Nie ma sensu udawać, że tak nie obliczaliśmy. Słowacja wjechała w eliminacje jak Kamil Wojtkowski w dorosłość – zremisowała z Maltą oraz z Cyprem. Ponadto w bramce lata tam Kuciak, w obronie biega Satka – generalnie nie ma się czego obawiać, trzeba już powoli przymierzać się do Szwedów i Hiszpanów. Tymczasem dziś nasi grupowi rywale z Euro zagrali naprawdę porządny mecz z Rosją Stanisława Czerczesowa. Zwycięstwo 2:1 to jedna kwestia, druga – sposoby, jakich użyła Słowacja.
Na pewno nie był to mecz, po którym Słowacy mogą się odprężyć w fotelu i uznać, że przynajmniej półfinał Mistrzostw Europy jest w zasięgu, a w Katarze trzeba już się rozglądać za solidnym hotelem. Ale jednak – to był drastyczny skok jakości, szczególnie jeśli chodzi o indywidualne występy. Taki Robert Mak. No co tu dużo pisać – od dłuższego czasu rozczarowująca kariera, tak w klubie, jak i w reprezentacji. Gość, którego Zenit kupował za 3,5 bańki, teraz miesiącami pozostawał bez klubu i ostatecznie wylądował w lidze węgierskiej.
A jednak, dzisiaj jak wjechał w defensywę reprezentacji Rosji, nie było czego zbierać. Wcześniej zresztą to właśnie Mak dorzucił piłkę na głowę Skriniara, dzisiaj spory udział przy obu bramkach. Ale to nie tylko kwestia Maka, który miał też parę obiecujących otwierających podań. Porządnie grał Ondrej Duda, niezłe wejście miał Hrosovsky. Słowakom nie przeszkadzała piłka, chętnie ryzykowali, wchodzili w dryblingi, nawet przy korzystnym wyniku zdarzało im się odważniej zaatakować.
To już brzmi jak zespół, który może napsuć krwi Polakom. Tymczasem trzeba raz jeszcze podkreślić: głowa Skirniara. Stoper Interu wręcz pożera te wrzucone w pole karne piłki, stałe fragmenty z nim w polu karnym rywala to spore zagrożenie.
Ale okej, żebyśmy z tych Słowaków nie zrobili gigantów: pierwszą połowę właściwie w ogóle można zapomnieć. Oba zespoły oddały po jednym strzale – Słowacy mieli szczęście, że był to akurat bramkowy strzał Skriniara. Rosjanie pecha, że Kuciak nie zasnął podczas pierwszych 30 minut, gdy nie działo się kompletnie nic – pewnie wyłapał jedyne swoje wyzwanie sprzed przerwy. Drugi zarzut dla gospodarzy – no jednak sporo zmieniła wędka dla Mostovoya.
Chłopak zrobił potężny błąd – ma tlenione włosy. Znając tradycjonalizm Stanisława Czerczesowa, to już pewna przeszkoda na drodze do wielkości. Ale co gorsza – Rosjanie jak grali nudno, schematycznie i jednostajnie przed przerwą, tak stało się również w drugiej połowie, już po tym, jak Mostovoy pojawił się na murawie. Gość miał odmienić oblicze gry, nie zrobił tego, więc po 20 minutach Staszek bezceremonialnie go zdjął. I był to strzał w dychę. Właściwie wszystkie najlepsze okazje Rosjan, to już okres po wędce. Dziuba dwa razy był bardzo blisko – raz Kuciak wykorzystał jego zawahanie, raz Rosjanin uderzył tuż obok słupka. Bramkarz występujący w Lechii Gdańsk miał też sporo problemów przy jednej ostrej centrze, no i przede wszystkim – przy golu.
Pierwszy strzał świetnie obronił nogami, ale dobitka Mario Fernandesa była puszczona na tyle wysoko, że klęcząc na murawie nie był już w stanie jej dosięgnąć. Plus? Tuż po tej akcji tryb Maradony odpalił Mak, przedryblował połowę rosyjskiej defensywy i strzelił na 2:1.
Reasumując: jeśli ktoś liczył, że słowacki kryzys będzie się utrzymywał aż do samego Euro – tak się nie stało. Dziś Słowacja grała niezłe zawody, momentami nawet bardzo dobre. Demony zażegnane? Może za wcześnie na takie słowa, ale przynajmniej już się nie pali. Z drugiej strony – czy można się w piłce reprezentacyjnej do czegokolwiek przyzwyczajać? Jeszcze wczoraj rewelacją pierwszych spotkań eliminacyjnych byli zawodnicy z Turcji, którzy pogonili Holandię i Norwegię z Haalandem. Dziś Turcja tylko zremisowała u siebie z Łotwą, drużyną z ostatniego koszyka. Największe rozczarowanie? Pewnie Słowacja.
Dziś zwycięska. Strata do lidera grupy zniwelowana do jednego punktu.
Słowacja – Rosja 2:1 (1:0)
Skriniar 38′, Mak 74′ – Fernandes 71′
Fot.FotoPyK