Reklama

Boniek o sprawie Mikrotelu: – Sztuczne tworzenie problemu

Krzysztof Stanowski

Autor:Krzysztof Stanowski

15 marca 2021, 19:42 • 8 min czytania 119 komentarzy

Napiszcie o Bońku! – oznaczają nas ludzie na Twitterze. – Napiszcie o Mikrotelu! – apelują. Zadzwoniliśmy więc do Zbigniewa Bońka. Jak twierdzi, to jedyny wywiad, jakiego udzieli na ten temat.

Boniek o sprawie Mikrotelu: – Sztuczne tworzenie problemu
Na Twitterze udaje pan, że nie ma żadnej sprawy. A chyba trzeba się odnieść do sprawy Mikrotelu i zeznań pańskiego brata.

Nie muszę się tłumaczyć z prostej przyczyny: bo nie ma żadnej afery. Od 20 lat nie mam nic wspólnego z firmą Mikrotel, ale widzę, że od pół roku ona, no i ja, zaczęliśmy komuś doskwierać. To sztuczne tworzenie problemu, w celu zdyskredytowania mnie i związku. Wie pan, czym jest Mikrotel? Małą firemką, która zajmuje się rozkładaniem band sponsorskich czy jakichś stelaży, ścianek sponsorskich na meczach. Normalna, chociaż ciężka praca.

Małą firemką, którą pan założył.

Nie tak. Rzeczywiście założyłem Mikrotel, ale w zupełnie innym celu. W 1998 miała to być firma, która zajmowałaby się telefonią komórkową, stąd taka nazwa. Miałem wspólnika, bardzo bogatego człowieka z Włoch. Przygotowywaliśmy biznes, niestety mój biznesowy partner uległ poważnemu wypadkowi i podupadł na zdrowiu. Stało się jasne, że z planów nici. I zostałem z pustą, niedziałającą spółką. W tym czasie mój brat już zajmował się rozkładaniem reklam na meczach koszykówki, siatkówki czy żużla. To były trochę dzikie czasy, ale w końcu trzeba było tę działalność odpowiednio od strony prawnej poprowadzić. I wtedy za darmo przekazałem mu spółkę Mikrotel. Bo zamknąć spółkę jest trudniej niż ją komuś przekazać, a założenie nowej też trochę kosztuje. Dlatego powiedziałem mu:

– Weź sobie moją spółkę, bo mnie do niczego nie jest potrzebna…

Od 2001 roku brat prowadzi działalność pod tą nazwą. Nikogo nie oszukuje, nie robi lewych interesów, niczym nie handluje. Świadczy usługi.

Reklama
Teraz sprawa zrobiła się głośna.

Nie zrobiła się głośna, tylko ją niektórzy nagłaśniają. Wie pan, co mnie boli? Mój brat ma 67 lat, jest chory na Parkinsona. To normalny, szczery facet. Mógł w sądzie odmówić składania zeznań z uwagi na to, że jest moim bratem, ale chciał wszystko powiedzieć na tyle, na ile potrafi i pamięta. Nikt nikogo nie przygotowywał do zeznań, nikt nie tworzyć jakichś taktyk sądowych. Po prostu poszedł i powiedział: to pamiętam, a tego nie pamiętam. Pierwszy raz w życiu był w sądzie, a niektórzy myślą, że wejdzie i zrobi przedstawienie. Widziałem, że był zestresowany, zdrowie mu nie pomaga, ale nie powiedział niczego nadzwyczajnego. Że czegoś nie pamiętał? Panie redaktorze, ile lat temu się poznaliśmy? Pamięta pan na pewno, w jakich okolicznościach? Też pan wielu rzeczy sprzed 20 lat nie pamięta. Ale jak ktoś chce zrobić z tego spektakl, to zrobi.

Chciałem zaznaczyć jedną rzecz: to nie jest proces przeciwko mnie, to nie jest proces przeciwko Mikrotelowi, to nie jest proces przeciwko mojemu bratu. To jest proces, który ja wytoczyłem dziennikarzowi za kłamstwa, jakie pisał na mój temat. Jestem ciekaw, jak będzie zachowywał się po ogłoszeniu wyroku. Już kiedyś inny dziennikarz ciągle mnie opluwał, ale po wyroku – a miał mnie przeprosić i jeszcze zapłacić pieniądze – zapadł się pod ziemię.

Czy PZPN powinien pracować z firmą brata prezesa PZPN-u?

Fajne pytanie. Mój brat jeszcze przed 2000 rokiem pracował z różnymi klubami czy instytucjami. W 2001 roku jego partnerem został SportFive. Wtedy to była firma, która miała prawa do meczów pucharowych praktycznie wszystkich polskich klubów. Potrzebowali podwykonawcę, który porozkłada bandy, często były podwójne transmisje (kamery z dwóch stron boiska), generalnie zrobi czarną robotę. Jest całkiem możliwe, że wtedy powiedziałem komuś z tej firmy:

– Słuchajcie, jakbyście potrzebowali, to mój brat się tym zajmuje, solidny, uczciwy, punktualny człowiek…

Ale czy tak było, to nawet nie jestem pewny. I co się potem wydarzyło… W 2002 roku Zbigniew Boniek znika z polskiej piłki. 2003 rok – Bońka nie ma, Mikrotel rozkłada bandy reklamowe dla SportFive. 2004 rok – Bońka nie ma, Mikrotel rozkłada bandy reklamowe dla SportFive. 2005 rok – Bońka nie ma, Mikrotel rozkłada bandy reklamowe dla SportFive. 2006 rok – Bońka nie ma, Mikrotel rozkłada bandy reklamowe dla SportFive. 2007 rok – Bońka nie ma, Mikrotel rozkłada bandy reklamowe dla SportFive. 2008 rok – Bońka nie ma, Mikrotel rozkłada bandy reklamowe… 2009, 2010, 2011.

I w 2012 roku zostałem prezesem. I co? Ja wtedy miałem iść do brata i powiedzieć mu: – Słuchaj, ja wiem, że zajmujesz się tym od kilkunastu lat, wiem, że robiłeś to w czasach prezesa Listkiewicza i w czasach prezesa Laty, wiem, że nikt niczego ci nie zarzucał, że jesteś tani i solidny, ale teraz musisz zmienić kontrahentów, a najlepiej to rozwiąż firmę i zwolnij tych 3-4 ludzi, których zatrudniasz… Tak miałem zrobić? Zabronić bratu świadczyć usług czy wiązać się z firmami współpracującymi ze związkiem, żeby… No właśnie, żeby co? Naprawdę nie wiem. Nikt tu nie wyprowadza pieniędzy, nikt nie narzuca jakichś nierynkowych sum. Po prostu mała firma od 20 lat działa. Działała przed Zbigniewem Bońkiem i mam nadzieję, że będzie działała po Zbigniewie Bońku. Bo jak ogląda się te wszystkie mecze CLJ, futsalu… Ktoś musi przyjechać i to wszystko rozstawić, a potem zebrać i zawieźć do magazynu.

Reklama

A może ktoś mógłby to zrobić taniej?

Wie pan co, może ta nasza rozmowa jednak nie ma sensu? Czy ktoś zarzucił, że usługi są źle wyceniane? Nigdzie nie trafiłem na coś takiego. Nie zauważyłem, by ktoś powiedział, że Boniek płaci za dużo. Widzę, że problem jest, że w ogóle mój brat istnieje. Za prezesa Listkiewicza to nie był problem, za Laty to nie był problem, tylko teraz jest to problem. Przykro mi, ale jeśli ktoś oczekuje ode mnie, że w imię dobrego samopoczucia jakiegoś dziennikarza będę niszczył swoją rodzinę, to znaczy, że mnie nie zna. Ja rodzinie zawsze będę pomagał, ale jedynie w taki sposób, jaki jest zgodny z prawem i etyczny. „Zmień pracę, bo ja mam swoje ambicje i chcę mieć święty spokój” – tak miałem powiedzieć? Przepraszam, nie.

Czy gdyby to nie była firma brata Zbigniewa Bońka, to też byłoby dla niej miejsce?

Proszę pana… Jak wszedłem w 2012 roku, to zastałem umowę ze SportFive taką, że musiałem ją wywrócić do góry nogami. Wtedy prawa marketingowe i telewizyjne były sprzedane na wiele lat w przód, pieniądze trafiały do SportFive, a nie do PZPN i to SportFive wypłacał prowizję związkowi. My to wszystko odwróciliśmy, co nie było proste, bo musieliśmy posiłkować się z zagraniczną, dużą firmą. Ale udało się: to PZPN przejął kontrolę nad swoimi umowami, to PZPN zaczął wypłacać prowizję za przyniesienie sponsora, zamiast czekać na prowizję od pośrednika. Stawki też się zmieniły.

Mieliśmy wtedy przez dwa lata mocno na pieńku. I wie pan jaka dziwna sprawa? Mieliśmy na pieńku, ale SportfFive mojego brata nie pogonił z rozstawiania band na meczach. Pewnie dlatego, że brat robił to dobrze, na czas i tanio. Czy pan naprawdę myśli, że SportFive będzie trzymało jakiegoś drobnego podwykonawcę, bo jest ode mnie? Przez 20 lat? Nawet jak się pokłóciliśmy? To absurd. Tego rodzaju firm, jak Mikrotel, z uwagę na skalę działalności, współpracuje ze związkiem – lub z naszym partnerem – około dwudziestu. Dwudziestu! W 2019 roku PZPN zorganizował ponad 200 wydarzeń, które wymagały obsługi brandingowej. Mamy tak wielu sponsorów, tak szybko rośnie skala naszej działalności, że my nie tylko podwykonawców nie gonimy, tylko angażujemy kolejnych.

A nie miał pan wrażenia, że odkąd został prezesem, to przez tę sprawę siedzi nie tyle co na małej bombie, co na małym granacie?

Nie, zero takiego wrażenia. Jak się chce, to z każdego można zrobić barana, manipulować, napuszczać. Ani bomba, ani granat. Jest taki okres, że wiele osób chce obsmarować Zbigniewa Bońka, bo się trochę znudził, bo zaraz odchodzi… Mnie jest tylko żal mojego brata, który nigdy nie pchał się przed kamerę, jest skromnym, pokornym facetem od ciężkiej pracy, teraz schorowanym. I się na niego wskakuje bez powodu, powtarzam – bez powodu. To jest haniebne. Niech pan podkreśli: haniebne.

Pan dostrzega, że to haniebne, inni twierdzą, że jednak mamy konflikt interesów.

Ci „inni” to jakieś grono osób w mediach społecznościowych, którym prawda nie jest potrzebna do szczęścia, bo liczy się show. Ktoś coś napisze, ktoś da lajki i już wielkie zamieszanie. A tu nawet żadnej sprawy nie ma. To znaczy jest taka, że wytoczyłem sprawę osobie, która pisze moim zdaniem nieprawdę i pewnie pod koniec czerwca dowiemy się, co o tym sądzi wymiar sprawiedliwości. Ja się 20 lat temu cieszyłem, że mój brat robi coś związanego ze sportem i wiąże koniec z końcem, bo nie mówimy o żadnych wielkich zarobkach. I dzisiaj też się cieszę, że to robi, chociaż ostatnio go pytałem, czy aby ma na to wszystko jeszcze siłę. Powiem panu jeszcze coś – czego nauczyłem się w biznesie. Że trzeba szanować podwykonawców. Tych, którzy nie nawalają, dostarczają, dowożą, terminowo, pokornie i rzetelnie. Dzięki mocnym podwykonawcom, mocne są większe firmy. Ale nie wszyscy to rozumieją… Czytam, że knebluję dziennikarzy…

Podobno sam mam kaganiec. Napisałbym o panu coś złego, ale mi pan zabronił i nie mogę.

Są dziennikarze, których znam od lat i są też tacy, których… też znam od lat, ale mają taki pomysł na swoją karierę, by we mnie uderzać. W porządku. Budują swoją markę w byciu na kontrze. Niech tak będzie. Ale jak ktoś chce we mnie uderzyć, to niech znajdzie coś naprawdę logicznego, zamiast czepiać się uczciwych ludzi. To jest jedyny wywiad na ten temat. Nie chcę więcej o tym mówić z jednego powodu: teraz przemówi sąd i wyda wyrok. Czekam na to.

Rozmawiał KRZYSZTOF STANOWSKI

Fot. 400mm.pl

Założyciel Weszło, dziennikarz sportowy od 1997 roku.

Rozwiń

Najnowsze

Komentarze

119 komentarzy

Loading...