Nie będzie już Bogdana Zająca w Jagiellonii. Eksperyment z jego zatrudnieniem po prostu nie wypalił. Praktycznie zawsze jesteśmy zwolennikami tego, by jeszcze dać szkoleniowcowi szansę wyjścia z kryzysu. Ale jednak w tym wypadku trudno było sądzić, by Bogdan Zając mógł temu podołać. Co jednak zapamiętamy z jego rządów?
BOGDAN ZAJĄC I RYZYKO
Od początku było wiadomo, że Jagiellonia sporo ryzykuje. Mówimy o klubie, który ma ambicje być jednym z najlepszych w kraju. Rok po roku bić się o konkretne, duże stawki. Natomiast Zając?
- w wieku 48 lat pierwszy raz szedł “na swoje”. Dla porównania jego rówieśnik, Michał Probierz, siedzi w siodle od bez mała piętnastu lat.
- Od jakiegoś czasu chciał już pracy samodzielnej. Praca przy Adamie Nawałce była interesującymi referencjami, ale nie zaryzykowała ani Stal Mielec, ani Termalica.
Prawda jest taka, że Zając liczył najpierw na pierwszoligowe przetarcie. A tutaj od razu klub ESA z dużymi ambicjami. Natomiast Kulesza kiedyś już to sprawdził z Mamrotem – to też było ryzyko, a się opłaciło, bo mimo rozstania plusów było więcej niż minusów. Inna sprawa, że Bogdan Zając przywoził ze sobą prawie cały sztab Nawałki, więc to też grało na jego korzyść. Gdyby szedł sam, kto wie, czy by się zdecydowano.
Bogdan Zając wygrywał więc los na loterii. Stawał przed szansą życia.
BOGDAN ZAJĄC I DRUŻYNA BEZ SENSU
Jagiellonia była najbardziej chimeryczną drużyną w Ekstraklasie. To znaczy: do pewnego momentu. Bo ostatnio, szczególnie, gdy grała bez Imaza, była bardzo przewidywalna – zbierała w łeb.
Jagiellonia potrafiła rozegrać dość szalone zwycięskie spotkania z Wartą Poznań czy Wisłą Płock. Potrafiła ograć Legię na Łazienkowskiej, a wiadomo jak taki sukces jest odbierany w Białymstoku. Jaga ograła też Lecha Poznań tuż po tym, gdy Lech był jeszcze na pucharowej fali. Ale zwróćmy uwagę jak mało jest konsekwencji w różnych spotkaniach:
- Jagiellonia wygrywa z Legią po meczu, w którym skupia się na defensywie.
- rozdaje prezenty z Podbeskidziem, ale ofensywnie wygląda dobrze.
- Jagiellonia gra całkowity Piach z Zagłębiem u siebie.
- gra bardzo mądrze w defensywie z Lechem Poznań, nie dopuszczając do sytuacji bramkowych.
- Jagiellonia w defensywie nie istnieje na tle różnych zespołów.
Raz tak, raz śmak. Symboliczne, że Jagiellonia ma dwóch z czołowych snajperów ligi, Puljicia i Imaza. Imaz w klasyfikacji strzelców jest tylko za Pekhartem, Puljić ma trzecie miejsce z kilkoma innymi zawodnikami. Masz więc dwóch bardzo skutecznych zawodników, Imaza grającego wręcz efektownie, wracającego do formy ze starych dobrych czasów, a jednak ta drużyna potrafi czasem zagrać pod twoją wodzą totalną padakę.
Nawet piłkarze Jagiellonii mówili, że tego nie rozumieją, bo zespół raz zagra dobrze, a potem średnio lub po prostu słabo. Swoją drogą, z takich słów trudno było wywnioskować wielkie zaufanie do pracy szkoleniowca. Ale nie przesadzamy z tą narracją, nie byliśmy w szatni, może wszyscy poszliby za Bogdanem Zającem w ogień. Natomiast po ocenie ich słó, szczerze temat ujmując: nie sądzimy.
Tak czy inaczej trudno nie postawić wobec tej drużyny pytań: skoro tak to wyglądało, to na ile lepsze mecze były efektem indywidualności, bo te Jaga bezsprzecznie ma, a na ile akurat trafionej taktyki?
BOGDAN ZAJĄC I KWESTIA USPRAWIEDLIWIEŃ
Oczywiście, że Jagiellonia Bogdana Zająca zmagała się z różnymi problemami. Był koronawirus w zespole, choćby i w ostatnich dniach. Było wyjście na Stal Mielec duetem stoperów Bodvarsson-Borysiuk, była ustawienie ofensywne na Zagłębie Wdowik-Fernan-Twardek-Bortniczuk.
No, to nie jest komfortowa sytuacja.
Natomiast to wszystko musi mieć swoją skalę. I to po prostu nie jest tak, że mecze, w których w Jagiellonii były akurat takie problemy, wyróżniały się in minus. Albo, że zespół mimo swoich braków zachowywał konsekwencję grania, tylko brakowało jakości. Nie, po prostu to było tak, jakby dyspozycję Jagiellonii wrzucano do maszyny losującej. Albo weźmy i ten mecz z Zagłębiem: przecież w tym starciu nie ofensywa była największym problemem, a to, jak całkowicie rozpadła się po straconym golu defensywa. Do tego stopnia, że mecz, w którym Jaga od biedy mogłaby prowadzić po pierwszej połowie, powinna przegrać z 0:6.
Problemów Bogdanowi Zającowi narobiły inne zespoły, które też mocno zmagały się z koronawirusem, a jednak nie miały aż takich kłopotów. Można tu wspomnieć o Wiśle Płock, o Pogoni, ale najbardziej o Warcie. Przecież Warta swego czasu woziła na mecze ławkę pełną juniorów. Piotr Tworek nawet nie robił zmian, względnie wpuszczał jednego zmiennika. A potem jeszcze tego żałował, bo tym zmiennikiem okazywał się Spychała, który kładł mecze.
Może narracja o tym, jak problemy kadrowe pokrzyżowały szyki broniłaby się mocniej, gdyby nie to, że Piotr Tworek, lepiąc z mniej uzdolnionego piłkarsko materiału, mając jeszcze trudniejszą sytuację, potrafił stworzyć zespół zwarty, konsekwentny, nawet gdy tracił swoje ogniwa, to jednak wciąż mający charakterystyczny, niewygodny dla przeciwnika styl.
BOGDAN ZAJĄC I OKRĄGŁE SŁOWA
Bogdan Zając ewidentnie czerpał garściami z warsztatu Adama Nawałki. Jakkolwiek nie ma w tym nic złego, bo Nawałka zapisał ważny rozdział w historii polskiej piłki, tak nie wiemy, czy akurat takie kwestie jak rzucanie śniegu pod balon to rzecz bliższa perfekcjonizmowi Nawałki, czy jednak dziwactwom typu zakazu cofania autokaru.
Podobnie jeśli chodzi o wypowiedzi medialne. Przyznajmy – dla Zająca to też wielka zmiana. Musiał radzić sobie z tym, że był w centrum uwagi, że każda jego wypowiedź była – nazwijmy to – wiążąca i analizowana przez cały Białystok.
Zającowi trzeba oddać, że szukał dialogu z kibicami. Zimą był zorganizowany wywiad, w którym odpowiadał na wszystkie zadane mu pytania. Czy im sprostał – na to przede wszystkim muszą odpowiedzieć kibice, opinie tuż po tamtym wywiadzie były podzielone. Natomiast sama forma kontaktu – interesująca, mogłaby się przyjąć. Zając nie zamknął się w wieży. Próbował tłumaczyć to, co robi. Nawet jeśli kibicom przejadło się do nie powiemy czego słowo “analiza”, które trener Jagi powtarzał jak mantrę.
Gorzej było jednak z samą treścią, a szczególnie na konferencjach prasowych. Wydawało się wręcz, że Zając czasem nie rozumie klubu, w którym funkcjonuje. Nikt ze środowiska Jagiellonii nie mógł przyjąć jako akceptowalnego tłumaczenia remisu z bielszczanami. Przypomnijmy, Podbeskidzie było wtedy na wznoszącej, Jagiellonia zagrała beznadziejną pierwszą połowę, wyrównała w drugiej, skończyło się remisem. Zając powiedział:
– Jestem zadowolony z punktu, bardzo go szanuję. Beniaminkiem jest się wtedy, kiedy awansuje się do ligi. Teraz nie traktujemy już Podbeskidzia jako beniaminka, tylko jako drużynę, która wiosną regularnie punktuje. W poprzedniej kolejce zdobyliśmy punkt z mistrzem Polski, dzisiaj z beniaminkiem, ale to nie ma żadnego znaczenia. Punkt to punkt, tym bardziej zdobyty na tak trudnym terenie.
To nie tak, że kibice Jagiellonii wymagają walki o mistrzostwo Polski rok po roku. Ale jednak chcą, by Jaga mierzyła wyżej, niż remisy po miernej grze z beniaminkiem. Którym PODBESKIDZIE JEST, tak samo w 18. kolejce, jak w pierwszej. I zresztą, minęło kilka tygodni, widzimy, że Podbeskidzie, mimo dobrego początku rundy, nie dostało jakiegoś niesłychanego kopa jakościowego. Remis z tą drużyną to nie wstyd, oczywiście, ale Jagiellonia po prostu mierzy wyżej.
Takimi wypowiedziami, zadowoleniem po słabych meczach, Zając dolewał oliwy do ognia. Beznadziejne spotkanie z Zagłębiem u siebie potrafił chyba jako jedyny przeczytać tak, że w sumie było nieźle. Czy to było zakłamywanie rzeczywistości, próba budowy w ten sposób wizerunku drużyny, czy próba dodania pewności siebie zawodnikom – nie wiemy. W każdym razie nawet w sezonie przejściowym, nawet w takim, gdzie kibice Jagi byli gotowi na to, że zespół nie będzie na samym szczycie, to nieakceptowalne. Kompilacja różnych wypowiedzi Zająca trąci nawałkizmami, ale raczej: ich parodiami.
BOGDAN ZAJĄC I NIE TRZYMANIE CIŚNIENIA
No i trzeba oddać Nawałce, że on, jakkolwiek w końcu ten styl wypowiedzi przestał się bronić – bo cóż by się broniło przy przegraniu mundialu – tak nie stracił nerwów.
Natomiast Bogdanowi Zającowi odpinały się powoli wrotki. W pewnym momencie ten stres sięgnął takiego poziomu, że zaczęliśmy się o chłopa martwić.
Przypomnijmy lutową konferencję prasową.
Maciej Łukaszewicz: Panie trenerze, czy nie odnosi pan wrażenia, że zostawiając Krisa Twardka na boisku w drugiej połowie, podaje pan w wątpliwość, że jest pan trenerem na poziom Ekstraklasy? Nie boi się pan, że takimi decyzjami po prostu w końcu straci pan szatnię?
No to odpowiem temu panu – niech lepiej z dala będzie od tej szatni, bo może wejść do tej szatni i może z niej nie wyjść. Więc niech uważa, co mówi, bo nie wie, co to znaczy szatnia, bo chyba nie miał jeszcze nigdy do czynienia z szatnią. Prosiłbym, żeby tonował troszeczkę takie nastroje.
I tu się zastanawiamy: Bogdan Zając groził, czyli puściły nerwy, czy w jakiś zupełnie niewprawny, toporny sposób próbował budować szatnię, autorytet w niej, jej jedność? Cokolwiek próbował tu zrobić – nie wyszło. Można się tylko zastanawiać jak bardzo.
Na pewno był pod dużą presją, pytanie co konferencję w ostatnich tygodniach czy poda się do dymisji też nie było najwyższych lotów. Natomiast z tym wiązała się praca na takim poziomie, praca otrzymana powyżej wagi, w której na ten moment mógł boksować ze swoim CV. Apogeum nie trzymania ciśnienia to jednak ostatni mecz z Pogonią.
Wyobrażacie sobie taką reakcję Nawałki, mentora Zająca?
Mnie śmieszy. Szkoda, że piłkarze Jagi tak celnie nie kopią. pic.twitter.com/UShdW3aWrg
— Paweł Grabowski (@pawel_grabowski) March 12, 2021
Cała konferencja o tym, że Zającowi podobał się mecz, że było kolorowo, a zespół walczył… No nie, po prostu nie. Szczególnie, że do tego można dołożyć wypowiedź Tarasa Romanczuka, który publicznie mówił, że mecz z Pogonią widzi zupełnie inaczej. Tam, gdzie Zając mówi, że wreszcie była walka, Romanczuk jakby odpowiedział – co z tego, skoro waleczność nie gwarantuje punktów. Tam, gdzie Zając widział postęp, Romanczuk mówił, że zespół wciąż trawią te same problemy.
Ten dysonans w komunikacji płynącej z szatni a od Zająca też był mocno zastanawiający. Znając życie, szczegóły tej współpracy wypłyną na wierzch prędzej niż później.
***
Trzeba oddać Bogdanowi Zającowi, że bardzo chciał. Faktycznie włożył w pracę w Jagiellonii mnóstwo serca. Determinacji nie można mu odmówić, poświęconego czasu również. Żył tylko tym, by wykorzystać szansę. Ale w życiu bywa tak, że choć możesz poświęcić w danym momencie wszystko, by wyszło, to mimo to możesz się okazać po prostu na coś za krótki. Tak stało się w przypadku Zająca. Żadnego z kibiców Jagiellonii nie zadowoli fakt, że Zając ciężko pracował, skoro ta praca nie dała żadnych efektów i trudno sięgnąć pamięcią, kiedy ostatnio były tak złe nastroje wokół zespołu. Czas Petewa nie ma porównania.
Bogdan Zając sparzył się na Jagiellonii dosyć mocno. Gdyby chodziło tylko o wyniki to pół biedy, ale ewidentnie są przykłady tego, że za tym poszło też średnie – by tak rzec – zarządzanie wizerunkiem, nastrojami wokół drużyny. Jest to więc porażka na dwóch frontach. Wątpimy więc, by utrzymał się na trenerskiej karuzeli ekstraklasowej.
Ale Jagiellonia, jeśli odpowiednio ją przepracuje, jeśli odetnie się od pewnych nawałkizmów, widząc w nich jednak ryzyko, a nie jedyną ścieżkę, może być cennym doświadczeniem. Czy zdziwiłoby nas, gdyby ktoś w pierwszej lidze zdecydował się mu zaufać? Nieszczególnie. Być może tam, w ciszy, mógłby się obronić.
Natomiast trzeba pamiętać jedno: Bogdan Zając na to stanowisko się nie wpraszał. Dostał szansę życia i z niej skorzystał. To, że zawiódł, jest jego porażką, ale jeszcze większą tych, którzy zaryzykowali stawiając na niedoświadczonego w samodzielnej pracy szkoleniowca.
Fot. FotoPyK