Reklama

Boniek o marcowych meczach: Chciałbym zdobyć dziewięć punktów

redakcja

Autor:redakcja

25 marca 2021, 08:28 • 20 min czytania 11 komentarzy

Dzisiejsza prasa aż pęka w szwach od tematów kadrowych. Mamy mnóstwo rozmów – „Sport” przepytał Arkadiusza Radomskiego i Andrzeja Niedzielana, „Przegląd Sportowy” Mariusza Unierzyskiego, Arkadiusza Recę i Pawła Dawidowicza, a „Super Ekspress” Michała Listkiewicza, Nemanję Nikolicsa oraz Zbigniewa Bońka. Prezes PZPN nie boi się odważnych deklaracji. W marcu idziemy na całość. – Trudno powiedzieć, bo możemy zdobyć trzy punkty, pięć, siedem. Na pewno nie zdobędziemy ośmiu punktów, bo po prostu się nie da. Możemy zremisować na Węgrzech, w Anglii. W piłce spekulacje są teraz trudne. Ja bym chciał zdobyć dziewięć punktów – stwierdził Boniek.

Boniek o marcowych meczach: Chciałbym zdobyć dziewięć punktów

Sport

Na początek dwie rozmowy – z Wojciechem Szczęsnym oraz Arkadiuszem Radomskim.

Co wiecie o reprezentacji Węgier?

– To zespół, który zmienił system na grę trójką obrońców. I jest dużo solidniejszy w defensywie. Nie przegrał od sześciu spotkań. Mamy informacje na temat indywidualnych atutów poszczególnych graczy.

Jaki cel stawia sobie reprezentacja Polski na te eliminacje?

Reklama

– Celowanie w drugie miejsce jest… bardzo mało ambitne. Nie chcę przed pierwszym meczem planować, że któryś z meczów można przegrać. Faworytami do pierwszego miejsca nie jesteśmy. Mam jednak nadzieję, że będziemy w stanie pokonać nie tylko drużyny słabsze i na naszym poziomie, ale też mocniejsze.

***

Najprawdopodobniej zobaczymy ustawienie na trzech środkowych obrońców i dwóch wahadłowych. Jak pan się zapatruje na taką możliwość?

– Trzeba bardziej poznać swoich zawodników i dopiero patrzeć, czy ta formacja będzie odpowiadała drużynie. Na taki konkretny system i na takie pozycje potrzebni są odpowiedni piłkarze i trudno mi powiedzieć, czy zawodnicy na pozycje wahadłowych są w tej chwili optymalni.

Podczas przechodzenia z jednej formacji do drugiej zawsze pojawiają się głosy, że piłkarze muszą się przestawić na nowy system. Prawda czy mit?

– Dla mnie to jest mit. Grając, nigdy tego nie doświadczyłem, ale to właśnie trener jest od tego, żeby uczyć piłkarzy kreatywności i myślenia na boisku. Klub oraz trener reprezentacji muszą dobierać takich zawodników, którzy będą spełniać wszystkie wymagania. Nawet jeśli w trakcie meczu będą przejścia między systemami, co często dzieje się bardzo szybko, to konieczna jest wtedy dynamiczna reakcja zawodników, którzy są kreatywni i myślący. Tego bym oczekiwał, a nie, że potem pojawia się problem, bo z czterech obrońców musimy przejść na trzech czy na pięciu i nie wiemy, jak grać. Sorry, ale na tym poziomie zawodnicy muszą być nauczeni każdego systemu i muszą sobie poradzić.

Reklama

Andrzej Niedzielan strzelił Węgrom dwa gole. Kto wcieli się w jego rolę w dzisiejszym spotkaniu?

Kto zagra w Budapeszcie rolę Niedzielana z 2003 roku?

– Mamy w zespole Roberta Lewandowskiego, przy którym nie mam nawet co stawać. Ja mam w reprezentacji 19 występów i 5 goli, a on 120 spotkań i 63 bramki. To najlepszy napastnik świata i życzę mu, żeby to udowodnił na boisku w Budapeszcie. Ja strzeliłem tam dwa gole, więc niech nasz kapitan trafi trzy razy, tak jak w ostatnim meczu w Bundeslidze z VfB Stuttgart, wygranym przez Bayern 4:0. Mam nadzieję, że „Lewy” zrobi swoje i wygramy 3:1.

Dlaczego nie 3:0?

– Ten „minus” to poprawka na debiut nowego selekcjonera oraz szacunek dla rywala. Paulo Sousa ma do dyspozycji naprawdę światowej klasy zawodników. Co to za dylemat, czy w bramce zagra Wojciech Szczęsny czy Łukasz Fabiański? Obaj są znakomici. A w polu Kamil Glik, Jan Bednarek, Piotr Zieliński, Arkadiusz Milik i Robert Lewandowski to świetni piłkarze. Pozostaje tylko pytanie, jaki zespół stworzy z nich portugalski selekcjoner? Czy zaryzykuje od razu grą trójką stoperów czy też ten manewr zostawi sobie na razie w odwodzie i przejdzie do takiego ustawienia w trakcie gry? Uważam, że rozpocznie czwórką obrońców, ale to niczego nie zmienia. A jeżeli chodzi o Węgrów, pozbawionych swojego asa atutowego, czyli Dominika Szoboszlaia z RB Lipsk… Mają wprawdzie dobrą drużynę, którą Marco Rossi przez baraże wprowadził do tegorocznego turnieju finałowego mistrzostw Europy, ale indywidualne umiejętności są po naszej stronie. Dlatego na mecz w Budapeszcie czekam ze spokojem, wierząc, że nasza reprezentacja zrobi duży krok w kierunku awansu do Kataru.

„Sport” przypomina, jak graliśmy z Węgrami w przeszłości.

Rozmontował ich duet z Ruchu

8 października 1975 r. towarzyski, Łódź

Polska – Węgry 4:2 (3:1)
0:1 – Nagy, 10 min, 1:1 – Kmiecik, 12 min, 2:1 – Kasperczak, 17 min, 3:1 – Marx, 31 min, 4:1 – Marx, 77, 4:2 – Pusztai, 89 min

W wyjściowym składzie biało-czerwonych na tamto spotkanie, które stanowiło element przygotowań do rewanżu z Holandią w eliminacjach ME, było aż trzech piłkarzy Ruchu Chorzów. Byli to Zygmunt Maszczyk, Bronisław Bula i Joachim Marx. Dwaj ostatni przesądzili o naszej wygranej, bo Bula podawał, a Marx celnie strzelał do węgierskiej siatki. W ogóle trzeba powiedzieć, o czym w „Sporcie” pisaliśmy ostatnio, że jeżeli mieliśmy w zespole zawodnika, który co najmniej dwa razy wpisywał się na listę strzelców, to z Madziarami wygrywaliśmy. Teraz pora na Roberta Lewandowskiego!

***

Bomba Ratajczyka

6 września 1997 r. towarzyski, Warszawa

Polska – Węgry 1:0 (0:0)
1:0 – Ratajczyk, 59 min

To było pierwsze spotkanie, kiedy na ławce trenerskiej naszej reprezentacji usiadł Janusz Wójcik. Oczekiwania były ogromne, jak się skończyło – wiadomo. Na trybunach starego stadionu Legii zasiadł nawet prezydent RP Aleksander Kwaśniewski. Ozdobą meczu był wspaniały gol zdobyty z rzutu wolnego przez Krzysztofa Ratajczyka w drugiej połowie. Obrońca, grający wtedy w Rapidzie Wiedeń, huknął pod poprzeczkę tak, że bramkarz Madziarów nie miał nic do powiedzenia. Dla „Rataja” był to jeden z trzech goli w narodowych barwach.

Czy znowu będziemy mieli problemy z graniem? Rząd rozważa większy lockdown, na Śląsku zastanawiają się, czy kontynuować niższe ligi.

– Jeśli kluby z IV ligi mają wolę i spełniają wymogi rządowego rozporządzenia, to my jako związek jesteśmy od tego, by umożliwić im grę. To kluby jako organizatorzy meczów, a nie związek, biorą za to odpowiedzialność. Teraz czekamy na kolejne rozporządzenie i zastanawiamy się, od kiedy będzie obowiązywało. Nie można wykluczyć, że rozgrywki zostaną zamknięte. Widzimy, co się dzieje. Piłka – piłką, ale trzeba spojrzeć na kwestie bezpieczeństwa. Jesteśmy regionem będącym w czołówce liczby zakażeń, brakuje miejsc w szpitalach. To niebezpieczne. Podczas meczu nie chodzi przecież tylko o możliwość złapania wirusa, ale czysto sportowe, typowe piłkarskie kontuzje, które mogą okazać się groźniejsze z powodu trudnej sytuacji szpitali – przyznaje Henryk Kula, prezes Śląskiego ZPN.

Super Express

Michał Listkiewicz opowiada o meczu z Węgrami. Kogo się obawiać, jak w kraju rywali oceniany jest Paulo Sousa?

– Jest ktoś, kogo powinniśmy się bać?

– Szkoda, że nie może zagrać Szoboszlai, ich najlepszy zawodnik, bardzo utalentowany. W ogóle Węgrzy to w tej chwili średni europejski zespół. Ale jeśli muszę kogoś wskazać, to Adam Szalai, dobry napastnik z przeszłością w Bundeslidze, no i bramkarz Peter Gulacsi. On może sam wybronić mecz, ale zdarza mu się zawalić. Węgrzy dawniej grali z polotem, fantazją. W tej chwili to solidny zespół złożony raczej z wyrobników, ale dobrze zorganizowany. Ich trener, Marco Rossi, preferuje taką grę, żeby przede wszystkim nie stracić bramki.

– Jak Paulo Sousa oceniany jest na Węgrzech?

– Jest uznawany za bardzo dobrego fachowca, zrobił solidną pracę z Videotonem. Jako człowiek troszeczkę był kontrowersyjny. Czasami tracił nerwy, wdawał się w utarczki z trenerem drużyny przeciwnej, sędziami, kibicami. Ale na Węgrzech twierdzą, że poza impulsywnością jest to nieprzeciętny fachowiec.

Nemanja Nikolics opowiada o selekcjonerze naszej reprezentacji. Węgierski napastnik to chyba najbardziej rozchwytywany piłkarz przez nasze media.

„Super Express”: – Jak zareagowałeś na to, że reprezentacja Polski ma nowego selekcjonera i jest nim Paulo Sousa?

Nemanja Nikolić: – To była dla mnie niespodzianka. Wcześniej nie spotkałem się z informacjami, że w ogóle ma dojść do takiej zmiany. Sousa to dobry trener dla reprezentacji Polski. Zawodowiec, który ma dużą wiedzę i doświadczenie. Wydaje mi się, że polscy piłkarze będą zadowoleni ze współpracy z nim i nie będą narzekać. Ale nie będzie mu łatwo, bo jest w trudnej grupie. Życzę mu powodzenia.

– Poradzi sobie?

– Sousa ma taki charakter, że wie, jak zmotywować piłkarzy i jak poradzić sobie z presją ze strony kibiców. W mojej ocenie posiada trenerski potencjał. Potrafi sprawić, żeby zespół rozwinął się przy nim, stał się silniejszy.

Zbigniew Boniek z odważną deklaracją. Prezes PZPN chce zdobyć 9 punktów w trzech najbliższych meczach.

– Na papierze jesteśmy lepsi od Węgrów…

– Papier w piłce nie gra (śmiech). Teoretycznie jesteśmy trochę lepsi, ale jakbyśmy my w teorii przegrywali z lepszymi od nas, to nigdy nie mielibyśmy pięknej historii polskiej piłki. Nie zapominajmy, że my czasami robiliśmy niespodzianki, a z nami jak grają inni, to oni chcą robić niespodzianki. Czyli musimy być uważni.

– Robert Lewandowski, zapytany o optymalny cel na początek eliminacji, mówi o sześciu punktach w tych trzech najbliższych meczach. To rzetelna ocena?

– Trudno powiedzieć, bo możemy zdobyć trzy punkty, pięć, siedem. Na pewno nie zdobędziemy ośmiu punktów, bo po prostu się nie da. Możemy zremisować na Węgrzech, w Anglii. W piłce spekulacje są teraz trudne. Ja bym chciał zdobyć dziewięć punktów. 

Przegląd Sportowy

Dzisiaj w „PS” konkretny dodatek meczowy, więc będzie co poczytać. Na początek zapowiedź meczu i ciekawy fragment o tym, że piłkarze biorą odpowiedzialność na siebie. 

– Od Paulo Sousy biła trenerska pewność, wiedza oraz obycie w futbolowym świecie. Ma pomysł na grę reprezentacji i potrafi to przekazać w jasny sposób – podkreślał Lewandowski. Kapitan, jako jeden z niewielu obecnych kadrowiczów, pamięta czasy, kiedy reprezentację prowadził ostatni selekcjoner-obcokrajowiec. Debiutował u Leo Beenhakkera i w San Marino strzelił nawet gola. Kilkanaście miesięcy wcześniej, kiedy Holender zaczynał pracę z Biało-Czerwonymi, grupa starszych piłkarzy – z Michałem Żewłakowem i Jackiem Bąkiem na czele – pogadała w saunie i doszła do wniosku, że „jak nie z Leo, to z nikim niczego nie osiągniemy”. A potem m.in. pokonali Portugalię (wtedy czwarty zespół świata) i pierwszy raz w historii awansowali do mistrzostw Europy. Teraz widać analogie, choć obecne pokolenie piłkarzy już nie potrzebuje „nocnych rozmów Polaków”, by zdać sobie sprawę, że na boisku może więcej. Drużyna potrzebowała szkoleniowego autorytetu, który wyznaczy jasny kierunek rozwoju. I nawet zmiana ustawienia oraz przejście na grę trójką środkowych obrońców oraz dwoma wahadłowymi pomocnikami nie powinno być problemem (ani wytłumaczeniem). – Na starcie eliminacji kluczowe będzie indywidualne podejście każdego piłkarza. O wyniku mogą decydować nasze umiejętności, to my mamy wziąć większą odpowiedzialność za rezultat – mówił Lewandowski. – W reprezentacji nie ma alibi, że nowy trener, że mało czasu, że inna taktyka. To są kwalifikacje do MŚ i na Węgrzech należy wygrać za wszelką cenę – dodawał Arkadiusz Milik.

Mariusz Unierzyski spędził trzy lata w węgierskiej ekstraklasie. Jak widzi tamtejszą piłkę?

I dlatego unikał pan „spotkań integracyjnych”?

No dobra, był też inny powód, że rzadko biesiadowałem z kolegami. Oni po prostu przy stole byli juniorami, bo przecież wino czerwone czy węgierska palinka to żadne wyzwanie dla Polaka. Gdy wjeżdżały mocniejsze trunki, musiałem ich zbierać z podłogi…

O, to brzmi znacznie wiarygodniej. Węgrzy rozumieli coś z języka polskiego?

Zdarzały się różne zabawne sytuacje na boisku. Znany sędzia Viktor Kassai zwracał się do mnie po imieniu i rzucał pojedyncze słowa po polsku, w stylu: „Mario, spokojnie!”. Na początku meczu zwykle mówił „dzień dobry”. Inny starszy arbiter kiedyś na mój widok zaczął podczas ligowego spotkania z uśmiechem na ustach cytować… pierwsze zdania polskiego hymnu. Całkowicie mnie tym rozbroił.

„Polak, Węgier dwa bratanki…”. Sprawdzała się ta mądrość ludowa w życiu codziennym?

Polacy są zdecydowanie bardziej szanowani na Węgrzech niż na przykład w Niemczech. Tę życzliwość okazują szczególnie starsi ludzie, którzy dobrze pamiętają, jak za komuny nasi rodacy przyjeżdżali do nich na handel, na zakupy albo na wypoczynek. W drugą stronę też to działało. W moim klubie pracował masażysta, który w latach osiemdziesiątych podczas wakacji jeździł na Mazury i podróżował po naszym kraju wyłącznie autostopem. Nazywał się Lengyel, czyli po węgiersku „Polak”, przez co czuliśmy do siebie jeszcze większą sympatię. Przywoziłem mu jakąś żubróweczkę, kiełbaskę, robiło się sentymentalnie, bo przypominała mu się piękna młodość.

Paulo Sousa marzył o tym, żeby Piotr Zieliński trafił do jego Fiorentiny. Nic dziwnego, że pomocnik ma być centralną postacią jego kadry.

Śledzi jego losy od dawna – jak sam przyznał – to jeden z tych reprezentantów Polski, których zna najlepiej. Kiedy był trenerem Fiorentiny, chciał go ściągnąć do swojego zespołu, rozmawiał na ten temat z prezesem i dyrektorem sportowym. – To jest piłkarz z całą gamą umiejętności, dzięki którym właściwie w dowolnej drużynie mógłby zrobić różnicę – przyznał we wspomnianym wywiadzie Sousa. […] – Sousa bardzo dobrze zna włoski futbol i ma całkowitą rację. Jeśli chcemy, by Zieliński decydował o losach meczu, to musi mieć więcej luzu. Chcemy, by nasza drużyna grała bardziej ofensywnie, to jest właśnie zadanie dla Zielińskiego, który w sposób właściwy ma regulować, przeprowadzać akcje ofensywne. Ale nie w każdej akcji będzie brał udział. Chcemy widzieć go pracującego przede wszystkim z przodu, wymieniającego podania z Lewandowskim, ze skrzydłowymi, o ile tacy na boisku będą. I tu jest problem, bo aby widzieć go grającego na najwyższym poziomie, to musimy mieć mocne skrzydła. A na nich mamy duże braki – zauważa Piotr Czachowski. […] W ostatnich tygodniach włoskie media prześcigają się w przymiotnikach, które komplementują jego grę. Po niedzielnym zwycięstwie nad Romą 2:0, która w dużym stopniu była zasługą Polaka, dziennikarze „La Gazzetta dello Sport” napisali: „Technika, taktyka, elastyczność i wyobraźnia są elementami, które czynią z niego prawdziwego artystę. Obstawiamy, że mógłby odejść nawet za ponad 50 milionów euro”, dodając, że reprezentanta Polski chcieliby europejscy giganci. Włosi wymieniają Manchester City, Liverpool czy Barcelonę. 

Paweł Dawidowicz odradza się w Weronie. W wywiadzie z „PS” opowiada o szczegółach pracy z trenerem Ivanem Juriciem.

Trener Ivan Jurić preferuje bardzo specyfi czną taktykę, m.in. kryjecie jeden na jednego na całym boisku.

Mamy bardzo odważny sposób gry, który opiera się na przygotowaniu fi zycznym. Kiedy jesteśmy pod tym względem w odpowiedniej formie, to dominujemy i w takich dniach możemy pokonać każdego. Naprawdę każdego. Nie ma drużyny w Serie A, przed meczem z którą byśmy sobie mówili: „O, z nią to będzie trudno”. Nawet z wyżej notowanymi przeciwnikami potrafi my walczyć jak z równymi sobie. Tyle że gdy przydarza nam się gorszy moment, jeśli chodzi o dyspozycję fizyczną, robi się problem. Trudno nam się wtedy gra.

Dużo czasu potrzeba, by zrozumieć założenia Juricia?

Nie było łatwo się wpasować, ponieważ by tak grać, trzeba odpowiednio trenować. Inaczej przygotowujesz się, kiedy bronisz czwórką w linii w kryciu strefowym, a inaczej, gdy walczysz jeden na jednego przez 90 minut na całym boisku. My biegamy w tym samym rytmie przez cały mecz, a praktycznie cała liga, poza Atalantą, stosuje pressing z przerwami. Mocno, słabo, mocno, słabo – tak na przemian. W związku z tym przeskok między zajęciami w Palermo czy tutaj, u Fabio Grosso jeszcze w Serie B, był odczuwalny. Ćwiczenia są tak ułożone, byśmy mieli siłę na pełne spotkanie.

Treningi są bardzo wyczerpujące?

Łatwo nie jest, bo być nie może. Zajęcia się intensywne. Mamy bardzo dużo gierek. Na całe boisko, na małe. Jeden na jednego, trzech na trzech, czterech na czterech i tak dalej. Trzeba zasuwać. W meczach dostajemy swobodę o tyle, że możemy podłączyć się do akcji ofensywnej, nie ma problemu, ale musimy wrócić. Nie ma, że boli. Pobiegłeś do przodu, to teraz goń do obrony. Treningi nie są długie, średnio trwają po dwie godziny, jednak praktycznie nie wykonujemy ćwiczeń na stojąco. W zasadzie nie ma statycznego przesuwania, wszystko w grach. Gramy, gramy, gwizdek, trzy sekundy przerwy, uwaga od szkoleniowca, że tu powinieneś się przesunąć, gwizdek i znowu gramy.

Panu służy taki tryb pracy. W tym sezonie wystąpił pan w 21 spotkaniach Serie A i zapracował na powrót do reprezentacji Polski.

Lubię grać jeden na jednego. Świetny zawodnik będzie próbował dryblingów, bo po prostu jest w tym dobry, a mnie sprawia frajdę mierzenie się z nim. Lubię wygrywać pojedynki. Jeśli ktoś będzie lepszy, trudno, pogratuluję mu i zapowiem, że w następnym starciu spróbuję go zatrzymać. Wolę rywalizować z tymi najlepszymi. Chcę się sprawdzić na ich tle i zobaczyć, czy faktycznie robią taką różnicę.

Arkadiusz Reca zdradza, jak był szykowany do gry w reprezentacji. 

Przed zgrupowaniem miał pan okazję rozmawiać z Paulo Sousą lub którymś z jego asystentów? Przedstawiali, czego będą wymagać?

Odbyły się dwie wideokonferencje w większych grupach. Osobiście później miałem też indywidualną rozmowę z całym sztabem. Dzwonili i przekazali, czego oczekują od zawodników z moich pozycji. Dowiedziałem się też nieco o fi lozofi i i pomyśle na grę trenera Sousy. Później dostałem od jednego z asystentów różne skróty i fi lmiki z zachowaniami, jakich ode mnie oczekują. To były wytyczne z konkretnymi zadaniami w ataku i w obronie. Ciekawe i pouczające klipy. 

Spekuluje się, że reprezentacja za Portugalczyka będzie grała w ustawieniu z trójką obrońców i wahadłowymi. Pan ma przewagę nad innymi lewonożnymi obrońcami i skrzydłowymi, że występuje na wahadle w Crotone. Podobnie było w SPAL i Atalancie. Doświadczenie w takim graniu ma pan duże. Czym to się różni od występów jako skrzydłowy lub na klasycznej lewej obronie?

Nie chcę zdradzać do końca, jak będziemy grać. Wiem, jakie będę miał zadania. Pewnie jeśli dostanę okazję do występu, to pojawię się na podobnej pozycji, co w klubie. Mam już doświadczenie i ogranie w roli wahadłowego. Dodatkowo znam też oczekiwania sztabu reprezentacji. Mieliśmy już treningi taktyczne. Jeśli będę miał być lewym obrońcą lub skrzydłowym, to również sobie poradzę. Po pierwszych zajęciach mogę powiedzieć, że naprawdę fajnie to wszystko wygląda. Będąc wahadłowym, musisz być tak samo zaangażowany w grę ofensywną i defensywną. Trzeba dobrze przewidywać, co wydarzy się na boisku, żeby w odpowiednim momencie pójść za akcją do przodu lub kiedy zostać z tyłu czy zawęzić ustawienie do środka. Jeśli będę grał zbyt ofensywnie, to może powstać dziura w obronie. W drużynie musi też być odpowiednia współpraca z innymi zawodnikami, żeby istniała asekuracja. Wahadłowy musi być odpowiedzialny i świadomy tego, gdzie i jak biega. W ustawieniu z czwórką obrońców ten skrajny lewy defensor cały czas musi przede wszystkim bronić. Akcje ofensywne można przeprowadzać, kiedy pojawi się do tego miejsce i stworzy się odpowiednia okazja.

Co z tym Grosickim? W „PS” dyskutują o tym eksperci – Mariusz Lewandowski, Jerzy Engel czy Grzegorz Lato.

Tak naprawdę wysyłając powołanie, Sousa dał sobie czas na podjęcie decyzji, co zrobić z nim w przyszłości – uważa Mariusz Lewandowski, były piłkarz reprezentacji Polski. – Przecież nie jest powiedziane, że „Grosik” ma grać od początku. To zawodnik, który może wejść na ostatnie 15–20 minut i dzięki swojej jakości, a także doświadczeniu, sporo dać zespołowi – twierdzi Engel. Nie do wszystkich jednak takie argumenty trafi ają. – Jeśli zawodnik nie ma miejsca w podstawowym składzie klubu, nie ma dla niego też miejsca w reprezentacji – odpowiada krótko Grzegorz Lato, król strzelców mistrzostw świata z 1974 roku. – Cenię Kamila, miał dużo fajnych meczów w kadrze, ale to nie jest drużyna, w której gra się za zasługi. Gdyby tak było, to pewnie kilku piłkarzy też powinno się w niej znaleźć – dodaje wybitny reprezentant Polski. Przeciwnicy powołania dla Grosickiego twierdzą też, że wyróżnienie piłkarza, który nie gra regularnie w klubie, może negatywnie wpłynąć na tych niemających problemów z występami co tydzień. Engel zbija ten argument. – Niech pretendenci udowodnią, że są lepszymi zawodnikami niż Kamil. On już tyle razy pokazał, ile jest w stanie dać kadrze, że zasługuje na kredyt zaufania – mówi były selekcjoner. Lato pozostaje przy swoim. – Sousa gra w totolotka. Nie miał czasu, by pracować z kadrą, by poznać zawodników i sprawdzić ich w meczach bez większej stawki. Grosickiego nie sposób było też obejrzeć w lidze, więc to powołanie w ciemno. Miejmy nadzieję, że trener ma szczęście i to on ma rację, nie ja – puentuje były prezes PZPN.

Jak zmienił się Rafał Augustyniak? Z pierwszoligowego zawodnika stał się czołowym zawodnikiem klubu z rosyjskiej ekstraklasy.

W przypadku Augustyniaka polski futbol zbyt często się mylił, by dziś wydać kolejny werdykt, że samo zaproszenie do drużyny Paulo Sousy jest szczytem jego możliwości. Jeszcze kilka lat temu 27-latek traktowany był bardziej jako piłkarz pierwszoligowy (90 występów) niż ekstraklasowy (46). Kluby z najwyższej klasy rozgrywkowej nie patrzyły w jego stronę. Z wyjątkiem dyrektora sportowego Legii Warszawa Radosława Kucharskiego, który miał na niego plan, ale fi – nalnie do transferu z Miedzi w 2019 roku nie doszło, ponieważ przy Łazienkowskiej ostatecznie został Tomasz Jodłowiec. Lech Poznań nie był zainteresowany, dopinał wtedy transfer Karlo Muhara (już go w Poznaniu nie ma). Augustyniak wyjechał więc na Syberię i tam wyrósł na reprezentanta Polski. Jak to możliwe? – Trener Urału dał mu wolność w grze do przodu. Rafał ma do tego predyspozycje. Porównałbym go pod tym względem do Grzegorza Krychowiaka. Jest zawodnikiem, który nie boi się ruszyć z piłką, pociągnąć kilkadziesiąt metrów, zagrać prostopadłe podanie. W Rosji ma zgodę na taki styl – tłumaczy Daniel Weber, agent zawodnika. I dodaje: – Do tego jest jeszcze drugi czynnik. Rafał zmienił jedną rzecz, z którą walczyłem jeszcze, kiedy grał w Polsce: odstawił siłownię. Powtarzałem mu, że jeśli chce zrobić karierę, musi to zrobić. W pewnym momencie był przepakowany, kiedyś śmiano się z niego, że ma telewizor zamiast pleców. Kiedy wyjechał do Rosji, w trzy miesiące zrzucił 3-4 kilogramy, odpuścił przerzucanie ciężarów i wróciła mu dynamika. A to najczęściej wymieniano w Polsce jako jego mankament: że jest wolny, ociężały.

Jerzy Dudek opowiada o hierarchii bramkarzy w kadrze. Czy rzeczywiście musi być twardy „numer jeden”?

Pan jako były bramkarz uważa, że jasna deklaracja Paulo Sousy odnośnie numeru jeden w bramce to dobra decyzja? Jak to wpływa na grę zainteresowanych zawodników i reszty drużyny?

Wiadomo, że nasza bramka od lat jest bardzo bezpieczna. Przed podobnym dylematem stawał już Adam Nawałka, ale wówczas sytuacja rozwiązała się sama, bo Wojtkowi Szczęsnemu przydarzyła się kontuzja w decydującym momencie, więc na EURO we Francji bronił Łukasz Fabiański. Rywalizacja między nimi toczyła się przez kilka lat, teraz Sousa chce to zmienić. Dla bramkarzy to zawsze niewygodna sytuacja, że przyjeżdżają na zgrupowanie i żaden nie może powiedzieć o sobie, że jest numerem jeden. W klubie obaj mają jasną sytuację, bo są podstawowymi bramkarzami. Dzięki temu wiedzą, jak przygotować się mentalnie do konkretnych spotkań, co trwa praktycznie cały tydzień. Już nie mówię o reszcie zespołu. Ten też musi odczuwać na co dzień, kto jest numerem jeden i kto ma więcej do powiedzenia.

Brak ustalonej hierarchii był błędem Jerzego Brzęczka?

Trzeba też trochę usprawiedliwić Brzęczka, bo stosował rotację, mówiąc, że kadra ma też mecze towarzyskie, a nie tylko o punkty, więc chciał mieć Wojtka i Łukasza w pełnej gotowości. Zapewniał, że przed turniejem EURO ogłosi, kto jest „jedynką”, ale z wiadomych względów już tego nie sprawdzimy. Hierarchia pomaga także środkowym obrońcom, więc wydaje się, że Sousa postąpił słusznie.

Jak wyglądały polsko-węgierskie pojedynki w przeszłości? Niekoniecznie dobrze dla biało-czerwonych, zwłaszcza początkowo.

W pierwszej połowie Węgrzy mieli przygniatającą przewagę nad zmęczonymi Polakami, ale udokumentowali ją tylko jednym golem (18. minuta, Jeno Szabo). Tuż przed przerwą przestrzelili nawet rzut karny. Po zmianie stron Biało- -Czerwoni zagrali znacznie lepiej i nie dopuścili do straty kolejnych bramek. Sami także nic nie strzelili, ale skromną porażkę 0:1 przyjęto w Polsce jak wielki sukces. Z czasem okazało się, że słusznie. W rewanżu w Krakowie (1922) przegraliśmy gładko 0:3. W igrzyskach olimpijskich w Paryżu (1924) było jeszcze gorzej – 0:5. Ulegliśmy Madziarom  także w trzech kolejnych meczach, dopiero za szóstym razem strzeliliśmy gola (Wawrzyniec Staliński, 1:4 w Budapeszcie). Węgrzy, wraz z Austriakami, uczyli grać naszych piłkarzy także w klubach – mistrzostwo wywalczyli wspomniany Pozsonyi (Cracovia), Bela Furst (Warta), Ferenc Fogl (Ruch Wielkie Hajduki). W 1936 roku drużyna węgierska stanęła na drodze Polaków podczas turnieju olimpijskiego w Berlinie. Wynik 3:0 dla Biało- -Czerwonych (dwa gole Huberta Gada i jeden Gerarda Wodarza) brzmi aż niewiarygodnie, nawet jeśli weźmiemy pod uwagę, że od poprzedniej konfrontacji minęło 10 lat, podczas których sporo się mogło zmienić. Ówczesna prasa przedstawiła wygraną jako rewanż za porażkę z Paryża, prawda była jednak bardziej prozaiczna. Otóż Węgrzy, zgodnie z przepisami olimpijskimi, wysłali na igrzyska drużynę amatorską, w której tylko trzech zawodników reprezentowało kluby ligowe, my natomiast graliśmy niemal najsilniejszym składem (brakowało jedynie Ernesta Wilimowskiego zdyskwalifi kowanego w kraju za… naruszenie zasad amatorstwa). Prasa albo o tym nie wiedziała, albo nie uznała za stosowne odnotować. Dodatkowo Madziarzy od 62. minuty grali w dziesięciu po kontuzji jednego z zawodników (ówczesne przepisy nie dopuszczały zmian).

Gazeta Wyborcza

Droga Polaków na wielki turniej będzie trudniejsza niż na EURO. Na mundial jedzie bowiem blisko dwa razy mniej europejskich reprezentacji niż na mistrzostwa Europy.

W każdym razie w eliminacjach mundialu nie ma mowy o powolnym rozpędzaniu się, stopniowym rozpoznawaniu terenu. Węgrzy uchodzą za głównego konkurenta Polaków w rywalizacji o pozycję wicelidera w grupie, więc ewentualna wpadka w Budapeszcie grozi skutkami nieodwracalnymi, i to na kilku poziomach – nie dość, że wydłuży drogę na mundial, to jeszcze zatruje lub przynajmniej podtruje nastroje w reprezentacji przed Euro 2020. Następnym razem piłkarze spotkają się bowiem dopiero na zgrupowaniu poprzedzającym mistrzostwa. Dziś ma być zatem odwrotnie niż w idealnym scenariuszu Hitchcocka. Oto historia rozpoczyna się od trzęsienia ziemi (czytaj: meczu absolutnie kluczowego), ale jeśli Polacy zdołają wygrać, to napięcie opadnie. Nawet ewentualne późniejsze porażki z Anglią – poniekąd wliczone, to bezdyskusyjny faworyt grupy – nie powinny wstrzymać spokojnego marszu do celu. Do celu, dodajmy, zaledwie pośredniego. Ponieważ mundial przyjmuje znacznie mniej (13) przedstawicieli UEFA niż mistrzostwa kontynentu (24), Polaków czeka misja znacznie trudniejsza niż te, które z powodzeniem wypełniali ostatnio selekcjonerzy Brzęczek (Euro 2020) i Adam Nawałka (MŚ 2018, Euro 2016). Na turniej na pewno polecą tylko zwycięzcy dziesięciu grup kwalifikacyjnych. Wiceliderzy wraz z dwoma doproszonymi uczestnikami Ligi Narodów będą się przedzierać przez baraże – pierwszy raz w historii dwustopniowe, bardzo wymagające. Dlatego właśnie podróż na mundial może się okazać dłuższa niż kiedykolwiek.

fot. FotoPyK

Najnowsze

Komentarze

11 komentarzy

Loading...