O byciu rewolucjonistą, ekstrawertyzmie i bezpośredniości jako broni obosiecznej. Posiadaniu wielu twarzy, sile śmiechu i znaczeniu osobowości. Postrzeganiu pracy dobrego szkoleniowca, przypinaniu łatek, szaleństwie i ludzkiej arogancji. Życiu “trenera z uniwersytetu” i byłych piłkarzach, psychologii i poprawności politycznej. Pracoholizmie oraz tęsknocie za domem. Stawianiu w opozycji do innych i głupstwach prawionych przez dziennikarzy. O byciu sobą. Peter Hyballa, trener Wisły Kraków.
Zapraszamy.
Temperament to pana największa siła?
To nie siła. To styl trenowania, w który wierzę. Bycie ekstrawertycznym człowiekiem to bardzo ważny aspekt w tym zawodzie. Jeśli biegniesz po lesie sam i czujesz duże zmęczenie, zatrzymujesz się. Ale kiedy masz za sobą takiego trenera jak ja, nie przestaniesz biec. Czasami jestem jak ten bat nad głową, zmora albo pies gończy. Oczywiście w dobrej wierze. Ktoś powie, że to przecież profesjonalny piłkarz, który zawsze powinien dawać z siebie maksimum. Okej, ale jeśli trenera nie będzie na boisku podczas treningu, sam nie zrobi zbyt wiele. Nie zrobi nic. W skali ogólnej liczba profesjonalnych zawodników nie jest duża i możemy to powiedzieć również o dziennikarzach. Tacy ludzie mogą osiąść na laurach, bo wiedzą, że są elitarni. Dlatego trzeba im ciągłej motywacji, którą staram się dawać całym sobą.
Zawsze był pan takim ekstrawertykiem? Nawet w latach młodości?
Oczywiście. Krzyczałem, śmiałem się, a nawet płakałem. To żaden wstyd. Z biegiem lat coraz bardziej zacząłem jednak skupiać się na tym, jak skutecznie pomóc drużynie w trakcie meczu. To, jakie trener pokazuje emocje, jest bardzo ważne. Staram się nie płakać, żeby nie pokazywać słabości. Kiedy strzelamy gole, staram się zachowywać spokój, bo wiem, że to jeszcze nie koniec meczu. To wszystko widzą piłkarze, ale też kibice przez pryzmat telewizyjnej kamery. Futbol to teatr. To gra pełna emocji. Ale one są prawdziwe, dlatego trzeba wiedzieć, jak odpowiednio się nimi posługiwać. Choćby sytuacji, w której rozpływam się we łzach, ludzie raczej nie zobaczą. Co nie znaczy, że tego nie robię.
Poza światem piłki ponoć zachowuje się pan jak introwertyk. W ten sposób ładuje pan baterie?
Zgadza się. W życiu prywatnym jestem inny niż na boisku, czyli de facto w pracy. Trochę oddalam się od ludzi. Mam wiele twarzy, ale tak może powiedzieć chyba każdy.
Jedną z tych twarzy jest człowiek wesoły, a może nawet w zamierzony sposób nie do końca poważny. Taki dystans w pracy trenera warto mieć?
Chodzi tutaj o osobowość. Nie jestem tylko trenerem. Jestem przede wszystkim Peter. W całym moim życiu zawód szkoleniowca to tylko jakiś procent. Co do dystansu – uważam, że wielu ludzi stara się na siłę zachowywać powagę. Są zbyt poważni. Śmiech jest jedną z najlepszych rzeczy, jaką możemy uskuteczniać. Czasami twój śmiech pomaga innym, dlatego tak często można go u mnie zobaczyć. To ważny element mojej codzienności. Taki jak fakt, że muszę jeść, pić i spać. Mam tylko jedno życie, stąd chcę jak najczęściej mieć uśmiech na ustach.
Śmiech jest potrzebny.
Absolutnie. Trzeba zdawać sobie sprawę, że ten gest w pewnym sensie nie należy tylko do nas. To, jakie mamy reakcje w różnych sytuacjach, odbija się na innych. Oczywiście kiedy jesteśmy na boisku, musi być maksymalna koncentracja. Ale poza nim nic nie stoi na przeszkodzie, żeby być normalnym, wyluzowanym człowiekiem. To zawsze pomaga w komunikacji między ludźmi. Nie potrafiłbym ciągle chodzić z poważną miną albo pochyloną głową. To nie moje życie. Jestem człowiekiem, nie robotem. Każdy może wybrać, czy szuka pozytywnej aury w sobie i innych, czy negatywnej.
Pan pokazał ludzką twarz w sytuacji, gdy Mateusz Lis chciał jechać do szpitala w dzień meczu, żeby odebrać poród.
Futbol jest niezwykle ważny, ale nie najważniejszy w życiu. Choć muszę przyznać, że kiedy Mateusz powiedział mi, że dziecko ma pojawić się w dzień meczu i chciałby być wtedy z żoną, przez sekundę czułem się oburzony! Wiedziałem, że dla występu całego zespołu jego brak będzie znaczący. Ale to był pojedynczy moment zawahania. Powiedziałem “Jedź do swojej żony, dokończ swoją robotę!”. Narodziny dziecka to rzecz o stokroć ważniejsza nić mecz piłkarski. To samo tyczy się sytuacji, kiedy wiesz, że ważna dla ciebie osoba umiera. Wtedy nie myślisz o meczu, tylko o spędzeniu z nią ostatnich chwil w życiu. Popełniłbym błąd na gruncie ludzkim, gdybym nie pozwolił Mateuszowi pojechać do szpitala.
Nie ma pan problemu, żeby rozmawiać o swoich błędach?
Wśród trenerów panuje takie przekonanie, żeby za dużo nie mówić o swoich błędach, bo wtedy pokazujesz, że jesteś miękki. Ja nie mam tego problemu. Nie boję się. Tak samo mógłbym porozmawiać o waszych błędach, dziennikarzy, bo wiem, że czasami piszecie coś bez sensu. Ale to norma, każdy je popełnia. Trzeba tylko umieć o nich dyskutować. Czasami na niektóre tematy wypowiadają się ludzie, którzy nie mają o nich bladego pojęcia.
W pewnym momencie był pan najmłodszym trenerem na szczeblu centralnym w Niemczech. Coraz młodsi fachowcy po studiach to dobry kierunek?
Przede wszystkim nie sprowadzałbym tego do wieku. Nieważne, czy trener jest młody lub stary. Albo czy jest byłym piłkarzem. To dla mnie nudne gadanie. Musimy patrzeć na to, co taki człowiek sobą reprezentuje. Ważne jest, czy go lubimy, czy nie. Każdy ma inny zestaw cech. Każdy trochę inaczej będzie funkcjonował w różnych środowiskach. Liczba wiosen na karku to rzecz dopiero na szarym końcu do rozpatrzenia.
W Polsce dość często zdarzają się takie dyskusje, czy lepszym trenerem będzie ten po karierze piłkarskiej, czy jednak bez doświadczenia z boiska.
Pytanie, w jakim kierunku zmierza taka dyskusja? Po co ona jest? To przykład klasycznej gadki o niczym. Spójrzmy: jestem trenerem, który dostaje swój zespół. Analizuję go i dobieram styl gry. Kiedy widzę, że działa, mówię sobie “Okej, fajnie”. Mam przed sobą odpowiedź, że jestem skuteczny. Potem przechodzimy do tego, jak trener rozmawia z piłkarzami. Jaka jest jego filozofia? Jaka mentalność? Czy ma umiejętności retoryczne? Jest inteligentny? Czy potrafi się dobrze komunikować? Jak radzi sobie z zarządzaniem ludźmi?
Czy daje sobie radę w sytuacjach kryzysowych, potrafi podjąć ryzyko? Umie porozumiewać się w kilku językach? Czy ma empatię? Jak wysoko leży poziom jego wiedzy taktycznej? Najpierw patrzę na to, a dopiero później na fakt, czy ktoś ma 500 meczów i 50 trofeów w karierze jako piłkarz. Dla mnie kluczowe jest, czy trener dobrze wykonuje swoją pracę. Nie doświadczenie z przeszłości. Jeśli jako trener bardzo wcześnie zaczynasz swoją przygodę i masz po dziesięciu latach pracy obycie w amatorskim i młodzieżowym futbolu, znaczy to, że posiadasz 10 lat przewagi w porównaniu do świeżego trenera po karierze piłkarskiej. Jeśli jesteś doktorem i masz za sobą 200 wykonanych operacji, nie zawsze będziesz lepszy od doktora, który ma 10 operacji na koncie.
Jako różni trenerzy mierzymy się z tymi samymi problemami. W pewnym sensie wszyscy jesteśmy do siebie bardzo podobni. Na profesjonalnym poziomie dochodzą tylko większe pieniądze, masa kibiców i dziennikarze. Nasze umiejętności i osobowość są, a przynajmniej powinny być, wykorzystywane w identyczny sposób. Nieważne, czy mówimy o siódmej lidze, czy pierwszej. Jeśli dobrze wykonujesz swoją robotę na niższym szczeblu przez długie lata, co wynika głównie z tego, jaką osobą jesteś, nie powinno się efektów twojej pracy umniejszać. Niestety widzę to nie od dziś, że byłym piłkarzom łatwiej przychodzi zdobycie licencji trenerskich czy statusu eksperta w telewizji. Moim zdaniem to nie jest właściwa droga. Skoro ktoś nie był niesamowicie dobrym piłkarzem, tym bardziej nie ma gwarancji, że będzie dobrym trenerem.
Pana to dotykało? Ktoś podważał pana pracę, mówiąc “Patrzcie, trener z uniwersytetu!”.
Zdarzało się, ale ze strony ludzi, którzy nie mieli kompetencji, żeby mnie oceniać. Robi to osoba zarządzająca klubem. Najważniejszą sprawą dla mnie jest fakt, czy taki trener potrafi spojrzeć na piłkę pod różnym kątem. Czy rozumie futbol, czy potrafi zagwarantować dobre wyniki i doprowadzić do rozwoju zawodników. Tzw. “trener z uniwersytetu” posiada odpowiednie narzędzia, żeby coś takiego zagwarantować. Dochodzi też wcześniej przeze mnie wspomniana osobowość. Robione kursy, ogółem nauka czy kilkaset meczów w karierze nie zawsze dadzą ci umiejętność zarządzania duża grupą indywidualności z ambicjami. Tu potrzebny jest charakter.
Trener to przede wszystkim nauczyciel, od którego wymaga się kreatywności na najwyższych obrotach. To ktoś, kto codziennie musi szukać nowych rozwiązań, żeby rozwijać zespół. Musi szukać sposobu, żeby postawić krok naprzód, bo inaczej ma problem. Piłkarz w swojej karierze jest na ogół prowadzony za rękę, wykonuje konkretną pracę wymyśloną przez trenera. Nie da się poznać tego fachu z takiej perspektywy. Zawodnik ma wszystko zaplanowane. Dlatego uważam, że tacy jak ja nie są do końca sprawiedliwie traktowani. Ale to tylko moja opinia.
W tym temacie trudno nie odnieść się do sfery psychologicznej.
Zobacz. Jak często trener rozmawia z piłkarzami o taktyce? Zapewniam, że nie poświęcamy temu więcej niż 30% czasu. 70% to rozmowy o konfliktach, motywacji, problemach czy głupotkach. Nie da się ciągle dyskutować o piłce. Wtedy chyba byśmy zwariowali! Dużo uwagi trzeba poświęcać rezerwowym zawodnikom, każdemu z osobna, do nich musimy stosować inne podejście. Tak samo wszystkich piłkarzy z pierwszej jedenastki nie można brać pod linijkę pod kątem motywacji. Podsumowując, jeśli jesteśmy słabymi psychologami, raczej będziemy też słabymi szkoleniowcami. Piłkarze też mają normalne problemy. Nie są wyjątkowymi ludźmi. Ja też byłem kiedyś normalnym, zwykłym gościem na studiach. Nie od zawsze siedziałem w tym “chiki–miki”, futbolowym biznesie. Dzięki temu wiele rzeczy rozumiem od innej strony.
Prosty przykład: skutki życia poza granicami własnego kraju. Sam to przeżywam, więc potrafię sobie wyobrazić, co nietutejszy piłkarz może czuć. Nie każdy z nich znosi tę okoliczność tak samo dobrze. Ktoś może powiedzieć, że to głupie, ale w takim przypadku nawet ludzka zazdrość jest w stanie wystąpić. Kiedy przychodził do Polski Peter Hyballa, zapowiadany przez media jako niepowtarzalny trener z zagranicy, polscy trenerzy pałali do mnie wielką sympatią? Raczej nie. To są niby nieistotne rzeczy, ale z nimi też trzeba się mierzyć. Taki jest los trenera.
Ten zawód potrafi być niszczący.
Jeśli jesteś oddany temu, co robisz, aż tak tego nie odczujesz. W życiu trenera ciągle możesz się rozwijać, właściwie nie ma szklanego sufitu, jeżeli chodzi o wiedzę. Wszystko jest na wyciągnięcie ręki. Żeby zostać dobrym fachowcem w tej dziedzinie, trzeba wielu lat nauki i tysięcy godzin studiowania różnych tajników. Tylko nie można być w tym wszystkim arogancką osobą, a to zdarza się nowym trenerom po karierach piłkarskich. Oczywiście znam też dobrych fachowców, którzy grali w piłkę. Wymienię też słabych trenerów po uniwersytetach. Na samym końcu decyduje to, jakim jesteś człowiekiem.
Nie lubi pan arogancji w ludziach?
Sam bywam arogancki, kiedy ktoś traktuje mnie lub mój zespół w niesprawiedliwy sposób. Dla przykładu: kiedy widzę, że dziennikarz wypisuje w gazecie rzeczy niezgodne z prawdą, wtedy mogę pozwolić sobie na arogancję. Ona jest kontrolowana i wymierzona. Nie lubię, gdy ktoś ewidentnie kłamie. Nieważne, czy ktoś jest prezydentem, czy pracownikiem sklepu. Mam parę uszu, nos i oczy. Wiem, kiedy ktoś zachowuje się niewłaściwie wobec mojej osoby. Niestety dziennikarze podpadają mi najbardziej. Czasami piszecie totalne bzdury, bo chcecie dobrze “sprzedać” artykuł. Nie jestem głupi. Oczywiście nie mam problemu, kiedy mówicie, że moja drużyna zagrała totalne dno. Ale kiedy kłamiecie na mój temat, wtedy mówię: pieprzcie się!
Chodzi o respekt wobec trenerów. Kiedy zespół przegra mecz, w pierwszej kolejności strzelacie w trenera. Kiedy porażek się trochę namnoży, klub nie spojrzy na własne ręce i nie zastanowi się, co może zrobić lepiej. Nie, strzał w trenera. Trenera, który nie zawsze jest problemem. On często leży głębiej, gdzieś w klubie. Mam wrażenie, że to zależy od przyzwyczajeń i kultury danego społeczeństwa. Zamiast szukać defektów najpierw w sobie, ludzie doszukują się defektów w innych. Dlatego uważam, że to dobrze dla tego typu środowiska, gdy pojawia się w nim taki Peter Hyballa. Człowiek, który nie boi się konfrontacji i nie dba o poprawność polityczną. Wyrażam swoją opinię, jestem bezpośredni. Zdążyłem zauważyć, że dla Polaków to nowość. Coś, co przykuwa uwagę. Ludzie mówią, że jestem szalony. Ale nie jestem.
Większość ludzi raczej nie lubi takiej bezpośredniości. Polacy są raczej zamknięci w sobie, bardziej wycofani i wyważeni.
Rozumiem, ale to nie zmienia mojego stylu bycia. Jestem szczery i mówię to, co myślę. Uważam, że to sprawiedliwe szczególnie dla piłkarzy, którzy chcą wiedzieć, na czym stoją. Nie będę dżentelmenem, który w twarz powie coś dobrego, poklepie po plecach, żeby nikogo nie urazić, a gdzieś za plecami zacznie obgadywać. To tak jak na boisku – chcę grać bezpośrednio, bez półśrodków. Mogę wiele stracić, ale mogę wiele zyskać.
Jest pan pracoholikiem?
Lubię swoją pracę. Uwielbiam futbol. Chcę też zaznaczyć, że nie jestem sam, bo otaczają mnie ludzie ze sztabu szkoleniowego. Jesteśmy zespołem. Chcemy razem robić fajne rzeczy. Kiedy jestem z nimi na boisku, czuję przypływ energii. Nie jestem z tych trenerów, którzy powiedzą, że to ich wypala. Nie, obcowanie z piłką mnie podpala.
Pytam o pracoholizm, bo profesjonalni trenerzy potrafią się tak zakręcić, że cierpi np. ich życie rodzinne.
Nie mam żony i dzieci, więc na własnym przykładzie nie mogę tego potwierdzić. Ale zgadzam się, że ta praca ma ciemne strony rzutujące na życie prywatne. Nie wiem na przykład, ile czasu spędzę w jednym miejscu poza swoją ojczyzną. To ciągłe życie w niepewności. Nie wiem, co na mnie czeka. Żyję z tygodnia na tydzień, od meczu do meczu. Kiedy jesteś mężem lub ojcem, odczuwasz dodatkowy stres, bo wiesz, że trudno zagwarantować rodzinie coś na stałe. Nagle możesz stracić pracę, a nową dostać w innym kraju. Słowem: to nie jest praca dla ludzi rodzinnych.
Tęsknota za domem czasami panu doskwiera?
Tak, nie będę tego ukrywał, choć nie jestem człowiekiem aż tak bardzo przywiązanym do domu. Kiedy trafiłem do Krakowa, nie znałem tutaj nikogo. Sam siedziałem w mieszkaniu, nie mogłem używać ojczystego języka. Jedni ludzie byli do mnie przyjaźnie nastawieni, inni niekoniecznie, bo chyba czuli niepewność. Ale taka jest ta praca. Już się do tego przyzwyczaiłem, choć rozumiem moich młodszych kolegów po fachu, którzy dopiero poznają smak bycia trenerem w takich okolicznościach. My tego raczej nie pokazujemy, ale to potrafią być naprawdę różne przeżycia. Nie powiem jednak, że tego żałuję. Zadecydowałem o swoim losie. Wcześniej zawsze mówiłem, że przyjmę ofertę pracy tylko z Niemiec. Ale okazało się inaczej. Zwiedziłem trochę świata, poznałem wiele kultur i ludzi. Uznałem, że będę prowadził życie kowboja.
Istnieją takie opinie, że również życie szaleńca. Przejmuję się pan czymś takim? Nie czuje, że to może być trochę przesada?
Mam totalnie gdzieś, co ludzie o mnie mówią! To ja przebywam z Peterem całe życie, ja podejmuję decyzje i rozmawiam sam ze sobą. Decyzje mogą być złe lub dobre, ale lubię to, kim jestem. Ludzie mają tendencję do tworzenia łatek, ale nie przejmuje się tym. Nie rozglądam się na prawo i lewo, patrząc, czy dziennikarz lub kibic nie powiedział o mnie złego słowa. To nie jest dla mnie ważne. Poza tym – co to znaczy, że ktoś jest szalony? Jak takie słowo określa drugiego człowieka?
Cóż, uważam, że warto mieć taki obraz. Gdy spojrzę na swoją przygodę trenerską, wiele klubów chce mieć takiego trenera. Pracowałem w dużych klubach. Tam chce się dokonywać zmian, szuka rozwoju wśród młodzieży, ewentualnie potrzebuje się kogoś, kto wyciągnie zespół z kryzysu. Kluby myślą sobie “O, Hyballa, on nie pieprzy się w tańcu, bierzemy go!”. Nie jestem szarą myszką. Ludzie to wiedzą i widzą w tym atut. Istotna jest dla mnie opinia mamy, trenerów-asystentów czy piłkarzy. Liczy się najbliższe otoczenie. A to, że ktoś napisze w Internecie pewne rzeczy po zobaczeniu moich szalonych reakcji na boisku, nie ma kompletnie żadnego znaczenia.
Tacy ludzie jak pan mogą też sprawiać wrażenie ludzi-rewolucjonistów. Takich, którzy chcą zmieniać świat.
Mój zmarły tata miał duszę protestanta. Trochę o tym rozmawialiśmy. Mam w sobie dwie kultury, lubię się zmieniać. Nienawidzę mainstreamu. Kiedy sześciu ludzi siedziało w sali szkolnej, robiło coś według wzoru, ja byłem tym siódmym gościem, który robił coś po swojemu i wciągał w to resztę. Moim zdaniem warto czasami stać w opozycji. Tak tworzy się własny styl.
Od Petera Hyballi zawsze trzeba spodziewać się niespodziewanego.
Dokładnie. To wszystko jest oczywiście moją opinią, która ma wybrzmiewać dokładnie tak, jak ją wypowiadam. Ludzie boją się dzisiaj stawiać odważne tezy. Nie chcą nikogo urazić, nawet jeśli wiedzą, że mają rację. Nieważne, czy mówimy o Polaku czy Niemcu. O kobiecie czy mężczyźnie. O bogatym czy biednym. Powinniśmy wyzbywać się takich podziałów, kiedy chcemy celnie opisać rzeczywistość. To tyczy się również pracy trenera, którego przecież nie ocenia się za to, jaki ma kolor skóry. Najważniejsze jest to, jak wykonuje powierzone mu zadania i jakim jest człowiekiem.
W dzisiejszych czasach brak strachu przed stawianiem kontrowersyjnych opinii jest dość rzadkim obrazkiem.
Zgadzam się. Kiedy rozmawiam z zawodnikiem i mówię mu, żeby wyraził swoje zdanie, często słyszę “Bla, bla, bla”. Wtedy powtarzam, że chcę prawdziwej opinii, nie bezpiecznej i nic nie wnoszącej gadki. Gdybyś powiedział mi, że polscy dziennikarze to węże, uznałbym takie słowa za twoją opinię. To jest zdanie, które coś za sobą niesie. Coś takiego chcę słyszeć. Mam 45 lat, zacząłem drugą połowę swojego życia i nie jestem dobrym dyplomatą. Nie hamuję się, czasami idę pod prąd. Jeśli ktoś się ze mną nie zgadza, okej, nie mam z tym problemu.
Wyobrażam sobie pana w Białym Domu ubranego w dresy Wisły Kraków.
Myślę, że w Białym Domu długo bym nie zabawił! Choć nigdy nie wiadomo. Widzisz, ludzie, którzy dokonywali rewolucji, byli inni, co pokazuje przykład Baracka Obamy. On był prezydentem przez długi czas, mimo że wielu ludzi nie zgadzało się z jego światopoglądem. Martin Luther King mówił kiedyś otwarcie przez wiele lat, że chciałby świata, w którym biali ludzie mogą żyć z czarnymi w pełnej zgodzie. Został zabity, ale 40 lat później jego głos okazał się znaczący. Swoją bezpośredniość i chęć robienia zmian przypłacił życiem, ale to nie poszło na marne. Czasami po prostu musi pojawić się człowiek, który zmieni cały system. Ja takim jestem.
Fot. Newspix (główne), FotoPyk