Radamel Falcao w Atletico Madryt spędził zaledwie dwa sezony, ale trudno go nie kojarzyć właśnie z tym klubem. W ekipie Los Colchoneros kolumbijski napastnik zaprezentował swój najlepszy futbol, a zdemolowanie Chelsea w meczu o Superpuchar Europy to niewątpliwie jeden z najbardziej spektakularnych indywidualnych popisów strzeleckich poprzedniej dekady.
Powspominajmy krótką, lecz burzliwą przygodę Falcao w Madrycie.
Radamel Falcao – następca Aguero
Kiedy Radamel Falcao w sierpniu 2011 roku zamienił FC Porto na Atletico Madryt, był już napastnikiem powszechnie docenianym. Mistrzem Portugalii, triumfatorem Ligi Europy. Zwłaszcza ten drugi wyczyn zwrócił uwagę na Kolumbijczyka. Wyniki strzeleckie snajperów w portugalskiej ekstraklasie przyjęło się bowiem traktować z przymrużeniem oka, a zresztą Falcao na krajowym podwórku wykręcał liczby dobre, lecz nie nadzwyczajne. W sezonie 2009/10 zakończył ligowe zmagania z 25 trafieniami na koncie (w 28 występach), zaś w kolejnych rozgrywkach trafił do siatki 16 razy (w 22 meczach).
Co innego Liga Europy. Tam napastnik “Smoków” nie miał sobie równych.
W 2011 roku Falcao powiódł Porto do triumfu w LE, notując w sumie aż 17 goli w turnieju. Tylko w półfinałowym dwumeczu z Villarrealem kolumbijski napastnik ukąsił pięciokrotnie. Cztery razy w pierwszym, raz w drugim spotkaniu. Zdobył też bramkę na wagę triumfu w finale.
popis Radamela Falcao w dwumeczu z Villarrealem
Nie może zatem dziwić, że Atletico poszło na całość, walcząc o podpis Kolumbijczyka pod kontraktem.
Falcao kosztował Los Colchoneros aż 40 milionów euro, a po spełnieniu określonych warunków kwota ta mogła wzrosnąć o kolejnych dziesięć baniek. Był to absolutny rekord transferowy madryckiego klubu. Ale działacze madryckiej ekipy na brak gotówki nie narzekali. Za podobne pieniądze udało im się sprzedać Sergio Aguero do Manchesteru City, sporą kasę zarobili także na sprzedaży Davida De Gei do Manchesteru United. Z kolei Inter Mediolan zapłacił pięć baniek za pozyskanie 32-letniego Diego Forlana. Krótko mówiąc – kasa nie stanowiła problemu. Konkurencja też nie. 25-latkiem niby interesowały się kluby z Premier League, ale do naprawdę konkretnych rozmów z przedstawicielami Porto nie doszło.
Radamel Falcao – ulubieniec Cholo
Co stanowiło zatem problem? Ano – forma Atletico.
Podopieczni Gregorio Manzano fatalnie weszli w sezon 2011/12. Po dziesięciu ligowych kolejkach mieli na koncie zaledwie dwa zwycięstwa i plasowali się na beznadziejnym, dwunastym miejscu w tabeli. Marnie szło im także w fazie grupowej Ligi Europy, gdzie w trzech pierwszych meczach odnieśli zaledwie jedno zwycięstwo. Falcao, owszem, błyszczał w nielicznych udanych spotkaniach Los Colchoneros. Już w czwartym meczu ligowym zdobył premierowego hat-tricka w barwach nowego klubu, natomiast licznik trafień w LE otworzył po po zaledwie trzech minutach pierwszego grupowego starcia z Celtikiem Glasgow. Trudno było akurat do niego mieć pretensje o marną postawę całego zespołu. No ale wiadomo, jak to jest z bohaterami hitowych transferów. Jeżeli za piłkarza zapłacono rekordowo duże pieniądze, to i oczekiwania wobec niego stały się rekordowo wysokie.
Po “El Tigre” spodziewano się cudów. Tymczasem wiele wskazywało na to, że Atletico z Kolumbijczykiem na szpicy może ugrzęznąć w środkowej części tabeli hiszpańskiej ekstraklasy. Klęski w jesiennych spotkaniach na szczycie – 0:5 z Barceloną, 1:4 z Realem Madryt – dodatkowo podkreślały, jak olbrzymi jest dystans dzielący Los Colchoneros od ligowej czołówki. To była przepaść.
Radamel Falcao
Sam napastnik przyznawał po latach, że zaczął się poważnie zastanawiać, czy decyzja o przeprowadzce na Estadio Vicente Calderon nie była przypadkiem pochopna. Porto dysponowało wówczas potężną kadrą, z takimi gwiazdami jak Hulk, Moutinho, Otamendi, Guarin czy James Rodriguez. Piłkarsko była to po prostu mocniejsza ekipa niż targane wewnętrznymi problemami Atleti. Wiadomo, że występy w Hiszpanii to wyzwanie większe niż demolka portugalskiej ligi w barwach “Smoków”, a przy okazji jeszcze lepsza platforma do wypromowania się. No ale jesienią 2011 roku Falcao, zamiast iść za ciosem i pracować na jeszcze większe zainteresowanie topowych klubów Starego Kontynentu, zaczął pomału wtapiać się w tłum.
– Chciałem tylko wygrywać – stwierdził Falcao. – Występy w Hiszpanii zawsze były moim marzeniem, ale okazały się też dużym wyzwaniem. Szybko straciliśmy wszelkie szanse na sukces w La Lidze. Liczyłem więc na to, że uda mi się drugi raz z rzędu zatriumfować w Lidze Europy. W barwach Porto wygrałem te rozgrywki, ale w finale zaprezentował się bardzo słabo. Musiałem zatrzeć to wrażenie.
Cóż – ambicji Kolumbijczykowi odmówić nie można.
Sytuacja klubu – i samego napastnika – diametralnie odmieniła się w grudniu. Tuż przed świętami Bożego Narodzenia z drużyną pożegnał się bowiem trener Manzano, a zastąpił go nie kto inny, tylko Diego Simeone. Falcao miał już okazję współpracować z Cholo w River Plate i był zachwycony tą decyzją działaczy. Szybko się zresztą okazało, że panowie są dla siebie stworzeni. Po nowym roku “Tygrys” trafił do siatki aż w dziesięciu meczach ligowych, a Atletico wspięło się ostatecznie na przyzwoite, piąte miejsce w tabeli. Najważniejsze jednak, że udało się spełnić marzenie Kolumbijczyka o kolejnym europejskim triumfie. Los Colchoneros zwyciężyli w Lidze Europy, a Falcao ponownie został królem strzelców rozgrywek.
Falcao w finale LE zdobył dwa gole
Tym razem nie był już mowy o rozczarowującym występie w finale.
Atletico rozbiło Athletic Bilbao aż 3:0, a Falcao trafił do siatki dwukrotnie. Coraz powszechniej zaczęto go wówczas wymieniać jako najlepszą klasyczną dziewiątkę na świecie. – Bardzo się poprawiliśmy, wzmocniliśmy się jako zespół i jako grupa – tak napastnik komentował ten sukces. – Miniony rok, spędzony razem, pomógł nam się lepiej poznać, a także zaadaptować do pomysłów, jakie ma nowy trener. Co najważniejsze, przyswoiliśmy sobie jego pasję do tego sportu, która pozwoliła się nam znacząco poprawić. Naszym jedynym celem jest teraz zwyciężanie.
Pasja – słowo klucz.
W pięciu pierwszych meczach ligowych pod wodzą Simeone kolumbijski napastnik obejrzał aż cztery żółte kartki. Za kadencji Manzano nie ukarano go ani jednym kartonikiem. Falcao wskoczył po prostu na inny poziom intensywności. Znów stał się tym samym “Tygrysem”, który rozszarpywał rywali jeszcze w barwach FC Porto. – Falcao to nie jest piłkarz, który dobrze sobie radzi bez presji. On potrzebuje tego ciśnienia – stwierdził Simeone.
Radamel Falcao – bohater pożegnany przedwcześnie
W sezonie 2012/13 drużyna z Madrytu poszła za ciosem i ustabilizowała swoją pozycję siły numer trzy w hiszpańskiej ekstraklasie. Wprawdzie nie udało się Atletico powtórzyć sukcesu w Lidze Europy (wtedy zwycięzca LE nie miał jeszcze gwarantowanego udziału w Champions League), ale Los Colchoneros powetowali sobie to niepowodzenie w Pucharze Króla. Zdobyli pierwsze krajowe trofeum od 1996 roku. W finale pokonując Real Madryt, co było dla Atleti pierwszym zwycięstwem w derbach od… czternastu lat.
W sumie Falcao w ciągu dwóch sezonów rozegrał dla Atletico 90 spotkań i zdobył 70 goli. Miał pewne problemy z regularnością, ponieważ zdarzały mu się okresy kilku meczów bez strzelonego gola, ale jak już złapał wiatr w żagle, to wyprawiał na boisku naprawdę spektakularne rzeczy. 9 grudnia 2012 roku zdobył pięć bramek w ligowym starciu z Deportivo, co było pierwszym wyczynem tego rodzaju w hiszpańskiej lidze od 2002 roku. Kolumbijczyk dokonał zatem czegoś, czego nie umieli zrobić nawet Cristiano Ronaldo i Leo Messi, będący wówczas u szczytu swoich nadprzyrodzonych, piłkarskich mocy. Aczkolwiek najsłynniejszym występem Falcao w barwach Los Colchoneros pozostaje starcie o Superpuchar Europy.
31 sierpnia 2012 madrytczycy rozszarpali londyńską Chelsea aż 4:1. Falcao zdobył trzy gole, dorzucił też asystę. Wszedł tamtego dnia w tryb bestii. Był na boisku prawdziwym “Tygrysem”. The Blues nie mieli żadnych szans.
popis Falcao w meczu o Superpuchar Europy
– Kompletnie ich zmiażdżyliśmy – wspominał “El Tigre”. – To jeden z największych meczów w historii Atletico.
W 2012 roku Falcao zajął piąte miejsce w wyścigu po Złotą Piłkę. Wyprzedzili go tylko Messi, Ronaldo, Xavi oraz Iniesta. Hiszpańskie media wybrały go także najlepszym transferem w dziejach Los Colchoneros. Wydawać się wówczas mogło, że za sprawą Kolumbijczyka – pełniącego wszak kluczową rolę w taktyce Simeone z uwagi na jego strzeleckie możliwości, ale i drapieżną, wojowniczą postawę na boisku – Atletico rzuci wyzwanie dominatorom z Camp Nou i Estadio Santiago Bernabeu. Że podopieczni Cholo spróbują odebrać tym dwóm potęgom mistrzostwo Hiszpanii. I rzeczywiście tak się stało. W 2014 roku Atletico zatriumfowało w La Lidze i otarło się także o zwycięstwo w Champions League. Ale już bez Falcao.
Kolumbijczyka znów łączono z największymi potęgami Premier League. Spekulowało się także o jego możliwym transferze za miedzę, do Realu, gdzie miałby stworzyć duet marzeń z CR7. Jednak Falcao ponownie zaskoczył i postanowił przeprowadzić się do Monako. W klubie z Księstwa zaoferowano mu rzecz jasna bajoński kontrakt, aczkolwiek trudno było ten kierunek traktować jako krok do przodu dla zawodnika o takiej reputacji.
To był krok w bok. Jeżeli nie w tył.
***
Po latach Falcao dziwnie ten krok tłumaczył. Początkowo mówił o chęci podążania śladami Thierry’ego Henry’ego. Opowiadał także o interesującym projekcie, jaki przedstawili przed nim działacze AS Monaco. Potem dowodził zaś, że piłkarz nie zawsze ma pełną kontrolę nad tym, jak toczy się jego kariera i czasem musi akceptować decyzje, które podjęto nad jego głową. Tak czy owak, przeprowadza do Francji nie wyszła mu na dobre. Popadł w poważne problemy z kontuzjami, przez które nie pojechał na mistrzostwa świata do Brazylii. A kiedy wreszcie wylądował w Premier League – najpierw na wypożyczeniu w Manchesterze United, potem w Chelsea – był cieniem dawnego “Tygrysa”. Stał się prawdopodobnie najlepiej opłacanym piłkarzem w historii futbolu, którego zepchnięto do rezerw. Takie upokorzenie zgotował kolumbijskiemu super-snajperowi Louis van Gaal na Old Trafford.
W 2017 roku Falcao – już jako doświadczony lider zespołu, często zakładający opaskę kapitańską na ramię – sięgnął z Monaco po mistrzostwo Francji i dotarł do półfinału Champions League. Znów grał świetnie, no ale z całą pewnością nie tak spektakularnie jak w Porto i przede wszystkim w Atletico. Dwa lata spędzone w Madrycie pozostają najlepszym okresem w karierze Kolumbijczyka.
Tym krótkim okresem, gdy wydawał się nawet najlepszą dziewiątką na świecie.
fot. NewsPix.pl