Reklama

Mgnienia z życia Łukasza Trałki

Paweł Paczul

Autor:Paweł Paczul

26 lutego 2021, 14:34 • 15 min czytania 17 komentarzy

Łukasz Trałka mówił u nas: –  Chętnie klikniesz w tekst, że Trałka zwolnił trenera. A w ten, że Trałka to fajny chłopak, nikt nie wejdzie. No to sprawdźmy, bo przed derbami Poznania wybraliśmy kilka mgnień z życia Łukasza Trałki, które były i są kluczowe w jego karierze, ale też pokazują go w pozytywnym świetle. Zapraszamy.

Mgnienia z życia Łukasza Trałki

LIDER

On był zawsze liderem w szatni i na boisku. Był w Lechu tyle lat, że każdy go z nim wiązał. Myślałeś o „dzisiejszym Lechu”, to mówiłeś o Łukaszu. Zawsze na niego spadała największa odpowiedzialność za porażki, przynajmniej tak można było to odczuć będąc w środku. Uważam, że miał zdecydowanie największy posłuch w szatni. Nawet w tym sezonie, gdy nie miał już opaski kapitana. To nic nie zmieniło. Każdy wiedział, że „Trała” jest kapitanem i tyle, opaska nic tu nie zmieniała. On po prostu ma osobowość kapitana, lidera – mówi Kamil Jóźwiak, który wchodził do szatni Lecha, gdy Trałka był kapitanem.

Daniel Gołębiewski: – Pamiętam, że jak pojechałem na kadrę i zacząłem mieć więcej do powiedzenia, to szybko sprowadził mnie na ziemię. Powiedział: „Widzisz, więcej gadasz i od raz u mniej grasz”. Takim był liderem, który nie musiał krzyczeć, puszczać wiązanki, tylko w krótkich zdaniach wyjaśnić komuś kilka kwestii.

Jóźwiak: – W takim codziennym kontakcie to super gość. Wiem, że na zewnątrz może wyglądało to inaczej, ale on jest naprawdę fajnym kolegą. Do nas, młodych wchodzących do drużyny, zawsze podchodził z pomocną dłonią. Podpowiedział coś, wprowadził, nakierował. Wiadomo, opieprzyć potrafił. Ale nie po to, by się wyżyć, tylko w dobrej wierze. Jak cię za coś ochrzanił na treningu, to później wytłumaczył już na spokojnie w szatni co i jak.

ODBICIE

Trałka spędził w Lechii tylko rok, przyszedł na wiosnę ostatniego sezonu gdańszczan w pierwszej lidze, odszedł po jesieni w Ekstraklasie. Ale można się zastanowić, czy gdyby nie ten okres, znalibyśmy dzisiaj Trałkę takim, jakim jest, czyli śrubującym swój imponujący wynik meczów w Ekstraklasie. Albo przynajmniej można powiedzieć: to właśnie z Gdańska wypłynął na szersze wody naszej ligowej młócki. W Pogoni nie grał tak dużo, ŁKS to jednak epizod. A w Lechii zapracował na transfer do mającej wówczas spore ambicje Polonii, to z Lechii dostał pierwsze powołanie do reprezentacji Polski.

Reklama

Natomiast jego przejście tutaj mogło nie być wcale takie oczywiste. Andrzej Rybski wspomina: – Przyszedł do nas w przerwie zimowej na testy. Wiadomo, jak wtedy jest – brakuje jeszcze ogrania, wybiegania, kondycji. No i trzeba przyznać, że Łukasz nie wyglądał na tych testach najlepiej, można się było zastanawiać, czy zostanie. Ale został, więc może te testy było tylko umowne, a decyzja o jego przejściu do Lechii zapadła wcześniej.

Dariusz Kubicki, wówczas trener Lechii: – Tak naprawdę testowaliśmy go tylko 45 minut. Znałem go, gdy pracowałem jeszcze w Łęcznej, chciałem tam ściągnąć, ale na przeszkodzie stały jakieś sprawy formalne. Dlatego właściwie miałem zamiar go pokazać tylko w sparingu, ale do podpisania tego kontraktu z Łukaszem byłem przekonany.

Może więc Trałka potrzebował chwili, by okrzepnąć, ale jak już wszedł do zespołu, to na dobre. W pierwszej lidze tylko raz – w pierwszej kolejce – wszedł z ławki, potem już nie opuszczał galowego ustawienia. Bo też zwycięskiego składu się nie zmienia. Lechia na wiosnę przegrała tylko trzy mecze, jeden zremisowała, resztę kończyła zwycięsko i pewnie awansowała do Ekstraklasy.

A tam pokazał się z nieco innej strony, niż znaliśmy go z Lecha, bo teraz w Warcie trochę do tych „tradycji” nawiązuje. Otóż w gdańskich czasach Trałka zapowiadał się na pomocnika box to box, który jest nie tylko od przecinania czy rozpoczynania akcji od tyłu, ale chętnie włącza się do ofensywy, niekoniecznie jedynie przy stałych fragmentach. Był taki mecz z Polonią Warszawa, koszmarnie słaby z perspektywy kibica biało-zielonych. Ekipa Zielińskiego w zasadzie nie istniała z przodu, modliła się o 0:0, dwukrotnie wybijając piłkę z linii bramkowej. Jedynym, który chciał wówczas coś zdziałać z przodu, był właśnie Trałka – potrafił wziąć piłkę, wpaść w pole karne i uderzyć dość groźnie, jak na warunki tamtego meczu dla Lechii. Kto wie, być może wówczas wpadł w oko stołecznym.

Kończył tamtą rundę z dwiema bramki i dwiema asystami, a przecież dopiero ostatni sezon za czasów Lecha, przyniósł mu choć trochę ciekawsze liczby w ofensywie.

Trzeba też wiedzieć, że powołania do reprezentacji nie były w tamtych czasach dla zawodników Lechii oczywistością. Ba, po prostu w ogóle ich nie było. Przed Trałką, który na zgrupowanie w 2008 roku, ostatnim lechistą był Marek Ługowski – powołany w 1987 roku. Pomocnik mówił w sport.pl: – O powołaniu dowiedziałem się z internetu. Dopiero później oficjalnie poinformował mnie o tym kierownik drużyny. Gazety już wcześniej rozpisywały się o tym, kto może zostać powołany. Moje nazwisko padało w tych spekulacjach i – mówiąc szczerze – liczyłem, że trafię do kadry. Ale od razu powiedziałem sobie, że nie chodzi tylko o to, by zdobyć powołanie. Skoro je już dostałem, to muszę się pokazać z jak najlepszej strony. I z takim nastawieniem jechałem do Turcji. Chciałem, by Leo Beenhakker mnie zapamiętał, żebym na dłużej został w kadrze.

Reklama

O abstrakcji tamtej sytuacji niech wiele powie fakt, że Trałka z radością zapatrywał się na treningi z Mariuszem Lewandowskim, którego – jak mówił – widział tylko w telewizji i był bardzo ciekaw, jak to będzie spotkać tak uznanego w naszych warunkach pomocnika na boisku.

Kaczmarek: – Trałka miał być kolejnym piłkarzem do rywalizacji w środku pola, ale w tamtym czasie to była bardzo dobrze obsadzona pozycja w kadrze. Zacementowana przez duet Sobolewski-Lewandowski, dalej był jeszcze choćby Rafał Murawski. Natomiast Leo cenił Trałkę i chciał mu dać szansę. Twierdził, że Łukasz jest piranią i gdy dopadnie do rywala, to mu nie odpuści. Miał tylko problem z wymową jego imienia, więc nazywał go „Tralala”.

Ostatecznie – jak wiemy – Trałka reprezentacji nie zbawił. Jego licznik zatrzymał się na siedmiu meczach, ani razu jednak nie wystąpił w meczu o punkty. Natomiast, kończąc wątek gdański, i ona dała mu sporo, i on jej. Krótki, ale udany związek. To Trałka strzelił pierwszą bramkę dla Lechii po powrocie do Ekstraklasy.

AUTOKAR

Być może punktem zwrotnym w jego przygodzie z Lechem była afera autokarowa. Zespół wyjeżdżał na mecz, odjeżdżający autokar żegnali kibice, ktoś poklepał w karoserię. Trałka wypalił pod nosem: – Nie wal w ten autokar, pało jedna.

Pewnie nikt by na to nie zwrócił uwagi. Tak jak nie zwraca się uwagi na to, gdy ktoś za oknem nabluzga na innego kierowcę, gdy ten wyjedzie mu z podporządkowanej. Pech chciał, że ten odjazd spod stadionu nagrał Nicki Bille. Duńczyk wrzucił to do sieci, ktoś wychwycił „pałę jedną” z tła, dopisał do głosu Trałki. I poszło. W drodze do Warszawy Trałka odbierał sms-y i telefony o tym, jaka burza rozpoczęła się w internecie.

Od tego czasu był już wrogiem publicznym. Było go za co ochrzanić – nie za grę, ale za ten nieszczęsny cytat z autokaru. Przez kilka lat właściwie trudno byłoby znaleźć w internecie tekst, post czy zdjęcie z Trałką, pod którym nie było komentarzy typu „Pałka” czy „nie wal w ten autokar”.

Głupio wyszło. Każdy miał wówczas Łukasza za jakiegoś chama, który nie szanuje kibiców. A on z wieloma kibicami miał bardzo dobry kontakt, potrafił z nimi szczerze pogadać w sklepie czy gdzieś na mieście. A to była sytuacja tego typu, że przeklniesz w aucie, ktoś to osadzi w kontekście i afera gotowa – mówi Tomasz Magdziarz.

Po tym finale Trałka miał dziwną sytuację na mieście. Wyszedł ze starszym synem na rower, wyjechał kawałek przed mieszkanie. Kątem oka zauważył, że obok biegnie jakiś gość. Wielki, mocno zbudowany, mięsień na mięśniu. Z wyglądu – kawał zabijaki. Od razu ruszył do Trałki. – Co wy odpierdalacie? Ja wiem, że można przegrać raz, dwa czy trzy, ale wam się, kurwa, nie chce. A ludzie zapierdalają, mało zarabiają, a wam za 50 koła miesięcznie się nie chce – wyjechał na grubo. Trałka był zdezorientowany, przecież obok stał syn, nie wiadomo co robić. Ale pogadał z tamtym gościem. Wyjaśnił, nie zgodził się z pewnymi rzeczami, z pewnymi już tak. Na koniec z tamtym pakerem zbił piątkę, pożegnali się ze zrozumieniem obu stronu.

Jóźwiak: – Nigdy nie narzekał na to, że utarło się, że to on jest zawsze winny tego, że wpadaliśmy w dołek czy że przegraliśmy. Przynajmniej ja nie kojarzę, żeby chodził i marudził, że „Trałka zawsze winny”. Myślę, że on po prostu wiedział jak działa świat. I że skoro jest tu długo, był kapitanem, to ludzie będą na niego wskazywać palcem.

Wreszcie przyszedł moment rozstania. Wygasała mu umowa, presja kibiców na nieprzedłużanie tej umowy była duża. Został wrzucony na listę niechcianych. Ta najpierw wyszła do mediów, dopiero później została przekazana szatni. Trałka po siedmiu latach odszedł po cichu. Bez pożegnania, bez antyramy.

Magdziarz: – Czy było mu przykro, że tak to pożegnanie wyglądało? Pewnie musiałbyś jego samego zapytać. Ale wydaje mi się, że czuł, że to powinno wyglądać inaczej. Nawet z antyramą, koszulką, jakimś podziękowaniem. Ilu zawodników w ostatnich latach zagrało w tym klubie tyle meczów, co Łukasz? Mówię to nie jako jego agent, ale też po prostu jaki kibic tego klubu.

Trałka miał na stole kilka ofert. Między innymi z Wisły Kraków, również z Widzewa Łódź. Były zdecydowanie lepsze pod kątem finansowym od propozycji Warty. Ale Trałka uznał, że nie chce na rok przenosić całej rodziny do Krakowa czy Łodzi. Poszedł na trening Warty, ale bez przekonania. Zobaczył treningi, poznał szatnię, poczuł klimat „swojskiej bandy”. – I od razu powiedział, że podpisujemy umowę w Warcie, że on chce tam być – zdradza Magdziarz. – Zadecydowało kilka czynników. Bliskość rodziny i fakt, że nie musieli ruszać się z Poznania. Fajny projekt sportowy, dobry trener, kapitalna atmosfera w szatni. Ale też presja. Łukasz w Lechu był pod ciągłym ciśnieniem. W Warcie w I lidze tego ciśnienia nie było. Odpowiadało mu to na tym etapie kariery.

Trałka myślał jeszcze, by przed Wartą ruszyć poza Polskę, ale oferty, które miał, nie były tak atrakcyjne, by wyprowadzać się poza granice po raz pierwszy w życiu. To zresztą też jest ciekawy wątek – facet, który ocierał się przez moment o kadrę i który był podstawowym piłkarzem czołowej drużyny Ekstraklasy nigdy z tej ligi nie wyjechał. Po części dlatego, że nie chciał, nie czuł potrzeby spróbowania się w innej lidze, zwłaszcza już po trzydziestce. Ale i dlatego, że Lech w pewnym momencie nie chciał go puścić. W sezonie 2014/15 do Kolejorza przyszła oferta z Turcji. Klub oferował 600 tysięcy euro. Ale poznaniacy od razu tamtą propozycję odrzucili.

SYMPATIA PREZESA

– Do dzisiaj nie wiem jak to zrobił – śmieje się Daniel Gołąbiewski.

– Łukasz był powoływany do reprezentacji, a prezes lubił się otaczać akurat taki zawodnikami, bo poza Trałką miał dobry kontakt z Adrianem Mierzejewskim – mówi Marek Sokołowski.

Chodzi oczywiście o prezesa Józefa Wojciechowskiego, który – wiadomo – miał dość specyficzne podejście do ludzi. Do Grzegorza Bonina potrafił się zwrócić sympatycznymi słowami: „Ty chuju, tyle siana ci płacę, a ty chuja grasz”. Do Bońka zadzwonić przed końcem spotkania i stwierdzić: „Zibi, bierz tego Caniego i wypieprzaj mi z nim”.

Ale Trałkę lubił. Zabrał nawet go i wspomnianego Mierzejewskiego na starcie Barcelony z Realem. Trałka w „Przeglądzie Sportowym” opowiadał: – Prywatny samolot. Sushi, szampany, na pokładzie było wszystko. Rozsiedliśmy się z „Mierzejem” wygodnie w fotelach, prezes Wojciechowski miał swoją lożę, za drzwiami była jego sypialnia. Gdybym był sam, pewnie byłoby dziwnie. Ale z „Mierzejem” czuliśmy się rewelacyjnie. Apartamenty nad samym morzem, po meczu poszliśmy na kolację. Kelnerka pytała, co podać, odpowiadał: wszystko. Było grubo. Zostawił tam równowartość dobrego samochodu.

A przez to Trałka co jakiś czas, nawet niechcący potrafił u prezesa cokolwiek załatwić. Słynna jest anegdota, kiedy Wojciechowski wezwał pomocnika do siebie, bo zarzucano mu w prasie, że płaci wejściówki nawet za przegrany mecz.

– Trała, piszą wszędzie, że te wejściówki są takie, trzeba to zmienić. Nie może być za przegrany mecz! No jak!

– No tak, prezesie, jaki ma prezes pomysł?

– Ile jest meczów w miesiącu?

– Cztery.

– Ile tam masz tej wejściówki?

– Cztery tysiące.

– Cztery razy cztery, ile to jest?

– 16…

– Dopisz mu tam do kontraktu na stałe, a wejściówki skasuj!

Ciekawa jest też sama historia o przejściu Trałki do Polonii, dużo mówi o tamtejszej organizacji.

Opowiada Tomek Osowski z Gazety Wyborczej: – Lechia początkowo chciała za Trałkę 500 tysięcy złotych, ale ostatecznie przystała na 300 tysięcy i Krzysztofa Bąka w ramach rozliczenia. Uznawano, że to są dość podobni piłkarze, no i Bąk trochę w Lechii pograł. W każdym razie, gdy Trałka jechał do Belek, gdzie obie drużyny miały zgrupowanie, nie wiedział do którego zespołu powinien się udać. Do Lechii czy Polonii. Transfer był jeszcze przeciągany. Nie chcę tutaj pompować swojej roli, natomiast w pewnym momencie udało mi się ustalić, że umowę między klubami przyklepano. Trałka siedział na lotnisku, zastanawiał się, gdzie jechać, akurat do niego zadzwoniłem. No i przekazałem, że raczej powinien szykować się na poznanie nowych kolegów.

KARCIARZ

Lubię pokera i gram już parę lat. Szachy, przynajmniej dla mnie, są lekko nudne. Wiem, że trzeba przy nich dużo myśleć i może dlatego bardziej wolę pokera – mówił Trałka w Tvn24.pl. Można powiedzieć, że jest zapalonym karciarzem, bo grywa czy to w autokarze, czy na obozach, czy przed komputerem.

Rybski wspomina: – Dużo czasu spędziliśmy przy kartach, byliśmy, by tak rzec, w grupie rozrywkowo-karcianej. Z Maćkiem Rogalskim, z Piotrkiem Wiśniewskim. Przez to też odbieram Łukasza pozytywnie, bo jednak sporo chwil na tym zeszło. Ale nie graliśmy wtedy w pokera, tylko w kierki, które gdzieś się zatraciły w piłkarskim świecie. Szkoda, ale zmieniają się trendy. Graliśmy z pasją, dużą radością i zaangażowaniem. Troszeczkę zeszytów zapisaliśmy – chyba do dzisiaj Maciej Rogalski je trzyma. Piękne czasy. Stawki zabawowe, rekreacja. Podróże z Gdańska do przykładowego Wodzisławia przy kartach szybciej mijały, myślę, że osoby, które patrzyły w okno, miały dłuższą podróż. Łukasz denerwował się, gdy przegrywał, był nerwuskiem.

Marek Sokołowski: – W Polonii graliśmy w kierki i pokera. Z Łukaszem i Adrianem Mierzejewskim. Stawki były, ale nie jakieś duże, raczej nikt tam nie myślał o większym hazardzie. Trudno powiedzieć, czy Łukasz najczęściej wygrywał, ale raczej nie, bo jakby nas kosił, to nie byłoby żadną przyjemnością siadać z nim do stołu!

DŁUGOWIECZNY

Trałka ma obecnie 391 spotkań w Ekstraklasie, pod tym względem zajmuje szóste miejsce w historii Ekstraklasy. Pierwszego Surmy już nie dogoni (523), drugiego Malinowskiego też już chyba nie (447), ale podium jest jak najbardziej w jego zasięgu. Łukasz Madej i Arkadiusz Głowacki mają na liczniku 417 meczów. Jeśli Warta zostanie w Ekstraklasie, a na to się zanosi, Trałka nie skończy kariery – chyba nie ma powodów – to już po pierwszej rundzie rozgrywek 21/22 może mieć na szyi brązowy medal.

Z czego wynika ta długowieczność? Trałkę raczej omijają kontuzje. Odkąd z Lechią wszedł do Ekstraklasy, nie było sezonu, by zagrał mniej niż 20 spotkań. A trzeba powiedzieć, że na takiego twardziela się nie zapowiadał. Kubicki wspomina, że na wspomnianych „testach” w Lechii od razu złapał uraz, z kolei Artur Bugaj ma inną historię z Pogoni Szczecin. – Graliśmy spotkanie, wygrywaliśmy je wysoko, nawet w końcówce Łukasz wyszedł sam na sam. Biegnie na tego bramkarza, biegnie i nagle… Pada. Złapały go skurcze. Potem śmialiśmy się z niego, że upolował go jakiś snajper, było sporo szydery.

Daniel Gołębiewski z kolei widzi to tak: – Łukaszowi pomaga to, że jest dobry technicznie. Potrafi przyjąć piłkę, nie musi ciągle za nią latać, więc nie robi niepotrzebnych metrów. Jest też inteligentny. Wie, kiedy się podłączyć, nie robi tego bez sensu, gdy widać, że z akcji nic nie będzie. On dostrzega przestrzenie, które mogą się pojawić, gdy na przykład ktoś urwie się na skrzydle. Wtedy podejdzie wyżej i skorzysta ze swojej szansy, jak w niedawnym meczu z Zagłębiem. Poza tym futbol się zmienia. Teraz zawodnik z jego pozycji wchodzi między stoperów, rozgrywa, co też pomaga w bardziej ekonomiczny graniu. A jak wspomniałem, Łukasz z techniką i podaniem nie ma problemów.

Trałka dostosował się też do nowych trendów – poszedł na treningi indywidualne poza klubem. Nie na siłownię, nie na dodatkowe zajęcia piłkarskie. Ale na treningi z koordynacji, pracy nad mięśniami głębokimi, zwinnością. Trafił do zespołu Luta Criativa, który dzisiaj ma pod swoimi skrzydłami wielu reprezentantów Polski.

– Pamiętam, że był pierwszy piłkarzem, z którym pracowaliśmy indywidualnie. Ja się wówczas piłką nie interesowałem wcale. Przyszedł facet, który trzy razy tylko mógł się podciągnąć na drążku. Ewidentnie było widać, że jest nieroztrenowany. Nie chodzi mi o umiejętności piłkarskie, ale taką ogólną sprawność – opowiada Piotr „Gatuno” Kurek: – Nie znałem go. Dopiero po treningu ktoś do mnie powiedział „ty wiesz, kto to jest? To jest kapitan Lecha”.

Trałka chodził na zajęcia regularnie. Spodobało mu się, widział progres. Był zwinniejszy, szybszy, lepiej kontrolował własne ciało. Dosłownie poczuł się młodziej. Na zajęcia przyprowadził cały zastęp lechitów – Jóźwiaka, Puchacza, Gajosa, Kędziorę, Gumnego, kilku obcokrajowców.

– Można powiedzieć, że pomógł nam biznesowo, bo nagle zaczęliśmy zajmować się połową Lecha, a chłopacy nakręcali zawodników z innych drużyn, reprezentantów Polski – śmieje się Kurek.

Może to przypadek, a może to właśnie te dodatkowe zajęcia pomogły Trałce w następnym sezonie. Wykręcił wówczas swoje najlepsze liczby w klasyfikacji kanadyjskiej w ciągu tych wszystkich lat w Lechu.

– On sam mówił, że czuje się lepiej. I jest też fajnym przykładem na to, że w okolicach trzydziestki czy już po trzydziestce można poprawić pewne elementy w motoryce sportowca – zaznacza Kurek.

Trałka chodził też na boks u tej samej ekipy. Zapewnia też, że po karierze chciałby dołożyć więcej treningów sztuk walki. Nie dlatego, że chce zająć się tym profesjonalnie. Ale po prostu dla siebie, dla samorozwoju. Po karierze ma inne plany. Jest ustawiony biznesowo, inwestował w nieruchomości. Zaczął pracę jako dziennikarz w „Kanale Sportowym”. Ciągnie go też do menadżerki. – To nie jest pytanie „czy Trała będzie menadżerem?”, tylko „kiedy będzie menadżerem?”. On ma świetne oko do piłkarzy, potrafi rozmawiać z młodymi. Dwadzieścia lat gra w piłkę, przeżył to wszystko na własnej skórze. Ma też zdolność do zjednywania sobie ludzi. Myślę, że będzie bardzo dobrym agentem. A praca dziennikarza? Nie widzę problemu w tym, by robił to obok menadżerki. Widzę, że się w tym odnajduje, że czuje do tego pasję, więc jeśli skończy już z grą w piłkę, to dlaczego miałby się nie realizować w kilku branżach? – pyta Magdziarz.

Czy skończy karierę po tym sezonie? Wciąż się zastanawia. Tak samo, jak zastanawiał się zeszłego lata. Dopiero po awansie do Ekstraklasy podjął decyzję o tym, że pogra w Warcie jeszcze przez kolejny rok. Ale on sam widzi, że póki zdrowie mu dopisuje, to wciąż może pomóc zespołowi na poziomie ekstraklasowym. Ciągnie go menadżerka, ciągnie go dziennikarstwo, ale chce jeszcze nacieszyć się piłką.

A jeśli ma tak grać, tak jak teraz, to szkoda byłoby takiego ligowego wyjadacza żegnać.

PAWEŁ PACZUL

DAMIAN SMYK

Fot. FotoPyk, 400mm.pl, Newspix

Na Weszło pisze głównie o polskiej piłce, na WeszłoTV opowiada też głównie o polskiej piłce, co może być odebrane jako skrajny masochizm, ale cóż poradzić, że bardziej interesują go występy Dadoka niż Haalanda. Zresztą wydaje się to uczciwsze niż recenzowanie jednocześnie – na przykład - pięciu lig świata, bo jeśli ktoś przekonuje, że jest w stanie kontrolować i rzetelnie się wypowiedzieć na tyle tematów, to okłamuje i odbiorców, i siebie. Ponadto unika nadmiaru statystyk, bo niespecjalnie ciekawi go xG, półprzestrzenie czy rajdy progresywne. Nad tymi ostatnimi będzie się w stanie pochylić, gdy ktoś opowie mu o rajdach degresywnych.

Rozwiń

Najnowsze

Komentarze

17 komentarzy

Loading...