Nie wiemy, co przestawiło się w głowie Błażejowi Augustynowi w przerwie zimowej, ale to na pewno nie ten krok ewolucyjny, który chcielibyśmy zobaczyć. W 2021 roku piłkarz Jagiellonii po prostu cofnął się w rozwoju, robiąc na boisku rzeczy karygodne. Dość powiedzieć, że w siedmiu meczach rundy wiosennej zebrał – uwaga – aż dziewięć żółtych kartek. Do tego trzeba mieć talent lub tak gorącą głowę, że takiego gościa lepiej na boisko nie wpuszczać. Albo jedno i drugie, ot, cały pakiet sabotażysty.
Raz, że Augustyn nie wykazuje się ostatnimi czasy zbyt dużym ilorazem inteligencji, zapominając, że osłabia swój zespół, to jeszcze jest realnym zagrożeniem dla swoich rywali. 33-letni obrońca chyba zapomniał po imprezie sylwestrowej, że tak się w piłkę nie gra. Słowem: chłop jest chodzącą miną. Człowiekiem, który stał się żywym absurdem. Tu nawet trudno użyć słowa „brutal”. Lepiej będzie powiedzieć, że mamy do czynienia z ćwierćinteligentem. Oczywiście to nie rzutuje na całokształt kariery obrońcy „Jagi”, ale zgodnie trzeba stwierdzić, że takimi poczynaniami Augustyn podkopuje sam siebie.
Kolejno na wiosnę:
- Lechia Gdańsk: żółta kartka
- Legia: żółta kartka
- Podbeskidzie: żółta kartka
- Piast Gliwice: dwie żółte kartki
- Pogoń Szczecin: dwie żółte kartki
- Lech Poznań: dwie żółte kartki
Trzy mecze z rzędu przedwcześnie wylatywać z boiska? Cóż, ktoś tutaj naprawdę bardzo potrzebuje dłuższego odpoczynku dla głowy. Widać ewidentnie, że to zachowania tendencyjne. Strach się bać, co będzie, kiedy Augustyn wróci po kolejnej pauzie. Tym razem po meczu z Lechem, kiedy w 52. minucie zgarnął drugą żółtą kartkę. Co tu dużo mówić. Temu panu serdecznie dziękujemy. Gdyby to nazwisko zniknęło do końca obecnego sezonu Ekstraklasy, nie mielibyśmy nic przeciwko. Nikt płakać nie będzie.
Fot. FotoPyk