Czy jest pupilem Marcina Brosza? Kto dowodzi w szatni Górnika Zabrze? Jak to możliwe, że na długo przed przyjściem do Polski zdarzyło mu się oglądać mecze Ekstraklasy? Dlaczego nie lubi się wyróżniać? Co poszło nie tak w karierze Gabriela Obertana? Dlaczego tak ważne są relacje w szatni? Jak w szatni Górnika Zabrze odnajduje się Richmond Boakye? Dlaczego nudzi go odpowiadanie na pytania związane z przygodą w Lidze Mistrzów i dlaczego reprezentacja Słowacja stoi piłkarzami z Ekstraklasy? Jak trenerzy innych ekstraklasowych drużyn odczytali pomysły taktyczne Górnika Zabrze? Na te i na inne pytania w rozmowie z nami odpowiedział pomocnik Górnika Zabrze, Roman Prochazka.
Podobno jesteś pupilkiem trenera Brosza.
Sam nie mogę tego stwierdzić!
Śmiejesz się.
Jestem doświadczony, wszyscy liczą się z moim zdaniem, więc pewnie trochę prawdy w tym jest. Dużo rozmawiam z trenerem Broszem. Często pyta mnie, co myślę o kwestiach taktycznych i nie ma w tym niczego dziwnego, bo trochę w życiu przeszedłem i trochę w życiu widziałem.
Marcin Brosz jest nieprzesadnie wylewny, trochę wycofany, może nawet zamknięty w sobie. Macie podobne charaktery?
Musimy ustalić jedno: nie jest tak, że z trenerem Broszem rozmawiamy non stop i codziennie. Nie pyta mnie o wszystko. Absolutnie nie. Kiedy trzeba, konsultujemy się, rozmawiamy. Jak trener z piłkarzem. Normalna relacja. Też nie jestem chłopakiem, który dużo gada, który jest wodzirejem w szatni. Kiedy mam coś do powiedzenia, to powiem to głośno. Nie mam problemu z komunikacją, ale nie jestem ekstrawertykiem.
Kto trzyma lejce w szatni Górnika?
Mamy paru chłopaków z wyrazistymi charakterami. Szczególnie ci bardziej doświadczeni piłkarze dbają o zdrową atmosferę w szatni. Kiedy trzeba powiedzieć coś ostrzejszego albo kogoś utemperować, przoduje Michał Koj, ewentualnie Martin Chudy. Do zabawy i śmiechu też nie brakuje żartownisiów.
Mieszkasz w Zabrzu?
W Katowicach.
Żadna strata. W Zabrzu nie ma czego zwiedzać.
No cóż, nawet w Katowicach nigdzie nie byłem. Pandemia zaczęła się właściwie w momencie, kiedy trafiłem do Polski. Większość czasu spędzam w domu – najpierw z rodziną, teraz sam.
Tęsknisz?
Czasami mam okazję wrócić na Słowację. Nie mam daleko, ale trzeba być odpowiedzialnym, nie można ryzykować.
Dobrze czujesz się w Polsce?
Cieszę się, że gram w Ekstraklasie. Zawsze była to dla mnie ciekawa liga. Oglądałem jej mecze, wiedziałem, że poziom jest wysoki. Miałem swoje wyobrażenie o polskiej lidze, tego co mnie tam czeka i jak się tam odnajdę. Nie ma tu słabych zespołów. Poziom jest bardzo wyrównany. Nikt nie odstaje.
Poważnie oglądałeś Ekstraklasę, zanim w niej zadebiutowałeś?
Serio. Może nie jakoś pasjami, ale często widziałem reportaże, materiały telewizyjne, highlightsy. Ekstraklasa jest fizycznie bardzo ciężka. Mecze bywają bardzo otwarte. Często nie są realizowane konkretne założenia taktyczne, tylko wszystko przebiega na zasadzie obustronnych szarż – obrona i atak, atak i obrona, obrona i atak, atak i obrona. I tak w kółko. Niełatwo w Ekstraklasie cokolwiek przewidzieć. 2:0 nic nie znaczy, bo zaraz może być 2:3 albo 3:3. Albo jeszcze zupełnie inny wynik. Mało kto jest tu też bardzo regularny. Polskie kluby grają w kratkę.
Można było się spodziewać, że będziesz się w tej lidze wyróżniał. Tak nie jest.
Nigdzie specjalnie się nie wyróżniałem. Nigdy nie byłem najlepszym piłkarzem swojego zespołu. Ani w Spartaku Trnava, ani w Lewskim Sofia, ani w Viktorii Pilzno, ani teraz w Górniku Zabrze. Robię swoją robotę. Wykonuję zadania taktyczne i polecenia trenera. Miałem kontuzje, nie gram tak jak chciałbym grać, ale staram się z całych sił, żeby to wszystko jakoś wyglądało. Ważne jest dla mnie to, żeby Górnik wygrywał, a nie, żebym ja był najwidoczniejszy na murawie.
Skoro sam nazywasz się gościem od czarnej roboty, to masz talent czy wszystko u ciebie pochodzi z wykonanej pracy?
Pewnie nie wszystko, ale tak, gram, bo jestem pracowity. Nikt nigdy nie powiedział o mnie, że się obijam, że leniuchuje, że się nie staram. Jestem typem zawodnika pro-zespołowego. Nie liczą się dla mnie bramki, asysty, dryblingi. Bywa, że lepiej dla drużyny jest, jeśli mnie nie widać. Nie interesuje mnie bycie w centrum i blask, splendor, setki pochwał z tym związane. Mam swoją robotę do wykonania.
Denerwuje cię więc samolubność niektórych kolegów z drużyny? Nie brakuje piłkarzy, którzy na pierwszym miejscu stawiają siebie, a dopiero na drugim zespół i często nie ma w tym nic złego.
Nie denerwuje mnie, bo rozumiem, że każdy może być inny. Indywidualiści też są potrzebni. Nie jest dla mnie problemem, jeśli dla kogoś najbardziej liczy się to, żeby strzelić dwie-trzy bramki w każdym meczu. Przecież o to właśnie chodzi w tym sporcie, tak się wygrywa mecze, nie mam prawa mieć pretensji, że ktoś jest bardziej samolubny niż ja. Choć nie ukrywam, że wolę tych, którzy wyżej od własnego interesu i siebie samego stawiają interes klubu.
Jaki był najlepszy zawodnik, z którym grałeś w jednej drużynie?
W Lewskim Sofia spotkałem Gabriela Obertana. Swojego czasu spory talent we Francji, były piłkarz chociażby Manchesteru United i Newcastle.
Wypłynął w Bordeaux.
Tak, tak, bardzo dobry zawodnik. I doskonały przykład indywidualisty. Przychodził na trening, robił swoje, wracał do domu. Wszystko, co o nim wiedziałem, dowiedziałem się z boiska, bo tylko tam miałem okazję dłużej go poobserwować. Jakość widoczna była w każdym ruchu. Nieprzypadkowo był w United.
Dlaczego nie zrobił dużej kariery?
Mógł mieć problemy charakterologicznie. Nie odnajdywał się w szatni, nie chciał integrować się z zespołem. Talent miał, świetne piłkarskie umiejętności też, ale brakowało mu liczb. Ofensywny piłkarz, a rzadko strzelał gole albo zaliczał asysty.
Gwiazdorzył?
Po prostu był bardzo zamknięty w sobie. Nie przejawiał żadnej chęci poznania reszty szatni. A uwierz mi, czasami to bardzo pomaga – posiedzieć, pogadać, pośmiać się, wyluzować. Grupa tym żyje. Obertan nie miał złego charakteru, nie był złą osobą, ale nie umiał się otworzyć. I potem zaczęło mu brakować konkretów na murawie, więc nie wyróżniał się nawet w Lewskim Sofia.
Aż tak ważne jest odnajdywanie się w szatni?
Dla mnie kolektyw zawsze był bardzo ważny. Jeśli atmosfera jest fajna, jeśli drużyna się koleguje, łatwiej o dobre wyniki. To autentycznie pomaga. Nie musimy być najlepszymi kolegami. Nie musimy wiedzieć o sobie wszystkiego, zapraszać się na obiady i kolacje, spędzać ze sobą każdej wolnej chwili, ale znajmy się, nie unikajmy się, to ważne. Jesteśmy drużyną i każdy za każdym powinien pójść w ogień.
Wielu zawodników wychodzi z założenia, że w piłce jest po to, żeby grać, a nie po to, żeby integrować się z kolegami w każdej szatni.
To jeden z elementów budowania siły zespoły. Mam kolegów na Słowacji, którzy nie są piłkarzami. Kiedy możemy normalnie się spotykamy, normalnie gadamy. Wiadomo, że nie gram w piłkę tylko po to, żeby poznawać nowych kumpli. Ale kurde, musimy się kolegować w szatni, bo inaczej ciężko o cokolwiek. Jeśli przychodzisz na trening, przebierasz się w szatni, wychodzisz na murawę, schodzisz z niej i wracasz bez słowa do domu, to o czymś w tym wszystkim zapominasz. Piłka to też normalne emocje, o których można pogadać, z których można się pośmiać i od tego jest szatnia. Normalna sprawa.
Czym polska szatnia różni się od słowackiej, czeskiej i bułgarskiej?
Nie ma wielkiej różnicy między szatnią polską, słowacką i czeską, ale szatnia bułgarska jest nieco inna. W Lewskim Sofia grało wielu piłkarzy z Półwyspu Iberyjskiego i z Afryki. Tworzyły się grupy. Przychodzili do szatni, zbijali piątki i gadali tylko z kolegami ze swojego kręgu kulturowego. Odpowiadał im język, nie chcieli się wysilać, nie próbowali poznać reszty. Było wielu takich, z którymi grałem rok i nawet ani razu nie miałem okazji z żadnym z nich pogadać, bo w ogóle nie byli zainteresowanie czymkolwiek takim. Bardzo to niezdrowe. W Polsce jest inaczej.
No dobra, to jak w szatni Górnika Zabrze odnajduje się Richmond Boakye?
Bardzo dobry piłkarz. I dobry człowiek. Charakterologicznie szybko się wpasował w szatnię Górnika. Odnalazł się. Czasami wygląda i zachowuje się, jakby grał z nami już rok, a nie miesiąc. Nie boi się rozmowy, nie boi się żartów, nie boi się pytań. Gada ze wszystkimi. Młodzi piłkarze pytają go o Juventus, o Atalantę, a on na wszystkie pytania odpowiada. Jest otwarty, uśmiechnięty, nie tworzy problemów.
Też zaznałeś dużej piłki. Z Viktorią Pilzno grałeś w Lidze Mistrzów. Fajna sprawa.
Tym bardziej, że mogłem dwa razy zagrać z Realem, któremu prywatnie bardzo kibicuję.
Który piłkarz w Lidze Mistrzów zrobił na tobie największe wrażenie?
Karim Benzema. Choć przegraliśmy 1:2 i 0:5, to Real nie był wówczas w jakiejś kosmicznej formie. Drużynę prowadził Julen Lopetegui. Chwilę po naszym meczu grali z Barceloną, przegrali i Lopetegui stracił pracę. Po nim zespół przejął Santiago Solari, chwilowo trochę poprawił wyniki, ale nie popracował za długo. Benzema jednak cholernie imponował. Absolutnie najlepszy na boisku. Ale nudzi mi się opowiadanie o tym.
Dlaczego?
Bo ciągle ktoś o to pyta. Super okres, cudownie, że grałem w Lidze Mistrzów, ale przecież to historia. Nie lubię żyć przeszłością i każdemu wspominać, że grałem w Lidze Mistrzów, że to, że tamto, nie ma to najmniejszego sensu. To było dwa lata temu.
Wróćmy do Górnika. Zaczęliście sezon wyśmienicie. Wyglądaliście jak drużyna, która może poważnie myśleć o walce o podium. Ale od połowy jesieni zaczął się zjazd w dół. Dlaczego?
Zaskoczyliśmy przeciwników nowym ustawieniem. Nikt nie spodziewał się, że będziemy tak skutecznie grali w systemie 3-5-2. Graliśmy odważnie, ofensywnie, wysokim pressingiem. Zaskakiwaliśmy i punktowaliśmy, ale później przeciwnicy zaczęli dostosowywać swoją taktykę do naszej, przygotowywać się i robiliśmy gorsze wyniki. Pamiętam chociażby mecz z Zagłębiem Lubin. Przegraliśmy 0:2. A jako że pracują tam słowaccy trenerzy, to pogadaliśmy sobie po meczu i powiedzieli mi, że cały tydzień ostro przygotowywali się pod nas sposób gry. Że doskonale wiedzieli, co będziemy robić, co będziemy chcieli grać i co oni muszą zrobić, żeby nas pokonać. I to było widać na boisku. Wiele też zależy od formy zawodników. Na początku sezonu wielu naszych zawodników grało najlepiej na miarę swoich możliwości. Teraz jest inaczej, trochę gorzej, przyszły wahania, brakuje pojedynczych wystrzałów formy. Ale to normalne. Nie jesteśmy klubem, który rok w rok walczy o mistrzostwo.
Chcesz powiedzieć, że zostaliście przeczytani przez rywali? Że wymyślony przez Marcina Brosza latem system nie ma już za bardzo racji bytu? Zaczęło się od meczu z Rakowem.
Tak, dokładnie, Raków uwydatnił nasze braki. Wiesz, to normalne, że nas przeczytali. Ale myślę, że to nie było wcale tak szybko. Wygraliśmy pierwsze cztery mecze w lidze. Nie przegraliśmy pierwszych pięciu. Przeszliśmy dwie rundy Pucharu Polski. Byliśmy na pierwszym miejscu w tabeli. Ale passa się skończyło. Nic dziwnego, że jakiś zdolny taktycznie trener w końcu nas rozczytał. I tak uważam, że mnóstwo zależne jest od formy pojedynczych piłkarzy. Niektóre mecze sami zawalaliśmy, bo mieliśmy na nie ciekawy pomysł, ale nie potrafiliśmy przełożyć tego na murawę.
Uważasz, że Alasana Manneh ma papiery na sporą karierę? Czy nie jest przypadkiem, że był w szkółce Barcelony, a dzisiaj jest w Górniku Zabrze.
Ma spory talent. Widać to na treningach i w niektórych meczach. Spokojnie, jest jeszcze bardzo młody, dużo przed nim. U takich jak on forma często faluje. Nie jest stabilna. Potencjał ma wielki.
Czego brakuje Górnikowi, żeby wrócić do punktowania z początku sezonu?
Pracujemy dużo. Trener Brosz też ma swoje pomysły.
Może brakuje napastnika.
Nie sprowadzajmy wszystkiego do pojedynczych pozycji, bo to nie ma sensu. Przecież nie możemy liczyć, że Jesus Jimenez odpali w każdym meczu i zrobi nam całą grę. Że zawsze strzeli dwie bramki albo hat-tricka. Brakuje nam goli środkowych pomocników, asyst od wahadeł, konsekwencji w obronie. Dużo mamy do poprawy. Sporo gadamy o tym w szatni. Każdy musi zacząć od siebie.
Jak oceniasz swoją formę?
Nie jest optymalna. Zimą pracowałem bardzo mocno, ale na dwa tygodnie przed pierwszym meczem złapałem kontuzję, potrzebowałem trochę czasu, ale teraz wróciłem do pełni sił. Fizycznie czuję się dobrze. Forma idzie w górę. Chcę pomagać młodym zawodnikom swoim doświadczeniem.
W Lewskim czasami grałeś na skrzydle. Nie kusi zmiana pozycji?
Grałem też jako prawy obrońca. Nie jest to dla mnie żadna nowość. Całe moje piłkarskie życie jestem rzucany po pozycjach. Swojego czasu biegałem nawet po lewym skrzydle, także działo się, choć wiadomo, że nie jest to moja optymalna pozycja. Najlepiej czuję się na środku pomocy. Tu mogę dać z siebie najwięcej, ale na ich pozycjach też wystąpię bez narzekania.
Myślisz czasami o powrocie do reprezentacji Słowacji?
Nie myślę o tym. Jestem kibicem reprezentacji Słowacji, a nie jej reprezentantem. Z powołania bardzo bym się cieszył, ale równie bardzo byłbym po prostu zdziwiony. Jestem realistą. W środku pola naszej kadry jest wielka rywalizacja, grają w niej świetni piłkarze. Wystarczy spojrzeć. Kucka, Hamsik, Lobotka. Głośne nazwiska, znane nazwiska. Piłkarze ograni w najlepszych europejskich ligach. Ciężko byłoby kogokolwiek wygryźć, tym bardziej, że do reprezentacji puka bardzo wielu młodych zawodników z bardzo dużym potencjałem.
Byłeś zdziwiony transferem Marka Hamsika do Szwecji?
Trochę tak, nie jest to oczywisty kierunek dla piłkarza pokroju Marka Hamsika, ale on najlepiej wie, co dla niego w konkretnej chwili jest najlepsze.
Dlaczego do słowackiej kadry powoływanych jest tak wielu zawodników z Ekstraklasy?
Bo Ekstraklasa jest bardzo dobrą i niedocenianą ligą.
Chcesz zostać w Ekstraklasie na dłużej czy się z niej wyrwać?
Nikt nie wie, co stanie się za dwa-trzy miesiące. Skupiam się na Górniku.
Stać was, żeby jeszcze o cokolwiek w tym sezonie powalczyć?
Póki są szanse, musimy walczyć, bo różnice punktowe są niewielkie. Wystarczy wygrać kilka meczów, zacząć serię, chociaż trochę nawiązać do początku sezonu.
ROZMAWIAŁ JAN MAZUREK
Fot. Newspix