Robert Lewandowski nie zagra z Anglią. To już wszyscy wiemy. Zewsząd teraz słychać o “dramacie polskiej reprezentacji” lub pretensjach, dlaczego w ogóle zagrał z Andorą. No może dlatego, że jest kapitanem kadry i to normalne, że wystąpił w meczu o punkty. A pół żartem, pół serio można stwierdzić, że bez “Lewego” nasze męki z kopciuszkiem mogłyby być znacznie większe. Gdyby doszło do jakiejś kompromitacji, mielibyśmy jeszcze głośniejsze rozdzieranie szat w drugą stronę. Dyskusja o niczym.
Pytanie, czy brak Lewandowskiego na Wembley to faktycznie dramat? Moim zdaniem nie.
Oczywiście lepiej by było, gdyby Robert w środę zagrał. To nie podlega żadnej dyskusji i nie o to chodzi. Sam fakt jego obecności na boisku sprawia, że rywale mają dla nas trochę więcej respektu. “Lewy” i strzela, i podaje, co widzieliśmy także wczoraj. Z nim na boisku zawsze mamy więcej jakości. Nie może być inaczej, skoro mówimy o najlepszym napastniku świata. Nawet jednak brak największego asa na tej planecie nie musi od razu pogrzebać całego zespołu.
JUŻ WCZEŚNIEJ SKAZANI NA POŻARCIE
Zacznijmy od tego, że czy z Lewandowskim, czy bez niego, nasze szanse na punkty z Anglikami są minimalne. Wszyscy snuliśmy już czarne scenariusze, niech nikt teraz nie udaje, że było inaczej. Obecnie jednak niektórzy dramatyzują tak, jakby nasze nadzieje runęły dopiero w obliczu absencji “Lewego”, a nie w momencie losowania grup eliminacyjnych. A przecież przekonywaliśmy się już, że gdy mierzymy się z faworytami, snajper Bayernu niczego nam nie gwarantuje. W tym koszmarnym 0:2 z Włochami sprzed paru miesięcy mieliśmy naszego kapitana. I co? I także była tragedia, bo nie istnieliśmy jako zespół. Jeżeli pozostałe formacje nie funkcjonują, sam Robert niewiele wskóra (lub wskóra sporadycznie), co już wiele razy przerabialiśmy. Krótko mówiąc, punktem wyjścia jest to, jak na Wembley odnajdzie się nasz środek pola i nasze boki, jak będziemy funkcjonowali jako całość. Lewandowski jest wartością dodaną, ale pojedynczo podstawowej wartości nie stworzy.
Przykład. Reprezentacja Szwecji znów cieszy się obecnością Zlatana Ibrahimovicia, który czaruje błyskotliwymi asystami. Lepiej, że jest, niż miałoby go nie być. Jasna sprawa. Szwedzi jednak również bez niego byli w ostatnich latach bardzo dobrą drużyną. Bez jego udziału weszli na rosyjski mundial i dotarli tam aż do ćwierćfinału. Dlaczego? Bo byli sprawnie funkcjonującą maszynką, mimo że w ataku biegali Marcus Berg i Ola Toivonen. Gorzej w aspekcie zespołowym szwedzka ekipa wyglądała na Euro 2016 i wówczas, mimo Zlatana w składzie, nawet nie przeszła fazy grupowej. Tak to działa.
SZANSA NA WZIĘCIE ODPOWIEDZIALNOŚCI
Brak Lewandowskiego może sprawić, że nasi piłkarze jeszcze bardziej się zjednoczą jako zespół. Jakoś tak działa ludzka psychika, że w obliczu takich sytuacji solidarność rośnie i “ja” ustępuje na rzecz “my”. Kilku zawodników ma szansę wziąć na siebie większą odpowiedzialność i pokazać, że mogą być liderami. Może nawet chcieli to zrobić już wcześniej, ale z Lewandowskim było to znacznie utrudnione, bo siłą rzeczy zawsze on znajdował się na pierwszym planie. Obecność kogoś takiego w drużynie to szereg plusów, lecz i pewne zagrożenia, związane ze zbytnim zapatrzeniem w największą gwiazdę i mimowolne liczenie, że ona wszystko na boisku załatwi. Teraz takiego rozmywania odpowiedzialności nie będzie.
Odnosząc się do innych sportów – pamiętamy, jak nagle eksplodowali pozostali skoczkowie, gdy karierę zakończył Adam Małysz. Wcześniej liczył się tylko on, inni znajdowali się w cieniu i czuli się trochę stłamszeni, co potem mniej lub bardziej dosłownie przyznawali. Co nie znaczy, że Małyszowi zazdrościli czy życzyli mu źle, ale priorytety były jasno ustawione. Był tylko on, długo nic i gdzieś tam reszta. A czas pokazał, że ta reszta z młodszego pokolenia również ma wiele do zaoferowania.
Jasne, tutaj chodzi o jeden mecz, ale zasada może być ta sama.
ODPOWIEDŹ NA WAŻNE PYTANIE
Reasumując, mimo że Lewandowskiego nam zabraknie, nadal mamy w ataku podstawowego piłkarza Olympique Marsylia i kolejnego podstawowego napastnika z Bundesligi, który rzecz jasna ogólną klasą piłkarską wyraźnie odstaje od mistrza, ale to nie znaczy, że w określonym systemie nie może być pożyteczny. Można psioczyć na Milika czy Piątka za konkretne występy, jednak nie róbmy z nich inwalidów, którzy kolejny rok w wyniku jakiegoś niezrozumiałego zrządzenia losu są zatrudniani w topowych ligach i markowych klubach. Nadal do tych napastników będą mogli dogrywać Piotr Zieliński czy Kamil Jóźwiak, obrona będzie taka sama jaka byłaby przed kontuzją Lewandowskiego i tak dalej. To nie jest sytuacja jak z Euro 2012. Wtedy w razie kontuzji “Lewego” faktycznie można byłoby rozłożyć ręce, bo w odwodzie pozostawali głęboki rezerwowy Hannoveru Artur Sobiech i głęboki rezerwowy Celtiku Paweł Brożek. Chyba widać różnicę, prawda?
Tak czy siak Anglia w meczu z nami jest zdecydowanym faworytem i chyba każdy polski kibic już wcześniej remis wziąłby w ciemno. Kontuzja Lewandowskiego niczego w tym względzie nie zmieniła, bo ważniejsze będzie, jak zaprezentujemy się w defensywie, jak będziemy wyprowadzać zapewne nieliczne kontry i ile wyciśniemy ze stałych fragmentów gry. Za to wreszcie dostaniemy najlepszą możliwą odpowiedź, ile tak naprawdę reprezentacja może pokazać bez Roberta. Dotychczas przekonywaliśmy się o tym jedynie w Lidze Narodów i spotkaniach towarzyskich. W starciu o punkty “Lewy” po raz ostatni nie wystąpił we wrześniu 2013 roku, tyle że chodziło o San Marino, więc sprawdzian był niemiarodajny.
Teraz odpowiedź na powyższe pytanie będzie miała znacznie większą wartość w kontekście nieco dalszej przyszłości i wcale nie jestem przekonany, że musi być jednoznacznie rozczarowująca. Odnosząc się ponownie do stanu z Euro 2012: to już nie czasy, gdy mieliśmy jedynie bramkarzy i trójkę z Borussii Dortmund, a poza nimi ligowców i nie do końca akceptowane farbowane lisy, a w najsilniejszych ligach ławkowiczów lub rekonwalescentów. Pora choć trochę z tego faktu skorzystać w obliczu niespodziewanego osłabienia.
Fot. FotoPyK