w momencie pierwszego kryzysu. Pierwszy raz, gdy nie wyszło, i od razu drzwi. I to w pamiętnych okolicznościach – tuż po słowach Dariusza Mioduskiego, że Magiera ma jego pełne zaufanie.
Dziś prawda o porażkach pucharowych tamtej Legii jest już jasna: Legia została osłabiona, nie znaleziono godnych następców. Wtedy faktycznie jawiło się to jako wielka klęska, bo dopiero co Legia grała w Champions League, a tu dwa takie dzwony. Późniejsze lata pokazały jednak, że Magiera na pewno nie był problemem tego zespołu, skoro następni szkoleniowcy też sobie nie radzili.
Magiera miał dość ligowej karuzeli, przeszedł do PZPN, pracując z juniorami. Najważniejszym wydarzeniem był mundial U-20 w Polsce, który szczerze trzeba uznać za fiasko. Polska strzeliła na nim bramki tylko Tahiti. Na mundial nie pojechał też wtedy choćby Jakub Moder.
Niemniej praca szkoleniowca w klubie a w reprezentacji to dwa różne systemy walutowe. My przyznamy: jesteśmy bardzo ciekawi, a Magiera jednak ląduje w zupełnie innej, trudniejszej sytuacji niż w Legii, bo tam jednak spotkał się z grupą ludzi, którzy mieli papiery na to, by rozbić ligę. Tu jest praca z zespołem średnim. Czy wyciśnie z niego coś więcej?
Fot. FotoPyK/NewsPix