Ależ meczycho obejrzeliśmy dziś w południe w Radomiu. Murawa, która bardziej przypominała łąkę za domem. Komentatorzy, którzy zaserwowali nam obszerne podsumowanie spotkania Węgry – Polska. Karol Angielski zdejmujący pajęczynę z okienka strzałem sprzed pola karnego. Druga bramka zdobyta kolanem, w które trafiła piłka po niecelnym strzale. Słowem – mecz godny hitu kolejki na zapleczu Ekstraklasy.
Tych, którzy nie wyłapali ironii uspokajamy – tak, przez pierwsze pół godziny można było przyciąć komara. Głównie dlatego, że piłkarze obydwu zespołów toczyli walkę ze wspólnym wrogiem, czyli radomską murawą. A nie była to równa walka, trzeba przyznać. Jednym i drugim dziury, kępki, piach i błoto przeszkadzały przy każdym ruchu. Trzeba było się przyzwyczaić, więc trochę z tym zeszło. W międzyczasie przypadek mógł jednak pomóc stworzyć nam niezłe widowisko. Najpierw radomianie odpuścili pogoń za piłką, ta została w polu i trzeba było rzucać się pod nogi Bartosza Śpiączki, żeby zablokować strzał. Potem futbolówka odbiła się tak, że chyba uratowała Górnika od stracenia bramki po uderzeniu Dawida Abramowicza. Aż w końcu z dystansu huknął Mateusz Radecki, a futbolówka podbita przez obrońcę sprawiła duże problemy Maciejowi Gostomskiemu.
Wszystko, czego nie chcieliśmy wiedzieć (ani słyszeć)
I były to próby lepsze niż to, co “dla wypełnienia czasu antenowego” serwowali nam komentatorzy. Wiemy, że gdy niewiele się dzieje, to trzeba kibicom zaserwować jakieś anegdoty. Ale duet Marcin Feddek – Janusz Kudyba nas zabił. Dosłownie, bo usłyszeliśmy:
- kilkuminutową analizę meczu Węgry – Polska ze szczególnym naciskiem na Bartosza Bereszyńskiego
- historię o tym, że Janusz Kudyba zabłądził i pojechał na nie ten stadion co trzeba w Radomiu
- i wszystko byłoby ok, zdarza się, tyle że Radomiak nie gra na nim od pięciu lat, bo trwa tam budowa
- co jednak nie przeszkadza w tym, żeby murawa na tamtym obiekcie była lepsza niż ta, którą Radom pochwalił się dziś przed telewidzami
Później dowiedzieliśmy się także, że Aleksander Jagiełło nie jest skrzydłowym (a tak naprawdę jest), a VAR anulowałby żółtą kartkę Leandro za poczęstowanie rywala łokciem. Usłyszeliśmy także profesjonalną analizę tego, czy Michał Mak poda rękę Kamilowi Kieresiowi, który ściągnął go z boiska przed końcem pierwszej połowy. To wszystko okraszone obrazem, bo realizator zafundował nam minutowy przemarsz Maka po bieżni radomskiego stadionu. I jeszcze byśmy to zrozumieli, gdyby nie fakt, że w międzyczasie obydwie drużyny nadal grały, a nas ominął faul i żółta kartka dla trenera Dariusza Banasika.
Karol Angielski show
Dobra, ale do brzegu, bo jest o czym mówić. I wierzymy, że o bramkach zdobytych dziś przez piłkarzy Radomiaka, będą dyskutować nawet ludzie w tramwajach. Zwłaszcza o pierwszym z nich, bo Karol Angielski udowodnił nim, że w pierwszej lidze czuje się jak ryba w wodzie. Napastnik dostał sprytne podanie od Damiana Jakubika i równie sprytnie przełożył sobie Marcina Stromeckiego. A skoro nic nie stało mu już na przeszkodzie, uderzył precyzyjnie w samo okienko, tuż zza linii pola karnego.
Klasa światowa.
Zresztą Angielski miał dzisiaj prawdziwy dzień konia. Co prawda jego licznik bramek zatrzymał się na tej, która była jego dziewiątym trafieniem w sezonie, ale:
- oddał cztery strzały i wszystkie były celne
- jak już piłka po jego uderzeniu mogła minąć słupek, to trafił w kolano Radeckiego i zaliczył asystę
- miał udział także przy trzecim golu – zanotował asystę drugiego stopnia, świetnie uruchamiając Abramowicza podaniem w pole karne
Pozostając przy ostatnim ze zdarzeń: Abramowicz dograł wtedy do Damiana Gąski, który sprawił, że nie minął nawet kwadrans drugiej połowy, a Górnik mógł już pakować walizki i spadać do domu. Przynajmniej nie ryzykowałby większego lania.
Górnik Łęczna wpadł w dołek
A trzeba przyznać, że lanie mogło być większe. Gdyby murawa nie przeszkodziła Miłoszowi Kozakowi, gdyby po kiksie Kamila Pajnowskiego lepiej przymierzył Gąska, gdyby… No tak, wiadomo, gdybać to sobie można. Natomiast w tym przypadku nie jest to szukanie usprawiedliwienia, tylko podkreślenie dominacji Radomiaka w tym spotkaniu. Górnik nie grał dzisiaj nic. Zupełnie nic. Goście musieli ładować z 30 czy 40 metrów, żeby stworzyć jakieś zagrożenie pod bramką Mateusza Kochalskiego. Ok, raz trafili w słupek, ale to była loteria – więcej szczęścia niż efektów ciężkiej pracy. Podsumowanie dokonań ekipy z Łęcznej dziś?
- Jeden celny, groźny strzał głową – w pierwszej połowie Kochalski świetnie zatrzymał Midzierskiego po stałym fragmencie gry
- Dwa inne celne strzały, ale to typowe farfocle
- Wspomniany już słupek
- Kilka gorszych prób z dystansu
Górnik miał więc świetny początek, ale dwa ostatnie mecze boleśnie przegrał. Padła twierdza w Łęcznej, a Radomiak sprał ich jak jeszcze nikt w tym sezonie. Radomianie to odwrotna sytuacja – słabszy start, tylko punkt w dwóch pierwszych meczach, ale potem dwa zwycięstwa i dwa czyste konta. Na dziś ekipa Dariusza Banasika traci więc cztery “oczka” do strefy premiowanej bezpośrednim awansem. A że przed Radomiakiem mecze z Miedzią, Bruk-Betem i GKS-em Tychy, to w kwietniu sporo może się w czołówce pozmieniać.
Radomiak Radom – Górnik Łęczna 3:0
Angielski 30′, Radecki 47′, Gąska 56′
fot. FotoPyK