Mówiło się przez moment, że może zagrać Kamil Piątkowski. Im bliżej meczu, tym coraz częściej wymieniane było nazwisko Pawła Dawidowicza. Ostatecznie jednak Paulo Sousa w swoim reprezentacyjnym debiucie posłał w bój Michała Helika i od razu nakazał mu włożyć buty lidera polskiej defensywy, Kamila Glika. Cóż, nie pasowały.
Dla piłkarza Barnsley to rzecz jasna też był reprezentacyjny debiut. Jerzy Brzęczek zdawał się nie dostrzegać tego, że po przenosinach na boiska Championship Helik rośnie w oczach. Były już selekcjoner jesienią budował Sebastiana Walukiewicza, co wypadało obiecująco, a czwartego stopera widział w Pawle Bochniewiczu. Gdyby nie doszło do zmiany na wiadomym stanowisku, duet ten mógł a) zakończyć reprezentacyjną karierę Artura Jędrzejczyka, który wcześniej robił za uzupełnienie składu, a także b) zagrodzić drogę do kadry aspirującym stoperom.
Ale przyszło nowe rozdanie, a w nim właśnie Helik okazał się największym wygranym. I był nim mniej więcej od momentu, w którym Sousa wyczytał drużynie skład, aż do pierwszej połowy meczu z Węgrami.
Trudno wskazać na jej konkretny moment, który przechylił szalę, i po którym nie dało się już tego występu ocenić pozytywnie. Nie broni się on jako całość. Od początku było widać poddenerwowanie u byłego gracza Ruchu Chorzów i Cracovii. Brak porozumienia i współpracy z Janem Bednarkiem. Gdyby Helik dyrygował orkiestrą tak, jak dyrygował naszą broniącą trójką, słuchacze w try miga uciekliby z sali.
Niezłą egzemplifikacją jest pierwsza bramka Węgrów. Jasne – nie możemy tak łatwo tracić piłki po wyrzucie z autu. Jasne – niedopuszczalne jest to, że defensor rywali na luzie może sobie zagrać tak, jakby były nowym wcieleniem Andrei Pirlo. Jasne – lepiej mógł się zachować Szczęsny, a za strzelca odpowiadał Bednarek. No ale chwilę wcześniej zaszwankowało też czytanie gry ze strony Helika, a przez złą decyzję zabrakło później asekuracji (rozpaczliwym powrotem sprawę próbował naprawiać Bereszyński, który grał przecież po prawej stronie).
Pomysł na defensywę Paulo Sousy jest bardzo wymagający i niestety – nawet pomyłki, które wydają się dość drobne, mogą kosztować sporo.
Na plus za to na pewno interwencja z 35. minuty, gdy po tym jak potknął się Reca, świetną okazję do dogrania miał Lovrencsics. Były gracz Lecha znalazł w polu karnym Szalaia, zaśmierdziało drugą bramką, ale stoper Barnsley wzorowo udaremnił próbę rywala. No i na plus(ik) też fakt, że Helik pokazał się pod bramką rywala, co przecież jest jego wielkim atutem. Po wrzutce Zielińskiego z wolnego uwolnił się od krycia, zgrał piłkę, ale niestety zaspał Bednarek.
Koniec końców spodziewaliśmy się jednak tego, że Helik zejdzie z boiska już wcześniej, w przerwie. Takie rozwiązanie sugerowała żółta kartka na jego koncie, śmierdzący faul, którego dopuścił się trochę później i fakt, że nasz obrońca nie do końca sobie radził z dobrze zastawiającym się Szalaiem. I coś nam się wydaje, że Sousa teraz gorzko żałuje, iż wysłał Helika na drugą połowę.
Jego występ po przerwie potrwał tylko 14 minut, a zawodnik Barnsley zdążył ostro zamoczyć paluchy przy drugim trafieniu Węgrów. Wykonał ruch w kierunku lewej strony, przez co piłka bez trudu dotarła do Sallaia. Jego strzał został zablokowany, ale jednocześnie Szalai spokojnie wbiegł sobie między niego a Bednarka i zebrał bezpańską futbolówkę. Tutaj Helik zawalił już ewidentnie.
Oczywiście Kamil Glik, który go zastąpił, czystych papci też nie ma, bo przy trzecim golu Węgrów odpuścił Szalaia. Ale jednak doświadczony stoper wniósł na plac trochę spokoju. Nie powiemy, że jego zasługą jest to, że nasza gra wyglądała kompletnie inaczej, bo tu kluczowi byli Jóźwiak i Piątek, który pojawiali się na boisku w tym samym czasie, ale jednak stoper Benevento zasłużył na wyższą notę niż gracz, który go zastąpił w wyjściowym składzie.
Helika oczywiście nie skreślamy, bo na to za szybko, ale liczyliśmy na zdecydowanie więcej.
Fot. FotoPyK