– Przed przyjazdem do Polski taktycznie nie umiałem podstawowych rzeczy. Nie miałem żadnych treningów taktycznych na dużym boisku. Nie wiedziałem w tym temacie nic – z Tarasem Romanczukiem z Jagiellonii Białystok rozmawiamy o jego niebanalnej ścieżce kariery. Jak blisko był, by zostać w Ameryce, gdzie pracował fizycznie. O przyjeździe do Polski, gdzie trafił w Legionovii pod skrzydła trenera Papszuna, z którym do dziś utrzymuje kontakt. O grze za 1600 złotych w Legionowie, gdzie zarazem pisał pracę magisterską. Jaką książkę właśnie zaczął i bardzo chce skończyć. Pytamy też co jest jego zdaniem problemem Jagiellonii, a także co mu się nie podoba u niektórych juniorów Jagi. Zapraszamy.
***
Zgadniesz co powiedział o tobie Marek Papszun, gdy zobaczył cię na pierwszym treningu w Legionovii?
Pewnie, że byłem nieprzygotowany taktycznie, że wręcz za dużo biegałem. No i pewnie, że za chudy byłem.
„Pierwsze wrażenie Taras zrobił takie, że gdybyśmy nie byli tak biedną drużyną, to nawet byśmy go nie rozważali”.
Myślę, że jest w tym kawałek prawdy.
Dużo przypadku w tych twoich początkach w Polsce, prawda? Rolę odegrało nawet to, że Legionowo i Kowel to miasta partnerskie.
Myślę, że tak. Zostawiłem wtedy wszystko za sobą i po prostu pojechałem. Ale miałem już w tym doświadczenie, na podobnych zasadach byłem kiedyś w Stanach Zjednoczonych.
Z jakiej okazji?
Studiowałem wtedy stosunki międzynarodowe. W przerwach między semestrami była możliwość wyjazdu do USA, żeby tam podszkolić język. Pojechałem wraz z kolegą do Północnej Karoliny. Pracowałem wtedy w barach, w marketach. Zwykła fizyczna praca.
Nie miałeś takiej myśli, żeby zostać w Ameryce?
Miałem. Szczególnie, gdy pojechałem drugi raz. To był 2011 rok. Podobało mi się tam. Kolega zresztą został, do dziś tam jest. Ale wróciłem. Myślę, że gdzieś cały czas chciałem spróbować sił w piłce. Choć grałem wtedy w futsal, choć piłkarsko byłem nigdzie. Ale wierzyłem w siebie. Gdybym został w Ameryce, to byłby koniec piłki. Nie wiem co bym dziś robił.
Bałeś się jechać do Polski, tak w nieznane, rzucając wszystko?
Szczerze to nie. Nie było u mnie żadnego strachu. Wiedziałem, że na Ukrainie żaden duży klub nie da mi szansy i trzeba sił próbować gdzie indziej. Samodzielny byłem od szesnastego roku życia, mieszkałem sam, w akademiku, zatem to nie był problem.
Gdy przyjechałeś do Polski, spotkałeś się z dość sporą gościną. Mieszkałeś u rodziców Jacka Narewskiego.
Tak, byłem u nich w domu przez kilka miesięcy. To było pierwsze spotkanie z Polską i od razu wielka otwartość. Jak przy czymś potrzebowałem pomocy, zawsze pomagali. Zaprzyjaźniliśmy się, oglądaliśmy razem i Ligę Mistrzów, i reprezentację. Mogłem też dzięki rozmowom z nimi doskonalić język polski, bo wcześniej go nie znałem. Co mogę powiedzieć: trafiłem do rozwiniętego kraju, miałem szczęście do wspaniałych ludzi na swojej drodze. Trafiłem też do super zespołu. Fajne szatnie, boisko i naturalne, i sztuczne, oświetlone, można było trenować wieczorami. Dobry sztab. Wszystko się w Legionowie tak złożyło, że nic tylko grać, trenować.
W Legionowie miałeś łóżko i szafę. Koniec, tyle wyposażenia pokoju.
W pierwszym mieszkaniu tak to wyglądało. No, jeszcze biurko. Ale co mi było wtedy potrzebne więcej.
Dało się poszaleć za te 1600 złotych, które zarabiałeś na pierwszym kontrakcie?
Mi wystarczało żeby przeżyć. Najważniejsze było nauczyć się grać w piłkę. Bo ja w sumie tego nie umiałem. Poza tym pracę magisterską pisałem, kończąc ostatni rok studiów. Miałem się czym zająć.
Jaki był temat tej pracy magisterskiej?
„Osobliwości rozwoju kultury pokoju w państwach południowo-wschodniej Europy „. Pisałem o tamtym regionie od lat powojennych do 2000 roku. Lokalne konflikty, strajki, protesty, jak rozwijały się państwa i tym podobne. Pisałem też o interwencjach ZSRR na terenie państw bloku wschodniego. To był ciekawy temat. Miałem dość dużo czasu w Legionowie, żeby w to głęboko wejść.
Dzisiaj interesujesz się geopolityką, generalnie tematami, które poznałeś na studiach?
Aż tak to nie. Ale, na przykład, nie lubię grać w PlayStation. Wolę sobie pooglądać film. Ostatnio mega mi się podobał program „Dekada, która nas zmieniła”. Na obozach przygotowawczych zacząłem też czytać „Archipelag Gułag” Sołżenicyna. Na pewno nie żyję tylko piłką.
Skąd inspiracja do tej lektury?
Na kwarantannie obejrzałem film dokumentalny o gułagach, no i tak zacząłem. Ale ta książka ma ze dwa tysiące stron. Czytam, czytam, ciągle zostało dużo stron.
W polskiej najsłynniejszej książce o gułagu, „Innym świecie”, pada zdanie „Najgorsze jest pierwsze dziesięć lat. Potem człowiek się przyzwyczaja”.
Wydaje mi się, że ludzie nie doceniają w jakich czasach żyjemy. Już pierwsze strony „Archipelagu” to historia o tym, że każdego, bez żadnego grzechu, mogli wsadzić i dać mu te dziesięć lat. Zabierali cię i nie wiadomo czy człowiek wróci. Te wszystkie rzeczy nie zdarzyły się tak dawno temu, a czasem wydaje się, że jakby o tym nie pamiętano. Jakby to była historia z filmu. Choć może akurat nie w Polsce, tu zauważyłem, że ludzie znają historię.
Byłem z żoną w Lublinie na Majdanku. Zrobiło wrażenie. Wcześniej byłem w Sobiborze, ale tam już praktycznie nic nie ma. A Majdanek sprawia, że widzisz ten dramat, który się tu wydarzył. Jak stamtąd wychodziłem miałem masakryczne emocje. Widzisz te baraki. Nawet miałem wrażenie, że czułem w barakach taki specyficzny zapach. Chciałbym też pojechać do Oświęcimia. Widziałem tylko film dokumentalny, ale chciałbym zobaczyć na żywo. Tylko nie ma aż tyle czasu.
Co jeszcze chciałbyś zobaczyć, gdyby ten czas był?
Chciałbym odwiedzić trochę państw, jak będzie możliwość. Na przykład nigdy nie byłem w Azji. Chciałbym zobaczyć tamtejszą kulturę. Chciałbym zobaczyć Chiny, chciałbym zwiedzić Indie. Poznać je nie od strony turystycznej, ale jak ludzie tam żyją, jak mieszkają. Do Afryki też byłoby ciekawie pojechać. Nie mówiąc o Ameryce Południowej.
Wymieniłeś właśnie cały świat.
Co zrobić, skoro świat to ciekawe miejsce. Na razie staramy się z żoną, Kateriną, pojeździć po Europie.
Gdzie ostatnio byliście?
Rok temu w grudniu postanowiliśmy nie lecieć w żadne ciepłe kraje, tylko wsiąść w samochód i pojeździć. Byliśmy w Wiedniu, Budapeszcie, na Słowacji. Fajna podróż, niezależność. Wszędzie sami, plan ustalało się w trakcie.
Jak poznałeś Katerinę?
Studiowała w Lublinie. Znałem się z jej bratem, a dziś moim szwagrem. Napisałem do mojej obecnej żony przez internet, czy się spotkamy. I tak to się zaczęło.
Śluby mieliśmy dwa. Pierwszy w białostockiej w cerkwi, po której zrobiliśmy kolację w restauracji, byli na niej też chłopaki z Jagiellonii, z małżonkami i dziećmi. Drugi ślub, cywilny, na Ukrainie, trzy tygodnie później. Tam już z rodziną. Następnego dnia poprawiny.
To tego dnia mogłeś chyba się spokojnie napić.
Ślub bierze się raz w życiu. To była przerwa między sezonami. Można było sobie użyć.
Kto rządzi w domu?
Ja.
Na czym polega twoje rządzenie?
Na tym, że każdy ma obowiązki. Ja wiem, że odpowiadam za czystość w domu. Żona wie, że przygotowuje obiad, kolację. Taki jest podział.
Wiem, że chcecie zostać w Białymstoku, nawet po karierze.
Na pewno to jest w naszych planach, tu się dobrze czujemy, choć nie chcę za daleko wybiegać do przodu. Nigdy nie wiadomo, co się wydarzy. Ale na teraz, tak, chcielibyśmy. Mamy już w regionie swoje ulubione miejsca, choćby Augustów. Lubimy też pojechać na Mazury. Poza tym duża ilość cerkwi, duża liczba wiernych prawosławnych – to też ma dla nas znaczenie, bo jesteśmy religijni. Przed pandemią, jeśli nie kolidowało to z meczem, chodziliśmy co niedzielę na mszę. Teraz włączamy sobie mszę w telewizji. Nawet jak mam mecz tego dnia, to chociaż rano sobie włączę.
Czym dla ciebie najmocniej różni się prawosławie od katolicyzmu?
Nie wnikałem w to. Wiele razy byłem w kościele i nie miałem z tym problemu. Religia powinna łączyć, nie dzielić.
Wracając do ciebie z czasów Legionovii. Kamil Tlaga mówił o tobie, że dużo biegałeś. Ale biegałeś bez sensu.
Tak, biegałem po całym boisku. Ja taktycznie nie umiałem podstawowych rzeczy.
Nie miałeś wcześniej żadnych treningów taktycznych?
Na duże boisko? Nie. Uczyłem się od samych podstaw. Nie wiedziałem w tym temacie nic.
Ciekawe, czy tak jak w twoim przypadku, gdzieś daleko od piłkarskiej szosy są talenty, które nie miały gdzie się nauczyć taktyki, ale gdyby dać im czas, mogłyby odpalić.
Myślę, że teraz jest łatwiej, by się nauczyć, materiałów jest znacznie więcej. Wiadomo, że treningu taktycznego nie przeprowadzisz sam. To nie żonglerka. Ale możesz złapać podstawy teoretyczne. Dla chcącego nic trudnego. No i jednak też poziom szkolenia trenerów rośnie, także w niższych ligach są osoby z licencjami C, B, A, przekładające tą wiedzę taktyczną. Sam zrobiłem licencję UEFA B, interesuję się tematem i widzę, że zdobycie informacji nie jest niczym trudnym.
Dla mnie istotniejsze jest coś innego. Widziałem w Jagiellonii kilkukrotnie, gdy młodzi przychodzi potrenować z pierwszym zespołem. Nie miałem czasem wrażenia, że wszyscy doceniali, jaka to szansa. Jakbym ja miał szesnaście lat i usłyszał, że będę mógł potrenować z klubem Ekstraklasy… Nie spałbym przez tydzień z emocji. Uważam, że niektórzy nie doceniają tego, jaka szansa się przed nimi otwiera. Ile trzeba czasem przejść, żeby na coś podobnego zasłużyć. I jak łatwo to zmarnować. Może niektórym brakuje motywacji. Idziesz na trening młodych, patrzysz i zastanawiasz się, co jest dla nich priorytetem. Czy kolor butów, czy dobra gra. A nic nie stoi w miejscu, każdy się rozwija.
Jest taki junior w Jagiellonii, który miał świetne wejście, ale ostatnio zniknął z horyzontu. Bartek Bida.
Bartek akurat jest pechowcem. Trapią go kontuzje. Miał też koronawirusa, którego ciężko przechodził. Teraz na obozie zagrał jeden świetny mecz, drugi świetny mecz. Wyróżniał się, wierz mi. I znowu kontuzja. Bartek to jest pracowity chłopak, sodówa mu nie odbiła, jeszcze będziemy z niego zadowoleni tak, jak w poprzednim sezonie. Jestem o tym przekonany.
Czyli chodzi ci o jeszcze młodszych.
Myślę, że przydałoby się niektórym trochę dyscypliny. Niewykluczone, że sami będą kiedyś żałować, że jej nie mieli, zastanawiać się „co by było, gdybym podszedł do tego inaczej”. Natomiast mogę powiedzieć, że pod względem młodych zawodników, którzy pojechali z nami na obóz do Turcji, to każdy chciał pracować, każdy chciał się uczyć od starszych zawodników. Nie musiałeś przypominać, żeby ktoś posprzątał po treningu, wiedzieli co mają robić.
Ty najpierw byłeś na testach w Polonii, prawda?
Byłem na dwóch treningach. Oba polegały na testach biegowych i wypadłem na nich najlepiej. Grałem wtedy w futsal, a tam musisz biegać na krótkich odcinkach, więc byłem do tego idealnie przygotowany. Więc nie wiem co tam nie wypaliło. Nawet nie widzieli jak gram. Nie żałuję, pojechałem do Legionovii. Muszę przyznać, miałem farta w karierze do trenerów. Wiele zawdzięczam trenerowi Probierzowi, ale tak samo trenerowi Papszunowi.
Trener Papszun podobno w tamtych czasach był znacznie ostrzejszy.
Nic nie musiał mówić, wystarczyło, że spojrzał na mnie i już wiedziałem: OK, skupiam się na robocie. Pracowaliśmy intensywnie. To były bardzo mocne treningi, czy leżał śnieg, czy były idealne warunki.
Trener Papszun, za przeproszeniem, potrafił się na was wkurwić?
Myślę, że tak, choć nie powiedziałbym, żeby kiedyś przesadził, kiedyś kogoś obraził. Miał czasem pretensje do kogoś, ale to stąd, że widział w kimś potencjał, a ten ktoś go właśnie na jego oczach trwonił. Jeśli robił odprawę, potrafił zwrócić uwagę zawodnikom w mocny sposób, ale zauważmy, że zrobiliśmy wtedy awans i to trzy kolejki przed końcem. Stworzył dobry zespół. Mi się współpraca z nim bardzo dobrze układała. Zrobiono wtedy błąd, że nie przedłużono z trenerem umowy.
Marek Papszun powiedział, że chciałeś uciekać z Jagiellonii po pierwszych treningach. O co tam chodziło?
Kwestia finansowa, wtedy tysiąca złotych. Nie ma do czego wracać, ważne, że potoczyło się, jak się potoczyło. Ale tak, również dzięki trenerowi Papszunowi wtedy zostałem w Jadze. Motywował mnie, podkreślał, jaka to szansa i że drugi raz może się nie powtórzyć.
Trenowałeś w Legionowie z Pawłem Wolskim, bratem Rafała. O Pawle trener Papszun mówił, że to był jeden z większych talentów, jakie widział, piłkarsko umiał wszystko. Potwierdzasz?
Paweł, kurde, człowiek treningowy. Na treningach kiwał po trzech, czterech. W meczach nie wychodziło kompletnie. To znaczy, miał mecze, kiedy pojawiały się przebłyski, ale jak pamiętałeś co wyprawiał na treningach… Naprawdę, mega. Nie bał się, szedł jeden na jeden, ogrywał kolejnych zawodników, strzelał. A potem w meczu jakby inny piłkarz. Niezrozumiałe.
Jest okazja, choćby przy okazji meczów ligowych, pogadać z trenerem Papszun o starych czasach?
Rozmawialiśmy ostatnio po meczu, na obozie też była okazja chwilę pogadać.
Wspominałeś też kiedyś, że dużo pomagał ci w Legionowie Paweł Tomczyk, wtedy kapitan Legionovii. Dziś Paweł też jest w Rakowie.
Pomógł mi chociażby z takimi prostymi sprawami jak podwózka z domu na treningi. Pomagał mi się zaaklimatyzować w zespole. Po meczu gdzieś tam się posiedziało razem w szatni. Niektórzy szli do domu, ja zawsze zostałem, Paweł zwykle też. Widać było, że to kapitan, budował drużynę, interesował się tym, co u kogo słychać, jakie kto ma problemy, cele. Był w stanie coś doradzić, podpowiedzieć, tak w sprawach boiskowych, jak i innych. Wiem, że teraz jest dyrektorem sportowym w Rakowie. Wciąż mamy kontakt, od czasu do czasu porozmawiamy.
To kiedy transfer do Rakowa? Sporo tych zażyłości i „trzymanego kontaktu”.
Lepiej się nie deklarować, ale wydaje mi się, że w Ekstraklasie będę grał tylko dla Jagiellonii.
Chciałbyś spróbować mocniejszej ligi, czy jesteś usatysfakcjonowany?
Na Zachód już byłoby mi ciężko wyjechać, ale miałem kilka ofert z Turcji, które byłyby dla mnie ciekawe. Liga lepsza. Kwestia zarobków… co tu kryć, zarobiłbym o wiele lepiej, więc jakby była możliwość, skorzystałbym.
No to czemu nie wyjechałeś?
Kluby nie doszły do porozumienia, nie wszystko zależy ode mnie. Jak pierwszy raz dostałem ofertę, klub miał oferowane większe pieniądze, ale trener Probierz postawił veto. Potrzebował mnie. Powiedział, że będziemy walczyć o mistrzostwo. I walczyliśmy wtedy, do ostatniej minuty.
Ale już nie walczycie.
Nie wiem. Zespoły z przodu uciekają nam, ale w Ekstraklasie nigdy nie wiadomo kto jak zagra. Kto wie co się stanie.
Taras, ale ty masz trzydzieści lat, to może być dla ciebie ostatnia szansa, żeby złapać dobry kontakt.
Wiem. Ale też jestem zadowolony z tego, co mam w Jagiellonii.
Lubię rozmawiać z twoim kolegą z szatni, Ivanem Runje. Ivan się nie szczypie i w wywiadach potrafi prosto z mostu powiedzieć, że jego zdaniem to czy tamto nie gra w Jagiellonii.
Uważam, że mamy obecnie dobry zespół, ale gramy w kratkę. Brakuje nam stabilności. Zagramy dobry mecz, a potem znowu słaby. Ale to nie od pół roku, tylko gramy tak od dwóch lat. Nie wiem dlaczego tak jest. Bo jeśli chodzi o klub, wszystko idzie do przodu. Mamy dobrą bazę. Wypłaty na czas. Wszystko jest.
W jednej z rozmów cieszyłeś się, że przedłużono kontrakty z Ivanem i Martinem Pospisilem.
Z Martinem trzymamy się blisko, także poza boiskiem, razem jesteśmy też w pokoju na zgrupowaniach. Z Ivanem znamy się od lat, wiadomo jaki jest. Mówi to, co myśli.
Bywało, że, według ciebie, kapitana, Ivan zagalopował się?
Może i się zdarzyło, ale taki jest Ivan, ma swoje do powiedzenia, pokazuje też swoją wartość. Pokazał to też w ostatnim meczu z Podbeskidziem (rozmawialiśmy po tym meczu – przyp. LM), gdzie przegrywaliśmy 0:1, wszedł, nasza gra się poprawiła.
Wiesz co Ivan powiedział, gdy zapytano go dlaczego wypadliście słabiej w pierwszej połowie?
Nie słyszałem.
Powiedział, że to dlatego, że jego nie było.
W sumie domyślałem się. Myślę, że to jest pół żartem, kto zna Ivana ten wie najlepiej.
Jakbyś porównał warsztat trenera Zająca do innych trenerów, z którymi pracowałeś w Jadze?
Trener Probierz, charyzma, nie trzeba było wiele mówić, przychodził i było widać, że musimy wyjść na pełnej energii. Nie ma, że boli, tylko wychodzisz i zasuwasz aż padniesz. Trzeba powiedzieć, że trener Probierz wycisnął z nas maksimum. Trzecie miejsce, drugie miejsce. Mieliśmy dobry zespół, który może nie zawsze grał rewelacyjnie, ale punktował.
Mi w Jagiellonii z każdym trenerem dobrze się współpracowało. Piłkarsko, pod względem treningów, treningi trenera Mamrota dawały mi dużo. Zwracał uwagę na dużo szczegółów. Ale i u trenera Zająca podpatruję różne kwestie, choćby organizacji zajęć. Zapisałem sobie już kilka fajnych treningów.
Duży już masz ten zeszyt?
Puchnie. Mam nadzieję, że kiedyś się przyda.
Często bywasz na Ukrainie odkąd zmieniłeś obywatelstwo? Był wokół ciebie wtedy duży negatywny szum.
Przyjeżdżam na Ukrainę do rodziców, spotkam się też z kolegami. Zobaczę bliskich i wracam. Nie ma sensacji. To przecież nie tak, że Ukraina nie jest dla mnie już ważna. Tyle czasu tam spędziłem, wciąż mam tam bliskich. Ale mieszkamy w Polsce. Na tym się skupiam. Po karierze na pewno będziemy chcieli tutaj zostać.
Ale twoja mama to przeżywała, poświęcała dużo czasu na odpisywanie ludziom na komentarze w sieci.
Może być, moja mama lubi pokomentować na Facebooku. Jak zmieniłem obywatelstwo, faktycznie tego trochę było. Mówiłem, żeby nie czytała tego, że nie ma sensu, że po co jej to. Ale tak zdecydowała, jej wola.
Z Ukrainy do Polski przyjeżdża coraz więcej osób. Jesteś jedną z najbardziej znanych osób, która podążyła tą drogą. Czujesz się czasem jak taki reprezentant tych osób w kraju?
Nie wiem, ale kilka osób do mnie pisało, starałem się pomóc na tyle, na ile mogłem. To byli na przykład chłopcy, którzy pytali jak trafić do Polski i grać w piłkę. Mówiłem im, że dzisiaj bez menadżera ciężko, nawet do III ligi. Kiedyś tak nie było. Ale co mogę doradzić, to staram się doradzić. Odpiszę. Czasem ktoś się boi, że się nie dogada – mówię, że to języki podobne, złapie w moment, a i angielski zna coraz więcej osób. Kwestia podejścia każdego. Jak człowiek się nie boi i jest pewny siebie, to ma dobry start.
Twoje plany na najbliższy czas?
Zająć jak najwyższe miejsce w lidze. I skończyć tego Sołżenicyna. Więcej na razie nie planuję.
Leszek Milewski
Fot. FotoPyK