Reklama

Krzysztof Sobieraj wystawiony przez Stal Mielec? „Jestem zażenowany, tak tego nie zostawię”

Przemysław Michalak

Autor:Przemysław Michalak

30 marca 2021, 20:25 • 6 min czytania 41 komentarzy

Przerwa reprezentacyjna w Stali Mielec przebiega w bardzo nerwowej atmosferze. Drużyna nadal jest nisko w tabeli, koronawirus ponownie się uaktywnił, a w sztabie szkoleniowym doszło do nie do końca kontrolowanych zmian. Drużynę niedawno opuścili Damian Skiba i Daniel Wojtasz. Ich miejsce miał zająć Krzysztof Sobieraj. W poniedziałek zdążył nawet poprowadzić zajęcia w zastępstwie Leszka Ojrzyńskiego, a dziś… zniesmaczony wraca do Gdyni z zamiarem dochodzenia swoich praw na drodze sądowej. Co tu się wydarzyło?

Krzysztof Sobieraj wystawiony przez Stal Mielec? „Jestem zażenowany, tak tego nie zostawię”

Sobieraj doskonale zna Ojrzyńskiego. Był jego podopiecznym w Arce Gdynia, a po zakończeniu kariery piłkarskiej znajdował się u niego w sztabie Wisły Płock. Gdy trener odszedł z klubu z powodu choroby żony, Sobieraj także szybko zakończył płocki etap. Od września ubiegłego roku rozpoczął samodzielną pracę i przejął stery w trzecioligowym KP Starogard Gdański, który obecnie zajmuje piąte miejsce w tabeli. Na początku ubiegłego tygodnia zrezygnował z posady i dość szybko okazało się, że ma ponownie współpracować z Ojrzyńskim.

KRZYSZTOF SOBIERAJ BYŁ DOGADANY ZE STALĄ MIELEC

Oddajmy głos samemu zainteresowanemu.

– Ze Stalą Mielec negocjowałem od zeszłej środy. Dzwonił Leszek Ojrzyński, który namawiał mnie, żebym mu pomógł w ośmiu ostatnich meczach i dołączył do jego sztabu. Najpierw było zapytanie, czy jestem w stanie dołączyć, czy chcę i tak dalej. Dzień po dniu trener mnie coraz bardziej mnie przekonywał. Początkowo nie do końca byłem przekonany do pójścia w tym kierunku. Stali odmówiłem już w listopadzie, zaraz po przyjściu trenera Ojrzyńskiego. Nie dogadaliśmy się finansowo. W piątek sprawa zaczęła nabierać rozpędu. Przejechałem 600 kilometrów  w jedną stronę, żeby obejrzeć sparing Stali z Termaliką. Przy okazji prowadziliśmy dalsze rozmowy i w sobotę udało się osiągnąć porozumienie. Zostałem zaproszony do Mielca na poniedziałkowy trening. Z samego rana pozamykałem sprawy służbowe. Prowadzę swoją firmę w Gdyni i musiałem pewne kwestie poustawiać. Potem znów ruszyłem do Mielca. Przyjechałem o 15:45, kwadrans przed rozpoczęciem zajęć. Nie było czasu na formalności. Szybka „przebiórka”, pobranie ciuchów, trener Ojrzyński z kierownictwem klubu przedstawił mnie zespołowi jako drugiego trenera Stali. Przeprowadziłem zajęcia, a potem szybko się pakowałem, bo wyjeżdżaliśmy na zgrupowanie. Spałem z drużyną w hotelu i byłem pewny, że zgodnie z ustaleniami podpiszę kontrakt do końca sezonu z opcją przedłużenia w razie utrzymania w Ekstraklasie – mówi nam Krzysztof Sobieraj.

Wówczas zaczęły się problemy. – Najpierw zadzwonił trener Ojrzyński, że coś jest nie tak, kompletnie nie wie, o co chodzi, ale może nie dojść do podpisania kontraktu. Skontaktowałem się z prezesem Jackiem Klimkiem, który poprosił, żebym nie wychodził już na kolejne zajęcia i oznajmił, że zwalnia mnie z obowiązków. No i tyle – stwierdza rozczarowany.

Reklama

PREZES STALI: NIE DOSZLIŚMY DO POROZUMIENIA

Jak Jacek Klimek wytłumaczył mu tak nagły obrót wydarzeń? – Prezes nie potrafił mi przedstawić konkretnego powodu, dla którego miałbym nie pracować w Stali, skoro uzgodniliśmy wszystkie warunki i poprowadziłem pierwszy trening. Później rozmawiał już z moim mecenasem. Mówił mu, że mnie nie zna, że ze mną nie negocjował. To jest słabe. Faktycznie, rozmawiałem z osobą reprezentującą klub, ale wczoraj normalnie witałem się w klubie z prezesem. Mam dowody, że były negocjacje, że był „akcept”. Przecież gdyby było inaczej, nie wsiadłbym ponownie do auta, żeby przejechać całą Polskę – tłumaczy Sobieraj.

W rozmowie ze mną prezes Klimek stwierdził, że o niczym nie wiedział, że w ogóle nie było to z nim konsultowane, że nie wiedział o przyjeździe Krzysztofa Sobieraja na trening. Jak prezes klubu może nie wiedzieć, kto został wpuszczony do klubu, otrzymał sprzęt i poprowadził trening? I dodał, że nawet jeśli ktoś ze Stali rozmawiał z moim klientem, to i tak nie był do tego upoważniony. Z informacji jakie uzyskaliśmy, wynika jednak, że tamta osoba kontaktowała się bezpośrednio z prezesem i poczynione ustalenia były przejawem jego woli – mówi nam Artur Fal z kancelarii prawa sportowego Lex Sport, reprezentującej Sobieraja.

Dzwonimy do Jacka Klimka, żeby poznać jego wersję, ale nie jest zbyt rozmowny i zbywał wszelkie pytania. – Jednym zdaniem: nie doszliśmy do porozumienia. To cały mój komentarz dotyczący tej sprawy – powtarzał.

BEZ ŻALU DO OJRZYŃSKIEGO

Krzysztof Sobieraj nie ukrywa, że jest mocno przybity. – Dla mnie to totalna amatorka, w najgorszym wydaniu. Jestem zażenowany i zniesmaczony. Nie zamierzam tak tej sprawy zostawić. Myślę, że tak daleko idąca umowa ustna również jest wiążąca. Osoba, która nie pozwoliła mi na kontynuowanie już rozpoczętej pracy, musi za to odpowiedzieć. Na wszystko mam dowody w postaci smsów i maili. Jest też kilkudziesięciu świadków, czyli zawodników, którym zostałem przedstawiony. O ile mi wiadomo, do klubu Ekstraklasy nie można sobie wejść z ulicy, otrzymać klubowy sprzęt i poprowadzić trening. Na pewno tu nie odpuszczę, bo to oznaczałoby, że sam siebie nie szanuję – deklaruje.

Pierwszy piłkarz Stali Mielec, do którego zadzwoniliśmy, anonimowo potwierdził nam, że Sobieraj przeprowadził poniedziałkowy trening i został przedstawiony zespołowi.

Leszek Ojrzyński odmówił komentarza. Obecnie przebywa na kwarantannie po otrzymaniu pozytywnego wyniku testu na koronawirusa. Sobieraj zapewnia, że nie zgłasza do niego pretensji. – Nie mam do niego żalu, bo trudno, żebym miał. Chciał mnie w sztabie, wprowadził do zespołu, przedstawił piłkarzom, a nie mógł wiedzieć, że to się tak dalej potoczy. Pretensje mogę mieć jedynie do prezesa Klimka. Mam ogromny szacunek do Stali Mielec, bo to klub z bogatą historią. Tacy niepoważni ludzie nie mogą jednak funkcjonować w polskiej piłce – uważa.

Reklama

BĘDZIE SPRAWA W SĄDZIE

Nie ma widoków, by w jakikolwiek sposób zamknąć ten temat pokojowo, więc sprawa zapewne trafi do Piłkarskiego Sądu Polubownego.

Mecenas Artur Fal: – Mój mocodawca stoi na stanowisku, iż istnieją podstawy do uznania, że pomiędzy stronami rzeczywiście doszło do spełnienia przynajmniej podstawowych wymagań kontraktowych, m.in. ustalenia szczegółów dotyczących wynagrodzenia, zakresu obowiązków i długości trwania umowy. Wszystko negocjowano z osobą reprezentującą klub. Czy był to prezes zarządu, czy ktoś inny, to kwestia wtórna, nie zawsze członkowie zarządu spółki prowadzą takie rozmowy. Klub być może stoi na stanowisku, że brak zachowania formy pisemnej sprawia, iż nie powstał żaden stosunek zobowiązaniowy. Historia z Robertem Sulewskim pokazała jednak, że to niczego nie przesądza. Piłkarski Sąd Polubowny stanął na stanowisku, że brak formy pisemnej nie może być stawiany na równi z brakiem zawarcia umowy i tu może być podobnie. Co więcej, nasz klient poniósł szkodę związaną z koniecznością rezygnacji z alternatywnego zatrudnienia, co również jesteśmy w stanie wykazać.

Przypomnijmy: na początku ubiegłego roku Robert Sulewski w Piłkarskim Sądzie Polubownym wygrał z Zagłębiem Sosnowiec spór o niewypłaconą premię za awans do Ekstraklasy. Nie został uwzględniony przy podziale nagrody, ale doszedł swoich racji, mimo że nie było żadnego papieru dotyczącego wyjściowych ustaleń.

Ciąg dalszy sprawy Sobieraja na pewno nastąpi.

AKTUALIZACJA: W rozmowie z TVP Sport prezes Jacek Klimek wreszcie rozwinął wątek, tłumacząc, że zmieniono zdanie, gdy zorientowano się, że Krzysztof Sobieraj otrzymał kiedyś wyrok w sprawie za korupcję. „Wizerunkowo absolutnie nie mogliśmy pozwolić sobie na taki ruch. Nie ukrywam, że jesteśmy zdziwieni zachowaniem trenera Ojrzyńskiego, który nie poinformował nas o przeszłości pana Sobieraja, a potem próbował bagatelizować tę sprawę. Gdy sami to sprawdziliśmy, decyzja mogła być tylko jedna. Na to nie mogliśmy się zgodzić”. 

Fot. FotoPyK

Jeżeli uznać, że prowadzenie stronki o Realu Valladolid też się liczy, o piłce w świecie internetu pisze już od dwudziestu lat. Kiedyś bardziej interesował się ligami zagranicznymi, dziś futbol bez polskich akcentów ekscytuje go rzadko. Miał szczęście współpracować z Romanem Hurkowskim pod koniec jego życia, to był dla niego dziennikarski uniwersytet. W 2010 roku - po przygodach na kilku stronach - założył portal 2x45. Stamtąd pod koniec 2017 roku do Weszło wyciągnął go Krzysztof Stanowski. I oto jest. Najczęściej możecie czytać jego teksty dotyczące Ekstraklasy – od pomeczówek po duże wywiady czy reportaże - a od 2021 roku raz na kilka tygodni oglądać w Lidze Minus i Weszłopolskich. Kibicowsko nigdy nie był mocno zaangażowany, ale ostatnio chodzenie z synem na stadion sprawiło, że trochę odżyła jego sympatia do GKS-u Tychy. Dodając kontekst zawodowy, tym chętniej przyjąłby długo wyczekiwany awans tego klubu do Ekstraklasy.

Rozwiń

Najnowsze

Komentarze

41 komentarzy

Loading...