To był mecz na wysokim poziomie. To znaczy – piłka latała dość wysoko. Jeśli macie jakieś wyobrażenie na temat “meczu walki”, to on mniej więcej wyglądał tak, jak to dzisiejsze starcie w Mielcu. Może to przez to, że mikrofony Canal+ są na tym stadionie jakieś wyjątkowo czułe, ale gdyby ktoś tylko słuchał dźwięków z boiska, to mógłby pomyśleć, że to odgłosy z gabinetu kręgarza. – Ała, aaaaa, kurwa, aaaa, eeej! – niosło się z boiska.
Ale ostatecznie najważniejszy był wynik. I ten wynik uzyskała Stal, która urwała się ze stryczka i zepchnęła w przepaść Podbeskidzie. Czy bielszczanie pozbierają się po tej porażce?
Są takie mecze, w których najważniejsza jest walka. My sami powtarzamy często, że brakuje nam w Ekstraklasie gry w piłkę. Wiecie, już nie chodzi o to, żeby każda drużyna miała skrzydłowego wyciągniętego z brazylijskiej plaży, a na dziesiątce grał nowy Riquelme. Po prostu żeby zespoły miały na siebie pomysł i bardziej interesowało ich przemieszczanie piłki, a nie przemieszczanie kości w stawach rywali.
Natomiast szykując się do tego poniedziałkowego spotkania Stali z Podbeskidziem… no, nie będziemy ukrywać, że liczyliśmy na pierwszorzędne partidazo. Mieliśmy świadomość tego, że tutaj będzie decydował faktor walki, atrybut siły i moc motywacji.
I tak w rzeczywistości było.
Chcielibyśmy dostać ścieżkę audio z tego meczu. Gwizdek, ała, kurwa, gwizdek, eeeej, gwizdek, eeeej faul, ała, gwizdek, wyjazd, gwizdek. Najaktywniejszą postacią na boisku zdecydowanie był sędzia Jakubik, który przez następne dwa dni będzie musiał się inhalować po tym, jak dzisiaj zajechał sobie płuca od dmuchania w gwizdek. Nie mamy jeszcze pod ręką statystyk, ale przypuszczamy też, że został pobity rekord tego sezonu w liczbie dalekich podań.
Jakość piłkarska zeszła na dalszy plan. Podobnie jak na dalszym planie było Podbeskidzie, które przez całe to spotkanie miało może z kwadrans inicjatywy. Nie mówimy, że ktoś tutaj był lepszy, bo mnóstwo było tutaj przypadku. Raz ktoś wygrał stykową piłkę, za chwilę ktoś inny i tak to się kręciło. Natomiast Podbeskidzie przez dziesięć-piętnaście minut faktycznie wykazywało większą aktywność pod bramką Stali. I skończyło się to golem dla gości, który w dużej mierze był zasługą defensywy mielczan.
Wrzut z autu. Biliński kryty, piłka leci w stronę obrońców – sytuacja teoretycznie spokojna. Ale Kolew zderza się z Matrasem, Biliński gubi kryjącego go rywala, a Danielak wyprzedza Getingera. Piłka trafia do Bilińskiego, Granlund kryje powietrze i jest 1:0.
Wydawało się wówczas, że to może być moment zwrotny tego spotkania. Że Podbeskidzie przejmie kontrolę, może nawet wypunktuje Stal, która będzie zmuszona do ofensywniejszej gry.
Ale Stal zareagowała zmianami. Zszedł słaby Granlund, zszedł Prokić, który zmarnował setkę. Trener Ojrzyński wpuścił za nich Dadoka i Jankowskiego. Efekty? Obaj odegrali kluczowe role przy golach dla Stali. Dadok oddał strzał, który dobił Getinger. A Jankowski zaliczył asystę zgrywając piłkę do Flisa w polu karnym.
I też nie napiszemy, że te gole wynikały z jakiejś maestrii techniczno-taktycznej. Że precyzyjnie przećwiczone elementy gry przyniosły skutek w postaci odwrócenia wyniku. Nie, nie, nie. Stal po prostu częściej wygrywała pojedynki, zbierała więcej odbitych piłek i te gole najzwyczajniej w świecie wcisnęła. Brawa dla Getingera za reakcję po zawaleniu bramki. Doceniamy zmiany Ojrzyńskiego i ten coaching zza linii.
Podbeskidzie? Cóż, nieźle zaczęli ten rok, ale w ostatnich pięciu meczach zdobyli trzy punkty. Po raz ostatni wygrali 7 lutego. Ostatnio – remis, remis, porażka, remis, porażka. Trudno opierać swoją wiarę w utrzymanie na tym, że a może Biliński znowu trafi. Dzisiaj przegrali kluczowy mecz sezonu – i to mając dobry wynik do przerwy.
Dzisiaj cieszy się Mielec, denerwuje się Bielsko-Biała, ale i nerwowo zrobiło się w Krakowie. Dla Cracovii dobrze byłoby, gdyby w lidze wyrósł murowany kandydat do spadku. I gdyby Stal dziś przegrała, to pewnie mentalnie już by się rozsypała. A tak? Stal dostaje impuls, w tabeli robi się ciasno. Podbeskidzie ma osiemnaście punktów, Stal dziewiętnaście, a Cracovia dwadzieścia.