Stal Mielec to drużyna… bardzo przewidywalna. Niezależnie od tego, z kim gra, już przed meczem w ciemno możemy zakładać następujący scenariusz: zacznie dobrze, będzie kreowała sytuacje, może nawet strzeli gola, a potem… w głupi sposób wszystko wypuści z rąk. Dokładnie tak było w Krakowie. Stal jako pierwsza strzeliła bramkę, a później dała sobie wbić trzy.
Wisła Kraków wcale nie grała jakiegoś wielkiego meczu. Niewiele w ekipie Hyballi się kleiło i choć wciąż zgadzają się wyniki, to z każdym kolejnym meczem pojawiają się nowe znaki zapytania. Wciąż nie wiemy, czy „Biała Gwiazda” faktycznie została odmieniona przez niemieckiego szkoleniowca, czy tylko się o tym dużo mówi. W pierwszej połowie przeważała Stal. Skończyło się bez bramek, ale to ona miała lepszą sytuację – stoperzy nie zdołali przeciąć długiego podania do Czorbadzijskiego, ten stanął oko w oko z bramkarzem. Miał sporo miejsca, Lis odsłonił długi róg, Bułgarowi zabrakło jednak precyzji i dał się przeczytać. Wisła strzeliła gola, ale ze spalonego (autorem Plewka po ciekawej wymianie piłki), była też prawdziwa bomba Mawutora, który sprawdził wytrzymałość poprzeczki.
Druga połowa? Do momentu gola Stali oglądaliśmy dość wyrównaną grę. Bramkę do pustaka załadował w końcu Tomasiewicz. Była to dziwna akcja, bo Granlund mógł wyjść sam na sam, ale nie potrafił zabrać się z piłką. Ta po chwili znów trafiła pod jego nogi (obrońcy Wisły zupełnie spóźnieni) i wyłożył koledze futbolówkę do pustej bramki. No i mniej więcej wtedy Wisła ruszyła. Przy dwóch pierwszych bramkach pomógł jej element szczęścia.
- najpierw Yeboah chciał rozrzucić akcję do boku, lecz trafił w rywala, dzięki czemu przypadkowo wypuścił Forbesa sam na sam,
- potem Flis zblokował we własnym polu karnym strzał ręką i sędzia Raczkowski po interwencji VAR-u podyktował jedenastkę.
A tę na gola zamienił Frydrych. Wisła w końcówce strzeliła jeszcze gola po kontrataku – wyprowadził go Żukow, rozrzucił piłkę do Savicia, ten zbiegł z piłką do środka i przymierzył. To dość istotna chwila dla Austriaka, który w piątek mówił na naszych łamach, że nie jest do końca z siebie zadowolony, bo brakuje mu bramek. Widać, że w piłkę grać potrafi, wreszcie przyszło przełamanie.
Stal Mielec musi się ogarnąć, bo nie jest zbyt trudną sztuką urwać jej punkty. Nawet, jeśli wyjdą na prowadzenie, nawet, jeśli wyglądają dobrze i możemy powiedzieć o nich sporo ciepłych słów, to i tak koniec końców dostają w mazak. W ten sposób utrzymania nie będzie, choć podopieczni Ojrzyńskiego mogą mówić o pewnym szczęściu – tej kolejce trzy drużyny „walczące o spadek” zanotowały łącznie zero punktów.
Fot. FotoPyK