Reklama

Pogoń wyhamowała z piskiem opon

redakcja

Autor:redakcja

07 marca 2021, 17:48 • 3 min czytania 68 komentarzy

Jesienny mecz Pogoni Szczecin z Lechem Poznań był momentem, w którym pomyśleliśmy sobie, że Portowców stać w tym sezonie na duże rzeczy. Kolejka niby piąta, ale wiadomo – tak naprawdę było to czternaste ligowe spotkanie dla obu ekip w trwającym sezonie. Cztery gole strzelone i zero straconych, sporo polotu w grze, do tej pory najbardziej bijący po oczach błysk Kacpra Kozłowskiego – w sumie sporo było powodów do optymizmu dla szczecinian, co zresztą potwierdziły kolejne tygodnie. No ale wiadomo, jak to w Ekstraklasie wygląda. Nie warto się przywiązywać do ciekawych drużyn, nawet jeśli tworzą wokół siebie złudzenie regularności. Pogoń nam się trochę popsuła, co uwypuklił rewanż z Kolejorzem. 

Pogoń wyhamowała z piskiem opon

Zaczęło się od pucharowego starcia z Piastem Gliwice, ale tam można się było tłumaczyć. Murawą. Gorszym występem Stipicy. Odwróconym dniem konia Mariusza Malca. Rewanż w lidze? To niby był punkt, który wypada szanować, za ważne uchodziło to, że defensywa wróciła na właściwe tory. Tak się przynajmniej wydawało, bo nie potwierdził tego ani wyjazd do Krakowa na mecz z Wisłą, ani do Wrocławia na starcie ze Śląskiem. No ale i w tych przypadkach można było szukać wymówek. Z Białą Gwiazdą ekipa Runjaicia kreowała przecież naprawdę sporo, przerżnęła dość pechowo, a w kolejnym meczu też zdecydowało parę słabiutkich minut.

No ale teraz – gdy zbieramy sobie to wszystko do kupy i dokładamy porażkę 0-1 z Lechem – nie ma co mydlić oczu. Pogoń wpadła w dołek tak głęboki, że niełatwo będzie się wygrzebać i znów uwierzyć w mistrzostwo.

O postawie szczecinian najlepiej świadczy fakt, że najlepszym zawodnikiem Portowców był dziś Rafał Kurzawa. Ten sam, który debiutował w drużynie. Ten sam, który ostatni mecz rozegrał na początku lipca zeszłego roku. Ten sam, który przez kilka miesięcy w ogóle nie miał klubu i drużyny, z którą mógłby trenować.

Dziś pojawił się na placu w 64. minucie i od razu rozruszał Portowców. Pojawiły się celne strzały – czy to za jego sprawą, czy po jego wrzutkach. Pojawiła się też najlepsza sytuacja Pogoni, w której wyłożył piłkę Zahoviciowi do pustaka. Ale okej – nie w tempo, w taki sposób, że można Słoweńca nawet próbować rozgrzeszyć z pudła. I fajnie, że taki powrót miał miejsce, ale świadczy to też źle o całej reszcie zespołu, który nie miał pomysłu na Kolejorza. Jeśli obecny na meczu Paulo Sousa rzeczywiście ma jakiś kajet, to przy nazwiskach obu powołanych, Kozłowskiego i Kowalczyka, pojawiły się minusy. A i wątpliwe, by na marginesie Portugalczyk zanotował inicjały innego gracza gospodarzy.

Reklama

No chyba, że wspomnianego Kurzawy.

A tak na dobrą sprawę Kurzawa mógł wchodzić na boisko przy jeszcze gorszym wyniku. Lech uzyskał prowadzenie w końcówce pierwszej połowy. Nie zadecydowała przewaga i pomysł. Zadecydował stały fragment, po którym dobrze wrzucił Tiba i udanie główkował Salamon. Wcześniej też najgroźniej było wtedy, gdy z wolnych próbował Ramirez. I również to Hiszpan powinien dać Lechowi względny spokój, ale fatalnie przestrzelił w sytuacji sam na sam na początku drugiej połowy. Do tego mieliśmy też sędziowską kontrowersję, bo nie wykluczamy, że Lechowi należał się rzut karny. Co prawda sędziowie na VAR-ze szybko sprawdzili sytuację i uznali, że po ręce Bartkowskiego nie należała się Lechowi jedenastka, ale nas te powtórki, tak szczerze mówiąc, nie do końca przekonały. Wrócimy do tego w Niewydrukowanej Tabeli.

I kurczę, może rzeczywiście Lech potrzebował tego jednego zwycięstwa na przełamanie, o którym tak ględził Dariusz Żuraw? W lidze zanotował już serię trzech wygranych i do podium traci siedem punktów. Z drugiej strony – odpadnięcie z Pucharu Polski i przepychanie kolanem kolejnych zwycięstw w słabym stylu nie wygląda jak przełom. Tym bardziej zastanawia postawa Pogoni.

Fot. FotoPyK

Najnowsze

Komentarze

68 komentarzy

Loading...