Reklama

Mecze z dołem tabeli. Raków przekuł bolączkę w atut

Jakub Białek

Autor:Jakub Białek

06 marca 2021, 11:16 • 6 min czytania 3 komentarze

Utarło się mówić, że w poprzednim sezonie Raków zapłacił frycowe. Nie lubimy uciekać się do piłkarskich sloganów, ale w tym haśle… rzeczywiście coś jest. Lecz tylko wtedy, gdy wejdziemy w nie nieco głębiej. No bo co to jest frycowe? Przykład Rakowa pokazuje, że to określenie można sprowadzić do – tak po prostu – braku doświadczenia.

Mecze z dołem tabeli. Raków przekuł bolączkę w atut

Jak wyglądał Raków po awansie?

Gdy Raków zawitał do Ekstraklasy, nie miał w swojej kadrze zbyt wielu piłkarzy z bagażem w elicie. Michał Gliwa miał ogranie, ale też niezbyt dobrą reputację. Jach? Wiadomo, on akurat swoje w lidze pograł, ale z drugiej strony przyszedł dopiero ostatniego dnia sierpnia. Forbes, Kolew? Znali Ekstraklasę, lecz mieli swoje problemy. Paru zawodników otarło się o elitę (jak na przykład Szumski, Sapała czy Szymonowicz), natomiast wydaje nam się, że nie będzie przesadą stwierdzenie, iż w Rakowie brakowało wówczas piłkarzy, o których można było powiedzieć, że na Ekstraklasie zjedli zęby. Kun miał jeden sezon w Arce, a najbardziej doświadczonym był Piotr Malinowski – postać, której daleko do grania pierwszych skrzypiec.

A i samego szkoleniowca – było nie było – można było wtedy postrzegać jako trenerskiego żółtodzioba. Nie ma sensu opowiadać historii Papszuna po raz enty – streśćmy ją do zdania, że to niejako Raków stworzył go zawodowo, dając mu możliwość zaistnienia. Mógł zasłyszeć i dogłębnie przeanalizować, z czym je się Ekstraklasę, ale sam na własnej skórze nigdy jej wcześniej nie doznał.

Mecze ze słabszymi – największa bolączka

I mimo że Raków już wtedy był ciekawą drużyną, z pomysłem, ze stylem, to liga zweryfikowała go dość mocno. Częstochowianie potrafili grać imponujące spotkania, zaliczyli dla przykładu komplety punktów w dwumeczach z bardziej renomowanymi Jagiellonią czy Lechią, ale ten brak doświadczenia wyszedł głównie w meczach z zespołami, które uchodziły wtedy za słabsze.

Źle wygląda zwłaszcza bilans z dwoma spadkowiczami:

Reklama
  • mecze z ŁKS-em: 1 punkt na 9 możliwych do zdobycia
  • z Koroną Kielce: 3 punkty na 9

ŁKS to w ogóle kuriozalna historia. Łodzianie nabili na samym Rakowie 29% swojego dorobku. Korona? Pamiętacie – Gino Lettieri na przywitanie z ligą załatwił Papszuna prostym manewrem (po prostu ustawił dokładnie takie ustawienie, jak Raków), a później jego drużyna zagrała z częstochowianami najlepszy mecz w sezonie (3:0 u siebie). Nieco lepiej wygląda bilans Rakowa z Arką (6 punktów na 9), ale i tu jak na dłoni wychodzi nam omawiane frycowe. Pamiętacie mecz z lutego 2020? Raków prowadził do przerwy 2:0, a powinien znacznie bardziej okazale, bo stworzył sobie w pierwszych 45 minutach kilka setek. Po zmianie stron zgasł, no i dał sobie wbić trzy gole – w 72., 89., i 90+1. Mecz ten stał się definicją ligowego przegrywu. Mieli rywala na tacy, zamiast lać i patrzeć, czy równo puchnie, to dali sobie wyrwać bat z ręki.

Brak doświadczenia wyszedł także w końcówce fazy zasadniczej. Cofnijmy się do początku marca 2020. Jesteśmy po 25. kolejce, Raków po zwycięstwach nad Wisłą Płock i Piastem zameldował się w pierwszej ósemce. Gonił, gonił, aż w końcu wskoczył do górnej połówki. Wydawało się wtedy, że najtrudniejszy etap ma za sobą. A tymczasem…

  • 26. kolejka – 0:0 z Pogonią
  • 27. kolejka – 1:1 ze Śląskiem
  • 28. kolejka – 1:1 z ŁKS-em
  • 29. kolejka – 2:3 z Wisłą Kraków
  • 30. kolejka – 2:1 z Zagłębiem Lubin

Przebudzenie przyszło trochę zbyt późno, bo w ostatniej kolejce. No i cały dorobek można było włożyć wiadomo gdzie. Mamy nadzieję, że dobrze nas rozumiecie. Nie chcemy zrzucać wszystkiego na brak doświadczenia, bo przecież były już w tej lidze drużyny, które robiły furorę jako beniaminkowie. No i Raków też miał inne problemy. Jest to natomiast jedna z poważniejszych przyczyn, dla których należy uznać poprzedni sezon za rozczarowanie – bo można było sądzić, że przy tym potencjale ludzkim ósemka to co najmniej realny cel.

 

Raków naprawił swoje błędy

Wspominamy ten okres Rakowa nie bez powodu. Są dwa. Po pierwsze – ekipa z Częstochowy jest po wygraniu meczu z Podbeskidziem, ligowym słabeuszem, w którym niespecjalnie jej szło, co jak na dłoni pokazuje różnicę pomiędzy drużyną z zeszłego sezonu a obecną. Gdyby nie błysk Lopeza przy wolnym, mogłoby skończyć się bez bramek. Raków tworzył niewiele sytuacji. Nie potrafił wrzucić choćby czwartego biegu. A jednak to spotkanie wygrał. W tamtym sezonie pewnie byłoby w dziób.

Powód jest też inny – teraz zespół spod Jasnej Góry będzie mierzył się z innym słabeuszem, Cracovią. Tak, tak, drużyna Probierza gra wiosną tak słabo, że w tym określeniu nie ma ani krzty przesady. Raków jest zdecydowanym faworytem. W tym sezonie przegrywał mecze z…

Reklama
  • Legią Warszawa (dwukrotnie)
  • Śląskiem Wrocław
  • Pogonią Szczecin
  • Lechią Gdańsk

Czyli z ekipami z pierwszej piątki. A patrząc szerzej, tylko trzy razy stracił punkty z zespołem z dolnej części tabeli (remis 0:0 z Wisłą Kraków, 2:2 z Cracovią i 0:0 z Piastem). Ogolił wszystkich beniaminków, zaliczając cztery zwycięstwa w czterech meczach i jako jedyny ma w Ekstraklasie stuprocentową skuteczność ze świeżakami. Jeśli weźmiemy więc pod uwagę mecze Rakowa z ekipami z miejsc 9-16, wyjdzie nam bilans 21 punktów na 27 możliwych. I to bardzo dobra statystyka.

Przemiana Rakowa – skąd się wzięła?

Zatem to, co było przekleństwem Rakowa w minionych rozgrywkach, stało się dziś jego atutem. Naszym zdaniem, geneza tej przemiany tkwi w trzech aspektach. Po pierwsze – ci piłkarze, którzy zaczynali sezon 19/20 i wytrwali do dziś, po prostu urośli. Weźmy takiego Petraska. Wiadomo, teraz leczy kontuzję, ale chłop stał się czołowym defensorem w lidze i zapracował na zainteresowanie czeskiego selekcjonera. Piątkowski – był no namem oddanym bez żalu przez Zagłębie, a dziś jest bohaterem transferu za sześć baniek. Kun? Z przeciętnego ligowca stał się co najmniej solidnym. Sapała, Schwarz? Tu też rozwój jest bardzo widoczny.

Po drugie – Raków pozwala sobie na ściąganie coraz to lepszych piłkarzy zagranicznych. Pamiętacie pierwsze okno transferowe w Ekstraklasie? Azemović, Luković, Nouvier, Babenko – ciężko o wniosek, by którykolwiek z nich nie odstawał. W międzyczasie ulepszono struktury w klubie i wyciągnięto takie perełki jak Tijanić, Tudor czy Lopez. Jak na realia naszej ligi – bardzo poważnych piłkarzy.

Wiąże się z tym trzeci aspekt – Raków wreszcie ma indywidualności. Oczywiście, wiele mówi się o tym, że ta drużyna świetnie funkcjonuje jako system. Ale sam system – jak było widać w zeszłym sezonie – niekoniecznie jest gwarancją punktów. Czasem, gdy nie idzie, potrzeba czegoś ekstra. Czegoś takiego jak wolny Lopeza z Podbeskidziem. Albo jak podobna historia z Zagłębiem. Czy też szaleńczy zryw Szelągowskiego z Lechem. Przed rokiem brakowało ludzi, którzy stworzyliby coś z niczego i wzięli ciężar na barki także wtedy, gdy nie idzie. Dziś są.

I tym właśnie Raków różni się od swojej gorszej wersji z zeszłego sezonu. Dlatego wciąż – mimo zadyszki – może myśleć o atakowaniu pierwszego miejsca. Nie wydaje nam się, że obecna Cracovia będzie w stanie popsuć Papszunowi bilans z dołem tabeli. Ale skoro to Ekstraklasa, to przecież nic nas nie może zdziwić, prawda?

Ogląda Ekstraklasę jak serial. Zajmuje się polskim piłkarstwem. Wychodzi z założenia, że luźna forma nie musi gryźć się z fachowością. Robi przekrojowe i ponadczasowe wywiady. Lubi jechać w teren, by napisać reportaż. Występuje w Lidze Minus. Jego największym życiowym osiągnięciem jest bycie kumplem Wojtka Kowalczyka. Wciąż uczy się literować wyrazy w Quizach i nie przeszkadza mu, że prowadzący nie zna zasad. Wyraża opinie, czasem durne.

Rozwiń

Najnowsze

Komentarze

3 komentarze

Loading...